"Ku chwale ojczyzny!"
Cov'dringher był wysokim człowiekiem (choć podobnoż z małą domieszką krwi elfa, ale nikt tego nie chciał potwierdzać) o ponurym spojrzeniu i chrapliwym głosie. Miał skłonność do częstego irytowania się - pewnie dlatego, iż wszyscy niemal źle wymawiali jego imię, dlatego też wolał, by zwracać się do niego po stopniu, stanowisku, zawodzie czy czym tam jeszcze, lub też w skróconej wersji "Dring". Ale mało kto jej używał, zwłaszcza, że Cov'dringher z mało kim się spoufalał. Zajmował odpowiedzialne stanowisko - był kapitanem straży miejskiej Midgaardu i czuł się niedoceniony, bowiem wszyscy uważali go za niezłego dowódcę - ale jego kwalifikacje nie były odpowiednie na stanowisko komendanta miejskiego, lecz często wysyłano go do zadań ambitnych - aby na przykład usunąć mendy, które co prawda grasowały poza miastem, lecz miastu wybitnie szkodziły. Dlatego też niebawem "zaglądający" czasem do miasta zabójcy i złodzieje nie wyglądali na specjalnie zmartwionych, gdy dowiedzieli się, że są poszukiwani w mieście za kradzieże, a bardziej troskali się gdy do ich uszu doszło, że wysłano za nim Cov'dringhera z obławą. Z czasem więc za głowy złapanych "elementów aspołecznych" zdobył tyle pieniędzy, aby kupićsobie hartowany napierśnik i biały płaszcz z wyszytym złotym wężem Midgaardu owiniętym wokół srebrzystoszarych kopuł Świątyni Lama. Jednak cherlawy charakter i częste niepowodzenia straży miejskiej doprowadzały go do szewskiej pasji. Nie cierpiał tych, którzy radzili sobie łatwo ze strażą, nie cierpiał tych, którzy wyzywali straż od słabeuszy. Był święcie przekonany o słuszności swej sprawy. Nie przepadał za mieszkańcami innych sfer i miał o nich niskie mniemanie, jednak za namową Saradira, który współpracował czasem ze strażą w wywalaniu włóczęgów z uliczek, z którym pijał w kwaterach oficerskich gardłogrzmot dał się w końcu przekonać do jakiej takiej współpracy ze strażnikami z innych miast. Współpraca opierała się na zasadzie "byle dorwać mendy, bo wasi mogą kraść u nas, więc jeśli się zapuścicie na nasz teren by ich wyłapać i nam o tym powiecie, to może nie naszpikujemy wam tyłków bełtami".
Był to chłodny poranek miesiąca wielkiej walki - i jak na ten miesiąc przystało dopiero co rozpuszczający się śnieg ściął nocny przymrozek i teraz na ulicach zalegała cienka warstewka lodu. Cov'dringher owinął się szczelniej swoim płaszczem, z którego był bardzo zadowolony. Pozostali strażnicy musieli marznąć w tych swoich czerwonych kamizelkach, i jedynym dla nich poratowaniem były serwowane w stołówce przepyszne, cieplutkie gofry z bitą śmietaną i rodzynkami, które powszechnie były uznawane za luksus. Zimą pochowali chyba z piętnastu swoich na cmentarzu. Jakiś tuzin z nich skończył życie we wschodniej części miasta, i Cov'dringher poprzysiągł sobie, że na wiosnę dwa tuziny sprawców zalegnie w ziemi obok swych ofiar. Już drugi dzień czekał z niecierpliwością, aż Lazarus, wynajęty przezeń szpieg, odnajdzie źródło kłopotów. Usiadł na ławeczce w parku. Tutaj zawsze nikogo nie było, a było to też miejsce skąd łątwo było do wszystkich miejsc do których często zaglądał - naturalnie do siedziby straży miejskiej, do biura burmistrza. I, niestety, na cmentarz.
- Witam, kapitanie. - Odezwał się szpieg zza jego pleców. Dopiero co przed chwilą opadł cicho na ziemię, przeskakując krzaczek dzikich róż.
- Pan Lazarus! Mam nadzieję, że praca w imię porządku i sprawiedliwości dodaje panu motywacji! - Powiedział oficer ze średnim przekonaniem. Niezbyt lubił szpiegów. Liczył też na jakiegoś bardziej profesjonalnego pracownika. No, ale to ten, którego mu polecił Saradir wczoraj w kantynie, jako znajomego jego, i jego znajomych z Drimith. Zresztą poza jedną kobietą szpiegiem nie było w okolicach żadnego innego, zaś Cov'dringher był przeciwnikiem feminizacji jakiegokolwiek zawodu.
