To już moje drugie opowiadanko. Tym razem będzie nieco krótsze, ale także będę je wrzucać po kawałku. Jeśli coś się komuś nie spodoba, to niech o tym napisze w Karczmie, a poprawię się na przyszłość. Mimo wszystko życzę miłego czytania.
***
Yari’maen wciągnęła głęboko powietrze w płuca i wypuściła je z satysfakcją. Zapowiadał się kolejny piękny dzień. Pozbawiony wszelkich nieprzyjemnych wydarzeń. Bogowie, jak bardzo jej tego brakowało... A teraz już od tygodnia cieszyła się spokojem. Mogła się wyspać! Nigdzie się nie spieszyła! Z radości aż zaśmiała się w poduszkę.
Ostre, wczesnozimowe światło zalewało jej niewielki pokoik w gildii. Okno znajdowało się dokładnie naprzeciwko łóżka, więc obudziły ją pierwsze promienie słoneczne. Wstała, ociągając się, i rozejrzała za czystym ubraniem. Leżało, jak zwykle zresztą, na krześle, zwinięte w kłębek. Nigdy jakoś nie przyszło jej do głowy, by składać ubrania w równą kostkę. No, bo i po co... Ubrała się, uczesała, umyła twarz w misce z wodą. Podniosła plecak, sakiewkę przyczepiła do pasa, broń przewiesiła przez ramię. Nigdy nic nie wiadomo.
Chwilę później szła już ulicą. Kierowała się w stronę Zajazdu Podróżników, by spotkać się ze starym znajomym i zjeść porządne śniadanie. Nadeszły już pierwsze mrozy, więc gdy weszła do przestronnej izby w Zajeździe, na twarzy miała lekkie rumieńce.
Bez trudu znalazła stolik przy oknie wychodzącym na ulicę. O takiej porze nie było jeszcze tłoku. Zamówiła chleb, miód, ser i grzane wino z korzeniami. Już po pierwszym łyku poczuła rozkoszne ciepło rozlewające się po całym ciele. Skończyła jeść. Czekała. Welth powinien się zaraz zjawić. I rzeczywiście, po chwili drzwi Zajazdu otworzyły się, a do środka wkroczyła wysoka postać. Welth miał miłą, młodzieńczą twarz. Będąc elfem, zawsze wyglądał młodo, dlatego trudno było ocenić, ile właściwie ma lat. Ubrany był w piękną szatę, wyszywaną w runiczne znaki. Brązowe włosy opadały mu na ramiona, równie brązowe oczy miały ciepły i serdeczny wyraz. Był niezwykle podobny do swojej siostry – Shaenn. Podczas, gdy ona postanowiła poświęcić się zgłębianiu magicznej sztuki leczenia, on podążył w podobnym, choć nie jednakowym kierunku. Został magiem i to wybitnym.
Yari’maen wstała na jego widok, uśmiechnęła szeroko. Stanęła na palcach, by pocałować przyjaciela w policzek i zarzucić mu ręce na szyję. Po chwili odstąpiła od niego i zaprosiła do stolika.
-No, Welth, mów co u ciebie? Jak ci się powodzi?
-Dobrze, jak zwykle. Trochę magii tu, trochę tam. Sama wiesz. – w jego oczach pojawiły się wesołe iskierki. – A co u ciebie? Słyszałem, że miałaś mały problem z Joelem. I z... wampiryzmem. Ale coś nie widzę kłów i chyba nie ukrywasz się przed słońcem, więc to pewnie były tylko plotki.
-Hm... nie tylko plotki. Istotnie, miałam z tym problem. Ale już po wszystkim. Przyjaciele to cenny nabytek. Pomagają nawet w najgorszym sytuacjach. – skrzywiła się nieznacznie i potarła pewne miejsce na szyi. Dwa ślady po ukąszeniu nieprędko znikną.
Welth uśmiechnął się ze zrozumieniem, pokiwał głową.
-No tak... kleryczka i paladyn. Niewielu ma takie szczęście.
Nagle drzwi do izby otworzyły się gwałtownie, do środka wdarł się lodowaty podmuch, z zapachem niosącym zapowiedź śniegu. Dwie postaci przestąpiły próg. Jedna była niska i raczej krępa, druga – średniego wzrostu i nieźle wyposażona w kwestii kobiecych kształtów. Ta pierwsza rozejrzała się nerwowo, zauważyła dwójkę przyjaciół, siedzących, ze zdziwionymi minami, przy oknie, i ruszyła w ich stronę. Kobieta zrobiła to samo, tyle, że z dodatkową dozą nerwowych podrygów i machania roztrzęsionymi rękami.
-Zapraszałaś kogoś jeszcze? – spytał Welth obserwując przybliżające się zjawisko.
-Nie, nikogo nie zapraszałam. Cholera... czego znowu?! – mruknęła zirytowana Yari’maen.
Krępą osobą okazał się być krasnolud. Znała go, spotkała się z nim parę razy w świątyni. Jak mu tam... chyba Dreag...? Kobieta, a raczej dziewczyna, przestępowała z nogi na nogę. Oczy miała zaczerwienione, co chwila z jej gardła wyrywał się zduszony szloch.
-Eee... Yari’maen, tak? – upewnił się krasnolud.
-Tak, to ja. – potwierdziła półelfka zrezygnowanym tonem. Miała nadzieję, że ją z kimś pomylił i zaraz sobie pójdzie, zabierając przy okazji to histeryczne stworzenie.
-No więc, tego, ta młoda dama, spotkała mnie na ulicy i spytała o ciebie. A że wczoraj widziałem cię w mieście, to pomyślałem, że cię tu znajdę.
