Parletto - Droga donikąd [Spoza Laca]

Opowiadania o historiach dziejących się w świecie Laca.

Moderatorzy: Thail, łowcy trolli

Parletto - Droga donikąd [Spoza Laca]

Wiadomośćprzez filemon » Pt sty 27, 2006 6:18 pm

Parletto
droga donikąd...

Wstaję i zmierzam do pokoju. Otwierając oczy czuję piekący ból powiek. Przełykając ślinę piekący ból gardła. Kiedy podnoszę nogę czuję jakbym miał do niej przywiązane 5 kg odważniki. Kiedy ją opuszczam czuję ból poduszek na nogach, opuszczanych na szorstką podłogę. I jeśli ktoś jeszcze jest niepewny, to "nie" nie chcę strzelić sobie w łeb. A tak się składa ,że mam nawet czym. Wchodzę do dużego pokoju, który tak naprawdę nie jest duży, a tym bardziej mały. Wszystko wygląda prawie całkiem normalnie kanapa, telewizor, parę krzeseł , dywan od brata z Egiptu. A prawie to tylko dwa problemy "ja" i drzwi. W tej chwili jest na nich 12 zamków. Bardzo różnych antywłamaniowych na kluczyk , zatrzask , zamek. Do tego na każdym oknie sygnalizator antywłamaniowy.
Nazywam się Bill Not. Mam beznadziejne nazwisko. W szkole nie dawali mi spokoju. Chyba trzeba dorzucić nowe drzwi bo na tych nie ma już miejsca na zamki. Muszę mieć ich niezliczoną ilość, żeby czuć sie bezpiecznie. W ostatnim mieszkaniu miałem trzy pary drzwi. Na ulicę nie wychodzę bez mojego "Magnum 44" i "Sig AV 550". Mam chory brak poczucia bezpieczeństwa. Nawet nie wiem czemu. Miałem całkiem normalną rodzinę. Gdy skończyłem 18 lat wyprowadziłem się do osobnego mieszkania. I wtedy się zaczęło, obudziłem się o drugiej w nocy, właściwie chyba lunatykowałem. Kiedy obudziłem się rano drzwi były zabite deskami około 150 gwoździami. Cały dzień je wyjmowałem. Kiedy zapytałem się dozorcy czy ktoś kręcił się koło bloku. Odpowiedział ,że jedyna ciekawa rzecz poprzedniej nocy, to dźwięk wbijania gwoździ około północy. Drzwi zabarykadowałem ale coś nie dawało mi spokoju więc się przeprowadziłem. Mam 34 lata i mam problem z utrzymaniem się w jednym miejscu przynajmniej 2 lata.
-Niech pan wyrzuci broń - rzuca krótko psychiatra nawet na mnie nie patrząc.
-Ale to przecież jedyne co daje mi poczucie bezpieczeństwa.
On kręci głową, co ma mówić.
-Kłócisz się ze mną ? To ja jestem psychiatrą.
Dopiero teraz zaczynam się zastanawiać, co ja tu robię? Opowiadam coś jakiemuś debilowi tylko po to by on powiedział mi coś równie głupiego ?! Wychodzę bez słowa, koleś nawet się nie odezwał.
Właściwie to mógłbym powiedzieć ,że wyglądam na normalnego. Ostatnio spotkałem miłą dziewczynę. Kiedy przyprowadziłem ją do siebie, wymiękła przy czwartym zamku. Poszła z jakimś krótkim komentarzem, typu:
-Trochę się śpieszę.
Zapomniałem ,że mam mówić każdej kobiecie ,że mieszkam z chorym psychicznie lokatorem ,który potrzebuje tylu zamków, i że musze zacząć zamykać tylko połowę. Właściwie połowa wystarczy. Chodzi o moje bezpieczeństwo a nie mojego domu?
-A więc chroni pan siebie, a nie dom?
-Tak, właściwie tak.
Koleś mierzy mnie długim spojrzeniem, o potem mówi.
-Niech pan wyrzuci broń.
Przez chwilę zastanawiałem się czy nie wpakować, mu kulki w środek czoła. Przestaje chodzić do psychiatry, siedzę właściwie tylko w domu. Zapadam się.
