"Krwawy Klejnot"

Opowiadania o historiach dziejących się w świecie Laca.

Moderatorzy: Thail, łowcy trolli

"Krwawy Klejnot"

Wiadomośćprzez Powsinoga » So paź 23, 2004 12:26 pm

Na wstępie:
Oto moje pierwsze opowiadanie! Nie jest to nic nadzwyczajnego ale mam nadzieję , że wam się spodoba. Z chęcią wysłucham waszych uwag , porad , opinii i poprawek w "Karczmie Pod Złotym Smokiem" (czwarty stolik na prawo od wejścia)




"KRWAWY KLEJNOT"


Poranek był ciepły , promienie jutrzenki coraz łatwiej przedzierały się przez chmury. Ulice Midgaardu powoli budziły się do życia. Arthos szedł powoli , podpierając się kosturem i szeleszcząc połami długiego białego płaszcza. Odpowiedział spojrzeniem spod kaptura jakiemuś kłaniającemu się mu sklepikarzowi po czym pogrążył się w rozmyślaniach.
Starość odbierała mu z każdym dniem coraz więcej z dawnej siły i energiczności. Wiele lat podróżował po całym świecie , spisał niejeden rękopis o najróżniejszych baśniowych stworach i miejscach. Jako mag i mędrzec zyskał sobie szacunek niejednego uczonego i wdzięczność wielu ludzi których starał się wspierać swą wiedzą , szukając leków na choroby i sposobów jakiegoś zwyrodniałego potwora. Teraz jednak czuł , iż jego czas dobiega końca nie miał jednak żadnego następcy , potomka , nikogo kto mógłby go zastąpić kto mógłby wykorzystać jego wiedzę dla potomnych , kto kontynuowałby jego dzieło. Uznał , że najlepszy do tego jest jego bratanek - Avan.
Starał się wyuczyć młodzika wszystkiego , co było dane mu poznać. Obawiał się jednak , że , pomimo iż był zdolnym uczniem , Avan nie nadaje się na podróżnika. - Może by tak dać sobie z nim spokój? Może mam o sobie zbyt wysokie mniemanie i nikt nie potrzebuje kogoś takiego jak ja? -Ta myśl nurtowała Arthosa od dłuższego czasu. Avan był półelfem , inteligentnym , wrażliwym , lubiącym sztukę... -Ten młokos nie nadaje się do tego. Zupełnie jak mój brat. Muzyka na harfie , śpiewy przy gwiazdach... mogłem się spodziwewać , że wyjdzie za elfkę. Byli z sobą bardzo szczęśliwi , ale cóż jakiś czas po narodzinach
ich syna radości się skończyły. Pewnej paskudnej nocy jakiś wampir mego brata... również uczynił wampirem. Właśnie przechodziłem wtedy ulicą gdy ukryty w mej kieszeni kryształ zaczął jarzyć się czerwienią. Cóż to była za praktyczna właściwość tego rzadkiego minerału , iż w po nasączeniu magią świecił gdy jakaś zła istota znajdowała się w pobliżu. Zacisnąłem ręce mocniej na kosturze , wtedy jeszcze gładkim i wytrzymałym. Wychylili się z bocznej uliczki , bezszelestni niczym cienie
, on i jego nowy pan. Chcieli zajść z dwóch stron jakiegoś idącego tamtędy śmieciarza , normalnie nie zwróciłbym uwagi na ledwie dostrzegalne drgnięcie nocnego cienia lecz nie uszło to mej uwadze , gdy spodziewałem się zasadzki. Gdy ten skoczył z długim , dziwacznie zdobionym sztyletem w stronę śmieciarza wypuściłem ku niemu błyskawicę. Wampir padł martwy , śmieciarz cofnął się lecz dosięgnął go cios zadany mieczem z drugiej strony. Nieszczęśnik jęknął i przewrócił się z rozciętą krtanią na ziemię. Zobaczyłem twarz wampira. Poznałem w nim swego brata , choć o wampirzych kłach , bladego i ze złym blaskiem w oczach , jego rysy nie zmieniły się. Miałem czas aby rzucić kolejne zaklęcie , lecz zawahałem się. Wampir nie zmarnował tej okazji , szybkim ciosem dźgnął mnie w pierś. Upadłem , cały zbroczony krwią. Zbierając wszystkie siły zastawiłem się kosturem , próbując sparować kolejny cios. Miecz mego brata trafił tam gdzie trzymałem drzewiec odcinając mi kciuk i krojąc kostur na dwie połowy. Nie byłem już dla niego przeciwnikiem , tylko bezbronną , skrwawioną ofiarą. Jednak tuż nad nade mną świsnęła strzała , wszystko widziałem już jak przez mgłę , utrata krwi odbierała mi przytomność. Usłyszałem już tylko krzyk "Chronić niewinnych! Ban zai!" i szczęk broni... i mój umysł pogrążył się we śnie.
Dowiedziałem potem , iż wampira nie udało się zgładzić. Eia , elfia żona mego brata nie żyła , więc z całego ich domu przeżył tylko Avan , przygarnąłem go i wychowałem niczym własnego syna. Jednak dobrze wiedział , że przez mroki przeszłości chłopak nie będzie miał zbyt radosnego żywota. - Z ponurych myśli wyrwał go turkot konnego wozu. Dziś wraz z Avanem miał ruszyć do Drimith na spotkanie z możnym krasnoludzkim wojownikiem Thorasem Onyxaldem by omówić plan wyprawy do Góry Goblinów. Bratanek miał czekać przed drzwiami o świcie. Arthos w końcu doczłapał się pod dostatnio urządzony dom niegdyś należący do jego brata. Rzecz jasne Avana przed drzwiami jeszcze nie było. - Ten chłopak mnie kiedyś wpędzi do grobu. - Gderał Arthos. Załomotał kosturem o jasne , sosnowe drzwi zdobione typowo elfimi , roślinnymi motywami. Po kilkunastu minutach otworzył mu młody , blady półelf o ciemnych włosach i piwnych ( po ojcu) oczach. Był ubrany w podobną do Arthosowej białą , długą szatę z kapturem o jedwabistym połysku. Avan wyglądał na niewyspanego i świeżo wyrwanego ze snu. - Och , witaj stryju... - rzekł ze zdenerwowaniem - ostrzyłem jeszcze sztylet i zabrałem kilka ksiąg... i w ogóle... i dlatego to trochę trwało i... - Przespałbyś cały ranek gdybym nie zaczął łomotać ci kijem w drzwi! - Przerwał mu stryj. - Następnym razem zostawię ci tylko karteczkę z napisem "Kto się spóźnia na statek niech se płynie wpław!". Nie traćmy więcej czasu , pora ruszać! -Avan zamknął drzwi na klucz , zarzucił na ramię worek i , czasem tylko ostrzegając stryja o wystających niebezpiecznie ponad poziomem bruku kocich łbach. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy , że taki jest początek największej przygody jego życia.
Ostatnio edytowano Śr sty 12, 2005 5:57 pm przez Powsinoga, łącznie edytowano 1 raz
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...

