Nocne polowanie
Napisane: Wt lip 25, 2006 6:16 pm
Był wieczór. Na targu w Vergardzie jak zwykle panował rozgardiasz. Ludzie tłoczyli się między budami, kramikami i wystawami. Można tam było kupić praktycznie wszystko, od warzyw począwszy i kończąc na tanich błyskotkach. Yari’maen przeciskała się przez tłok, od czasu do czasu zatrzymując się przy którymś kupcu, by obejrzeć to, co miał do sprzedania. Była śledzona od paru minut, z czego, oczywista, zdawała sobie świetnie sprawę. Śledzili ją dwaj osobnicy płci męskiej, niewątpliwie nowicjusze z gildii złodziei, skryci pod czarem niewidzialności. Jak większość początkujących, młodych Wybranych, sądzili, że świat leży u ich stóp, że wystarczy tylko spojrzeć znacząco i odchrząknąć, a każdy wieśniak i przecięty śmiertelnik padnie przed nimi na kolana, unosząc oczy w niemym podziwie dla ich umiejętności, wiedzy, mądrości itd., itp. Yari’maen przystanęła na chwilę, udając, że podziwia tandetnie wykonane kolczyki i zaczęła nasłuchiwać.
-Jak myślisz, to Wybrana?
-Eee, nie. Pewnie najemniczka albo inna śmiertelna frajerka. Strachu nie ma, stary, poczekajmy aż wejdzie w jakiś zaułek. Ja od lewej, ty od prawej i... sam wiesz co robić, he he.
Obaj, elf i niziołek, zaczęli złośliwe rechotać. Yari’maen też uśmiechnęła się pod nosem dziękując bogom, że, poza innymi cechami, stworzyli głupotę.
Postanowiła postać jeszcze trochę z nadzieją, że coś jeszcze usłyszy i nie myliła się.
-Ej, kurde. Patrz jaką ona ma broń! Wdziałeś kiedy takie miecze? Normalnie cudo!
-No, nie ma co, niezłe kawałki stali. Ja biorę jeden, ty drugi. Jednakowe są, to nie będzie zwady przy podziale!
Yari’maen prychnęła gniewnie w myślach. Kawałki stali! Też coś! Z początku myślała, że wzięli ją na cel z powodu jej wyglądu. Była raczej niepozorna, wzrostu miała niewiele ponad półtora metra. Jako półkrwi elfka uszy miała ostro zakończone, małe. Włosy koloru ciemnego złota wiązała w długi warkocz, tak, by nie przeszkadzały w walce. Jej żółto-zielone, kocie oczy były kształtu migdałów. W tym momencie była już pewna, że ci dwaj osobnicy gotowi byliby zaatakować nawet mamuta, gdyby miał przy sobie coś godnego uwagi, pewni, że poradzą sobie bez trudu.
Nagle na jej ustach wykwitł pełen złośliwości uśmiech. Zmrużyła oczy, iście po kociemu, i podziękowała kupcowi za kiepską biżuterię. Oddaliła się niespiesznie w stronę wyjścia z targu. Szybko zapanowała nad twarzą, nie chcąc by dwóch idiotów zaczęło coś podejrzewać. Usłyszała ich radosne chichoty. Złapali przynętę. Skręciła w pierwszy zaułek, ciasny, śmierdzący, pełny śmieci i łażących wszędzie kotów podwórkowych. Dokładnie taki, jak trzeba. Złodzieje starali się poruszać cicho ale niewiele to dało. Odwróciła się akurat gdy elf zaszedł ją z tyłu i od prawej z obnażonym mieczem w ręku. Zamachnął się raczej niefachowo. Yari’maen ruchem tak szybkim, że nieuchwytnym dla oka wyciągnęła jedną z jej pięknie wykonanych szabli, przewieszonych na pasach przez plecy, tak, że ich rękojeści wystawały ponad jej ramionami. Sparowała zgrabnie cięcie i uskoczyła przed ciosem niziołka. Zdążyła już wyciągnąć drugą szablę i wytrącić miecz z rąk oszołomionego elfa. Kopniakiem powaliła na ziemię niziołka. Schowała szable do pochew i przywaliła elfowi z pięści, tak, że zatoczył się na ścianę. Doskoczyła do niego i poprawiła jeszcze z drugiej strony. Niziołek ponownie oberwał w żebra i padł na ziemię skulony. Elf trzymając się za głowę, osunął się na ziemię z cichym jękiem. Wszystko to trwało zaledwie parę uderzeń serca. Yari’maen choć była niska i drobna była też dużo silniejsza i szybsza od obu nowicjuszy.