Dzwonek wyrywa mnie z typowego dla mnie Jamais Vu. Wstaję i podchodzę do drzwi, oczywiście najpierw judasz potem szpara pod drzwiami, a na samym końcu szczelina pośrodku, którą zrobiłem sam, i przez którą mogę sprawdzić czy ktoś ma broń. Oczywiście przy moim pierwszym wizjerze widzę, że zawitała do mnie policja. Palant ma może czterdzieści lat. Jest ubrany w przepisowy mundurek, na ramieniu ma trzy belki, więc właśnie przestał zdejmować koty z dachów i przystąpił do jakby to można powiedzieć partii policyjnej. Ten wygląda jak koleś z sekcji narkotykowej. Czemu ? Bo chyba tylko ci wychodzą z poszarzałych z brudu budynków. Nie ma broni, pod nosem wąs, przy pasie pałka teleskopowa. Jestem przerażony, wszystko co tu mam jest nielegalne. Na szklanym stoliku leży sig, to broń krótka samopowtarzalna. Brak zezwolenia. Od roku do trzech w pace. Na ścianie wisi francuski karabin szturmowy famas, broń długa automatyczna. Czterdzieści pięć naboi w magazynku. Brak zezwolenia. Nawet do pięciu lat. Oczywiście wisi na ścianie na haku, bez żadnej gabloty. Więc wiadomo, że go nie kupiłem z pasji do broni. A kupiłem go z tego powodu ,że nie czuję się bezpiecznie. No i nareszcie Magnum 44. Rewolwer który mieści sześć kul. Broń krótka, ręczna. Niesamowita siła. Jeden strzał w tors z maksimum 10 m i elementy z wnętrza ciała można zbierać w promieniu 15. Wszystko to kołata mi się w głowie. Mogę dodać, że w każdym możliwym miejscy leżą noże i skalpele. Aż w końcu dochodzę do wniosku, że miałem 15 minutowy letarg, i że ten palant jeszcze nie odszedł. Wręcz przeciwnie stoi i bije w drzwi. Największe przerażenie to to , że nawet nie jestem pewny czy to glina. Może to mafiozo. Muszę szybko otworzyć drzwi. Ciągle stoję nieruchomo. Szybko ! Nie mogę.
-Kto tam ?- Wołam grając na czas.
-Policja. Departament legalności broni. Ciągle stoję jak głupi.
-Przepraszam ale dobijam sie już tutaj piętnaście minut. Niech mnie pan natychmiast wpuści.
Bardzo ostrożnie otwieram drzwi chowając się za nimi jak małpa. Gliniarz wykorzystuje to i po prostu wpycha się do środka. Od razy patrzy na famasa i siga jakby wiedział ,że tam leżą. Robie głupią minę. Możliwe ,że to naprawdę glina. Jestem tak przerażony, że dopiero teraz zauważyłem ,że całą koszulę mam mokrą od potu. Jeszcze moment i zacznę się pocić krwią.
-Ma pan na nie zezwolenie? - Pyta gapiąc się na broń.
Teraz coś we mnie się rusza.
-Ma pan nakaz? Kim pan jest? Skąd mnie pan zna?- Staram się być agresywny.
-Jestem z sekcji legalności broni. Jake Williams. A skąd pana znam i jak pana znalazłem powiedzieć nie mogę.
-Może pan powtórzyć skąd pan jest?- Gram na zwłokę. Ratuje się !
-Nowojorski Departament Policji. Sekcja Legalności Broni. Budynek Kh4.
-No tak zgadza się...- Staram się zrobić możliwie tępą minę.
-Ma pan na nie zezwolenia?
-Oczywiście. Pan chwilę poczeka.
Wchodzę do swojego pokoju. Ten facet jest podejrzany, wcale nie pokazał swojej legitymacji.Jak mogłem być takim idiotą i wpuścić go do mieszkania. Zbieram z biurka gruby plik gwarancji, rachunków i setek innych papierków, pod tą makulaturą znajduje skalpel. Przynoszę mu świstki. Skalpel delikatnie chowam w rękawie bluzy. On bierze odemnie ten plik papierów, spięty plastikiem i ustawia się koło plamy słońca, na środku pokoju. Stoję tuż za nim.
-Pan to tutaj trzyma ?
-Zgadza się niech pan przejrzy ostatnie strony - głos mi sie łamie.
Wycieram dłonią pot z czoła. Wyjmuje skalpel, spoglądam mu przez ramię. Zaraz przekartkuje wszystko do końca. Muszę coś zrobić. Koleś chce mnie zabić, na pewno!