Wiadomośćprzez Powsinoga » Cz paź 28, 2004 7:42 pm

Weszli na pokład statku "Przeklęta łajba Seasse", razem z wieloma poszukiwaczami przygód, wędrowcami i kupcami zmierzającymi do Drimith. Na pokładzie panował spory gwar i zamęt. Marynarze zwijali się jak frygi, by doprowadzić przed rejsem wygląd okrętu do jak najlepszego poziomu. Z mizernym skutkiem. Trudno było ukryć iż "Przeklęta łajba" miała na swoim koncie niejedno spotkanie z piratami, sztormami, górami lodowymi a nawet z dnem morskim. Avan położył , a raczej rzucił na deski swe tobołki po czym kurtuazyjnie zapytał wuja czy czegoś mu nie potrzeba. Jak zawsze usłyszał od Arthosa, że potrzeba mu tylko ciszy i spokoju do rozważań, i by zajął się czymś pożytecznym, na przykład obserwacją morskiej fauny.
-Podnieść kotwicę! Odpływamy! Ruszać się psie juchy! - Ryknął na marynarzy kapitan przerywając krótką chwilę ciszy.
Statek pchany dość silnym wiatrem powoli wytaczał się na głęboką wodę i sylwetki ludzi stojących na nabrzeżu poczynały coraz bardziej maleć. Midgaard znikał za horyzontem.
Rejs nie trwał zbyt długo. Około południa dobili do portu w Drimith. Zsiadających po trapie na ląd powitała gama dwóch rybich zapachów - smażonych i nieświeżych oraz dźwięki jakiejś raźnej szanty wygrywanej na piszczałce. Koło okolicznej niewielkiej knajpki zataczali się żeglarze, nieświadomi, że czas nocnego chlania już dawno dobiegł końca. Tolaria prezentowała się znacznie okazalej i patetyczniej niż zwykle. Może dlatego iż jeszcze bardziej kontrastowała z portem który zrobił się jeszcze bardziej zapyziały - w przeciwieństwie do miasta.
-Onyxald jest ostatnim krasnoludem jakiego chciałoby się oglądać, i pierwszym , którego chciałoby się mieć za towarzysza wyprawy. -Podjął w końcu Arthos. -Podobnie jak jego kompania. Podróżowałem z nimi już nie jeden raz. Chodź na pierwszy rzut oka wyglądają nieco... komicznie... No, straciliśmy już dość czasu. Udajmy się do umówionego miejsca spotkania. Aha, i jeszcze jedno. Oni wybitnie nie cierpią elfów. Wiesz co to znaczy - twoja matka nie była elfką. Jesteś stuprocentowym człowiekiem z co najwyżej znikomą, nie wartą wzmianki domieszką elfiej krwi. Rozumiesz?
Avan skinął głową na znak, że rozumie.
Owym umówionym miejscem spotkania była kwatera Thorasa i jego towarzyszy znajdująca się nieopodal skrzyżowania Alei Yarpena z Ulicą Króla. Budynek wyglądał na wyjątkowo wytrzymałą konstrukcję, w typowo krasnoludzkim, ozdobno-użytkowym stylu. Balkony, okratowane okna i inne tego typu "upiększacze" świadczyły raczej o tym drugim. Ku zdziwieniu Avana i Arthosa grube, okute żelazem drzwi były otwarte. W ciasnym korytarzyku panował mrok zaś ze środka dochodziło głośne chrapanie.
Avan wszedł szybkim krokiem do środka i... potknął się o coś w ciemności i wywalił na posadzkę jak długi.
-Bhafar Bhaf. Powinienem był się domyślić... wstawaj stary śpiochu! Zaprowadź nas do dowódcy. - Powiedział lekko zezłoszczony Arthos szturchając grubego krasnoluda o jasnobrązowej brodzie i w płaszczu podobnej barwy, który drzemał oparłszy się plecami o ścianę i wyciągnąwszy nogi przed siebie.
- Ja nie spałem tylko regenerowałem siły. - Bąknął Bhafar podnosząc się. - Oooo tak mi przykro drogi panie, że pan się przewrócił. Naprawdę jest mi bardzo przykro. - Zaczął przepraszać pomagając Avanowi wstać i otrzepać się z kurzu. - Kapitan Thoras Onyxald już na was czeka w sali narad. - Dodał.
Krasnolud przeprowadzał ich przez sale i korytarze krasnoludzkiej kwatery , cały czas nadskakując Avanowi i deklarując jak mu strasznie przykro. Otworzył wykonane z ciemnego drewna drzwi i gestem ręki zaprosił do środka.
- Panie kapitanie! Oto dwaj ludzie z którymi chciałeś się zobaczyć. - Rzekł Bhafar Bhaf zasalutowawszy.
-Niech wejdą! - Odpowiedział chrapliwy głos. W średniej wielkości sali panował półmrok spowodowany obecnością tylko jednego okna. Za stołem siedziało kilku krasnoludów , w tym jeden z nich , zasiadający na przeciw Avana i Arthosa , zdecydowanie się spośród pozostałych wyróżniał. Przez jego twarz przebiegała ciemnoczerwona blizna, zaczynając się tam gdzie niegdyś krasnolud miał oko ( a dziś opaskę) a kończąc gdzieś na szyi. Cała prawa połowa twarzy nosiła na sobie ślady poważnych oparzeń. Nosił pancerz wykonany z czarnego metalu, gdzieniegdzie tylko zdobiony ściemniałym srebrem. Długa siwa broda opadała mu na pierś nadając mu bardzo dostojnego wyglądu. Na czole jego zdobnego sarisem , runami i rogami hełmu tkwił czarny jak noc onyks.
- Witajcie przyjaciele! Usiądźcie wygodnie, mamy wiele do omówienia, choć niezbyt wiele czasu. - Rzekł Thoras chrapliwie. Przybysze usiedli. - Pozwolę sobie przedstawić cel w jakim cię tu wezwałem Arthosie... i ciebie chłopcze. Rzecz rysuje się całkiem prosto. Gobliny rozmnożyły się w swych jaskiniach jak diabli i zaczynają wybitnie uniemilać życie gnomim wioskom leżącym w pobliżu ich gór. Dokonują napadów , palą domy , porywają wieśniaków. Mój zleceniodawca, szeryf Dlang Filnonth przyobiecał sowitą nagrodę za zrobienie czegokolwiek z tym problemem.
- Jakby tego było mało - Powiedział jakiś sędziwy krasnolud o szpiczastym nosie i bystrych oczach - Nie mamy pewności co do tego, jaką siłą dysponuje król goblinów, oraz czy jest w stanie odpowiednio ją ukierunkować. Gdyby był w stanie przygotować inwazję, to gnomie wioski zrównałby z ziemią, i zacząłby dobijać się do bram Tolarii. Władze tradycyjnie lekceważą gobliny, tymczasem moim zdaniem zagrożenie jest realne jeśli damy goblinom dość czasu.
- Owszem Faradirze, jednak jak zwykle zapominasz że jest nas koło dwudziestki i musimy wszystko robić na miarę swych możliwości. Nie zamierzamy chyba dokonywać oblężenia gobliniej góry, nieprawdaż? Szczytem naszych możliwości jest jak na razie tylko obrona i dywersja. Zatem ruszamy do wioski Dlanga , chronimy ją przed goblinami i robimy tym zielonym pokrakom wypady, a to wszystko za dobrą zapłatę i w służbie wyższym celom. No to jak, dołączacie do nas?
- Jakże miałbym ci w potrzebie nie dopomóc Thorasie. - Powiedział Arthos.
- Jak tak , to ja też! - Dodał z entuzjazmem Avan.
Nie mógł się przy tym nadziwić ile nagle energii wstąpiło w Arthosa gdy tylko przydarzyła się okazja czynienia dobra. Zupełnie jakby zrzucił sobie ze starczych pleców dwadzieścia lat.
- Cieszy mnie wasza odpowiedź. Jednak skoro się zgodziliście, muszę was o czymś poinformować. - Powiedział Onyxald troszkę niepewnie. - Wiedzcie, iż jest tutaj taki mały szkopuł. Lazar, wyłaź z tego ciemnego kąta! Takie amatorskie sztuczki nikomu tu nie zaimponują! - Z zaciemnionego miejsca pokoju bezszelestnym, posuwistym krokiem wyszedł młody człowiek o czarnej bródce i wąsach odziany w czarną pelerynę.
- To nasz wysłannik w terenie pan...
- Moje pełne imię nie jest w tej chwili nazbyt ważne. - Stwierdził ten utkwiwszy w zamyśleniu wzrok w podłodze.
- Aleś się tajemniczy zrobił Lazarusie. - Stwierdził jeden z krasnoludów. - Nadal używasz starej bajeczki , że jesteś wędrownym sprzedawcą kapci?
Szpieg udawał, że tego nie usłyszał.
- Mniejsza z tym. Przejdę do rzeczy - Stwierdził po chwilce myślenia. - Sytuacja wygląda tak. Wedle moich przypuszczeń , pański tunelowy, panie Onyxald, podczas włóczenia się po podtolariańskich lochach wpadł w łapska kryjących się tam żołdaków którzy to...
- Wiem wiem, tacy durnowaci renegaci, którzy nie mają nic do roboty, więc jak im się ktoś napatoczy to go cabas - i do lochów. Kontynuuj.
- Nie zamierzam się nad tym zbyt długo rozwodzić. W każdym razie wasz tunelowy jest trzymany w lochach pod Tolarią przez bandę wściekłych żołdaków słynących z sadystycznych skłonności. Jeśli wolno mi coś zasugerować, to jeśli chcecie odzyskać go w jednym kawałku, lepiej pospieszcie się z ratunkiem. Oto co udało mi się wyśledzić.
- Dzięki, panie szpieg. Możesz odejść. Dzięki z fatygę.
- Cała przyjemność po stronie mej kieszeni. Polecam się na przyszłość. - Człowiek skłonił głowę i wyszedł drzwiami, niemal bezdźwięcznie je zamykając.
- Jak słyszeliście nie wygląda to zbyt dobrze. - Powiedział Thoras Onyxald. - Pharwi, nasz tunelowy może niebawem zginąć z rąk jakichś psich synów. A bez tunelowego - a w jego przypaku także alchemika - nie damy sobie rady w tunelach. Fakt, że dał się złapać nie świadczy o nim najlepiej ale każdy szermierz dupa gdy wrogów jest kupa.
- Nic nie szkodzi Thorasie. Pomożemy ci także w odbijaniu twego towarzysza. - Powiedział Arthos nie czekając na opinię bratanka.