-No, panowie. To by było na tyle. Na dzisiaj kończymy naukę. Nie wiem kto rzucił na was niewidki ale to chwilowo nieważne. Rozwieję wasze wątpliwości i powiem, że jestem jedną z Wybranych. Wracajcie do rodzinnego Midgaardu.
Złodzieje zaczęli powoli podnosić z ziemi pojękując z cicha i obmacując bolące miejsca.
-Możecie mnie nie znać, – ciągnęła – bo w końcu długo nie było mnie w domu. Jestem Yari’maen. Miło mi. No, dajcie już spokój. Nie biłam wcale tak mocno. Gdybym chciała, to wytłukłabym z was kolejne życie, bo nie wątpię, że z takim podejściem do świata niejedno straciliście i jeszcze stracicie. – zaśmiała się przyjaźnie i pomogła wyprostować się niziołkowi. Elf nadal patrzył nieufnie ale skinął jej głową.
-Zdarzyło się ostatnio coś ciekawego w Leanderze? – spytała wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. Elf wzruszył ramionami dając do zrozumienia, że nic nie wie, a w ogóle to nadal jest obrażony i nie będzie się odzywać. Za to niziołek odchrząkną nerwowo i zaryzykował szybkie spojrzenie w jej twarz.
-No, niby ja coś tam wiem... ale to nieważne pewnie.
-Co za różnica. Mów co tam wiesz.
-Ponoć ten, jak mu tam było...
-Joel... – podpowiedział elf burkliwie.
-Właśnie, Joel wrócił. – niziołek spojrzał na Yari’maen pytająco.
Jej twarz spoważniała momentalnie. W oczach błysnęło coś, co mogło być niepokojem.
-Jesteście pewni? Joel... wrócił? Teraz? Gadajcie! Kiedy wrócił?!
-No... tydzień temu przyszedł do Zajazdu Podróżników, akurat żeśmy tam popijali. I rozróba była że hej! Bo paru się takich znalazło, co to go niezbyt miło powitali. – niziołek znowu odchrząknął z niepokojem i uciekł spojrzeniem w bok, przestraszony widokiem jej twarzy, która nagle zbielała.
-Ja... wybaczcie... muszę iść. I... zmieniłam zdanie, jednak nie wracajcie jeszcze do Midgaardu... Nie teraz gdy... a, nieważne. Róbcie co chcecie.
Myśli pędziły w jej głowie jak oszalałe. Długo nie było jej w domu. Cholera, za długo. Nerwowo zaczęła przeszukiwać skórzany plecak. Po chwili wyciągnęła z niego mały tubus. Gmerała w nim przez minutę, przeklinając pod nosem. Gdy wyjęła rękę, trzymała w niej zwój. Rozwinęła go pospiesznie i wyczytała znajdujące się na nim słowa. Powietrze zamigotało, przestrzeń dziwnie się zagięła i nagle półelfka znikła. Zdumieni druhowie zamrugali niepewnie. Elf wyciągnął rękę i pomachał nią w miejscu gdzie przed chwilą stała jeszcze Yari’maen. Gdyby byli choć odrobinę mądrzejsi od pleśni wyrastającej na starym serze, wyciągnęliby z tego wydarzenia naukę. Ale nie byli, więc po prostu postanowili puścić to wszystko w niepamięć i skierowali swe kroki w stronę najbliższej oberży. Ot, nowicjusza dola. Jutro na pewno napatoczy się jakiś frajer z kasą, którego będzie można względnie obrobić kopnąwszy parę razy w słabiznę.
***
Kat polerował spokojnie ostrze topora gdy nagle w powietrzu rozbłysła magia i w słabym migotaniu magicznych cząsteczek pojawiła się drobna postać od stóp do głowy odziana w czerń, z dwoma szablami zawieszonymi na przerzuconych przez ramiona pasach. Osóbka odetchnęła głęboko, potarła czoło i uśmiechnęła do Kata. Odpowiedział uśmiechem i pozdrowił ją uprzejmym skinieniem głowy.
-Yari’maen, długo cię nie było! Co ty porabiałaś tyle czasu poza domem?
