przez Februs » Pn sty 17, 2005 8:18 pm
Tisagg, jako najsilniejszy z ekipy, potężnym uderzeniem wyważył drzwi. W pierwszym pomieszczeniu nie było nieprzyjaciela. Ściany były z marmuru. W rogu pokoju, znajdowało się duże, drewniane i zniszczone biurko. Przy ścianie stał rząd krzeseł a na jednym z nich siedział dobrze zbudowany i opancerzony mężczyzna. Trwoga ogarnęła całą ekipę, gdy Agg zobaczył w jego szyi ślady po kłach i krew spływająca po tętnicy. Oczy człowieka pozbawione były jakiegokolwiek wyrazu; nie ulegało wątpliwości, że był martwy. Należąca do niego zbroja była prawie całkowicie zniszczona, a hełm przebity. Klinga jego miecza zostałą złamana, z tarczy zostało tylko kilka żelaznych kawałków leżących na ziemi.
- To strażnik lochu. Stoczył z wampirami walkę, jednak poległ, ale jego doświadczenie i potęga pomogły mu zabić kilku wrogów - powiedział Dux, po czym wskazał na nie dostrzeżone jeszcze ciała leżące bezwładnie na ziemi.
Nagle rozległ się głuchy odgłos kroków.
Penterfin błyskawicznie sięgnął po swój młot. Stanął w rozkroku, gotowy do walki. Kroki powoli ustawały, aż w końcu umilkły. Dało się usłyszeć szczęk zamka i skrzypienie drzwi.
- Uff - odsapnął z ulgą Bitley
- Trzeba uważać gdyż straż jest elitarna i liczebna. Jednak nie unikniemy wal... - tu paladyn przerwał i odskoczył do tyłu, aby uniknąć lecących ku niemu drzwi. W otworze od nich, stała wysoka zakapturzona postać. Bez pośpiechu, wyjęła miecz i powiedziała:
- Ahh, czuję krew... śśśświeżą krew!
Po czym weszła to pomieszczenia, a za nią sześć innych wampirzych kreatur. Wszystkie były odziane w czarne szaty.
- ZA ŚWIATŁOŚĆ!!! - wrzasnął Penterfin i w napadzie furii, rzucił się na wszystkich siedmiu wrogów. W końcu Dux odzyskał zimną krew i wydał polecenie:
- Łucznicy, ustawić się! Tissag, River, chrońcie ich! Reszta, do ataku!
Wampiry zaskoczone walecznością swoich przeciwników, przez chwilę stały w osłupieniu przyjmując grad ciosów. Ale w końcu zaczęły walkę, raniąc potężnymi cięciami nieprzyjaciela. Były bez porównania lepsze w walce od ekipy Duxa. I ku nieszczęścia paladyna, do pomieszczenia wbiegł kolejny wampir. Ten nie był odziany w szatę, miał na sobie mithrilową kolczugę i trzymał w rękach miecz o ciemnej klindze. Wyszczerzył długie kły, zacisnął pięści i rzucił się na szyję Bitleya wbijając w nią swoje kły. Na twarzy wampira rysowała się rozkosz. W końcu odrzucił mężczyznę na ścianę i włączył się do walki. Obrażenia zadawane jego orężem zadawały wielki ból, a on sam krzywił się lekko, gdy trafiał w cel. Być może miecz należący do niego kiedyś go zranił z ręki kogoś innego.
Penterfin wycofał się i stanął koło łuczników. Wyjął kuszę zza pazuchy i załadował w nią grubą, metalową, naznaczoną krzyżem strzałę. Wycelował w serce dowódcy i wystrzelił. Strzała poleciała, zostawiając za sobą złoty ślad wbiła się w serce kreatury. Wampir krzyknął z bólu i upadł na kolana. Następna strzała trafiła w serce barczystego wampira dzierżącego topór. Ten również padł martwy na ziemię jak zgnieciony robak. Po zabiciu dwóch przeciwników, paladyn zaczął mierzyć we wroga noszącego kolczugę. Wystrzelił strzałę, która jednak odbiła się od pancerza, a sam wampir nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
- Koniec bełtów! - krzyknęli łucznicy
- Więc walczcie!!! - wrzasnął, Penterfin
Nieprzyjaciel liczył już tylko trzy jednostki. Liczba ta zmniejszyła się do dwóch, gdy do walki wręcz, włączyła się reszta drużyny. W końcu jeden z przeciwników padł na ziemię martwy pod naporem toporów, sztyletów i innych broni. Żywy był już tylko ten ubrany w kolczugę. Paladyn wziął zamach swym młotem i uderzył w pierś przeciwnika, ten jednak w ogóle nie parował ciosu, bo miał ku temu powód. Dzięki mithrilowej kolczudze, cała siła uderzenia przeniosła się na Penterfina, który odleciał i uderzył w ścianę. Cały przepełniony wściekłością, wstał i nieświadomy tego, co robi, wypowiedział:
- Laheska mariomari... Laheska mariomari... LAHESKA MARIOMARI!!!