- To chyba tutaj. - Szepnął Dirin, młody krasnolud z brodą koloru miedzi wskazując ręką ziejące w bruku wejście do lochu. - W każdym razie gdzieś tutaj szlajał się Pharwi gdy go ostatnim razem widzieliśmy. Zresztą Lazarus powiedział nam, że to tu powinniśmy szukać.
- Więcej nie trzeba. Rzucamy linę. - Rzekł czarnobrody i bardzo niecierpliwy krzat imieniem Rador.
Krasnoludowie zjechali po linie w dół. Za nimi Arthos i Avan. Loch był wyjątkowo ciemny, szli do połowy łydek w jakimś cuchnącym szlamie przyświecając sobie lampami i pochodniami. W pierwszej linii szli Thoras i Rador, zaś szyk kończył Avan i Bhafar.
- Zgaście ognie! - Syknął Arthos spoglądając na swój kryształ pulsujący łagodnie czerwienią. - Ktoś nadchodzi.
Kompania natychmiast zgasiła łuczywa i latarnie. Niebawem z bocznego kanału zaczęło sączyć się drżące światło pochodni. O kamienie dudniły ciężkie kroki.
- Słyszałem jak ktoś tędy łaził w jakichś ciężkich butach. - Powiedział jeden z idących. Krasnoludy z nietęgimi minami spojrzały na swoje wielgachne, podkute metalem buciory.
- Może drugi patrol? - Zapytał drugi, bardzo głupkowaty głos.
- Co ty gadasz durniu. Tu nie ma innych patroli! - Parsknął bardzo silny , niski głos. - Co się gapicie? Włazić tam, sprawdzić co to było!
Patrolowcy wzajemnie się popychając, szturchając i klnąc plugawie wywalili się z wylotu tunelu z łuczywami w rękach. Krasnoludy nie przepuściły tak dobrze widocznych celów. W stronę żołdactwa sypnęły bełty z ciężkich krasnoludzkich kusz. Kilku z nich runęło z pluskiem w szlam. Reszta dopiero zorientowała się co się święci i sięgnęła po broń. Jakiś żołdak naciągnął cięciwę łuku. Arthos wypowiedział trudne do zrozumienia słowa zaklęcia i w chmurze błękitnego dymu łuk wypadł przeciwnikowi z rąk nim ten zdążył wypuścić strzałę.
- Na nich łachudry! Na co wy czekacie?! - Ryknął ten mówiący niskim głosem będący ich dowódcą.
- Aż rozłupię ci łeb! - Krzyknął Thoras wyskakując z cienia i trafiając młotem w przedramię tamtego. Młot był najwyraźniej magiczny gdyż trafiając w karwasz wzbił chmarę ametystowych iskier. Żołdak ze złamanym przedramieniem zatoczył się i upadł na jakiegoś martwego towarzysza. Próbował jeszcze zadać cios zdrową ręką, lecz krasnolud szybkim uderzeniem w głowę wysłał go do lepszego świata. Toporki kompanii wykończyły resztę hałastry.
- Ale mi was żal. - Drwił sobie Rador.
Avanowi niezbyt spodobał się dowcip. Nie cierpiał zabijania i starał się go unikać. Nie zawsze mu się udawało.
- Dirin, zgarnij co potrzeba. Avan, Bhafar, pomóżcie mu! -Zakomenderował Onyxald.
- To do wora, to zostawić... - Mruczał półgłosem Dirin wkładając łupy po patrolowcach do worka trzymanego przez Bhafara. - Chej Avan, co ty w tej białej szacie i ze sztyletem chcesz walczyć? Weź coś sobie! Prawo zwycięzcy!
Półelf z lekkim obrzydzeniem zdjął z trupa dowódcy stalowe naramienniki i ocalały karwasz po czym założył je. Wsypał sobie też do sakwy kilka monet będących dawniej własnością tego z łukiem. Wziął również krótki miecz, łuk i kołczan strzał tamtegoż. "Prawo zwycięzcy" - powtórzył sobie w duchu.
Doszli korytarzem do niewielkiego , zaśmierdłego pomieszczenia w którym przy starych, rozwalających się stołach spoczywało kilku strażników spitych jak świnie. Krasnoludy tłumiąc śmiech powiązały ich jak szynki.
- Sprzedamy drani na jakimś pustynnym targu niewolników. Będą mieli za swoje! - Rechotał Gyorin , jeden z krasnoludów wiążąc właśnie jakiegoś tępawo wyglądającego jegomościa w kucharskim fartuchu.
W następnym korytarzu pachniało świeżą krwią. Na kamiennej posadzce biegł jej karmazynowy ślad prowadzący w stronę okratowanych drzwi. Po chwili nasłuchiwania mogli usłyszeć następującą rozmowę:
- Mistrzu , mistrzu! - Piszczał podniecony, młody, chłopięcy głos.
- Czego chcesz gamoniu? Jestem zajęty! - Odpowiedział syczący, przesiąknięty ciągłą złością głos.
- Czego będziemy się dziś uczyć mistrzu? Katowania z użyciem gwoździ?
- Nie ty idioto! Daj mi spokój!
- A mogę uciąć język temu głupiemu krasnoludowi? Proszę!
Z sali dobiegł czyjś zduszony jęk przerażenia.
- Nie!!
- Proszę!
- Powiedziałem nie!
- Miiiistrzuuuu! Prooooszę!
- Nie!!!!
- To chociaż mogę go wykastrować? Błaaagam!
- Aaaargh! Nie nadajesz się na Oprawcę zawodowego.
- Tam pewnie trzymają i torturują więźniów. - Szepnął Faradir przytykając na chwilę szpiczasty nos do kraty.
- Nie otworzymy jej z tej strony. Nie mamy równierz łatwych szans na frontalny atak , gdyż tamten Oprawca jest zapewne niezłym magiem. Po prostu musimy kogoś wysłać aby drani wywabił! - Powiedział Thoras Onyxald.
- Dlaczego tak wszyscy na mnie patrzycie? - Spytał lekko przerażony Avan.
Oprawca nadal drażnił się ze swym pomocnikiem. Nagle usłyszał głośne tupnięcie.
- Kto tam? - Krzyknął.
- Jakiś śmierdziel w bieli! Ucieka! Za nim! - Zakwiczał z podniecenia jego pomocnik który miał lepszy od swego mistrza wzrok. Podbiegł do dźwigni podnoszącej kratę, pociągnął za nią po czym poleciał w mrok korytarza.
Avan najzwyczajniej podstawił mu nogę. Wyrostek z jękiem się przewrócił.
- Co tam się dzieje? - Wrzasnął Oprawca , gdy w tej samej chwili spadł nań topór Radora. Czarownik wrzasnął po raz ostatni w swoim podłym życiu.
- A teraz, mądralo, będziemy się uczyć kopania w dupę! - Zakrzyknął Bhafar wymierzając wyrostkowi porządnego kopniaka.
- Dirin, zwiąż pajaca. Wyciągamy naszego i spadamy! - Zawołał Thoras.
Lazarus nie mylił się co do miejsca przetrzymywania Pharwiego. Krsanoludy (oraz człowiek i półelf) w mig przecięły krępujące go więzy.
- No wreszcie! Za specjalnie się nie spieszyliście! Wiecie, że ten gnojek chciał mnie wykastrować? - Zrzędził tunelowy rozcierając bolące od powrozów przeguby.
Kompania wytoczyła się z tunelu tupiąc buciorami , szczękając bronią i popędzając jeńców. Nad Tolarią już od dłuższego czasu zalegał czarny całun nocy.
- Wracajmy do kwatery. - Westchnął Bhafar - To był ciężki dzień.
Ostatnio edytowano Śr sty 12, 2005 6:15 pm przez Powsinoga, łącznie edytowano 1 raz
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...

