Zbójnicka zabawa

Opowiadania o historiach dziejących się w świecie Laca.

Moderatorzy: Thail, łowcy trolli

Zbójnicka zabawa

Wiadomośćprzez Sylith » Śr sie 30, 2006 11:22 am

To już moje drugie opowiadanko. Tym razem będzie nieco krótsze, ale także będę je wrzucać po kawałku. :smile: Jeśli coś się komuś nie spodoba, to niech o tym napisze w Karczmie, a poprawię się na przyszłość. Mimo wszystko życzę miłego czytania. :smile:


***


Yari’maen wciągnęła głęboko powietrze w płuca i wypuściła je z satysfakcją. Zapowiadał się kolejny piękny dzień. Pozbawiony wszelkich nieprzyjemnych wydarzeń. Bogowie, jak bardzo jej tego brakowało... A teraz już od tygodnia cieszyła się spokojem. Mogła się wyspać! Nigdzie się nie spieszyła! Z radości aż zaśmiała się w poduszkę.
Ostre, wczesnozimowe światło zalewało jej niewielki pokoik w gildii. Okno znajdowało się dokładnie naprzeciwko łóżka, więc obudziły ją pierwsze promienie słoneczne. Wstała, ociągając się, i rozejrzała za czystym ubraniem. Leżało, jak zwykle zresztą, na krześle, zwinięte w kłębek. Nigdy jakoś nie przyszło jej do głowy, by składać ubrania w równą kostkę. No, bo i po co... Ubrała się, uczesała, umyła twarz w misce z wodą. Podniosła plecak, sakiewkę przyczepiła do pasa, broń przewiesiła przez ramię. Nigdy nic nie wiadomo.
Chwilę później szła już ulicą. Kierowała się w stronę Zajazdu Podróżników, by spotkać się ze starym znajomym i zjeść porządne śniadanie. Nadeszły już pierwsze mrozy, więc gdy weszła do przestronnej izby w Zajeździe, na twarzy miała lekkie rumieńce.
Bez trudu znalazła stolik przy oknie wychodzącym na ulicę. O takiej porze nie było jeszcze tłoku. Zamówiła chleb, miód, ser i grzane wino z korzeniami. Już po pierwszym łyku poczuła rozkoszne ciepło rozlewające się po całym ciele. Skończyła jeść. Czekała. Welth powinien się zaraz zjawić. I rzeczywiście, po chwili drzwi Zajazdu otworzyły się, a do środka wkroczyła wysoka postać. Welth miał miłą, młodzieńczą twarz. Będąc elfem, zawsze wyglądał młodo, dlatego trudno było ocenić, ile właściwie ma lat. Ubrany był w piękną szatę, wyszywaną w runiczne znaki. Brązowe włosy opadały mu na ramiona, równie brązowe oczy miały ciepły i serdeczny wyraz. Był niezwykle podobny do swojej siostry – Shaenn. Podczas, gdy ona postanowiła poświęcić się zgłębianiu magicznej sztuki leczenia, on podążył w podobnym, choć nie jednakowym kierunku. Został magiem i to wybitnym.
Yari’maen wstała na jego widok, uśmiechnęła szeroko. Stanęła na palcach, by pocałować przyjaciela w policzek i zarzucić mu ręce na szyję. Po chwili odstąpiła od niego i zaprosiła do stolika.
-No, Welth, mów co u ciebie? Jak ci się powodzi?
-Dobrze, jak zwykle. Trochę magii tu, trochę tam. Sama wiesz. – w jego oczach pojawiły się wesołe iskierki. – A co u ciebie? Słyszałem, że miałaś mały problem z Joelem. I z... wampiryzmem. Ale coś nie widzę kłów i chyba nie ukrywasz się przed słońcem, więc to pewnie były tylko plotki.
-Hm... nie tylko plotki. Istotnie, miałam z tym problem. Ale już po wszystkim. Przyjaciele to cenny nabytek. Pomagają nawet w najgorszym sytuacjach. – skrzywiła się nieznacznie i potarła pewne miejsce na szyi. Dwa ślady po ukąszeniu nieprędko znikną.
Welth uśmiechnął się ze zrozumieniem, pokiwał głową.
-No tak... kleryczka i paladyn. Niewielu ma takie szczęście.
Nagle drzwi do izby otworzyły się gwałtownie, do środka wdarł się lodowaty podmuch, z zapachem niosącym zapowiedź śniegu. Dwie postaci przestąpiły próg. Jedna była niska i raczej krępa, druga – średniego wzrostu i nieźle wyposażona w kwestii kobiecych kształtów. Ta pierwsza rozejrzała się nerwowo, zauważyła dwójkę przyjaciół, siedzących, ze zdziwionymi minami, przy oknie, i ruszyła w ich stronę. Kobieta zrobiła to samo, tyle, że z dodatkową dozą nerwowych podrygów i machania roztrzęsionymi rękami.
-Zapraszałaś kogoś jeszcze? – spytał Welth obserwując przybliżające się zjawisko.
-Nie, nikogo nie zapraszałam. Cholera... czego znowu?! – mruknęła zirytowana Yari’maen.
Krępą osobą okazał się być krasnolud. Znała go, spotkała się z nim parę razy w świątyni. Jak mu tam... chyba Dreag...? Kobieta, a raczej dziewczyna, przestępowała z nogi na nogę. Oczy miała zaczerwienione, co chwila z jej gardła wyrywał się zduszony szloch.
-Eee... Yari’maen, tak? – upewnił się krasnolud.
-Tak, to ja. – potwierdziła półelfka zrezygnowanym tonem. Miała nadzieję, że ją z kimś pomylił i zaraz sobie pójdzie, zabierając przy okazji to histeryczne stworzenie.
