przez Lam » So lut 12, 2005 2:14 am
Pisałem już Powsinodze, że samo istnienie władców krain (aktualnie jest ich trzech) nie czyni różnicy. Teraz mamy trzech władców bardzo dużych domen, którzy w obrębie swojej strefy wpływów podejmują takie czy inne decyzje. Wprawdzie te decyzje słabo odciskają się na życiu poddanych takiego władcy, ale gdybym nawet chciał zrobić wielką rewolucję i wprowadzić podatki dla mieszkańców Leanderu, którym władam, mieszkańcy i tak nie mieliby możliwości przeprowadzenia się. Moi poddani opierają się przed niechęcią do Valisandryjczyków i mieszkańców Drimith, którą staram im wpajać. Jeśli nie potrafią z nich szydzić i oprzeć się przed tworzeniem z nimi grup, w jaki sposób mam ich zmusić do wojny i najazdów na sąsiednie królestwa? Jeszcze ja jak ja, Leander raczej nie narzeka na wyludnienie, ale kto by bronił Vergardu, gdyby moje wojska nań najechały?
To teraz sobie wyobraźcie, że można się przeprowadzić do kilku miast w obrębie strefy, w której się urodziło - jaka będzie średnia ilość mieszkańców takiego miasta? Pół? :) Bo jeśli w mieście ma mieszkać sam król, a cała heca z królami będzie polegała na tym, aby króla zastać w grze, znaleźć go w jego pałacu i zaciukać, aby odebrać koronę, to równie dobrze możecie sobie pograć w chowanego w podmidgaardzkich tunelach albo umówić się na pojedynek. Frajda ta sama.
Dużo bardziej obiecujące są w moim odczuciu wyznania, które powstają wolniej, niż pierwotnie planowano. Różnica jest taka, że bóg, którego będziesz wyznawać, będzie zarówno brał, jak i dawał, a każdy co innego. Wiara w narodzie będzie musiała być silna, ale wzmocni ona bogów, a nie śmiertelnych, którzy mogliby używać swoich przywilejów w niecnych celach. Z drugiej strony klany, które budują swoje twierdze, które są jak małe warowne miasteczka z mistrzami klanów zamiast królów. Powinno na jakiś czas wystarczyć, jeśli się stanie.