Ku chwale ojczyzny!

Opowiadania o historiach dziejących się w świecie Laca.

Moderatorzy: Thail, łowcy trolli

Ku chwale ojczyzny!

Wiadomośćprzez Powsinoga » So cze 04, 2005 10:10 am

"Ku chwale ojczyzny!"

Cov'dringher był wysokim człowiekiem (choć podobnoż z małą domieszką krwi elfa, ale nikt tego nie chciał potwierdzać) o ponurym spojrzeniu i chrapliwym głosie. Miał skłonność do częstego irytowania się - pewnie dlatego, iż wszyscy niemal źle wymawiali jego imię, dlatego też wolał, by zwracać się do niego po stopniu, stanowisku, zawodzie czy czym tam jeszcze, lub też w skróconej wersji "Dring". Ale mało kto jej używał, zwłaszcza, że Cov'dringher z mało kim się spoufalał. Zajmował odpowiedzialne stanowisko - był kapitanem straży miejskiej Midgaardu i czuł się niedoceniony, bowiem wszyscy uważali go za niezłego dowódcę - ale jego kwalifikacje nie były odpowiednie na stanowisko komendanta miejskiego, lecz często wysyłano go do zadań ambitnych - aby na przykład usunąć mendy, które co prawda grasowały poza miastem, lecz miastu wybitnie szkodziły. Dlatego też niebawem "zaglądający" czasem do miasta zabójcy i złodzieje nie wyglądali na specjalnie zmartwionych, gdy dowiedzieli się, że są poszukiwani w mieście za kradzieże, a bardziej troskali się gdy do ich uszu doszło, że wysłano za nim Cov'dringhera z obławą. Z czasem więc za głowy złapanych "elementów aspołecznych" zdobył tyle pieniędzy, aby kupićsobie hartowany napierśnik i biały płaszcz z wyszytym złotym wężem Midgaardu owiniętym wokół srebrzystoszarych kopuł Świątyni Lama. Jednak cherlawy charakter i częste niepowodzenia straży miejskiej doprowadzały go do szewskiej pasji. Nie cierpiał tych, którzy radzili sobie łatwo ze strażą, nie cierpiał tych, którzy wyzywali straż od słabeuszy. Był święcie przekonany o słuszności swej sprawy. Nie przepadał za mieszkańcami innych sfer i miał o nich niskie mniemanie, jednak za namową Saradira, który współpracował czasem ze strażą w wywalaniu włóczęgów z uliczek, z którym pijał w kwaterach oficerskich gardłogrzmot dał się w końcu przekonać do jakiej takiej współpracy ze strażnikami z innych miast. Współpraca opierała się na zasadzie "byle dorwać mendy, bo wasi mogą kraść u nas, więc jeśli się zapuścicie na nasz teren by ich wyłapać i nam o tym powiecie, to może nie naszpikujemy wam tyłków bełtami".