-No więc, tego, ta młoda dama, spotkała mnie na ulicy i spytała o ciebie. A że wczoraj widziałem cię w mieście, to pomyślałem, że cię tu znajdę.
-Taaak? I co?
-Ona, znaczy ta panienka, czegoś od ciebie chce. Zdaje się, że macie wspólnych znajomych.
-W takim razie, czego ode mnie chce? – spytała Yari’maen uprzejmie i łagodnie. W głębi serca nie była osobą okrutną.
-Chodzi o Nesterlina...! – zaczęła dziewczyna ale wypowiedź przerwana została przez falę szlochu i pociągania nosem.
-Nieee... Lamie, błagam, nie on, nie teraz! – jęknęła Yari’maen, chowając twarz w dłoniach. – CO on znowu zrobił? No CO?!
-On... ma... kłopoty! – wykrztusiła przez ściśnięte gardło rozhisteryzowana osóbka.
-No tak, to takie nieoczywiste! – Yari’maen uśmiechnęła się ironicznie, ale szybko zapanowała nad twarzą. – A dokładniej, co wykonał?
-Byliśmy w Tolarii. Tam się... poznaliśmy. I... on mnie namówił na wycieczkę. Do... lasu. – nadszedł właśnie atak nerwowej czkawki, która niemiłosiernie przerywała wypowiedź.
-Do lasu... i co potem?
-I to był las... Mattisa. Ja nie wiedziałam co on chce zrobić, naprawdę. Bo jakbym wiedziała, to bym z nim nie szła, naprawdę... bo ja... naprawdę...
-Tak, rozumiem, że naprawdę. A co chciał zrobić?
-Chciał wejść do... zamku Mattisa. I wszedł. A ja... za nim. Ale nie chciałam niczego złego. On mówił... że to tak dla... zabawy! No i... nie wiedzieć czemu ci zbójcy go... złapali. Ja zdążyłam uciec. Bo znam takie... magiczne sztuczki.
-Zbójcy Mattisa go złapali. Rzeczywiście dziwne, skoro on tylko wlazł im do siedziby. Dla zabawy? Akurat! A w ogóle, to kim ty jesteś?
-Jestem Cenwen, początkująca... magiczka.
-Eh... niech ktoś da jej szklankę wody na tę czkawkę!
Wszyscy obecni spojrzeli po sobie, po czym ich wzrok spoczął na barmanie, który z zainteresowaniem obserwował całe to wydarzenie. Zrozumiał aluzję, bo wyciągnął możliwie czystą szklankę i nalał do niej wody. Podał ją Cenwen. Dziewczyna wypiła wszystko i odetchnęła swobodniej.
-No dobrze, Cenwen. I oczekujesz ode mnie, że ci pomogę wydobyć stamtąd Nesterlina, tak?
-No... tak?
Yari’maen westchnęła głęboko i spojrzała w blat stołu. Gapiła się w niego przez kilka minut, a w pomieszczeniu zapadła pełna oczekiwania cisza.
-Niech będzie. – powiedziała w końcu – Pomogę ci. Ale nie ze względu na tego idiotę, tylko na ciebie. Na świecie i tak jest za dużo cierpiących niewiast. – skończyła ironicznie.
Welth uśmiechnął się lekko i spojrzał jej w oczy.
-No, nie sądzisz, że to będzie ciekawa przygoda? – jego także było stać na odrobinę złośliwości.
-Ha ha! Zabawne! Nie, nie sądzę. Ale... nie wypada. Rozumiesz... przyjaźń i takie sprawy.
-Czyli jednak robisz to dla Nesterlina, co? – mag zaśmiał się przyjaźnie i wstał. – Cóż, nic tu po mnie. Miłej podróży do Drimith.
-Co?! Nie, czekaj! Welth, chyba mnie nie zostawisz? Sama mogę nie dać rady.
-Jak to: sama? Przecież będzie z tobą Cenwen, czyż nie? – zachichotał i pochylił się, by pocałować ją w policzek. – To do zobaczenia! I powodzenia.
Wyszedł spokojnie, zamknął za sobą drzwi zajazdu. Na twarzy Yari’maen malowało się coś w rodzaju zdumienia zmieszanego z cierpieniem i rezygnacją. Nastąpiła cisza. Po chwili przerwało ją chrząknięcie krasnoluda.
-No, to, tego, ja też się zmywam. Mam coś tam do załatwienia, prawda. Tego... życzę szczęścia szanownym paniom. – niemal biegiem opuścił pomieszczenie, jakby bał się, że zostanie w coś wmieszany.
Półelfka nie mogła powstrzymać jęku. No nie! Było tak... pięknie! Tak cudownie, cicho i spokojnie! Chciała spędzić zimę mieście, siedząc ze znajomymi w tawernie, czasem wybierając się na małe przejażdżki po lesie... ale na pewno nie chciała TEGO! Niestety, nie miała wyboru. Była winna Nesterlinowi pomoc.
Dopiero teraz przyjrzała się uważniej Cenwen. Dziewczyna miała duże błękitne oczy, które wpatrywały się w nią teraz z nadzieją, i popielate włosy. Równiutkie, białe zęby błyszczały w uśmiechu zachęty. Niewątpliwie wśród jej przodków znajdował się jakiś elf. Ogólnie przypominała nieco porcelanową lalkę, słodką, niewinną, niezbyt bystrą, ale miłą bez względu na wszystko. Trudno byłoby jej nie lubić. Z kimś takim właśnie miała przepłynąć kawał morza, wedrzeć się do zamku Mattisa i uratować stamtąd starego przyjaciela, który stale przejawiał dziwną skłonność do wpadania w kłopoty. Zapowiadała się wspaniała przygoda, godna pieśni i takich tam... akurat jak postanowiła ułożyć sobie nieco życie.
Księżyc świeci, martwiec leci
Sukieneczką szach, szach...
Panieneczko, czy nie strach?
Emblemat użytkownika
Sylith
 