Wiadomośćprzez Powsinoga » Pt paź 29, 2004 2:59 pm

- Zostaw tych śmiertelników. Weź to , co jest ci przeznaczone. Sięgnij po prawdziwą potęgę! - Przed oczami majaczył mu obraz zwycięstw... krwawych zwycięstw...
- Nie słuchaj go! Ta moc wyniszczyła cię! Stałeś się najgorszym plugastwem stąpającym po ziemi. - Grzmiał jakby z głębin czasu czyiś głos... dziwnie znajomy...
- Jesteś tylko śmiertelnym robakiem wijącym się pośród labiryntu tego , co minione! Posłuchaj mnie! Sięgnij po to co jest ci przypisane z racji dziedzictwa!
- Zgniń , przepadnij czarci pomiocie! - Krzyknął.

-Zgiń! Odejdź! - Avan poderwał się na posłaniu zlany zimnym potem.
To był tylko sen. Krótki , ulotny , zły sen. Avan przypomniał sobie słowa Arthosa "Senne mary mogą być co najwyżej kalejdoskopem obrazów i wspomnień wypływających z mgieł ludzkich umysłów". Takie uczone cytaty zawsze dodawały mu wiary we własne siły , w zwycięstwo Dobra nad Złem i czego tam jeszcze. Ze dworu dobiegał szczęk broni , zbroi , tupot krasnoludzkich buciorów oraz chrapliwe rozkazy Thorasa Onyxalda. "Krasnoludy" - przypomniał sobie Avan. No tak , po wczorajszym zwycięstwie łyknąłem sobie ze trzy pucharki... ale to chyba za mało by mieć takie koszmary. W pokoju jaki mu przydzielono panował lekki bałagan , ale lepsze to było niż spanie na klepisku. Ubrał się i zszedł na dół. Będąc w korytarzu spotkał jakąś młodą dziewczynę o śniadej cerze i orientalnej urodzie. Ukłoniła mu się z lekkim strachem w oczach po czym zajęła się sprzątaniem po krasnoludzkim ucztowaniu. "Skąd taka osoba jako służka u krasnoludów w Drimith. Będę musiał się zapytać." Przy stole jadalnym spotkał Lazarusa siedzącego z nogami na stole.
- Witaj. Wiesz gdzie Krasnoludzka Brać?
- Na zewnątrz jeżeli jeszcze nie zauważyłeś. Trenują. Ot taka ostatnia porcja taktyki wojskowej przed odjazdem.
- A ty jedziesz z nami?
- Niestety nie. Muszę zgarnąć dyplom szkoły w Drimith. W końcu człowiek uczy się całe życie , nie?
Avan udał się do korytarza. I tym razem uważnie patrzał pod nogi. Na wszelki wypadek. Jednak Bhafara tam nie było. Na niewielkim piaszczystym podwórzu Thoras bawił się w musztrowanie swych podkomendnych. Avan nie mógł się nadziwić własnym oczom gdy widział tą krasnoludzką bandę we w miarę regularnym uzbrojeniu , bez większych trudności formującą żółwie , czworoboki i kliny. Choć było ich tylko dwudziestu. Na schodach siedział Pharwi gapiąc się na swych towarzyszy.
- Jak nadgarstki?
- W miarę dobrze. Dzień , dwa i nie będzie śladu. - Odpowiedział tamten nie odwracając wzroku. - Zresztą żadko walczę w pierwszej linii.
- Widzę , że wasz kapitan ma niezły ubaw z robienia z takiej wolnej kompanii dobrze wyszkolony oddział.
- Ambicja go żre. Ale bez tej organizacji pierwsza lepsza banda większa liczebnie od nas skopała by nam tyłki.
Drzwiami wyszła służka i szepneła coś Pharwiemu do ucha. Najwyraźniej w jakimś nie zrozumiałeym dla pozostałych , południowym języku.
- No dobra krasnoludy! Koniec bieganiny! Czas na żarcie! - Zawołał po usłyszeniu wiadomości.
- Żarcie! - Zawołały karły i poleciały jak jeden mąż do głównej sali , o mało nie tratując siedzących na schodach. Tylko Bhafar znów zadeklarował jak mu przykro.
Po żarciu Faradir wstał od stołu trzymając plik papierów.
- A teraz conieco danych statystycznych , wytycznych dobrania ekwipunku na podróż oraz...
- Robi się późno! - Zawołał Rador odchodząc w swoją stronę.
- Mam dzika na ogniu!
- Muszę lecieć!
Niebawem cała , do niedawna pełna sala zrobiła się prawie pusta.
Avan znalazł więc chwilkę by zapytać Faradira o te dziewczęta.
- Rzecz jest prosta. Pustynni nomadowie porywają mieszkańców górskich wiosek w niewolę. Zwykle wypalają im też na ramieniu znak swojej bandy. A takich "naznaczonych" przesądni górale nie przyjmują z powrotem do swych osad , nawet jeśli ci byli niegdyś ich pobratymcami. Więc jak poćwiartowaliśmy jedną taką nomadyczną , pustynną bandę , to co pozostawało nam czynić? To żadne niewolnictwo. A w porównaniu z ich poprzednimi... chlebodawcami mają u nas jak u Lama za piecem. A my nie musimy prać , gotować i sprzątać!

Towarzystwo zbierało się do wymarszu. Na trzy wozy zaprzęrzone w krępe , silne kuce o kręconych grzywach załadowano bełtu , zapasową broń , narzędzia , urządzenia alchemiczne , jedzenie. W zasadzie wszystko , co można było na te wozy władować.
- Nie przesadzacie z tym sprzętem? Jeszcze trochę , a zaczniecie z sobą taszczyć trebusz na kółkach. - Powiedział Arthos oglądając przygotowania.
- Te bambetle zawsze mogą się przydać. Jeszcze weźmiemy tylko jakąś łódkę... - Rzekł Thoras - I części konieczne do złożenia małej balisty...
- Sam mówiłeś , że nie zamierzasz oblegać tej góry.
- Racja. Ale przyda się.
- A te sidła? Stojaki na dodatkową broń? Wolne miejsce na łupy? Chyba nie ruszamy na wojnę?
- Owszem , na wojnę. Ale taką bardzo malutką , he , he , he!
Na jeden z wozów władowano właśnie wielgachne worki i beczki. O dziwo jeden z worków upadając jęknął ludzkim głosem. Arthos zerknął na krasnoluda pytająco.
- To te palanty z lochów. Nie martw się , na pustyniach na pewno znajdą dla siebie nabywcę!
- Ty ze wszystkiego potrafić zrobić dobry interes...
- No dobra! Wozy załadowane? Dobra woźnicy na wozy , reszta pieszo , mamy dość do wożenia! Ruszamy!
Avan miał dość szczęścia , by trafić na wóz. Akurat dostało mu się miejsce obok Bhafara , który lekko przysypiał na koźle. Było dość gorąco , nawet jak na czerwiec , tak więc nikomu nie chciało się zbytnio gadać. Tylko nijaki Grubb opowiadał kretyńskie dowcipy , śmieszące tylko jego. Ponieważ droga równa , więc uznał , że weźmie się do czytania jednej z taszczonych ze sobą książek. Sięgnął po "Dzieje rodu Vicetów" i ułożył się na jakimś worku. Ale szybko zmienił miejsce do wylegiwania się. To był worek z pomocnikiem oprawcy. Minęli patrol straży Tolarii , która jednak dość dobrze znała kompanię , i nawet nie chciało im się sprawdzać , czy jest może coś do oclenia. Tymczasem Arthos dalej gawędził z Onyxaldem.
- Nie przejmuj się wampirami! Zresztą jedziemy jak za starych , dobrych czasów pograć trochę na nosie goblinom. A zębatym nic do tego.
- Mnie się jednak widzi , że możemy mieć z nimi do czynienia... wiesz chodzi to o moc krw...
- Tak , tak. I od tego czasu zębaci przyczepili się do waszej porządnej , nie uwikłanej w elfowate sprawki człowieczej rodziny jak rzepy do psiego ogona. Oni naprawdę potrafią być upierdliwi. I co z tego.
- Nie lekceważ ich.
- Ha! W zeszłym roku odesłałem w niebyt pięciu takich mądrali. Taki mi prawi "Nędzny śmiertelniku , jam jest Dziecię Nocy. Jesteś tylko żałosnym dawcą krwi... " i takie tam. Ta ja mu mówię by przestał chrzanić i zaczął walczyć. To ich zwykle strasznie zbija z tropu...
- Czyli , że miałeś do czynienia z amatorami! Prawdziwy zaszedłby cię...
- Wiem , wiem. - Przerwał mu Thoras nieco zniecierpliwiony. - Sęk tkwi w tym , że tej elity nie ma tak dużo , jak się wydaje. Stawiam ci piwo za każdego uczepiastego wampira.
- Zgoda. Mam nadzieję , że pobyt w Seraw dobrze mi zrobi.
- Wioska mała , ale przyjemna.
- Zakładając , że nie szlaja się po niej armia goblinów.
- Och , Arthosie. Masz zbyt bujną wyobraźnię.

