przez Powsinoga » Cz paź 28, 2004 7:42 pm
Weszli na pokład statku "Przeklęta łajba Seasse", razem z wieloma poszukiwaczami przygód, wędrowcami i kupcami zmierzającymi do Drimith. Na pokładzie panował spory gwar i zamęt. Marynarze zwijali się jak frygi, by doprowadzić przed rejsem wygląd okrętu do jak najlepszego poziomu. Z mizernym skutkiem. Trudno było ukryć iż "Przeklęta łajba" miała na swoim koncie niejedno spotkanie z piratami, sztormami, górami lodowymi a nawet z dnem morskim. Avan położył , a raczej rzucił na deski swe tobołki po czym kurtuazyjnie zapytał wuja czy czegoś mu nie potrzeba. Jak zawsze usłyszał od Arthosa, że potrzeba mu tylko ciszy i spokoju do rozważań, i by zajął się czymś pożytecznym, na przykład obserwacją morskiej fauny.
-Podnieść kotwicę! Odpływamy! Ruszać się psie juchy! - Ryknął na marynarzy kapitan przerywając krótką chwilę ciszy.
Statek pchany dość silnym wiatrem powoli wytaczał się na głęboką wodę i sylwetki ludzi stojących na nabrzeżu poczynały coraz bardziej maleć. Midgaard znikał za horyzontem.
Rejs nie trwał zbyt długo. Około południa dobili do portu w Drimith. Zsiadających po trapie na ląd powitała gama dwóch rybich zapachów - smażonych i nieświeżych oraz dźwięki jakiejś raźnej szanty wygrywanej na piszczałce. Koło okolicznej niewielkiej knajpki zataczali się żeglarze, nieświadomi, że czas nocnego chlania już dawno dobiegł końca. Tolaria prezentowała się znacznie okazalej i patetyczniej niż zwykle. Może dlatego iż jeszcze bardziej kontrastowała z portem który zrobił się jeszcze bardziej zapyziały - w przeciwieństwie do miasta.
-Onyxald jest ostatnim krasnoludem jakiego chciałoby się oglądać, i pierwszym , którego chciałoby się mieć za towarzysza wyprawy. -Podjął w końcu Arthos. -Podobnie jak jego kompania. Podróżowałem z nimi już nie jeden raz. Chodź na pierwszy rzut oka wyglądają nieco... komicznie... No, straciliśmy już dość czasu. Udajmy się do umówionego miejsca spotkania. Aha, i jeszcze jedno. Oni wybitnie nie cierpią elfów. Wiesz co to znaczy - twoja matka nie była elfką. Jesteś stuprocentowym człowiekiem z co najwyżej znikomą, nie wartą wzmianki domieszką elfiej krwi. Rozumiesz?
Avan skinął głową na znak, że rozumie.
Owym umówionym miejscem spotkania była kwatera Thorasa i jego towarzyszy znajdująca się nieopodal skrzyżowania Alei Yarpena z Ulicą Króla. Budynek wyglądał na wyjątkowo wytrzymałą konstrukcję, w typowo krasnoludzkim, ozdobno-użytkowym stylu. Balkony, okratowane okna i inne tego typu "upiększacze" świadczyły raczej o tym drugim. Ku zdziwieniu Avana i Arthosa grube, okute żelazem drzwi były otwarte. W ciasnym korytarzyku panował mrok zaś ze środka dochodziło głośne chrapanie.
Avan wszedł szybkim krokiem do środka i... potknął się o coś w ciemności i wywalił na posadzkę jak długi.
-Bhafar Bhaf. Powinienem był się domyślić... wstawaj stary śpiochu! Zaprowadź nas do dowódcy. - Powiedział lekko zezłoszczony Arthos szturchając grubego krasnoluda o jasnobrązowej brodzie i w płaszczu podobnej barwy, który drzemał oparłszy się plecami o ścianę i wyciągnąwszy nogi przed siebie.
- Ja nie spałem tylko regenerowałem siły. - Bąknął Bhafar podnosząc się. - Oooo tak mi przykro drogi panie, że pan się przewrócił. Naprawdę jest mi bardzo przykro. - Zaczął przepraszać pomagając Avanowi wstać i otrzepać się z kurzu. - Kapitan Thoras Onyxald już na was czeka w sali narad. - Dodał.
Krasnolud przeprowadzał ich przez sale i korytarze krasnoludzkiej kwatery , cały czas nadskakując Avanowi i deklarując jak mu strasznie przykro. Otworzył wykonane z ciemnego drewna drzwi i gestem ręki zaprosił do środka.
- Panie kapitanie! Oto dwaj ludzie z którymi chciałeś się zobaczyć. - Rzekł Bhafar Bhaf zasalutowawszy.