Wiadomości: 15
Dołączył(a): Wt lip 25, 2006 6:00 pm
Lokalizacja: z Warszawy

Wiadomośćprzez Sylith » Cz sie 31, 2006 9:40 pm

Mroźny poranek. Kobaltowe niebo bez jednej chmurki, lekki wiaterek wiejący w twarz, zmuszający do szczękania zębami. I samotna postać stojąca koło cumujących statków na nabrzeżu.
Yari’maen czuła wzbierającą w niej złość. Cenwen miała zjawić się tutaj już pół godziny temu. Statek nie będzie czekać na spóźnialskich. Poza tym nieco wcześniej próbowała porozumieć się z Nesterlinem. Nie odpowiadał. Jakby jej nie słyszał albo spał... Usłyszała za sobą szybkie kroki. Obejrzała się ze wściekłością, wiedząc już kogo tam zobaczy.
-Co ty sobie wyobrażasz, dziewczyno?! Następny statek będzie dopiero wieczorem! Gdybyś się jeszcze trochę ociągała, to popłynęliby bez nas!
-Ale... ja nie chciałam.... i przecież się nie spóźniłam tak bardzo. Statek jeszcze nie odpłyną... – Cenwen spuściła z zakłopotaniem wzrok.
-Tak, wiem. Przepraszam, trochę za bardzo wybuchłam. Wsiadajmy na tę łajbę zanim nas tutaj zostawią.
Weszły na pokład, śledzone niechętnym wzrokiem kapitana. Nie cierpiał zabierać ze sobą Wybranych. Ciągle wynikały z tego jakieś kłopoty. Do tego bywali opryskliwi i władczy, jakby nieśmiertelność dawała im jakieś przywileje... Banda arogantów, ot co!
Podróż miała potrwać parę godzin, dlatego dwie podróżne chcąc nie chcąc musiały zająć się rozmową.
-Jak poznałaś Nesterlina? – spytała ostrożnie Yari’maen.
-Ach, na ulicy w Tolarii. Zobaczył mnie i stwierdził, że nigdy jeszcze nie widział takiej ślicznej dziewczyny jak ja. Potrafi być naprawdę czarujący, wiesz? – niebieskie oczy błysnęły z podniecenia.
-Tak, wiem, że potrafi. – zaśmiała się półelfka.
-A ty? Jak go poznałaś? – Cenwen spojrzała na nią znacząco.
-Nie, nie w ten sposób. – odparła Yari’maen marszcząc brwi. – Spotkaliśmy się w lesie na południe od Vergardu. Miał problem z goblinami, pomogłam mu. Zabawne, ale tak już zostało. On ma kłopoty a ja go z nich wyciągam. Jak widać – taka moja rola. – zaśmiała się gorzko.