-Odpoczywałam, Kacie. Odpoczywałam.
Uśmiechnęła się raz jeszcze i ruszyła pozornie lekkim krokiem w stronę świątyni i ołtarza. W przyjemnym mroku miejsca kultu było chłodno i cicho. Yari’maen stanęła parę kroków od wejścia i rozejrzała się. Obok ołtarza jak zwykle stał uzdrowiciel, cholernie cierpliwy człowiek, muszący znosić głupie dowcipy młodych Wybranych. I nie tylko młodych. W cieniu pod ścianą zauważyła siedzącego ciemnego elfa. Ostrzył miecz, nie podniósł nawet oczu gdy weszła. Po przeciwnej stronie pomieszczenia oparta o ścianę siedziała wysoka elfka o jasnych jak słoma włosach i oczach koloru bezchmurnego letniego nieba. Nosiła długą i zdobną suknię. Czytała jakąś księgę w skórzanej okładce z tytułem wytłoczonym złotymi literami. Tytuł głosił „Wielka Xięga Wyższego Uzdrawiania y Leczenia – Tom I”. Yari’maen odetchnęła z ulgą. Żadnych znajomych, ani tych dobrych ani... złych. Usiadła pod ścianą nieopodal ciemnego elfa ostrzącego broń. Zdjęła plecak. Pasów z bronią nie odpięła. Przyzwyczajenie... Pożywiła się chlebem i jabłkiem. Usadowiła się wygodniej z zamiarem czekania na kogokolwiek ze znajomych. Wiedziała, że prędzej czy później ktoś musi się zjawić.
Miała rację, a znajomy pojawił się w ciągu godziny. Wysoka elfka wyszła ze świątyni uprzednio schowawszy do torby swoją Xięgę. Gdy tylko przekroczyła próg, Yari’maen usłyszała jej zdławiony krzyk. Tym razem nawet ciemny elf podniósł głowę i zaprzestał ostrzenia broni. Yari’maen wiedziała już, co zaraz się stanie, wstała więc i wyciągnęła obie szable szybkim ruchem. Nie minęło pół minuty, gdy nagle pomieszczenie ogarnął mrok. Płomyki świec wyciągnęły się i zgasły w lodowatym podmuchu powietrza. Kocie oczy półelfki szybko przystosowały się do ciemności, zobaczyła więc jak do świątyni wkracza wysoki mężczyzna odziany w czerń. Jego postać zdawała się koncentrować całą ciemność na sobie. Włosy miał czarne, długie do ramion i proste. Oczy, także czarne, pełne były pogardy i złośliwości, znajdowały się po obu stronach ostrego nosa. Wąskie usta rozciągnęły się w nieprzyjemnym i zimnym uśmiechu.
-Yari, kochanie, nie przywitasz się ze mną? Nie widzieliśmy się wszakże od bardzo dawna. Gdzie byłaś cały ten czas? – głos miał cichy i nieprzyjemny, ociekający wręcz kpiną.
-Och, Joel, o to samo można by spytać ciebie, prawda? Tak po prawdzie, to miałam nadzieję, że poszedłeś w diabły i nigdy nie wrócisz ale cóż... nie można mieć wszystkiego. I nie mam zamiaru się z tobą witać, wampirze. – ona z kolei głos miała słodki i niewinny, uśmiechała się leciutko.
Joel zaśmiał się głośno i zmrużył oczy.
-Yari, jesteś tak samo piękna jak pięć lat temu i tak samo i inteligentna. Wiesz, pytano mnie już co ja w tobie widziałem. Ale, głupcy, pytali, bo cię nigdy nie widzieli! I nigdy nie dane im było posłuchać twego słodkiego głosu.
Yari’maen skrzywiła się lekko, błysnęła w mroku kocimi oczami.
-Po pierwsze: nie mów tak do mnie, po drugie: nie wiem, po co wróciłeś ale wynoś się i zostaw mieszkańców tego miasta w spokoju. Mnie też. Spożywaj sobie gryzonie, wiewiórki, szczury, myszy... wampiry. Bo w końcu czym ty jesteś jak nie wynaturzoną latającą myszą z zestawem ssąco-liżącym?
Wampir parsknął pogardliwie.
-Jeszcze nabierzesz trochę respektu do mnie i moich pobratymców. I to niedługo. A na razie... żegnam. Wkrótce się spotkamy, Yari’maen.