Był to chłodny poranek miesiąca wielkiej walki - i jak na ten miesiąc przystało dopiero co rozpuszczający się śnieg ściął nocny przymrozek i teraz na ulicach zalegała cienka warstewka lodu. Cov'dringher owinął się szczelniej swoim płaszczem, z którego był bardzo zadowolony. Pozostali strażnicy musieli marznąć w tych swoich czerwonych kamizelkach, i jedynym dla nich poratowaniem były serwowane w stołówce przepyszne, cieplutkie gofry z bitą śmietaną i rodzynkami, które powszechnie były uznawane za luksus. Zimą pochowali chyba z piętnastu swoich na cmentarzu. Jakiś tuzin z nich skończył życie we wschodniej części miasta, i Cov'dringher poprzysiągł sobie, że na wiosnę dwa tuziny sprawców zalegnie w ziemi obok swych ofiar. Już drugi dzień czekał z niecierpliwością, aż Lazarus, wynajęty przezeń szpieg, odnajdzie źródło kłopotów. Usiadł na ławeczce w parku. Tutaj zawsze nikogo nie było, a było to też miejsce skąd łątwo było do wszystkich miejsc do których często zaglądał - naturalnie do siedziby straży miejskiej, do biura burmistrza. I, niestety, na cmentarz.
- Witam, kapitanie. - Odezwał się szpieg zza jego pleców. Dopiero co przed chwilą opadł cicho na ziemię, przeskakując krzaczek dzikich róż.
- Pan Lazarus! Mam nadzieję, że praca w imię porządku i sprawiedliwości dodaje panu motywacji! - Powiedział oficer ze średnim przekonaniem. Niezbyt lubił szpiegów. Liczył też na jakiegoś bardziej profesjonalnego pracownika. No, ale to ten, którego mu polecił Saradir wczoraj w kantynie, jako znajomego jego, i jego znajomych z Drimith. Zresztą poza jedną kobietą szpiegiem nie było w okolicach żadnego innego, zaś Cov'dringher był przeciwnikiem feminizacji jakiegokolwiek zawodu.
- Nieważne. Ważne natomiast, że sprawcami są bandziory ze wschodniej dzielnicy. Za sprawą stoi też nasz kochany Dawidek.
- Dawidek?!
- Diler Dawid. Kupiłem od niego zawiniątko jego "specjału", ponieważ poprosiłem go wpierw, by pokazał jak się używa... no cóż, był na tyle skołowany, że wypaplał się, że bierze fo od Terfa, ze wschodniej dzielnicy, zwanej "niebezpieczną okolicą".
- Mamy ich. Opłatę uregulujesz już w kwaterze. Ja zbiorę moich ludzi, i pokażę panom niebezpiecznym, co o nich myślę.

Stan zebranego oddziału nie wydawał się Cov'dringherowi imponujący. Grupka ludzi w kamizelkach, z mieczami w rękach. Zazdrościł strażnikom Vergardu ich ciemnych zbroic i potężnych młotów bojowych. Zamierzał wysilić się na podstęp...
Dawid miał dziś dobry dzionek. Sprzedał bardzo dużo "specjału". Siedział więc teraz pod ścianą magazynu portowego i próbował jakość produktu na dzień następny. Wysypał trochę proszku na palec i wciągnął do nosa. Ukazały mu się przed oczami nadzwyczajne obrazy... kolory, kwiaty, pieniądze, morda w hełmie... morda w hełmie?!
Kapitan przyłożył mu ostrze miecza do gardła. Wiedział, że diler był dobrym wojownikiem. Teraz miał przynajmniej jakieś szanse.
- Cześć, Dawidku. - Wycedził przez zaciśnięte zęby. Przycisnął miecz mocniej. - Jak leci handelek?
-Niszszszszszszeghhoo zobje... buźdź!
Kapitan skinął ręką na swego barczystego przyjaciela kryjącego się za węgłem. Był to silny człowiek, który w młodości młócił zboże w wiosce pod miastem. Dzisiaj zaś młócił coś, a raczej kogoś, nie by wydobyć cenne ziarna, ale wy wydobyć coś zupełnie innego...

- Dziękuję za współpracę, Dawidku! - Wycharczał radośnie Cov'dringher i zasalutował przesłuchanemu. Już wiedział, jak dostać się bez robienia awantury do wrażej siedziby. Barczysty przyjaciel już zniknął za węgłem, gdy nagle diler odzyskał siły, nie wiadomo skąd w jego ręku znalazł się nóż. Nożem tym miał niechybnie zamiar uniemożliwić stróżowi prawa wykorzystanie wydobytej informacji w słusznym celu. Dringer zasłonił się klingą od ciosu. Dawid był niebywale silny.
- Golp! Golp, wracaj tu! - Zawołał wściekły. Niestety przyjaciel chyba nie dosłyszał. Kapitan zresztą w związku z przymrozkiem nabawił się niezłej chrypy.
- Zgończem z dobom! - Zawołał Dawid, odepchnął strażnika na ścianę po czym... sięgnął za pazuchę po butelkę z gardłogrzmotem, pociągnął łyk i roztrzaskał naczynie o ścianę. Strażnik zdążył się w tym czasie podnieść. I przekonać, że hasło wydrapywane na ścianach "Ode mnie kupisz coś, po czym zapomnisz o Lamim świecie - tylko najbardziej oszołomny towar!" było jednak prawdziwe. Ciął z ukosa, aby móc jeszcze odwrócić brzeszczot na wypadek uniku. Za wolno, więc choć był pewny trafienia, lekko jedynie zranił przeciwnika. Nie chciał zmarnować szansy, pchnął mocno sztychem napierając całym ciężarem ciała i... nadział się piersią na wystawiony sztylet przeciwnika. Od śmierci ochronił go napierśnik, którego marna klinga nie przebiła. Siła zderzenia sprawiła, że Dawid zachwiał się na nogach. Cov'dringher ciął w bok głowy. Tym razem nie spudłował. Splunął jeszcze umierającemu przeciwnikowi w twarz.
- A mówiłeś, śmieciu, że twój towar nie może być przyczyną śmierci.