***

Choć była dopiero godzina 16, ciemność zdążyła już zapaść. Wysiadły ze statku i ruszyły w stronę miasta, mocno opatulając się płaszczami dla ochrony przed zimnem.
-Co teraz zrobimy? – spytała Cenwen niespokojnie.
-Przenocujemy w mieście i rano wyruszymy na ratunek Nesterlinowi. Cała ta sytuacja niezbyt mi się podoba. Nie rozumiem, dlaczego nie próbował porozumieć się telepatycznie. Albo jest nieprzytomny... – nie skończyła tylko wzruszyła ramionami i przyspieszyła nieco.
Przenocowały w gildiach, uprzednio umówiwszy się na spotkanie następnego ranka na głównym skrzyżowaniu w Tolarii. Tym razem Cenwen przybyła punktualnie co do minuty, słusznie uważając, że nie należy dwa razy powtarzać tego samego błędu.
-No, to wyruszamy. – stwierdziła Yari’maen zdecydowanym głosem. - Niczego nie zapomniałaś? Nie masz już nic do załatwienia?
Dziewczyna potrząsnęła głową, na znak, że niczego nie zapomniała i nie ma nic do załatwienia.
-Świetnie, w takim razie kierujemy się do lasu Mattisa.
Droga do lasu zajęła im około pół dnia. Zaczęło się już ściemniać, gdy zauważyły czarną ścianę drzew przed sobą.
-A oto las. Znajdziemy jakąś małą polankę i przenocujemy tam. Może nawet rozpalimy ognisko.
Cenwen była zbyt zmęczona i zmarznięta, by protestować przeciwko dalszej drodze przez las. Dlatego zaproponowała tylko:
-Jeśli chcesz, to mogę wyczarować nam światło. Może się... przyda?
Yari’maen spojrzała na nią zdumiona.
-Oczywiście, że nie chcę. Dziewczyno, jeśli pójdziemy w ten las niosąc przed sobą światło, to będziemy widoczne jak na dłoni w promieniu paruset metrów. Lam jeden wie, co mogłybyśmy ściągnąć sobie na kark. Chociaż podejrzewam, że to co mieszka w tym lesie nie potrzebuje tak oczywistego wabika jak kula światła. Jeśli zechce nas wytropić, zrobi to. Zresztą, świetnie widzę po ciemku, poprowadzę nas. – poklepała przerażoną Cenwen po ramieniu, w, miała nadzieję, pocieszającym geście dodającym otuchy.
Zesztywniała ze zgrozy dziewczyna zdołała tylko kiwnąć głową. Wychowała się w miastach, nie miała doświadczenia w chodzeniu po lasach pełnych zbirów, którzy chyba i tak stanowili najmniejsze zagrożenie. Tupnęła parę razy przemarzniętymi nogami. Robi to dla swojego Nesterlina... musi o tym pamiętać. Tak! Nesterlin, właśnie, idzie mu na ratunek. Udało jej się ruszyć żywszym krokiem, a nawet coś w rodzaju bladego uśmiechu pojawiło się na jej ustach.
Ze znalezieniem polanki nie było problemu. Yari’maen faktycznie doskonale widziała w ciemnościach, była to jedna z zalet bycia mieszanej krwi. Odgarnęły śnieg z ziemi, a w małym zagłębieniu, które udało im się jakoś utworzyć, rozpaliły ognisko. Usiadły tak, by jak najdokładniej zasłaniać sobą ogień. Czuły wspaniałe ciepło bijące od żywych płomieni. Przed snem Yari’maen rzuciła na cały ich skromny obóz czar niewidzialności. W ten sposób przynajmniej zbójcy ich nie zauważą, bo stworzenia magiczne raczej nie dają się oszukać takimi sztuczkami. Półelfka wiele razy w ciągu dnia próbowała nawiązać kontakt z Nesterlinem, jednak nie było żadnych wyraźnych efektów.