Odwrócił się i wyszedł ze świątyni zabierając ze sobą ciemność i lodowate zimno. Półelfka opuściła szable i westchnęła głośno. A więc wszystko się znowu zaczyna. Naprawdę myślała, że to już nigdy nie wróci. Schowała broń. Podniosła swój plecak i zarzuciła go na ramię. W takim razie... ruszam odnaleźć znajomych. Tych dobrych... bo złych już znalazłam, pomyślała i skierowała się w stronę wyjścia, za którym widać już było ciemne niebo upstrzone gwiazdami.
-Jak myślisz, to Wybrana?
-Eee, nie. Pewnie najemniczka albo inna śmiertelna frajerka. Strachu nie ma, stary, poczekajmy aż wejdzie w jakiś zaułek. Ja od lewej, ty od prawej i... sam wiesz co robić, he he.
Obaj, elf i niziołek, zaczęli złośliwe rechotać. Yari’maen też uśmiechnęła się pod nosem dziękując bogom, że, poza innymi cechami, stworzyli głupotę.
Postanowiła postać jeszcze trochę z nadzieją, że coś jeszcze usłyszy i nie myliła się.
-Ej, kurde. Patrz jaką ona ma broń! Wdziałeś kiedy takie miecze? Normalnie cudo!
-No, nie ma co, niezłe kawałki stali. Ja biorę jeden, ty drugi. Jednakowe są, to nie będzie zwady przy podziale!
Yari’maen prychnęła gniewnie w myślach. Kawałki stali! Też coś! Z początku myślała, że wzięli ją na cel z powodu jej wyglądu. Była raczej niepozorna, wzrostu miała niewiele ponad półtora metra. Jako półkrwi elfka uszy miała ostro zakończone, małe. Włosy koloru ciemnego złota wiązała w długi warkocz, tak, by nie przeszkadzały w walce. Jej żółto-zielone, kocie oczy były kształtu migdałów. W tym momencie była już pewna, że ci dwaj osobnicy gotowi byliby zaatakować nawet mamuta, gdyby miał przy sobie coś godnego uwagi, pewni, że poradzą sobie bez trudu.
Nagle na jej ustach wykwitł pełen złośliwości uśmiech. Zmrużyła oczy, iście po kociemu, i podziękowała kupcowi za kiepską biżuterię. Oddaliła się niespiesznie w stronę wyjścia z targu. Szybko zapanowała nad twarzą, nie chcąc by dwóch idiotów zaczęło coś podejrzewać. Usłyszała ich radosne chichoty. Złapali przynętę. Skręciła w pierwszy zaułek, ciasny, śmierdzący, pełny śmieci i łażących wszędzie kotów podwórkowych. Dokładnie taki, jak trzeba. Złodzieje starali się poruszać cicho ale niewiele to dało. Odwróciła się akurat gdy elf zaszedł ją z tyłu i od prawej z obnażonym mieczem w ręku. Zamachnął się raczej niefachowo. Yari’maen ruchem tak szybkim, że nieuchwytnym dla oka wyciągnęła jedną z jej pięknie wykonanych szabli, przewieszonych na pasach przez plecy, tak, że ich rękojeści wystawały ponad jej ramionami. Sparowała zgrabnie cięcie i uskoczyła przed ciosem niziołka. Zdążyła już wyciągnąć drugą szablę i wytrącić miecz z rąk oszołomionego elfa. Kopniakiem powaliła na ziemię niziołka. Schowała szable do pochew i przywaliła elfowi z pięści, tak, że zatoczył się na ścianę. Doskoczyła do niego i poprawiła jeszcze z drugiej strony. Niziołek ponownie oberwał w żebra i padł na ziemię skulony. Elf trzymając się za głowę, osunął się na ziemię z cichym jękiem. Wszystko to trwało zaledwie parę uderzeń serca. Yari’maen choć była niska i drobna była też dużo silniejsza i szybsza od obu nowicjuszy.
-No, panowie. To by było na tyle. Na dzisiaj kończymy naukę. Nie wiem kto rzucił na was niewidki ale to chwilowo nieważne. Rozwieję wasze wątpliwości i powiem, że jestem jedną z Wybranych. Wracajcie do rodzinnego Midgaardu.