Był równo środek nocy. Mgła wisząca w powietrzu trochę się rozrzedziła, dopuszczając gęsto srebrzyste światło księżyca. Pod rozwalającą się ruderę podjechał ciągnięty przez czarnego, zgrabnego, pustynnego konia wóz. Z tego zeskoczyło paru ludzi w czarnych płaszczach. Podeszli zbici w grupkę, rozglądając się czujnie, pod drzwi z rozwalających się jesionowych desek i zapukali. Ze środka znikąd było wysłuchiwać odpowiedzi - wewnątrz nie paliło się żadne światło.
- Wszuktaar. - Wyszeptał pod drzwiami jakiś chrapliwy głos. Drzwi uchyliły się ostrożnie, za nimi ukazał się niziołek w obdartym stroju, który skinieniem ręki zaprosił ich do szybkiego wejścia do środka. W korytarzyku wisiał tylko jeden kaganek, u powały. Na końcu korytarza widniały drzwi, najprawdopodoniej do dalszych pomieszczeń, zaś boczne ściany okryte były czarnymi kotarami, bez wątpienia skrywającymi zbrojną obstawę, pośrodku pomieszczenia stał niewielki, okrągły stolik. Wysoki, chrapliwie mówiący powiedział coś do reszty w języku nomadów ze wschodu. Po chwili zaczął zaś konwersować z niziołkiem o dość ciemnych interesach, i sprawiał wrażenie zainteresowanego zakupem.
- Dawid wpadł. - Powiedział niziołek. - Na razie więc wolimy być ostrożni i...
- No to macie powody.
- Bo co?
- Bo TO! - Syknął wysoki wbijając wysunięty z szerokiego, długiego rękawa miecz w pierś stojącego naprzeciw, nim niziołek zaczął wzywać pomocy zza kotar. Pozostali zakaptrzeni wydobyli spod płaszczy kusze, zdjęli ustawione pod ścianą trzy włócznie. Wbili je na oślep w kotary, w tymże samym kierunku wystrzelili z kusz. I w samą porę, bo kryjący się już od dłuższej chwili zdawali sobie sprawę z tego, co się święci. Jeden z nich czmychnął do dalszych drzwi.
- Zabić go!
Strażnicy strzelili z kusz jeszcze raz. Żaden nie trafił. Cov'dringher uznał, że chyba jednak nie warto było dorzucać z własnej szkatuły do kupienia arsenału lepszego niż standardowy.
- Za nim!
Sam biegł przodem, kryjąc się za zerwanym stolikiem. Nie miał przecież jak przemycić pod płaszczem tarczy, a wiedział jak zaykle dla strażników kończyło się wpadanie do sali bez osłony. Otworzył drzwi. W stolik wbił się ostry, metalowy bolec. Naprzeciwko jednak widniała jedynie ustawiona maszyneria pułapki przygotowanej dla niewłaściwie otwierającego drzwi, a nie tłum zbirów. Schody prowadziły na w stronę północy. Dringer już wiedział do jakiego budynku, a dokładniej czyjej piwnicy. Wybiegł drzwiami, którymi wszedł do rudery i pobiegł w stronę, gdzie zostawił swoich, machając rękami. Jakże był zły, że nie ma żadnego gwizdka, czy trąbki, by zaalarmować swoich. Miejscem do którego prowadziły schody było otoczoną żywopłotem willą "szanowanego" bogacza. Dokładniej, szanowano jego pieniądze i wpływy. W końcu strażnicy zebrali się wokół dowódcy. Cov'dringher wiedział, że zbiórka oddziału trwała zbyt długo i gagatki przygotowały obronę.
- Rozpoczniemy szturm. - Zapytał jakiś elf wyciągając miecz z pochwy. "Szturm z mieczami na obstawiony budynek - przyczyna strat" - pomyślał kapitan.
- Zapalać bełty, psie syny! Wykurzymy ich!
- Ależ kapitanie, nie mo...
- Cicho! Strzelać!!!
Kłąb zapalonych pocisków przeleciał parabolą nad żywopłotem i wbił się w dach budynku, który z miejsca zajął się ogniem. Niebawem lokatorzy zaczęli opuszczać zagrożony teren. O ile w pierwszym rzędzie biegli wystraszeni "niewinni" obywatele, o tyle pędząca za nimi grupka której za sam wygląd Cov'dringher zafundowałby stryczek powodowała wątpliwości, że srogie działanie nie było słuszne.
- Sieci. - Wychrypiał opanowany już kapitan. Oczywiście udało się złapać tylko pierwszą grupkę. Druga już nabrać się nie dała i sprawę trzeba było rozwiązać orężnie.