- Nieważne. Ważne natomiast, że sprawcami są bandziory ze wschodniej dzielnicy. Za sprawą stoi też nasz kochany Dawidek.
- Dawidek?!
- Diler Dawid. Kupiłem od niego zawiniątko jego "specjału", ponieważ poprosiłem go wpierw, by pokazał jak się używa... no cóż, był na tyle skołowany, że wypaplał się, że bierze fo od Terfa, ze wschodniej dzielnicy, zwanej "niebezpieczną okolicą".
- Mamy ich. Opłatę uregulujesz już w kwaterze. Ja zbiorę moich ludzi, i pokażę panom niebezpiecznym, co o nich myślę.
Stan zebranego oddziału nie wydawał się Cov'dringherowi imponujący. Grupka ludzi w kamizelkach, z mieczami w rękach. Zazdrościł strażnikom Vergardu ich ciemnych zbroic i potężnych młotów bojowych. Zamierzał wysilić się na podstęp...
Dawid miał dziś dobry dzionek. Sprzedał bardzo dużo "specjału". Siedział więc teraz pod ścianą magazynu portowego i próbował jakość produktu na dzień następny. Wysypał trochę proszku na palec i wciągnął do nosa. Ukazały mu się przed oczami nadzwyczajne obrazy... kolory, kwiaty, pieniądze, morda w hełmie... morda w hełmie?!
Kapitan przyłożył mu ostrze miecza do gardła. Wiedział, że diler był dobrym wojownikiem. Teraz miał przynajmniej jakieś szanse.
- Cześć, Dawidku. - Wycedził przez zaciśnięte zęby. Przycisnął miecz mocniej. - Jak leci handelek?
-Niszszszszszszeghhoo zobje... buźdź!
Kapitan skinął ręką na swego barczystego przyjaciela kryjącego się za węgłem. Był to silny człowiek, który w młodości młócił zboże w wiosce pod miastem. Dzisiaj zaś młócił coś, a raczej kogoś, nie by wydobyć cenne ziarna, ale wy wydobyć coś zupełnie innego...
- Dziękuję za współpracę, Dawidku! - Wycharczał radośnie Cov'dringher i zasalutował przesłuchanemu. Już wiedział, jak dostać się bez robienia awantury do wrażej siedziby. Barczysty przyjaciel już zniknął za węgłem, gdy nagle diler odzyskał siły, nie wiadomo skąd w jego ręku znalazł się nóż. Nożem tym miał niechybnie zamiar uniemożliwić stróżowi prawa wykorzystanie wydobytej informacji w słusznym celu. Dringer zasłonił się klingą od ciosu. Dawid był niebywale silny.
- Golp! Golp, wracaj tu! - Zawołał wściekły. Niestety przyjaciel chyba nie dosłyszał. Kapitan zresztą w związku z przymrozkiem nabawił się niezłej chrypy.
- Zgończem z dobom! - Zawołał Dawid, odepchnął strażnika na ścianę po czym... sięgnął za pazuchę po butelkę z gardłogrzmotem, pociągnął łyk i roztrzaskał naczynie o ścianę. Strażnik zdążył się w tym czasie podnieść. I przekonać, że hasło wydrapywane na ścianach "Ode mnie kupisz coś, po czym zapomnisz o Lamim świecie - tylko najbardziej oszołomny towar!" było jednak prawdziwe. Ciął z ukosa, aby móc jeszcze odwrócić brzeszczot na wypadek uniku. Za wolno, więc choć był pewny trafienia, lekko jedynie zranił przeciwnika. Nie chciał zmarnować szansy, pchnął mocno sztychem napierając całym ciężarem ciała i... nadział się piersią na wystawiony sztylet przeciwnika. Od śmierci ochronił go napierśnik, którego marna klinga nie przebiła. Siła zderzenia sprawiła, że Dawid zachwiał się na nogach. Cov'dringher ciął w bok głowy. Tym razem nie spudłował. Splunął jeszcze umierającemu przeciwnikowi w twarz.
- A mówiłeś, śmieciu, że twój towar nie może być przyczyną śmierci.
Był równo środek nocy. Mgła wisząca w powietrzu trochę się rozrzedziła, dopuszczając gęsto srebrzyste światło księżyca. Pod rozwalającą się ruderę podjechał ciągnięty przez czarnego, zgrabnego, pustynnego konia wóz. Z tego zeskoczyło paru ludzi w czarnych płaszczach. Podeszli zbici w grupkę, rozglądając się czujnie, pod drzwi z rozwalających się jesionowych desek i zapukali. Ze środka znikąd było wysłuchiwać odpowiedzi - wewnątrz nie paliło się żadne światło.