Złodzieje zaczęli powoli podnosić z ziemi pojękując z cicha i obmacując bolące miejsca.
-Możecie mnie nie znać, – ciągnęła – bo w końcu długo nie było mnie w domu. Jestem Yari’maen. Miło mi. No, dajcie już spokój. Nie biłam wcale tak mocno. Gdybym chciała, to wytłukłabym z was kolejne życie, bo nie wątpię, że z takim podejściem do świata niejedno straciliście i jeszcze stracicie. – zaśmiała się przyjaźnie i pomogła wyprostować się niziołkowi. Elf nadal patrzył nieufnie ale skinął jej głową.
-Zdarzyło się ostatnio coś ciekawego w Leanderze? – spytała wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. Elf wzruszył ramionami dając do zrozumienia, że nic nie wie, a w ogóle to nadal jest obrażony i nie będzie się odzywać. Za to niziołek odchrząkną nerwowo i zaryzykował szybkie spojrzenie w jej twarz.
-No, niby ja coś tam wiem... ale to nieważne pewnie.
-Co za różnica. Mów co tam wiesz.
-Ponoć ten, jak mu tam było...
-Joel... – podpowiedział elf burkliwie.
-Właśnie, Joel wrócił. – niziołek spojrzał na Yari’maen pytająco.
Jej twarz spoważniała momentalnie. W oczach błysnęło coś, co mogło być niepokojem.
-Jesteście pewni? Joel... wrócił? Teraz? Gadajcie! Kiedy wrócił?!
-No... tydzień temu przyszedł do Zajazdu Podróżników, akurat żeśmy tam popijali. I rozróba była że hej! Bo paru się takich znalazło, co to go niezbyt miło powitali. – niziołek znowu odchrząknął z niepokojem i uciekł spojrzeniem w bok, przestraszony widokiem jej twarzy, która nagle zbielała.
-Ja... wybaczcie... muszę iść. I... zmieniłam zdanie, jednak nie wracajcie jeszcze do Midgaardu... Nie teraz gdy... a, nieważne. Róbcie co chcecie.
Myśli pędziły w jej głowie jak oszalałe. Długo nie było jej w domu. Cholera, za długo. Nerwowo zaczęła przeszukiwać skórzany plecak. Po chwili wyciągnęła z niego mały tubus. Gmerała w nim przez minutę, przeklinając pod nosem. Gdy wyjęła rękę, trzymała w niej zwój. Rozwinęła go pospiesznie i wyczytała znajdujące się na nim słowa. Powietrze zamigotało, przestrzeń dziwnie się zagięła i nagle półelfka znikła. Zdumieni druhowie zamrugali niepewnie. Elf wyciągnął rękę i pomachał nią w miejscu gdzie przed chwilą stała jeszcze Yari’maen. Gdyby byli choć odrobinę mądrzejsi od pleśni wyrastającej na starym serze, wyciągnęliby z tego wydarzenia naukę. Ale nie byli, więc po prostu postanowili puścić to wszystko w niepamięć i skierowali swe kroki w stronę najbliższej oberży. Ot, nowicjusza dola. Jutro na pewno napatoczy się jakiś frajer z kasą, którego będzie można względnie obrobić kopnąwszy parę razy w słabiznę.
***
Kat polerował spokojnie ostrze topora gdy nagle w powietrzu rozbłysła magia i w słabym migotaniu magicznych cząsteczek pojawiła się drobna postać od stóp do głowy odziana w czerń, z dwoma szablami zawieszonymi na przerzuconych przez ramiona pasach. Osóbka odetchnęła głęboko, potarła czoło i uśmiechnęła do Kata. Odpowiedział uśmiechem i pozdrowił ją uprzejmym skinieniem głowy.
-Yari’maen, długo cię nie było! Co ty porabiałaś tyle czasu poza domem?
-Odpoczywałam, Kacie. Odpoczywałam.