-Niech wejdą! - Odpowiedział chrapliwy głos. W średniej wielkości sali panował półmrok spowodowany obecnością tylko jednego okna. Za stołem siedziało kilku krasnoludów , w tym jeden z nich , zasiadający na przeciw Avana i Arthosa , zdecydowanie się spośród pozostałych wyróżniał. Przez jego twarz przebiegała ciemnoczerwona blizna, zaczynając się tam gdzie niegdyś krasnolud miał oko ( a dziś opaskę) a kończąc gdzieś na szyi. Cała prawa połowa twarzy nosiła na sobie ślady poważnych oparzeń. Nosił pancerz wykonany z czarnego metalu, gdzieniegdzie tylko zdobiony ściemniałym srebrem. Długa siwa broda opadała mu na pierś nadając mu bardzo dostojnego wyglądu. Na czole jego zdobnego sarisem , runami i rogami hełmu tkwił czarny jak noc onyks.
- Witajcie przyjaciele! Usiądźcie wygodnie, mamy wiele do omówienia, choć niezbyt wiele czasu. - Rzekł Thoras chrapliwie. Przybysze usiedli. - Pozwolę sobie przedstawić cel w jakim cię tu wezwałem Arthosie... i ciebie chłopcze. Rzecz rysuje się całkiem prosto. Gobliny rozmnożyły się w swych jaskiniach jak diabli i zaczynają wybitnie uniemilać życie gnomim wioskom leżącym w pobliżu ich gór. Dokonują napadów , palą domy , porywają wieśniaków. Mój zleceniodawca, szeryf Dlang Filnonth przyobiecał sowitą nagrodę za zrobienie czegokolwiek z tym problemem.
- Jakby tego było mało - Powiedział jakiś sędziwy krasnolud o szpiczastym nosie i bystrych oczach - Nie mamy pewności co do tego, jaką siłą dysponuje król goblinów, oraz czy jest w stanie odpowiednio ją ukierunkować. Gdyby był w stanie przygotować inwazję, to gnomie wioski zrównałby z ziemią, i zacząłby dobijać się do bram Tolarii. Władze tradycyjnie lekceważą gobliny, tymczasem moim zdaniem zagrożenie jest realne jeśli damy goblinom dość czasu.
- Owszem Faradirze, jednak jak zwykle zapominasz że jest nas koło dwudziestki i musimy wszystko robić na miarę swych możliwości. Nie zamierzamy chyba dokonywać oblężenia gobliniej góry, nieprawdaż? Szczytem naszych możliwości jest jak na razie tylko obrona i dywersja. Zatem ruszamy do wioski Dlanga , chronimy ją przed goblinami i robimy tym zielonym pokrakom wypady, a to wszystko za dobrą zapłatę i w służbie wyższym celom. No to jak, dołączacie do nas?
- Jakże miałbym ci w potrzebie nie dopomóc Thorasie. - Powiedział Arthos.
- Jak tak , to ja też! - Dodał z entuzjazmem Avan.
Nie mógł się przy tym nadziwić ile nagle energii wstąpiło w Arthosa gdy tylko przydarzyła się okazja czynienia dobra. Zupełnie jakby zrzucił sobie ze starczych pleców dwadzieścia lat.
- Cieszy mnie wasza odpowiedź. Jednak skoro się zgodziliście, muszę was o czymś poinformować. - Powiedział Onyxald troszkę niepewnie. - Wiedzcie, iż jest tutaj taki mały szkopuł. Lazar, wyłaź z tego ciemnego kąta! Takie amatorskie sztuczki nikomu tu nie zaimponują! - Z zaciemnionego miejsca pokoju bezszelestnym, posuwistym krokiem wyszedł młody człowiek o czarnej bródce i wąsach odziany w czarną pelerynę.
- To nasz wysłannik w terenie pan...
- Moje pełne imię nie jest w tej chwili nazbyt ważne. - Stwierdził ten utkwiwszy w zamyśleniu wzrok w podłodze.
- Aleś się tajemniczy zrobił Lazarusie. - Stwierdził jeden z krasnoludów. - Nadal używasz starej bajeczki , że jesteś wędrownym sprzedawcą kapci?
Szpieg udawał, że tego nie usłyszał.
- Mniejsza z tym. Przejdę do rzeczy - Stwierdził po chwilce myślenia. - Sytuacja wygląda tak. Wedle moich przypuszczeń , pański tunelowy, panie Onyxald, podczas włóczenia się po podtolariańskich lochach wpadł w łapska kryjących się tam żołdaków którzy to...