Droga do gnomiej wioski Seraw zajęła im cały dzień. O zmroku część krasnoludów zaczęła stawiać obozowisko tak , aby chroniło wioskę od strony jaskiń , zaś Arthos , Thoras Onyxald i Faradir udali się na naradę do lokalnego szeryfa Dlanga Flinontha. Po rozstawieniu namiotu Dirin założył kuszę na plecy i udał się na mały rekonesans. Avan właśnie zajął się czytaniem "W służbie Lamowi. Dzieje św. Lameriasza" gdy uznał , że pomoże krasnoludowi , miast siedzieć po próżnicy. Po krótkim czasie stwierdzili, że nie ma co dalej marnować czasu , i nic się już nie wydarzy tej nocy. To chyba jednak byłoby zbyt piękne. Jakiś samotny gnom człapał sobie ulicą. Sądząc po chwiejnym kroku był nieźle podchmielony.
- Piknie. - Szepnął Dirin.- Taki podchmieleniec to wymarzony cel dla każdego kieszonkowca.
- Wiem coś o tym. - Avan przypomniał sobi środki ostrożności jakie stosował by uniknąć złodziejskich łap idąc nocą przez skąpane w mroku uliczki Midgaardu.
Księżyc wyłonił się zza chmur by na chwilę wyłonić z mroku czyjąś przyczajoną sylwetkę.
Dirin przyłożył napiętą kuszę do policzka. "No gagatku. Wyłaź zza węgła " Avan napiął cięciwę łuku. Ostrzeganie pijaczka nie wchodziło w grę. Nie można było przecież złodzieja spłoszyć by ocalił skórę. Avanovi coś instynktowne podpowiedziało by wycelować troszkę wyżej. W cieniu coś się poruszyło. Dirin pociągnął spust.
- A masz , palancie!
Bełt zafurkotał i wbił sięw ścianę. Coś spadło na gnoma szybko i bezszelestnie niczym kot. W powietrzu dosięgła go strzała Avana. Cień upadł znieruchomiały na ziemię.
Gnom dopiero teraz zorientował sięw sytuacji.
- Łoooo kuuulfaaaa... łafunkuuu! - Zawył , i zaczął zwiewać , potykając się o własne nogi.
W mgnieniu oka cała zgraja dotłukła się do miejsca zdarzenia tupiąc , szurając i wogóle robiąc tylke chałasu co pułk wojska. Przyjrzeli się temu Czemuś. Wampirka , o pięknej twarzy , która chyba w przeszłości była elfką.
- No to klops. - Wycedził gnom wyglądajcy na szeryfa.
- Psiakrew! - Zaklął Thoras. - Dobra Arthos! Wiszę ci piwo. Zadowolony?
Wyglądało na to , że mędrzec bardziej jednak zmartwił się obecnością wampira aniżeli ucieszył z darmowego piwska. Avan patrząc na wampira doszedł do wniosku , że jednak woli bardziej towarzystwo szpetnego ale dobrodusznego Thorasa Onyxalda , aniżeli spotakć się w oko z tym klejnotem nocy.
- No dobra , chyba trza będzie truchło spalić. Nie chcę by jakoś zmartwychwstała i przegryzła nam gardła w śnie! Arthos , bądź łaskaw ją sfajczyć!
Z dłoni czarodzieja buchnęły płomienie trawiąc ciało wampira. Rozniósł się swąd palonego ciała. Avan nie mógł znieść ani widoku , ani zapachu. Zatoczył się , upadł na kolana i zaczął wymiotować.
- Mięczak! - Parsknął Grubb.
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...

Wiadomośćprzez Powsinoga » N lis 14, 2004 1:22 pm

Krasnoludy odesłały jeden z wozów i trzech swoich na wschód aby sprzedać na tamtejszych targach niewolników swe "nowe nabytki". Gdy wóz odjeżdżał Grubb z radością szydził z "zabeczkowanych", że tak szpetnie wpadli. Thoras rozesłał resztę na patrole wokół obszaru pól uprawnych. Goppeta, Faradira, Dirina i Radora wysłał aby po cichu zbadali terytoria goblinów. Za pierwsze cele postawił sobie - utrzymanie silnej pozycji w Seraw, zapewnienie ochrony pracującym na polach gnomom oraz dokładne poznanie przeciwnika. Niestety sporo przeliczył się w swych rachubach.
- Panie kapitanie! - Do namiotu wszedł Bhafar - Przybyli zwia...
- Wiem, wiem. Niech wejdą.
Do namiotu wgramoliło się czterech pokiereszowanych i bardzo złych zwiadowców.
- To wszystko twoja wina ty narwańcu! - Ryknął Dirin. - Kto ci kazał z wrzaskiem lecieć na tego goblina?!
- To nie moja wina. - Bronił się Rador. - Co ja poradzę, że ten głupek ściągnął nam całą bandę na kark!
Goppet ze złością wyciągał sobie goblinią strzałę z naramiennika.
- Doskonale! Przynajmniej wiem teraz , że gobliny będą o wiele czujniejsze. Być może zaczną nawet marnować siły na wysyłanie własnych zwiadowców , patroli i łupieżców. Faradirze , naszkicowałeś mapę?
- Oczywiście. - Faradir podał Thorasowi zmiętą , zrobioną na szybko mapę. - Nie jest nazbyt czytelna, ale...
- Tak, tak. Zawołajcie tu tego całego... Avana! Skoro nie ma nic do roboty, to niech chociarz przerysuje tą mapę na czysto!
Onyxald był wściekły. Nic nie szło tak , jak to sobie zaplanował. "Fiasko zwiadowców podjudzi gobliny. Gnomy nie zdążą się uwinąć przy żniwach i demony Ulryka wezmą połowę zapłaty." Uznał w związku z tym iż musi nieco zmienić sobie dyrektywy. Poprzednie plany nabrały teraz tylko krótkotrwałego charakteru. A w głowie Thorasa rodził się nowy plan.

Nertan i Pelorus szli równym krokiem wzdłuż złocącego się łana pszenicy. Gnomy wydawały się czuć bezpieczne przy tej eskorcie. Był zresztą dzień, słońce stało wysoko na nieboskłonie i grzało niemiłosiernie zakutego w ciężką kloczugę i skórzaną kamizelkę Pelorusa. Nertanowi w jego skórzanym kaftanie było troszkę lżej.
- Nie chcę mi się szlajać w te i wewte. Usiądźmy na chwilkę. - Wysapał Pelorus.
Zwalił się na trawę chrzęszcząc kolczugą. Odłożył na bok topór i pawęż po czym uciął sobie drzem... to znaczy "regenerował siły". Nertanowi nie udzieliła się senność towarzysza, oparł kuszę na ramieniu i przysiadł na wielkim, omszałym głazie uważnie się rozglądając. Wiatr powiał mu prosto w twarz, niosąc wraz z sobą zapach palonego, smolistego łuczywa.
- Chyba mam dziś nadzwyczajnego farta. - Powiedział do siebie przykładając kuszę do policzka. - Wstawaj!- Syknął do "regenerującego siły" ciężkozbrojnego towarzysza. Pelorus nie zdążył się nawet podnieść gdy o chełm zadźwięczała mu strzała z łuku. Na krasnoludów z wrzaskiem wyleciała goblińska ciżba.