- Panie kapitanie, zabiliśmy blisko dwudziestu trzech! Wielkie zwycięstwo, jakiego dawnośmy nie odnieśli! - Zameldował jakiś sierżant, którego ludzie sprzątali trupy i pogorzelisko. Dringer spojrzał na wysokiego, pokrwawionego mężczyznę, znanego jako Terf, związanego i czekającego na więzienie. Twarz kapitana wykrzywił nienawistny grymas. Pchnął związanego z całej siły w brzuch, i obrócił ostrze. Wytarł potem miecz w ubranie zabitego i schował do pochwy. Panowała martwa cisza.
- Popraw zapis! Dwa tuziny...
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...

Wiadomośćprzez Powsinoga » So cze 04, 2005 12:31 pm

Miesiąc dobiegał końca i śniegi poczynały topnieć już nie tylko pod podpaloną przez straż meliną. W siedzibie straży miejskiej panowała radość, że wreszcie nie byli ofiarami potężnych zabójców i wreszcie sami coś zdziałali. Z izby tortur jedynie dobiegały dźwięki które odrobinkę psuły nastrój wesołości. "Co za dureń dał salę tortur bezpośrednio pod stołówką?!" - denerwował się Cov'dringher. Starał się jednak wyglądać jak najlepiej i mówić jak najczystszym głosem. Siedział bowiem przy jednym, złożonym z kilku przysuniętych do siebie mniejszych, stołem, razem ze strażnikami, znajomymi i samym burmistrzem.
- Mam dla was bardzo dobrą wieść. - Rzekł burmistrz z dobrotliwym uśmiechem na sędziwej twarzy. - Na wniosek kilku naszych przyjaciół nastąpią zmiany. Zmiany w kosztach na straż miejską. Znacie na pewno tych ludzi. - Tu wskazał na Thaila, Skifira, Saradira i paru innych gości nie będących strażnikami. - Na ich wniosek i z ich pomocą udało się nam zakupić doskonały sprzęt dla straży - otrzymacie zbroje, bransolety, rękawice, hełmy, tarcze, gwizdki - wszystko, co będzie wam potrzebne do pilnowania porządku na ulicach. Straż miejska będzie też od tej pory działać znacznie sprawniej.
- Pozwolę sobie wspomnieć, burmistrzu, o pewnym wniosku składanym do ratusza o sformowaniu regularnej armii, jeśli nie Midgaardzkiej czy Leanderskiej, to choćby armii działającej na rzecz Trzech Miast.
- Znasz odpowiedź - na razie budżet tego nie przewiduje. Oddziały można jednak sformować we własnym zakresie lub we współpracy ze strażą miejską. Zainteresowany, panie Saradir?
- Nawet bardzo. Straż zawsze może liczyć na moją pomoc i poparcie.
- Tak więc, cóż. - Podjął z powrotem burmistrz. - Podziękujmy jeszcze raz Thailowi i Skifirowi za pomoc i wznieśmy toast za przyszłość porządku na ulicach naszego wspaniałego miasta, które nie bez powodu zwane jest stolicą świata!
- Zdrowie! - Zakrzyknęli wszyscy w sali.