-Taaak? I co?
-Ona, znaczy ta panienka, czegoś od ciebie chce. Zdaje się, że macie wspólnych znajomych.
-W takim razie, czego ode mnie chce? – spytała Yari’maen uprzejmie i łagodnie. W głębi serca nie była osobą okrutną.
-Chodzi o Nesterlina...! – zaczęła dziewczyna ale wypowiedź przerwana została przez falę szlochu i pociągania nosem.
-Nieee... Lamie, błagam, nie on, nie teraz! – jęknęła Yari’maen, chowając twarz w dłoniach. – CO on znowu zrobił? No CO?!
-On... ma... kłopoty! – wykrztusiła przez ściśnięte gardło rozhisteryzowana osóbka.
-No tak, to takie nieoczywiste! – Yari’maen uśmiechnęła się ironicznie, ale szybko zapanowała nad twarzą. – A dokładniej, co wykonał?
-Byliśmy w Tolarii. Tam się... poznaliśmy. I... on mnie namówił na wycieczkę. Do... lasu. – nadszedł właśnie atak nerwowej czkawki, która niemiłosiernie przerywała wypowiedź.
-Do lasu... i co potem?
-I to był las... Mattisa. Ja nie wiedziałam co on chce zrobić, naprawdę. Bo jakbym wiedziała, to bym z nim nie szła, naprawdę... bo ja... naprawdę...
-Tak, rozumiem, że naprawdę. A co chciał zrobić?
-Chciał wejść do... zamku Mattisa. I wszedł. A ja... za nim. Ale nie chciałam niczego złego. On mówił... że to tak dla... zabawy! No i... nie wiedzieć czemu ci zbójcy go... złapali. Ja zdążyłam uciec. Bo znam takie... magiczne sztuczki.
-Zbójcy Mattisa go złapali. Rzeczywiście dziwne, skoro on tylko wlazł im do siedziby. Dla zabawy? Akurat! A w ogóle, to kim ty jesteś?
-Jestem Cenwen, początkująca... magiczka.
-Eh... niech ktoś da jej szklankę wody na tę czkawkę!
Wszyscy obecni spojrzeli po sobie, po czym ich wzrok spoczął na barmanie, który z zainteresowaniem obserwował całe to wydarzenie. Zrozumiał aluzję, bo wyciągnął możliwie czystą szklankę i nalał do niej wody. Podał ją Cenwen. Dziewczyna wypiła wszystko i odetchnęła swobodniej.
-No dobrze, Cenwen. I oczekujesz ode mnie, że ci pomogę wydobyć stamtąd Nesterlina, tak?
-No... tak?
Yari’maen westchnęła głęboko i spojrzała w blat stołu. Gapiła się w niego przez kilka minut, a w pomieszczeniu zapadła pełna oczekiwania cisza.
-Niech będzie. – powiedziała w końcu – Pomogę ci. Ale nie ze względu na tego idiotę, tylko na ciebie. Na świecie i tak jest za dużo cierpiących niewiast. – skończyła ironicznie.
Welth uśmiechnął się lekko i spojrzał jej w oczy.
-No, nie sądzisz, że to będzie ciekawa przygoda? – jego także było stać na odrobinę złośliwości.
-Ha ha! Zabawne! Nie, nie sądzę. Ale... nie wypada. Rozumiesz... przyjaźń i takie sprawy.
-Czyli jednak robisz to dla Nesterlina, co? – mag zaśmiał się przyjaźnie i wstał. – Cóż, nic tu po mnie. Miłej podróży do Drimith.
-Co?! Nie, czekaj! Welth, chyba mnie nie zostawisz? Sama mogę nie dać rady.
-Jak to: sama? Przecież będzie z tobą Cenwen, czyż nie? – zachichotał i pochylił się, by pocałować ją w policzek. – To do zobaczenia! I powodzenia.
Wyszedł spokojnie, zamknął za sobą drzwi zajazdu. Na twarzy Yari’maen malowało się coś w rodzaju zdumienia zmieszanego z cierpieniem i rezygnacją. Nastąpiła cisza. Po chwili przerwało ją chrząknięcie krasnoluda.
-No, to, tego, ja też się zmywam. Mam coś tam do załatwienia, prawda. Tego... życzę szczęścia szanownym paniom. – niemal biegiem opuścił pomieszczenie, jakby bał się, że zostanie w coś wmieszany.
Półelfka nie mogła powstrzymać jęku. No nie! Było tak... pięknie! Tak cudownie, cicho i spokojnie! Chciała spędzić zimę mieście, siedząc ze znajomymi w tawernie, czasem wybierając się na małe przejażdżki po lesie... ale na pewno nie chciała TEGO! Niestety, nie miała wyboru. Była winna Nesterlinowi pomoc.
Dopiero teraz przyjrzała się uważniej Cenwen. Dziewczyna miała duże błękitne oczy, które wpatrywały się w nią teraz z nadzieją, i popielate włosy. Równiutkie, białe zęby błyszczały w uśmiechu zachęty. Niewątpliwie wśród jej przodków znajdował się jakiś elf. Ogólnie przypominała nieco porcelanową lalkę, słodką, niewinną, niezbyt bystrą, ale miłą bez względu na wszystko. Trudno byłoby jej nie lubić. Z kimś takim właśnie miała przepłynąć kawał morza, wedrzeć się do zamku Mattisa i uratować stamtąd starego przyjaciela, który stale przejawiał dziwną skłonność do wpadania w kłopoty. Zapowiadała się wspaniała przygoda, godna pieśni i takich tam... akurat jak postanowiła ułożyć sobie nieco życie.