Uśmiechnęła się raz jeszcze i ruszyła pozornie lekkim krokiem w stronę świątyni i ołtarza. W przyjemnym mroku miejsca kultu było chłodno i cicho. Yari’maen stanęła parę kroków od wejścia i rozejrzała się. Obok ołtarza jak zwykle stał uzdrowiciel, cholernie cierpliwy człowiek, muszący znosić głupie dowcipy młodych Wybranych. I nie tylko młodych. W cieniu pod ścianą zauważyła siedzącego ciemnego elfa. Ostrzył miecz, nie podniósł nawet oczu gdy weszła. Po przeciwnej stronie pomieszczenia oparta o ścianę siedziała wysoka elfka o jasnych jak słoma włosach i oczach koloru bezchmurnego letniego nieba. Nosiła długą i zdobną suknię. Czytała jakąś księgę w skórzanej okładce z tytułem wytłoczonym złotymi literami. Tytuł głosił „Wielka Xięga Wyższego Uzdrawiania y Leczenia – Tom I”. Yari’maen odetchnęła z ulgą. Żadnych znajomych, ani tych dobrych ani... złych. Usiadła pod ścianą nieopodal ciemnego elfa ostrzącego broń. Zdjęła plecak. Pasów z bronią nie odpięła. Przyzwyczajenie... Pożywiła się chlebem i jabłkiem. Usadowiła się wygodniej z zamiarem czekania na kogokolwiek ze znajomych. Wiedziała, że prędzej czy później ktoś musi się zjawić.
Miała rację, a znajomy pojawił się w ciągu godziny. Wysoka elfka wyszła ze świątyni uprzednio schowawszy do torby swoją Xięgę. Gdy tylko przekroczyła próg, Yari’maen usłyszała jej zdławiony krzyk. Tym razem nawet ciemny elf podniósł głowę i zaprzestał ostrzenia broni. Yari’maen wiedziała już, co zaraz się stanie, wstała więc i wyciągnęła obie szable szybkim ruchem. Nie minęło pół minuty, gdy nagle pomieszczenie ogarnął mrok. Płomyki świec wyciągnęły się i zgasły w lodowatym podmuchu powietrza. Kocie oczy półelfki szybko przystosowały się do ciemności, zobaczyła więc jak do świątyni wkracza wysoki mężczyzna odziany w czerń. Jego postać zdawała się koncentrować całą ciemność na sobie. Włosy miał czarne, długie do ramion i proste. Oczy, także czarne, pełne były pogardy i złośliwości, znajdowały się po obu stronach ostrego nosa. Wąskie usta rozciągnęły się w nieprzyjemnym i zimnym uśmiechu.
-Yari, kochanie, nie przywitasz się ze mną? Nie widzieliśmy się wszakże od bardzo dawna. Gdzie byłaś cały ten czas? – głos miał cichy i nieprzyjemny, ociekający wręcz kpiną.
-Och, Joel, o to samo można by spytać ciebie, prawda? Tak po prawdzie, to miałam nadzieję, że poszedłeś w diabły i nigdy nie wrócisz ale cóż... nie można mieć wszystkiego. I nie mam zamiaru się z tobą witać, wampirze. – ona z kolei głos miała słodki i niewinny, uśmiechała się leciutko.
Joel zaśmiał się głośno i zmrużył oczy.
-Yari, jesteś tak samo piękna jak pięć lat temu i tak samo i inteligentna. Wiesz, pytano mnie już co ja w tobie widziałem. Ale, głupcy, pytali, bo cię nigdy nie widzieli! I nigdy nie dane im było posłuchać twego słodkiego głosu.
Yari’maen skrzywiła się lekko, błysnęła w mroku kocimi oczami.
-Po pierwsze: nie mów tak do mnie, po drugie: nie wiem, po co wróciłeś ale wynoś się i zostaw mieszkańców tego miasta w spokoju. Mnie też. Spożywaj sobie gryzonie, wiewiórki, szczury, myszy... wampiry. Bo w końcu czym ty jesteś jak nie wynaturzoną latającą myszą z zestawem ssąco-liżącym?
Wampir parsknął pogardliwie.
-Jeszcze nabierzesz trochę respektu do mnie i moich pobratymców. I to niedługo. A na razie... żegnam. Wkrótce się spotkamy, Yari’maen.
Odwrócił się i wyszedł ze świątyni zabierając ze sobą ciemność i lodowate zimno. Półelfka opuściła szable i westchnęła głośno. A więc wszystko się znowu zaczyna. Naprawdę myślała, że to już nigdy nie wróci. Schowała broń. Podniosła swój plecak i zarzuciła go na ramię. W takim razie... ruszam odnaleźć znajomych. Tych dobrych... bo złych już znalazłam, pomyślała i skierowała się w stronę wyjścia, za którym widać już było ciemne niebo upstrzone gwiazdami.