Cov'dringher był zadowolony ze zmian w straży miejskiej. Może nie mógł się już tak wyróżniać nadzwyczajnym sprzętem, ale przynajmniej mógł teraz lepiej działać całym oddziałem. Tymczasem został wezwany do kapitanatu portu w dość ważnej sprawie. Sprawa zaś była taka, iż już drugi statek w tym tygodniu zatonął na morzu, niedobitki zaś opowiadały o piratach, którzy byli przyczyną zajść. Cov'dringher niebawem został wezwany do biura burmistrza tym razem w bardziej konkretnym celu niźli wysłuchanie skarg. Cov'dringher więc, po drodze oddawszy pokorne ukłony nadobnej córce burmistrza, w jego biurze otrzymał rozkaz zbrojnej interwencji na terenie Zatoki Dwóch Wiatrów.
- Ten dokument nakazuje panu, kapitanie Cov'dringher, rozprawę z grasantami. Niezbyt wiemy jak wygląda sytuacja, ale życzę sobie, by kolejne okręty nie padały łupem piratów. Te incydenty znacznie osłabiają nasze wpływy z handlu, kupcy tolariańscy wysłali już notkę, w której wyrażają zaniepokojenie stratą jednostki swojej floty handlowej. A nie chcemy ich zraziź, bo choć teoretycznie jesteśmy potężniejsi, to jednak wyspiarze z Drimith mają potężniejszą flotę, no i handlujemy z nimi więc... wie pan, co mam na myśli.
- Tak jest, panie burmistrzu! - Zasalutował Cov'dringher, błyskając szamerowanym napierśnikiem i uderzając z brzękiem rękawicą o hełm przy salucie.
- I jeszcze jedno - ten dokument jest do kapitanatu. Może pan, zgodnie z prawem uzbroić i zebrać pod komendę wszystkie okręty pod naszymi banderami.
Cov'dringher opuścił gabinet burmistrza, ucałowawszy po drodze w rękę nadobną burmistrzową córkę i robiąc minę samotnego, sprawiedliwego bohatera.

Udało się zebrać trzy "potężne jednostki bojowe" - "Przeklętą łajbę Seasse", która dopiero co opuściła brzuch wielkiego morskiego lewiatana i jeszcze śmierdziała rybą, "Hogę", którą jej gnomi armator zdążył już przywrócić do porządku i wmawiać, że nie jest okopcona, tylko on lubi czarny kolor, oraz "Złotego Smoka" - potężną nawę zbudowaną na zamówienie kupców z Nowego Ofcolu, zachęconych ewentualnym dochodem z handlu morskiego. Cov'dringher zostawił dotychczasowych kapitanów na stanowiskach, jako jednostkę flagową obrał "Złotego Smoka" i tam też usadowił się z "admirałem" z kapitanatu. Na nawie usadowił jeden z oddziałów straży, która z dumą osłaniała się tarczami, chrzęściła pancerzami i szturchała się trzonkami halabard i kolbami kusz. Oddział ochotniczy na "Hodze" objął Saradir Powsinoga, zaś kilku marynarzy z portu, pod wodzą największego z nich usadowiło się na "Przeklętej łajbie". Wyruszyli z portu, póki jeszcze trzymała się poranna mgła, aby prezencja "Hogi" i "Przeklętej łajby" z wywieszonymi nań sztandarami miasta nie wzbudzała powszechnego rozbawienia czy - przeciwnie - rezygnacji. Płynęli już dobre pół dnia i niczego nie napotykali.
- Te rafy, i skalista wysepka. - Burknął wysłannik kapitanatu, który z twarzy i siedzącej mu na ramieniu papudze od razu wyglądał na tolariańskiego kapra. - Pewnie gdzieś tam się kryją. Ale my tam z tymi krypami nie wpłyniemy, wywabić trza ich z nory, no, oczywiście jeśli tam są.
Cov'dringher miał już plan jak ściągnąć zachęcić nieprzyjaciela do opuszczenia kryjówki.
- "Hoga" i "Złoty Smok" - za skały! Tylko ostrożnie. "Przeklęta łajba Seasse", podnieść żagle wysforować się! I opuśccie tą diabelną flagę!