Wstały o świcie. Zasypały śniegiem miejsce po ognisku. Prawie nie było widać śladów po ich obozie. Jakimś niewyjaśnionym cudem, w nocy nic ich nie zaatakowało, nie licząc pająka, który wlazł na twarz Cenwen, wywołując w ten sposób niepohamowany wybuch histerii. Trzeba przyznać, że pająk był raczej spory i włochaty. Trudno tylko powiedzieć, kto był bardziej przerażony – dziewczyna, czy biedne stworzenie porażone serią pisków i wrzasków.
Ruszyły na zachód, gdzie prawdopodobnie znajdował się zamek Mattisa. Las zimową porą był naprawdę piękny. Sosny pokryte były grubą warstwą lodu i śniegu. Każda igiełka wyglądała jak zrobiona ze szkła. Śnieg skrzypiał cicho pod nogami, gdy dwie kobiety maszerowały żwawo na ratunek przyjacielowi. Nagle natrafiły na szeroką drogę, ewidentnie często uczęszczaną. Wiodła na pagórek, na którego szczycie musiała znajdować się zbójecka siedziba. Sam pagórek także był gęsto porośnięty drzewami, stanowiącymi osłonę dla podróżniczek. W połowie podejścia Yari’maen zatrzymała się i dała znak Cenwen, by ta uczyniła to samo.
-Pójdę kawałek dalej i się rozejrzę. Ty tu zostań. Nie wpadaj na nic ani na nikogo, bo niewidka spadnie. A jakbyś kogoś zauważyła, to nie wrzeszcz, tylko przyjdź do mnie najciszej jak możesz. Dobrze?
-Yhm. – dziewczyna skinęła głową.
-To idę.
Po około dziesięciu minutach Yari’maen wróciła. Twarz miała jak zwykle nieprzeniknioną.
-I co? Co widziałaś? – dopytywała się niecierpliwie Cenwen.
-Dziwne... nie ma żadnych strażników. Zazwyczaj stoją tam wypatrując wrogów. Nic nie rozumiem...
-Może pojechali na wakacje? – zachichotała jej towarzyszka.
-A tak. Na Wielką Wschodnią Pustynię. Podziwiają piramidy. – odparła Yari’maen uśmiechając się pod nosem.
Oczy dziewczęcia zrobiły się wielkie jak spodki.
-Naprawdę? Skąd wiesz?
Półelfka zerknęła na nią niepewnie. Dziewczyna mówiła całkiem poważnie. Chyba będzie musiała porozmawiać z Nesterlinem na temat jego gustu... Nie powiedziała nic, tylko westchnęła w duchu, prosząc bogów o cierpliwość. Nie była specjalnie religijna, wiedziała jednak, że bogowie istnieją, a ich wsparcie bywa użyteczne. Skinęła na Cenwen i skierowała się w stronę zamku.
Mury były wysokie na trzydzieści metrów. Stanęły pod bramą, z niewiadomych powodów, nie zamkniętą i spojrzały w górę. Zauważyły posterunek strażników, z którego musiał rozchodzić się widok na niemal cały las. Gdzieś bardziej z tyłu zamku wznosiła się mała wieżyczka.
-Och, może to tam trzymają mojego ukochanego! – westchnęła Cenwen.
-Nie sądzę. Jeśli już, to siedzi w lochach. Pomyliłaś bajki, moja droga.
Cenwen zrobiła zawiedzioną minę. Świat zdecydowanie nie był tak romantyczny jak należy. Yari’maen poczuła coś, co można by nazwać wyrzutami sumienia.
-Ale te lochy są na pewno ciemne i wilgotne, a on siedzi przykuty do ściany. Niewątpliwie potrzebuje naszego ratunku i będzie nam bardzo wdzięczny.
-Tak sądzisz? – w chabrowych oczach Cenwen pojawił się błysk nadziei.
-Tak właśnie sądzę. A teraz rzucę na nas jeszcze parę czarów i spróbujemy znaleźć te ciemne i wilgotne lochy, z których wyciągniemy pełnego wdzięczności Nesterlina. Lepiej, żeby był pełen wdzięczności, bo jak nie... to będzie mu bardzo przykro. – uśmiechnęła się znacząco i władczo zadarła podbródek.