I nagle do pomieszczenia wdarł się piorun niszcząc dach. Resztę swej siły wykorzystał na kolczugę wampira, która rozdzieliła się na dwie części i spadła na podłogę. Zdumiony przedstawiciel zła powiedział:
- Jesteś Vice... - wyszeptał przerażony wampir
Ale nie dokończył, bo paladyn wbił kołek w jego serce.
Jego oczy płonęły srebrnym ogniem, na twarzy rysowała się nienawiść. W jednej chwili był bezlitosnym zabójcą, a drugiej już tym samym łagodnym człowiekiem. Przetarł spocone czoło i zrobił krok w kierunku ciała Bitleya. Gdy podniósł nogę coś chlupnęło. Penterfin spojrzał w dół i nie zobaczył podłogi tylko kałużę krwi. Na jego twarzy pojawił się wstręt. Podniósł głowę i podszedł do bucucha*. Potrząsnął nim, jednak nie było najmniejszej reakcji. Spojrzał badawczym wzrokiem na jego szyję i zobaczył to czego się obawiał - ślady po kłach.
- Cholera!!! - krzyknął, zapominając o swoich zdolnościach antywampirzych.
- Skoro wąpierze go pokąsały to użyj egzorcyzmu! - powiedział Agg
- Zamknij ryj, szczylu! - wrzasnął jeszcze wściekły paladyn, ale nagle się opamiętał i powiedział - Egzorcyzmu, mówisz? Że ja na to wcześniej nie wpadłem...
W zamku Reltan znajdującego się na wschód od Opuno, były grupowane specjalne siły składające się z łowców wampirów, którzy mieli odbić to zakażone miasto. Shewerkeep bo tak nazywała się potężna wieża łucznicza, została wypełniona kusznikami wyposażonymi w specjalne, święcone bełty. Mieszkańcy miasta byli uzbrojeni w czosnek, kołek, i sztylet do obrony w razie ataku ze strony wampirów. Łowcy zostali wyszkoleni, i wyposażeni w najlepszy sprzęt. Averthon, dowódca, nadzorował szkolenie i ćwiczenia. Był doświadczonym wojownikiem, jedynym łowcą, który mógłby się przeciwstawić lordom wampirów. Włosy miał szarawe, twarz zmarszczoną, jednak mimo jego sędziwego wieku, oczy nie utraciły blasku, a kondycja fizyczna się nie pogorszyła. Valandil, jego miecz o diamentowej klindze, zabił już wiele przeciwników. Pewnego dnia przemówił do swoich podwładnych:
- Łowcy! Jesteście gotowi, wyszkoleni, wyposażeni?
Rozległy się krzyki "tak", "oczywiście".
- I czy 14 dnia cienia roku 579, czyli dziesiejszego dnia odbijecie Opuno?
Przez chwilę cały oddział stał w osłupieniu, lecz po chwili rozległy się głosy "tak..."
- Więc ruszamy! - krzyknął Averthon i wsiadł na swojego białego rumaka - Za mną!
Po wypowiedzeniu tych słów, wyjął miecz i pogroził nim górom okalającym zachodnią i południową stronę Opuno. Ruszył w kierunku miasta, a za nim jego oddział. Po kilku godzinach, był przed bramą miasta. Zaskoczeniem było to, że brama byłą otwarta. Nie obawiając się niczego, Averthon, wyjął Valandila i wszedł do miasta. Gdy przekroczył jego progi, brama zamknęła, na mury wbiegli łucznicy. Ku dowódcy poleciało kilkanaście strzał, które przebiły pancerz i utknęły w skórze łowcy. Averthon spadł z konia na plecy, śmiertelnie blady. W tym samym momencie, z lochu wybiegło kilkanaście ludzi, w tym Penterfin dzierżąc Pogromcę Wampirów. Zręcznie wskoczył na mur i jednym cięciem powalił wampira napinającego cięciwę łuku. Kopniakiem zrzucił z muru kolejnego wroga. Wyjął zza pazuchy swą kuszę i załadował w nią bełt. Zastrzelił około pięciu wampirów, gdy do miasta wtargnęła cała wataha łowców wampirów. Nieprzyjaciel nie miał już szans. Gdy ostatni krwiopijca padł martwy, z budynku wyszedł dowódca hordy wampirów dzierżąc dwa topory. Rzucił nimi w stronę jednego z szeregowcy, który padł od nich martwy. Podniósł z ziemi halabardę, którą pozbawił głowy, łowcy czającego się metr od niego. Wskazał palcem na paladyna i powiedział:
- Ty będziesz następny!
Po czym rzucił się w stronę Penterfina wyszczerzając swe kły.
*Bucuch to przezwisko Bitleya