Przynęta poskutkowała. Dwie zwinne galery wychynęły zza wysepki i rozpoczęły manwer okrążania niezbrabnej łajby. Tymczasem dwa Midgaardzkie okręty również opuściły ukrycie i wyszły im naprzeciw. Zawadiaccy piraci jednak nie mieli w głowie nawet ucieczki i rozpoczęli zdobywać łajbę abordażem. "Złoty Smok" pod pełnymi żąglami staranował masywnym dziobem bok jednej z galer, a strażnicy po przestawionych kładkach mogli uderzyć we w miarę zwartym szyku. Dla drugiej galery sporym zaskoczeniem była oddana salwa czegoś, co wydawało masę huku i najbardziej chyba przypominało ogniste kule. "Ech, te gnomie wynalazki. Nigdy ich nie zrozumiem i zawsze będę uważał je za nieprzydatne" - pomyślał Cov'dringher. Nie zmienił zdania nawet wtedy, gdy piracka galera zajęła się ogniem i jej główny maszt runął do wody. Tymczasem załoga "Przeklętej łajby Seasse" widząc powodzenia innych okrętów poprzerzucała liny między pokładami i rozpoczęła kontratak.
- Łupy! - Zawołał wysłannik kapitanatu zgarniając chciwie do czapki złote monety, wysypane z rozłupanej toporem skrzyni. Nikt nie miał już wątpliwości, kto wygra tą walkę. Piractwo skrępowano postronkami i wrzucono do ładowni. Z nieprzyjacielskich okrętów zgarnięto też liczne skarby i drogocenne przedmioty. Kapitanowie wymanewrowali rafy i ustalili kurs na Midgaard. Jednak po drodze spotkała ich jeszcze jedna niespodzianka.

Stary smokożółw spał smacznie na dnie zatoki, połykając czasem nawet nie ruszając się zbytnio z miejsca, opadające na dno trupy i beczki z piwem. Jednak dobywający się z powierzchni łoskot rozbudził go z letargu tak bardzo, iż zły, postanowił tym razem najeść się do syta i rozprostować kości. Wynurzył sie na powierzchnie i zoczywszy pierwszy okręt z brzegu, żeglujący na tle malowniczych, ostrych jak rekinie zęby skał popłynął ku niemu z rozdziawioną wściekle paszczęką. Załogi upojone zwycięstwem chyba zbyt późno zdały sobie z tego sprawę, i nim się obejrzeli "Przeklęta łajba" została przez smokożółwia roztrzaskana na skałach. Sam potwór jednak, zdezorientowany, walnął pancerzem o skały krusząc i zawalając jedną z nich. Teraz jego celem była, stanowiąca główne teraz główne źródło hałasu, bo strzelająca z armat "Hoga". Jednak płynąc ku niej wybrał zbyt krótką drogę i począł utykać na rafach, młócąc na ślepo korale i ostre jak brzytwa skały krótkimi acz mocarnymi kończynami. Jeden z zawadiaków ocalałych z "Przeklętej łajby" wskoczył mu z toporkiem na głowę. Z innych okrętów na łodziach, tratwach i czym tam jeszcze zleciała się zbrojna ciżba, która widząc potwora skrępowanego natychmiast odzyskała odwagę i skłonność do przechwałek. Kilka godzin później, uboższa o jeden statek, ale bogatsza o holowaną skorupę i ładownie wypchane także pysznym mięsem, midgaardzka flotylla wróciła do macierzystego portu. Tego wieczoru Cov'dringher miał okazjęzajadać się zupą zółwiową w towarzystwie najgrubszych ryb stołecznego handlu i poprzechwalać się osiągnięciami przed pięknooką, nadobną córką burmistrza.
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...


Powrót do Opowiadania



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 11 gości

cron