- Wszuktaar. - Wyszeptał pod drzwiami jakiś chrapliwy głos. Drzwi uchyliły się ostrożnie, za nimi ukazał się niziołek w obdartym stroju, który skinieniem ręki zaprosił ich do szybkiego wejścia do środka. W korytarzyku wisiał tylko jeden kaganek, u powały. Na końcu korytarza widniały drzwi, najprawdopodoniej do dalszych pomieszczeń, zaś boczne ściany okryte były czarnymi kotarami, bez wątpienia skrywającymi zbrojną obstawę, pośrodku pomieszczenia stał niewielki, okrągły stolik. Wysoki, chrapliwie mówiący powiedział coś do reszty w języku nomadów ze wschodu. Po chwili zaczął zaś konwersować z niziołkiem o dość ciemnych interesach, i sprawiał wrażenie zainteresowanego zakupem.
- Dawid wpadł. - Powiedział niziołek. - Na razie więc wolimy być ostrożni i...
- No to macie powody.
- Bo co?
- Bo TO! - Syknął wysoki wbijając wysunięty z szerokiego, długiego rękawa miecz w pierś stojącego naprzeciw, nim niziołek zaczął wzywać pomocy zza kotar. Pozostali zakaptrzeni wydobyli spod płaszczy kusze, zdjęli ustawione pod ścianą trzy włócznie. Wbili je na oślep w kotary, w tymże samym kierunku wystrzelili z kusz. I w samą porę, bo kryjący się już od dłuższej chwili zdawali sobie sprawę z tego, co się święci. Jeden z nich czmychnął do dalszych drzwi.
- Zabić go!
Strażnicy strzelili z kusz jeszcze raz. Żaden nie trafił. Cov'dringher uznał, że chyba jednak nie warto było dorzucać z własnej szkatuły do kupienia arsenału lepszego niż standardowy.
- Za nim!
Sam biegł przodem, kryjąc się za zerwanym stolikiem. Nie miał przecież jak przemycić pod płaszczem tarczy, a wiedział jak zaykle dla strażników kończyło się wpadanie do sali bez osłony. Otworzył drzwi. W stolik wbił się ostry, metalowy bolec. Naprzeciwko jednak widniała jedynie ustawiona maszyneria pułapki przygotowanej dla niewłaściwie otwierającego drzwi, a nie tłum zbirów. Schody prowadziły na w stronę północy. Dringer już wiedział do jakiego budynku, a dokładniej czyjej piwnicy. Wybiegł drzwiami, którymi wszedł do rudery i pobiegł w stronę, gdzie zostawił swoich, machając rękami. Jakże był zły, że nie ma żadnego gwizdka, czy trąbki, by zaalarmować swoich. Miejscem do którego prowadziły schody było otoczoną żywopłotem willą "szanowanego" bogacza. Dokładniej, szanowano jego pieniądze i wpływy. W końcu strażnicy zebrali się wokół dowódcy. Cov'dringher wiedział, że zbiórka oddziału trwała zbyt długo i gagatki przygotowały obronę.
- Rozpoczniemy szturm. - Zapytał jakiś elf wyciągając miecz z pochwy. "Szturm z mieczami na obstawiony budynek - przyczyna strat" - pomyślał kapitan.
- Zapalać bełty, psie syny! Wykurzymy ich!
- Ależ kapitanie, nie mo...
- Cicho! Strzelać!!!
Kłąb zapalonych pocisków przeleciał parabolą nad żywopłotem i wbił się w dach budynku, który z miejsca zajął się ogniem. Niebawem lokatorzy zaczęli opuszczać zagrożony teren. O ile w pierwszym rzędzie biegli wystraszeni "niewinni" obywatele, o tyle pędząca za nimi grupka której za sam wygląd Cov'dringher zafundowałby stryczek powodowała wątpliwości, że srogie działanie nie było słuszne.
- Sieci. - Wychrypiał opanowany już kapitan. Oczywiście udało się złapać tylko pierwszą grupkę. Druga już nabrać się nie dała i sprawę trzeba było rozwiązać orężnie.
- Panie kapitanie, zabiliśmy blisko dwudziestu trzech! Wielkie zwycięstwo, jakiego dawnośmy nie odnieśli! - Zameldował jakiś sierżant, którego ludzie sprzątali trupy i pogorzelisko. Dringer spojrzał na wysokiego, pokrwawionego mężczyznę, znanego jako Terf, związanego i czekającego na więzienie. Twarz kapitana wykrzywił nienawistny grymas. Pchnął związanego z całej siły w brzuch, i obrócił ostrze. Wytarł potem miecz w ubranie zabitego i schował do pochwy. Panowała martwa cisza.
- Popraw zapis! Dwa tuziny...