***


Ich stopy unosiły się pół metra nad ziemią. Sunęły tak, skryte pod czarem niewidzialności. Obszerny dziedziniec był opustoszały, choć można by się spodziewać masy ludzi mieszkających w tak wielkim zamku. Yari’maen pokręciła ze zdumieniem głową. Nic się nie zgadzało... Do głowy przychodziły jej najróżniejsze podejrzenia. Zauważyły zejście do lochów. Okazało się, że faktycznie lochy są zimne, ciemne, wilgotne i zatęchłe. Niemal czuło się aurę dumy i podniecenia bijącą od Cenwen. Co chwila wpadały na wiekowe pajęczyny, które upleść musiały bardzo duże i bardzo zdesperowane pająki. Yari’maen jakoś nie wierzyła, żeby latało tu za wiele owadów godnych spożycia. Zaglądały do wszystkich cel po kolei, a było ich... mnóstwo. Lochy ciągnęły się chyba pod całym zamkiem i jeszcze dalej. Kiedy skręciły w kolejny korytarz, Yari’maen poczuła ukłucie dziwnego przeczucia.
-Coś mi się wydaje, że Nesterlina tutaj nie ma. – stwierdziła po bitej godzinie łażenia w ciemności.
-Tak? Dlaczego? – Cenwen popatrzyła na nią ze zdumieniem.
-Tak... tak po prostu myślę. Zresztą, jeśli umieściliby go tutaj, to na pewno nie w jednej z ostatnich cel tylko bliżej wejścia. Po co mają się fatygować tak daleko...?
-A może chcieli go skazać na śmierć głodową? Wtedy zamknęliby go gdzieś na końcu, samego w ciemnościach i w ogóle...
-Nie-e. Raczej nie. Wracamy na górę. Mam... przeczucie. Musimy sprawdzić, czy właściwe.
-Jakie przeczucie? – w głosie dziewczyny dało się wyczuć napięcie.
-Jeśli mam rację, to zaraz się przekonasz. – odparła cicho Yari’maen.