-Tak więc powtarzam panie kapitanie, że te przebrzydłe gobliny przeprowadzają zmasowane ataki. - Zameldował Pelorus z ręką na temblaku.
- Dobrze. Możesz odejść.
Onyxald był bardzo wściekły. Wszystko brało w łeb. Spodziewał się marnych wypadów a nie zmasowanych ataków. "Jakim sposobem te przeklęte gobliny domyślają się naszych posunięć? Na luźne patrole zmasowane ataki, skoncentrowaną obronę omijają małymi, trudnymi do wykrycia grupami... jeśli dalej będzie to tak wyglądało, to nas wytłuką..." Dwa dni później wrócił wóz z krasnoludami które przyniosły należność za "zabeczkowanych". Tymczasem Dlang Filnonth zauważył iż zboże ciemniało i wydalał dziwne, zielonkawe opary. Zdaniem Arthosa ta zbożowa zaraza przenosiła się też na pozostałe zasiewy oraz wywoływała u rolników ciężkie zatrucia układu oddechowego. Z pewnością była to robota goblinów. Onyxald bardziej wściekły być nie mógł.

- ... w związku z tym jesteśmy zmuszeni pdjąć radykalne kroki. Wszyscy poza rannymi i Arthosem ruszamy do fensywy na górę goblinów. To ostatnia rzecz jakiej się spodziewają. Skupimy na sobie ich uwagę aby gnomy skończyły żniwa. Arthos wykombinuje tylko jakiś specyfik na tę zbożową zarazę i być może dogoni nas po drodze. Czy to jasne?
Zebrane na placu wioski krasnoludy nie wygądały na wniebowzięte. Wręcz przeciwnie. Tylko pewien gnom o czarnej, cienkiej kresce wąsów nad wargami który siedział na schodach gospody jedząc bułkę wyglądał na zadwolonego.
- W borykaniu się z zarazą i gblinami pomoże nam też firma Witteran Ira & synowie & kuzyni & wujkowie... i jaki tam masz aktualny fach? "Wynajem najemników" , "Pogromcy demonów". "Obwoźny chandel tandetą"?
Gnom chrząknął z zadowoleniem.
- Obecnie "Obwoźne pielenie warzyw"
- Zatem Witteran Ira & reszta bandy "Obwoźne pielenie warzyw" będą nas wspierać w defensywie i pracach polowych. No, nie ociągać się! Szykować rynsztunek! Za godzinę zrobimy goblinom krwawą jatkę!
Ostatnio edytowano Pn lut 14, 2005 3:33 pm przez Powsinoga, łącznie edytowano 1 raz
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...

Wiadomośćprzez Powsinoga » N gru 26, 2004 4:36 pm

Kompania posuwała się w równym szyku. Przeszli kika mil na północny-wschód. Przed nimi ziało czernią wejście wydrążone z zboczu góry.
- To na pewno tutaj? - Zapytał Grubb.
- Tak, na pewno. - Powiedział Avan patrząc na mapę. - Chociaż prawdopodbnie mają kilka tajnych wejść.
- Coś dla mne jest tu zbyt cicho. - Rzekł Dirin mrużąc oczy.
- Pharwi! - Szepnął Thoras. - Pewnie mamy do czynienia z zasadzką. Poczęstuj cwaniaczków twym "Płynem na przeczyszczenie".
- Zawsze do usług.
Pharvi wyjął z torby niewielki flakonik wypełniny mętnym, oleistym płynem. Wstrząsnął nim i cisnął do otworu.
- Padnij!
W tunelu błysnął płomień wybuchu. Rozległ się straszliwy huk. Z ciemności wytoczył się powygniatany gobliński chełm...
- Na lutnę Lama, z czego ty to zrobiłeś?
- Próbowałem zrobić środek na przeczyszczenie ze starego Gardłogrzmotu. - Zachichotał Pharwi.
- No pięknie, tylko, że teraz pół góry zwali nam się na głowy...
- Do cholery z tym! - Krzyknął Rador. - Jak szaleć, to szaleć!

Drużyna wściekle parła przez tunele wycinając zaskocznych goblinich górników i żołnierzy. Pomysł z tym atakiem okazał się trafny, niemal wszystkie gobliny przebywały poza górą lub spały czekając na nadejście nocy. Ciężozbrojnych krasnoludów nic nie było w stanie zatrzymać. Dotarli do komnat gdzie gobliny przetrzymywały swych niewolników. Strop był tak niski, że Avan i Arthos musieli się nisko schylić. Jeńcy skuci byli w żelazne kajdany, na ich plecach widniały czerwone pręgi - dowód na to iż u goblinów rządzi się tylko z batem w ręku. Byli w naprawdę opłakanym stanie. Patrzyli na krasnoludów, niezbyt jeszcze pewni co się z nimi stanie.
- Musimy ich stąd zabrać! - Powiedział Avan.
- Nie możemy tych nieszczęśników teraz ze sobą taszcztyć. Opóźnili by nas, a nie możemy dać się otoczyć goblinom. Poźniej ich stąd zabierzemy!
Ku wielkiemu rozczarowaniu niewolników brodacze pobiegli dalej, w głąb korytarza. Płomienie ich mosiężnych lamp zniknęły w ciemności.

Z czasem kompania dobiegła do wielkiej pieczary, z której korytarze prowadziły w niemal wszystkie strony świata. Musieli szybko decydować, którędy mają pójść. W tym miejscu przeważające liczebnie gobliny z łatwością mogły by ich otoczyć. Mogły też spuścić z łańcucha jakieś trzymane w pieczarach stwory, których krasnoludy wolały nie spotkać.
- Thorasie, nie podoba mi się to. To jest ZBYT ŁATWE. I cuchnie to podstępem na milę. - Stwierdził z zakłopotaniem Arthos.
- Możliwe... ale teraz nie możemy się wycofać...
- Psia mać! Możliwe, że mag ma rację. Pójdziemy za daleko, zieloni odetną nam drogę ucieczki i jesteśmy na widelcu! - Powiedział Goppet.
- Pewnie, że to pułapka. Ale jeśli teraz się wycofamy, to sprawa jest przegrana i możemy się spakować, i wracać do domu. Ja idę dalej. Nie pozwolę, aby te przeklęte gobliny dalej zagrażały niewinnym istotom! - Wystąpił odważnie Avan.
- Ha! To mi podejście! To lubię! To co, idziecie, bracia krasnoludowie? Czy może strach was obleciał? Nawet człowiek się nie boi!
Argument najwyraźniej dotarł do brodatych wojaków. Początkowo pojedyńczo, z czasem wszyscy podążyli za swym dowódcą i Arthosem, którzy jako właściwy kierunek dalszego marszu wybrali korytarz ciągnący się na wschód, a potem skręcający na południe. Po drodze nie napotkali nawet najmniejszego oporu. Po godzinie szybkiego marszu sklepienie sięgało na tyle wysoko, iż Avan mógł się bez problemu wyprostować i jeszcze miał jakiś wolny metr nad głową. Sciany korytarza podpierały potężne, choć prymitywnie ciosane kolumny. Na podłodze spoczywał wielki, krwistoczerwony dywan. Na ścianach wisiały pięknej roboty czerwono-czarno-złote arrasy, pokazujące wielkie tryumfy goblinów. Najprawdopodobniej były dziełem elfich niewolnic. Na końcu sali w miejscu silnie oświetlonym płomieniami pochodni zgromadził się pokaźny oddziałek goblinów. Wyróżniali się spośród nich zwłaszcza rośli jak na gobliny przyboczni gwardziści króla odziani w ciężkie łuskowe kaftany, dzierżący w rękach zakrzywione szable. Cała banda łupiąc orężem o tarcze i wrzeszcząc kupiła się wokół wielkiego, tłustego goblina obwieszonego wszelkimi możliwymi świecidełkami i jak najkosztowniejszymi elementami pancerza. Tłuścioch z całą pewnością był królem tej gobliniej góry. Zapowiadała się ciężka walka.
- Zrobię mielonkę z tego spaślaka! - Zawołał Rador jakby miał nie walczyć, a bawić się w zawody w piciu na czas.
- Cicho! Formujcie szyk! - Syknął Thoras. Król goblinów spojrzał w stronę swych przeciwników i oblizał smakowicie. Pewnie nabrał ochotę na krasnoluda przypiekanego na wolnym ogniu. Banda była pewna zwycięstwa. Mieli pokaźną przewagę liczebną, a złowrogie byłyski w ich oczach świadczyły o tym jakby miały jakiegoś asa w rękawie. Krasnoludy sformowały swój typowy szyk - z przodu ciężkozbrojni z pawężami które chronić miały trzymających się z tyłu strzelców. Avan i Arthos na razie pozostali w odwodzie.Zza króla wyłoniła się niska postać w czarnej szacie z kapturem. Goblinia zgraja ryknęła jednym głosem i rzuciła się do ataku. Szczęknęły cięciwy goblinich łuków. W stronę krasnoludzkiego szyku posypały się strzały, które jednak powstrzymała ściana tarcz. Gobliny z bronią do walki wręcz pchały się zbitą grupą. Zakapturzony goblin wypowiedział jakieś słowa, które przetoczyły się echem po pieczarze. Z jego dłoni wydobyła się kula ognia której wybuch rzucił Pelorusem o ścianę. Szyk zachwiał się, ale wytrzymał. Lukę po postawnym pawężniku zastawił Thoras, porzucając bezpieczne miejsce dowódcy. "Zieloni" wcale nie przejmowali się stratami poniesionymi od krasnoludzkich bełtów. Fala napastników uderzyła o tarcze kompanii, ale ich natarcie zatrzymało się pod ciosami tolariańskich toporów, i rozbiło niczym fala przypływu o skaliste wybrzerze. Ponowiły atak, ale krasnoludy wytrzymały. Nagle w tylnym korytarzu zamigotały czerwone światła pochodni.
- Idą! Otoczą nas! Wyrżną! - Zawołał Avan.
- Musimy sformować koło! Wytrzymajcie aż odeprzemy tą falę! - Zawołał Thoras parując młotem uderzenie jakiegoś goblińskiego kostura.
Arthos wymamrotał słowa zaklęcia. Wyczarowana przezeń błyskawica spopieliła kilku żołnierzy biegnących na czele watachy. Avan napiął cięciwę łuku i wymierzył w rosłego goblina w kaftanie gwardzisty króla. Strzała trafiła prosto w czoło goblina, który padł na ziemię martwy. Półelf wydobył z pochwy miecz, wiedział, że nie zdołają utrzymać zgrai na dystans. Arthos raził błękitnymi płomieniami napastników a ciosy jego kostura i miecza były śmiertelne. Avan jednak nie mógł dotrzymać pola goblinom. Był zbyt słaby, a goblinów było zbyt wiele. Lecz robił dobry użytek z tego czego nauczył go wuj. Ranny w rękę starał się jeszcze, nie zwracając uwagi na ból i krew cieknącą z ran, rzucać jakieś zaklęcia. Z jego dłoni buchnęły płomienie. Gobliny panicznie bały się magii. Jakiś odważniejszy hobgoblin rzucił się do ataku, lecz trafił go bełt z kuszy. Czyjaś silna ręka pociągnęła Avana w tył.
- Krąg! Krąg! - Grzmiał Thoras.
Krasnoludy zdołały się wreszcie przegrupować i ustawić w kole, chroniąc się tarczami i nastawiając berdysze w stronę goblinów. Kusznicy strzelali bez przerwy. Thorasowi opłaciło się kupić u Witterana Iry zapasowe bełty. Avan mógł na chwilę odpocząć od walki i zabandażować rany. Wypił zawartość małej, zielonej buteleczki otrzymanej od Arthosa. Ból ustąpił, rany przestały krwawić. Avan wstał i raził z łuku gobliny. Sytuacja wyglądała bardzo źle. Do natarcia ruszył sam król ze swoją gwardią i ten zakapturzony goblin. Były już tylko dwa możliwe zakończenia - zwycięstwo albo śmierć.