- Wiem wiem, tacy durnowaci renegaci, którzy nie mają nic do roboty, więc jak im się ktoś napatoczy to go cabas - i do lochów. Kontynuuj.
- Nie zamierzam się nad tym zbyt długo rozwodzić. W każdym razie wasz tunelowy jest trzymany w lochach pod Tolarią przez bandę wściekłych żołdaków słynących z sadystycznych skłonności. Jeśli wolno mi coś zasugerować, to jeśli chcecie odzyskać go w jednym kawałku, lepiej pospieszcie się z ratunkiem. Oto co udało mi się wyśledzić.
- Dzięki, panie szpieg. Możesz odejść. Dzięki z fatygę.
- Cała przyjemność po stronie mej kieszeni. Polecam się na przyszłość. - Człowiek skłonił głowę i wyszedł drzwiami, niemal bezdźwięcznie je zamykając.
- Jak słyszeliście nie wygląda to zbyt dobrze. - Powiedział Thoras Onyxald. - Pharwi, nasz tunelowy może niebawem zginąć z rąk jakichś psich synów. A bez tunelowego - a w jego przypaku także alchemika - nie damy sobie rady w tunelach. Fakt, że dał się złapać nie świadczy o nim najlepiej ale każdy szermierz dupa gdy wrogów jest kupa.
- Nic nie szkodzi Thorasie. Pomożemy ci także w odbijaniu twego towarzysza. - Powiedział Arthos nie czekając na opinię bratanka.
- To chyba tutaj. - Szepnął Dirin, młody krasnolud z brodą koloru miedzi wskazując ręką ziejące w bruku wejście do lochu. - W każdym razie gdzieś tutaj szlajał się Pharwi gdy go ostatnim razem widzieliśmy. Zresztą Lazarus powiedział nam, że to tu powinniśmy szukać.
- Więcej nie trzeba. Rzucamy linę. - Rzekł czarnobrody i bardzo niecierpliwy krzat imieniem Rador.
Krasnoludowie zjechali po linie w dół. Za nimi Arthos i Avan. Loch był wyjątkowo ciemny, szli do połowy łydek w jakimś cuchnącym szlamie przyświecając sobie lampami i pochodniami. W pierwszej linii szli Thoras i Rador, zaś szyk kończył Avan i Bhafar.
- Zgaście ognie! - Syknął Arthos spoglądając na swój kryształ pulsujący łagodnie czerwienią. - Ktoś nadchodzi.
Kompania natychmiast zgasiła łuczywa i latarnie. Niebawem z bocznego kanału zaczęło sączyć się drżące światło pochodni. O kamienie dudniły ciężkie kroki.
- Słyszałem jak ktoś tędy łaził w jakichś ciężkich butach. - Powiedział jeden z idących. Krasnoludy z nietęgimi minami spojrzały na swoje wielgachne, podkute metalem buciory.
- Może drugi patrol? - Zapytał drugi, bardzo głupkowaty głos.
- Co ty gadasz durniu. Tu nie ma innych patroli! - Parsknął bardzo silny , niski głos. - Co się gapicie? Włazić tam, sprawdzić co to było!
Patrolowcy wzajemnie się popychając, szturchając i klnąc plugawie wywalili się z wylotu tunelu z łuczywami w rękach. Krasnoludy nie przepuściły tak dobrze widocznych celów. W stronę żołdactwa sypnęły bełty z ciężkich krasnoludzkich kusz. Kilku z nich runęło z pluskiem w szlam. Reszta dopiero zorientowała się co się święci i sięgnęła po broń. Jakiś żołdak naciągnął cięciwę łuku. Arthos wypowiedział trudne do zrozumienia słowa zaklęcia i w chmurze błękitnego dymu łuk wypadł przeciwnikowi z rąk nim ten zdążył wypuścić strzałę.
- Na nich łachudry! Na co wy czekacie?! - Ryknął ten mówiący niskim głosem będący ich dowódcą.
- Aż rozłupię ci łeb! - Krzyknął Thoras wyskakując z cienia i trafiając młotem w przedramię tamtego. Młot był najwyraźniej magiczny gdyż trafiając w karwasz wzbił chmarę ametystowych iskier. Żołdak ze złamanym przedramieniem zatoczył się i upadł na jakiegoś martwego towarzysza. Próbował jeszcze zadać cios zdrową ręką, lecz krasnolud szybkim uderzeniem w głowę wysłał go do lepszego świata. Toporki kompanii wykończyły resztę hałastry.
- Ale mi was żal. - Drwił sobie Rador.
Avanowi niezbyt spodobał się dowcip. Nie cierpiał zabijania i starał się go unikać. Nie zawsze mu się udawało.