***


W wielkiej zamkowej sali było ciepło i duszno. Gwar głosów niemal ogłuszał. Gdzieś tam, w końcu pomieszczenia, stali muzykanci, jednak ani jedna nuta nie docierała do uszu biesiadujących. Wielkie, dębowe drzwi otworzyły się gwałtownie. W progu pozornie nikogo nie było.
Yari’maen rozejrzała się uważnie. Patrzyła po twarzach obecnych. I zobaczyła to, czego się spodziewała. Poczuła gniew. Nie taki mały, nieszkodliwy, tylko prawdziwy Gniew.
Nesterlin siedział przy szczycie stołu, niedaleko Mattisa i jego małżonki, Lovis. W jednej ręce trzymał kufel z piwem, a w drugiej wielki barani udziec. Na jego kolanach siedziała jedna z dziewek roznoszących jadło.
-Nesterlin! – wściekły okrzyk przebił się przez ogólny hałas, wywołując niemałe poruszenie.
Nagle koło paladyna, w słabym migotaniu magii, pojawiła się Yari’maen z twarzą niczym Furia.
-Co ty tu robisz, do cholery?! Żresz i pijesz?! My się tu pchamy przez pół świata, a ty sobie biesiadujesz?! Płynęłam niewygodnym statkiem, odmrażałam sobie tyłek w lesie, zwiedziłam nawet te pieprzone lochy, a ty co?! Znaku życia nie dajesz, kretynie, a my cię ratujemy! Narażałyśmy życie w tym tej krainie dla twojej marnej osoby! Dlaczego się ze mną nie skontaktowałeś? Czemu nie odezwałeś się telepatycznie?
-Ja... nie pomyślałem o tym... – wyjąkał zdumiony Nesterlin, wciąż nie bardzo rozumiejąc, co się dzieje.
-Nie... nie pomyślałeś?! Ja ci pokażę „nie pomyślałem”, ty durna kupo mięcha! – odwróciła się i wyrwała z rąk przechodzącej obok kobiety wielką, żeliwną patelnię. Zamachnęła się nią na Nesterlina, gdy nagle poczuła, że coś trzyma ją za rękę. Obejrzała się ze zdziwieniem, i zobaczyła Cenwen. Na słodkiej twarzyczce dziewczyny pojawił się, niezwykły u niej, wyraz zdecydowania.
-Nie, ja to zrobię. – stwierdziła spokojnie. Wyjęła delikatnie patelnię z rąk osłupiałej Yari’maen i z zamachu walnęła nią w głowę Nesterlina, zanim ten zdążył się uchylić. (Ten fragment dedykuję znajomemu z Laca, który, o ile to przeczyta, na pewno pozna się na żarcie. Mam nadzieję... :razz: ) Paladyn zwalił się na ziemię, ku ogólnej radości obserwujących wydarzenie zbójców.
-Baba go patelnią w łeb zdzieliła! He he! Patrzajta go, jaki pantoflarz!
-Ej, stary, ty się nie śmiej. Jak mi moja stara chochlą przywaliła, to przez tydzień żem chodzić prosto nie mógł.
-He he! Ty nigdy prosto chodzić nie możesz, boś narąbany bez przerwy!
-Ano, prawda to, a jakże!
Tymczasem Cenwen stała nad oszołomionym Nesterlinem i zaczęła własną wyliczankę żalów i wyrzutów.
-Zaciągnąłeś mnie tu, ty nieczuły idioto! Nawet nie wiesz, jak bardzo się o ciebie bałam! I mówiłeś, że jestem tą jedyną, a teraz ta dziewucha siedzi ci na kolanach! Miałeś mnie kochać do końca życia, ale pewnie nawet nie pamiętasz jak się nazywam! Ty paskudny podrywaczu, już nigdy się do ciebie nie odezwę! Nienawidzę cię, słyszysz? Nienawidzę! Ha! – pod koniec jej głos przeszedł w pełen wściekłości pisk. Odwróciła się od niego i wymaszerowała z sali sztywnym krokiem. Rozległy się gromkie śmiechy i oklaski. Nesterlin jakimś cudem zdołał wstać, trzymając się za głowę.
-Wiesz... – mruknęła Yari’maen, uśmiechając się lekko – ona ma trochę racji. Nawet więcej niż trochę, moim skromnym zdaniem. Ale chyba do siebie nie pasujecie, więc to może nawet lepiej.
Paladyn pokiwał głową.
-Yari... ja naprawdę bardzo cię przepraszam. Po prostu nie pomyślałem. Rozumiesz, jak mnie złapali, to posiedziałem jeden dzień w lochu, wcale nie takim wilgotnym i ciemnym nawiasem mówiąc, a potem mnie wypuścili. Poznali się, że jestem jak jeden z nich no i... chyba nie mają mi już za złe, że im tu wlazłem.
-Domyśliłam się, jak już zwiedziłyśmy prawie całe lochy a ciebie tam nie było. – odparła Yari’maen. Uśmiechała się życzliwie, złość zdążyła wyparować.
-A tak poza tym... w końcu od tego są przyjaciele. Żeby się nawzajem podenerwować, prawda? – zaśmiała się cicho. – Dobrze cię znowu widzieć, przyjacielu. Naprawdę.
-Tak... ciebie też, Yari.
Księżyc świeci, martwiec leci
Sukieneczką szach, szach...
Panieneczko, czy nie strach?
Emblemat użytkownika
Sylith
 
Wiadomości: 15
Dołączył(a): Wt lip 25, 2006 6:00 pm
Lokalizacja: z Warszawy

Wiadomośćprzez Sylith » Pt wrz 01, 2006 12:30 pm

Przepraszam, wcześniej zapomniałam to dopisać, więc jeśli ktoś ma wątpliwości to: KONIEC :razz:
Księżyc świeci, martwiec leci
Sukieneczką szach, szach...
Panieneczko, czy nie strach?
Emblemat użytkownika
Sylith
 
Wiadomości: 15
Dołączył(a): Wt lip 25, 2006 6:00 pm
Lokalizacja: z Warszawy


Powrót do Opowiadania



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 5 gości

cron