Kula

Masywny spust leży
w błocie. Całą broń
niewidoczna błotem
pokryta.

Martwy żołnierz
podnosi się z ziemi
Sięga po karabin
chwytając go za spust
Poleruje cały do połysku.

Wyjmuje z ramienia kulę
całą we krwi umazaną.
Wyjmuje kulę z czaszki
ze stalowymi odłamkami.

Wkłada te dwie jedyne
do broni. Ładuję ciągnąc
za bolec. Celuje w nicość

I ciągnie za spust. Bez celu
bez powodu strzela póki
może. Walcz nawet po
śmierci...


Musze sie bronić. Biorę zamach za jego lewym ramieniem. I gdy ma mnie upomnieć ,że to instrukcja faksu a nie zezwolenia na broń wbijam mu skalpel w kark. Ostrze skalpela jest krótkie. Ale dźgnięcie go w to miejsce, może go unieruchomić na jakieś piętnaście sekund. Wyjmuję skalpel i przez ułamek sekundy widzę ranę na jego karku. Sączy się z niej krew. Wygląda jak zwykłe zacięcie się brzytwą przy goleniu. Biorę kolejny zamach i wbijam skalpel obracając go o dziewięćdziesiąt stopni. To tworzy na jego karku gwiazdę. Teraz ostatnie uderzenie. Skalpel wbijam mu pod żebra i wciskam go tam z całej siły. Nauczyłem sie tego na kursie samoobrony - zaawansowanej. Nazywało się to "three steps". Koleś rzeczywiście pada tak jak trener gdy zrobiłem mu to drewnianym klockiem. Tylko ten palant z wydziału "legalności broni" już nigdy nie wstanie. To wszystko mogło trwać dosłownie kilka sekund, a może godzin. Mam ten atak, opanowany do perfekcji. Kładę go na ziemię. Przesuwam w kąt , przebieram się i biegnę do sklepu. Kupuję taśmę, dwie paczki najgrubszych worków na śmieci i folię celofanową. Wracam do domu. Mój trup leży tak, jak go zostawiłem. Zabieram mu dokumenty wizytówki i inne duperele, po identyfikatorze znalezionym w portfelu stwierdzam, że to jednak policjant. Teraz to już i tak bez znaczenia. Owijam go we wszystkie worki na śmieci. Potem zużywam prawie całą taśmę by go zlepić. Wygląda jak mumia i jest owinięty bardzo szczelnie. Z podłogi zmywam ślady butów, krwi i potu. Przenoszę go do pokoju. Przez następne cztery godziny myślę. Myślę o wszystkim absolutnie o wszystkim. Wreszcie jest ciemno , czekam jeszcze pół godziny i ładuję trupa, do bagażnika mojego forda. Na ulicy nie ma żywej duszy. Podjeżdżam pod most dwie przecznice dalej. Mam szczęście woda jest gęsta a strumień pędzi jak szalony. Wypycham trupa z bagażnika i rzucam na skarpę. Powoli turla się do wody. Wracam do domu. Jestem przerażony nie wiem co robić. Na początek wyjmuję magnum i chowam go do kabury przy pasie.
Za dwa tygodnie przychodzi do mnie policja. Resztę sąd chyba wie.
-Istotnie - mówi nie patrząc na mnie.
Ja siadam i słucham jeszcze przez pół godziny. W końcu posiwiały sędzia wyjmuje młotek i kładzie go koło, jak to nazwać "młotkownicy" ? Chodzi mi o deskę w którą się stuka młotkiem. Znowu patrzy się na mnie podnosi młotek i...
-26 lat kary więzienia o zaostrzonym rygorze.
Wyjdę jak skończę sześćdziesiąt lat. Będę starym posiwiałym zgredem. Wychodzę załamany z sali. A raczej jestem wyprowadzony w kajdankach. Potem wiozą mnie do więzienia w Seeatle, dają czerwony kubrak, i karzą zamknąć ryja. Jestem najsłabszy psychicznie i najsilniejszy fizycznie, co tak naprawdę łączy się w mieszankę psychola. W myślach powtarzam sobie, że dobrze, że kogoś stuknąłem bo nic mi nie grozi tu w więzieniu. Tu właściwie czuję się bezpiecznie, stalowe kraty, wielka mosiężna kłódka. Tylko ci ludzie są tacy dziwni.
-Dziwni jak? - Więzienny psycholog patrzy na mnie jak na przygłupa.
-Tak jak pan. Pan mnie po prostu nie rozumie. Siedzi pan i słucha ludzi z problemami, mnie można nazwać człowiekiem bez problemów. A moje morderstwo zachcianką. Moje życie niczym. A psychikę umiarkowanie ciekawą.
-Wychodzi pan jutro z więzienia, ma pan jakieś nowe perspektywy ? - Znowu mówi do mnie jak do dziecka. Na szczęście od jutra nie muszę go już słuchać.
-Mam pewną.- Koleś spogląda na mnie chyba ze szczerym zainteresowaniem.
-Parletto to moja droga na przyszłość. -Zagiąłem go.
-Niech pan powtórzy.
-Parletto.
-I to pana nowy cel? - Psycholog o dziwo nie jest zaskoczony.
-Tak, to chcę obrać sobie za nowy cel.
-Cokolwiek to znaczy, niech pana ratuje.
Uśmiecham się i wychodzę z pokoju.

Płacz

Ból i przerażenie zmieszane
razem. Rozrywają puste serce.
Płacz i strach zatrzymują każdy
mięsień. Łzy zamieniają się w
słodką wodę. A krew zamienia
się w pokarm Bogów.

Lot jest piękny. Ludzie mali, więksi.
Aż w końcu koniec. Cisza
straszna i cierpienie. Ludzki krzyk i
płacz. Płacz innej osoby, obcej osoby.

To Bóg nad tobą płacze. Z drugiej
strony śmiech, śmiech i
radość. Przegrał swoje życie.
Przegrał siebie. Sprzedał
siebie samego...

KONIEC

***
wiem ze nie pasuje ale ja zreguly zamieszczam w innych miejscach zeby zobaczyc jak odnosza sie do tego opowiadania oosby z innych dziedzin.[/i]
filemon
 
Wiadomości: 1
Dołączył(a): Pt sty 27, 2006 6:12 pm

Powrót do Opowiadania



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 17 gości

cron