- Dirin, zgarnij co potrzeba. Avan, Bhafar, pomóżcie mu! -Zakomenderował Onyxald.
- To do wora, to zostawić... - Mruczał półgłosem Dirin wkładając łupy po patrolowcach do worka trzymanego przez Bhafara. - Chej Avan, co ty w tej białej szacie i ze sztyletem chcesz walczyć? Weź coś sobie! Prawo zwycięzcy!
Półelf z lekkim obrzydzeniem zdjął z trupa dowódcy stalowe naramienniki i ocalały karwasz po czym założył je. Wsypał sobie też do sakwy kilka monet będących dawniej własnością tego z łukiem. Wziął również krótki miecz, łuk i kołczan strzał tamtegoż. "Prawo zwycięzcy" - powtórzył sobie w duchu.
Doszli korytarzem do niewielkiego , zaśmierdłego pomieszczenia w którym przy starych, rozwalających się stołach spoczywało kilku strażników spitych jak świnie. Krasnoludy tłumiąc śmiech powiązały ich jak szynki.
- Sprzedamy drani na jakimś pustynnym targu niewolników. Będą mieli za swoje! - Rechotał Gyorin , jeden z krasnoludów wiążąc właśnie jakiegoś tępawo wyglądającego jegomościa w kucharskim fartuchu.
W następnym korytarzu pachniało świeżą krwią. Na kamiennej posadzce biegł jej karmazynowy ślad prowadzący w stronę okratowanych drzwi. Po chwili nasłuchiwania mogli usłyszeć następującą rozmowę:
- Mistrzu , mistrzu! - Piszczał podniecony, młody, chłopięcy głos.
- Czego chcesz gamoniu? Jestem zajęty! - Odpowiedział syczący, przesiąknięty ciągłą złością głos.
- Czego będziemy się dziś uczyć mistrzu? Katowania z użyciem gwoździ?
- Nie ty idioto! Daj mi spokój!
- A mogę uciąć język temu głupiemu krasnoludowi? Proszę!
Z sali dobiegł czyjś zduszony jęk przerażenia.
- Nie!!
- Proszę!
- Powiedziałem nie!
- Miiiistrzuuuu! Prooooszę!
- Nie!!!!
- To chociaż mogę go wykastrować? Błaaagam!
- Aaaargh! Nie nadajesz się na Oprawcę zawodowego.
- Tam pewnie trzymają i torturują więźniów. - Szepnął Faradir przytykając na chwilę szpiczasty nos do kraty.
- Nie otworzymy jej z tej strony. Nie mamy równierz łatwych szans na frontalny atak , gdyż tamten Oprawca jest zapewne niezłym magiem. Po prostu musimy kogoś wysłać aby drani wywabił! - Powiedział Thoras Onyxald.
- Dlaczego tak wszyscy na mnie patrzycie? - Spytał lekko przerażony Avan.
Oprawca nadal drażnił się ze swym pomocnikiem. Nagle usłyszał głośne tupnięcie.
- Kto tam? - Krzyknął.
- Jakiś śmierdziel w bieli! Ucieka! Za nim! - Zakwiczał z podniecenia jego pomocnik który miał lepszy od swego mistrza wzrok. Podbiegł do dźwigni podnoszącej kratę, pociągnął za nią po czym poleciał w mrok korytarza.
Avan najzwyczajniej podstawił mu nogę. Wyrostek z jękiem się przewrócił.
- Co tam się dzieje? - Wrzasnął Oprawca , gdy w tej samej chwili spadł nań topór Radora. Czarownik wrzasnął po raz ostatni w swoim podłym życiu.
- A teraz, mądralo, będziemy się uczyć kopania w dupę! - Zakrzyknął Bhafar wymierzając wyrostkowi porządnego kopniaka.
- Dirin, zwiąż pajaca. Wyciągamy naszego i spadamy! - Zawołał Thoras.
Lazarus nie mylił się co do miejsca przetrzymywania Pharwiego. Krsanoludy (oraz człowiek i półelf) w mig przecięły krępujące go więzy.
- No wreszcie! Za specjalnie się nie spieszyliście! Wiecie, że ten gnojek chciał mnie wykastrować? - Zrzędził tunelowy rozcierając bolące od powrozów przeguby.
Kompania wytoczyła się z tunelu tupiąc buciorami , szczękając bronią i popędzając jeńców. Nad Tolarią już od dłuższego czasu zalegał czarny całun nocy.
- Wracajmy do kwatery. - Westchnął Bhafar - To był ciężki dzień.
Ostatnio edytowano Śr sty 12, 2005 6:15 pm przez
Powsinoga, łącznie edytowano 1 raz
Nudes nis'a pudes!