Królewscy uderzyli w szyk krasnoludów zabijając dwóch z nich. Wywiązała się haotyczna walka. Thoras przebił się do króla zaś Arthos upatrzył sobie jako przeciwnika gobliniego maga. Gwardia króla była związana walką, ku wielkiemu przerażeniu ich władcy. Nigdy nie walczył bez obstawy. Nieumiejętnie zasłonił się wielką, złotą buławą. Zaklęty, czarny młot Onyxalda uderzył z wielką siłą, druzgocząc buławę i krusząc czaszkę goblina. Król goblinów Obol'laud upadł na dywan by już się więcej nie podnieść. Tymczasem Arthos toczył istny pojedynek na zaklęcia z zakapturzonym czarownikiem. Obaj byli potężnymi magami. Jednak pewna rzecz dawała Arthosowi przewagę - oszczędzał siły podczas gdy goblin bez przerwy trwonił swe moce na rzucanie wielkich kul ognia gdzie popadnie. Ze stropu poczęły się sypać kamienie, na kolumnach powstały pęknięcia. Arthos wiedział, że niebawem jego przeciwnik zmęczy się. Ale do tego czasu mógł zwalić im cały sufit na głowy. Avan poniechał ym razem rycerskiego sposobu bycia i najbezczelniej raził goblina strzałami. Arthos wykorzystał unik przeciwnika by rzucić ostateczny czar. Błysk pioruna rozjaśnił cieności pieczary. Czarownik nie żył. Pharwi cisnął butelką swego płynu w większe skupisko goblinów. Wybuch wywołach u nich znaczne ztraty. Tego było dla nich za wiele. Zbiły się w grupkę i rzuciły się do ucieczki. Poranione i zmęczone krasnoludy nie miały siły ich gonić. Miały jednak siłę by grzebać wśród łupów sali tronowej. Na środku pieczay ropalili ognisko. Mijał już prawie dzień od kiedy opuścili Seraw. Faradir dobrał się do arrasów, Thoras zainteresował się goblinimi skarbami koronnymi. Bhafar, Dirin i Pharwi podparli uszkodzone elementy stropy sali jakimiś znaleźnymi drewnianymi belkami.Arthos opatrywał rannych. Goppet zaś owijał ciała zabitych towarzyszy płótnem aby nie zostały spalone na jednym stosie z goblinami. Avan zaś znalazł przy zabitym czarnoksiężniku dziwny, fioletowy klejnot. Wziął go do ręki i usioadł pod ścianą, z daleka od ognia. Uważnie obserwował gładką powierzchnię klejnotu. Miał wrażenie jakby coś było zatopione w jego wnętrzu. Przyjrzał się uważniej. Zapatrzył się w klejnot... zdawało mu się ajkby wszystko wokół ucichło. Słyszał szum krwi w swoich żyłach, słyszał dokładnie każde uderzenie swego serca. I widział mętną głębię... w którą zapadałsię coraz głębiej... i czuł ból... przed oczami widział też rozmytą w wodzie krew... zapadał się coraz głębiej w ciemnej toni. Ciemnej, mętnej, przesiąkniętej bólem głębi.
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...

Wiadomośćprzez Powsinoga » Pn mar 21, 2005 4:23 pm

Avanie! - Przerwał jego zamyślenie głos Bhafara. - Nie siedź tak, przysiądź się do ognia i zjedz coś bo ci żołądek do krzyża przyrośnie.
Avan otrząsnął się z zamyślenia i siadł przy ogniu. Pomimo straty pięciu swoich krasnoludy wydawały się być we w miarę dobrych humorach. Być może była to też kwestia tego iż Thoras zezwolił tym razem na wypicie dowolnej ilości wszelkich trunków. Najwyraźniej nie obawiał się zasadzki po śmierci króla goblinów. Jedyną rzeczą która psuła powszechną atmosferę wesołości był stos ułożony pod prawą kolumnadą na którym palono ciała zabitych towarzyszy. Komnata była obszerna lecz i tak była okrutnie zadymiona i duszna. W powietrzu unosił się odór śmierci. Avan był nad wyraz zmęczony tak więc posilił się tylko, skulił przykryty kocem pod kolumną i usnął. Lecz nie zdążył nacieszyć się wypoczynkiem. Pobudkę zarządzono nad wyraz wcześnie. Thoras nie był tak lekkomyślny by dać swoim spać ile dusza zapragnie. Sformowali szyk i ruszyli tą samą drogą którą przyszli. Tym razem szli jednak wolniej, zmęczeni jeszcze po wczorajszych walkach, a także obciążeni wojennym łupem. Ciemności goblinich tuneli kryły jednak jeszcze niejedną tajemnicę...

Przechodzili przez miejsce gdzie Onyxald najbardziej spodziewał się zasadzki - wielkiej, okrągłej sali z licznymi odnogami wiodącymi w niezliczonych kierunkach. Lecz ku własnemu zdziwieniu nie napotkali żadnego oporu. Znaleźli jednak zabitą Nietopicę leżącą na środku pieczary.
- Nietopica. - Stwierdził Thoras po krótkich oględzinach. - Te bydlęta żyją tylko w rejonach Miden'Niru. Nie wiem skąd miejscowi zieloni je wzięli.
- To świadczy o jednym. - Powiedział Faradir. - Obol'laud musiał utrzymywać konsztachty z władcami Miden'Niru.
- Zbadamy to w swoim czasie. Nie wiem jednak co ubiło tą nietopicę. Może zachciało się jej zaatakować swoich panów?
- Niewątpliwie. W powszechnym zamieszaniu urwała się z postronka i zaatakowała gobliny.
- Proste jak miecz leanderski. Nie traćmy czasu. Ruszajmy!
Faradir wzniósł nad głowę mosiężną lampę i poszedł korytarzem wiodącym na zachód. Reszta razem z nim.
Nie zdawali sobie sprawy, że para skrytych w ciemności oczu uważnie obserwowała każdy ich ruch...

Koło sal niewolników krasnoludy napotkały oddział goblinów. Te jednak wyciągnęły lekcję ze wczorajszej klęski nie zamierzały szarżować z dzikim wrzaskiem. Dowódca krzyknął coś do swoich. Gobliny ustawiły się w szyku, przygotowały swoje krótkie łuki. Dowódca był ubrany na krwistoczerwono.
- Pułkownik z Miden'Niru... oooj będę musiał z nimi kiedyś wyrównać rachunki. - Burknął Thoras. Za goblinami widać było skulone sylwetki niewolników. Arthos wpadł na plan jak przełamać wrogi szyk. Wymamrotał słowa zaklęcia. Więzy zajęły się błękitnym ogniem i spłonęły o dziwo nie czyniąc niewolnikom żadnej krzywdy. Wyzwoleńcy chwycili narzędzia górnicze których używali przy swojej katorżniczej pracy... nie trzeba im było tłumaczyć co mają robić. Gobliny zaatakowane z dwóch stron zupełnie straciły głowę. Pułkownik w otoczeniu dwóch sierżantów zaczął rozglądać się wokoło zdziwiony, że jego genialna strategia nie przynosi zamierzonego efektu. Nim jednak wykoncypował słabe strony swojej taktyki bełt z kuszy ugodził go w oko kończąc jego błyskotliwą karierę wojskową. A jego żołnierze dołączyli do niego. Krasnoludy wraz ze swymi nowymi sprzymierzeńcami najszybciej jak były w stanie próbowały dotrzeć do wyjścia. Lecz kolejny goblini pułk zagrodził im drogę. Z pozostałych korytarzy już wybiegały kolejne gobliny, pogoń deptała kompanii po piętach.
- Nie przebijemy się! - Zawołał Gyorn ze zwątpieniem w głosie. Avan o mało nie upuścił swego tobołka na ziemię gdy strzała zafurkotała mu koło ucha. Położył niechcący rękę na klejnocie, który o mało nie wyleciał z torby. Przez chwilę zdawało mu się, jakby ściany się rozmyły, jakby widział sylwetki budowniczych ryjących tunel na południe. Kolejna strzała wiła się w naramiennik raniąc Avana w ramię.Nie mogli dłużej unikać walki, a nie chcieli się zapędzić w ślepy zaułek.
- Za mną! Tym korytarzem! – Zawołał wskazując korytarz wiodący na południe.
- Bredzisz! To ślepy zaułek! – Ryknął Thoras.
- Nie... wiem co mówię. Idźmy tędy! Nie damy rady tej kohorcie!
- Paplanie magów... Idziemy! I tak się nie przebijemy! Tylko równo do cholery! Równo!
Oddział dostał się do pieczary z tylko jednym wyjściem. I właśnie tym wyjściem miała zaraz do nich przybyć wściekła hurma goblinów. Arthos strumieniem ognia spalił drewniane belki podtrzymujące strop. Z góry poczęły spadać kamienie, pył i nadpalone kawałki belek. Niebawem kamienie z wielkim rumorem zatarasowały przejście, pozostawiając krasnoludy po jednej, a gobliny po drugiej stronie. W tym krasnoludy nie miały którędy się stamtąd wydostać.
- Wspaniale! – Burknął Pharwi. – Mamy teraz chwile spokoju nim zieloni odwalą gruzy i nas dorwą.
- Musimy kopać na południe. – Powiedział Avan. – Mamy narzędzia, jest nas wielu... przekopiemy się na powierzchnię!
- Akurat! Skąd wiesz, że dokopiemy się na powierzchnię? Śmiem wątpić.
- Jestem pewien, że się przekopiemy! I tak nie mamy nic do stracenia! Zróbcie co mówię.
- Tak w zasadzie... niech ci będzie. Kto zrozumie paplaninę maga...
Wyzwoleńcy nie byli zbyt szczęśliwi z faktu iż muszą wrócić do swego dawnego zajęcia. Krasnoludy które wzięły się do kopania też nie wyglądały na nazbyt szczęśliwe. Jednak dźwięk przerzucanych kamieni i pokrzykiwania goblinów który stawał się bliższy i donośniejszy dodawał im motywacji. Tymczasem komnata wypełniła się pyłem, udało się przeryć ponad metr w głąb skały na południe. Wtem jeden z kamieni torujących tunel odsunął się ukazując wściekłą goblinią mordę. Dirin z miejsca poczęstował gościa bełtem.
- Do cholery! Nie zdążymy! – Krzyknął Thoras ze wściekłością w głosie.
- Jeszcze chwilę! Wytrzymajmy jeszcze kilka minut! Gdy widzisz, że cel jest blisko dobiegnij doń nawet ze strzałą w piersi!
- Gdy wrogowie walą drzwiami nie mydl oczu przysłowiami!
Kolejne kamienie posypały się ze zwaliska, kolejne gobliny pchały się przez otwory i zacięty opór krasnoludów bynajmniej ich nie zniechęcał. Avan czuł się bardzo zmęczony, wiedział, że jego magiczne moce są bardzo słabe. Ale w krysztale czuł jakby aurę mocy, czuł mrowienie w palcach gdy kładł dłoń na jego chłodnej powierzchni. „Czyżby ten klejnot był w stanie również regenerować moc magiczną” Z bólem wstał, w jednej ręce trzymając kryształ, drugą zaś wzniósł wysoko do góry.
- Odsuńcie się! – Zawołał do kopiących.
Kryształ zaczął pulsować krwawoczerwonym światłem, podobnie jak oczy półelfa. Arthos odwrócił na chwile wzrok od walki, zaniepokojony nagłym przypływem energii w pomieszczeniu. Tymczasem skała zaczęła żarzyć się i rozpuszczać. Jeśli wcześniej w pomieszczeniu wydawało się być gorąco i duszno, to teraz było jeszcze gorzej. Gobliny, bardzo przeczulone na wszelkie boskie dary czy oznaki magii straciły coś swój entuzjazm. Do jaskini wpadło jasne światło, rażąc oczy odwykłe od widoku otwartego, letniego nieba.
- Na co się gapicie, spadamy! – Krzyknął Bhafar Bhaf przeskakując płonącą kałużę magmy i pędząc dalej przez wzgórza. Reszta za nim. Thoras z Arthosem wykazali na tyle rozsądku, by osłaniać odwrót, zwłaszcza rannych i wycieńczonych, a dopiero potem sami czmychnęli. Gobliny niezbyt się kwapiły do pogoni w pełnym słońcu i wróciły zrezygnowane do swych leży.

Dobiegli na niewielki wzgórek z którego widok roztaczał się już na Seraw i padli bez tchu na trawę. Avan zrzucił kaptur na plecy, odgarnął włosy za ucho i zamknął oczy, gdyż nie przyzwyczaił się jeszcze z powrotem do światła. Thoras spojrzał na jego ucho potem zamrugał jakby słońce nazbyt mocno świeciło mu w źrenice... i w końcu zdał sobie z czegoś sprawę...
- Półelf?! Ty półelfem, krętaczu ty?! Na demony Ulryka, Avanie, jesteś najpoczciwszym, ale też najparzywszym półelfem jakiego w życiu spotkałem! Nie ma co Arthosie, wykręciłeś mi ładny numer! - Zakrzyknął najpierw ze złością, a zakończył gromkim wybuchem śmiechu do którego przyłączyła się cała kompania.
- No już. – Powiedział ze stoickim spokojem Arthos. – Wracajmy do Seraw, nasi nowi przyjaciele pewnie niecierpliwią się już, by znów ujrzeć swe rodziny, a ja muszę znów podlać zboża swoim specyfikiem, żeby nam po premii nie potrącono. – Podparł się kosturem, przygładził potarganą w czasie walki brodę i gderając na bolące plecy poczłapał do wioski, a kompania poszła za nim. Dopiero zaczynali zdawać sobie sprawę ze swojego zwycięstwa.
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...


Powrót do Opowiadania



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 3 gości

cron