Witam. To moje pierwsze opowiadanie o Lacu które publikuje i zachęcam do komentarzy zarówno krytycznych jak i tych mniej krytycznych.
_____________________________________________________________
Rozdział 1.
Jakaś drobna dziewczyna siedziała w ogrodzie. Ogród był mały. Panował w nim chaos. Widać było, że ogrodnik rzadko tam zaglądał. Poziomo przez niego położony był deptak z różowych cegieł. Obok deptaka rosły żółte i białe kwiaty. Były drobne. Wbrew pozorom ogród był zalesiony. Rosły w nim głównie dęby. Powietrze było wilgotne. Zapowiadał się deszcz. Na razie niebo było bezchmurne, ale to miało się niebawem prawdopodobnie zmienić. Dziewczyna zobaczyła idącą w jej kierunku Evi. Wyglądała na zdenerwowaną. Siadła obok Tary na ławce. Ławka była z machoniu, o kolorze brązowym. Mocna i trwała.
- Ktoś zabił Fortaree. To nie jest dobry znak. BEC raczej nikomu nie groził.
Atmosfera w powietrzu była nie za spokojna. Cisza przed burzą.. z piorunami.
Po sekundzie z mgły wyszedł Aerion. Mgła była koloru białego unosiła sie dalej nad ziemia. Ale unoszą się jej małe ilości.
- To okropne. Kto mógł ją zabić? Znajdziemy winnego.. O ile się sam nie ujawni. –mruknął blady. Dowiedział się właśnie o zabójstwie od Rona. Pomyślał, że dobrze zrobi deportując się do znajomych Fortarei.
Evi najbardziej była zasmucona. W końcu to była jej dobra przyjaciółka.
- Jak to Slaneesh., nie pomoże mu nawet 100-nty poziom ..– szepnęła a oczy jej błysnęły.
Tara wyjęła spod zbroi jakową kartkę i napisała długi list do Santery swojej przyjaciółki kleryczki. Klerycy w takim śledztwie się bardzo przydadzą.
- Co tam piszesz?- zagadnęła zmartwiona koleżanka.
Tara objaśniła pomysł.
Wtem usłyszały czyjeś kroki. Niepewne, ostrożne. Ktoś znal i stosował wszystkie środki bezpieczeństwa.
- słyszałem, że macie panie jakiś problem. – odparł spokojnym acz chłodnym tonem osobnik w szarym płaszczu.
- Jeżeli nawet mamy to nie pana sprawa prawda? Och, przestańcie odgrywać hipokrytów. –Evi w końcu warknęła. Tego dnia wszystko przelewało czarę emocji. Negatywnych niestety. Zabójstwo przyjaciółki a teraz to spotkanie..
- Ale. .czemu zaraz takie podejście nieufne? Możemy działać razem. Od nas tez zginęła Varena. – odrzekł Valdrab mrużąc oczy.
- Pomóc to pomożecie nam znikając nam z oczu. – mruknęła.
Odniosło skutek. Ale czy na długo?
***
Foonesh obudził się. Była noc. A on odczuwał głód. Grobowiec był pusty, nie było tu żadnego oświetlenia. Wampiry bowiem widza w ciemności.
Podniósł leniwym ruchem klapę eleganckiego grobowca i przyklęknął na jedno kolano. Czul się zmęczony. Dużo pracy ostatnio wykonał.
Wbrew przewidywaniom ubranie miał wyczyszczone. Grobowiec nie był zakurzony. Ubrał się w czarny garnitur i takowe spodnie. Trzeba wszak dobre wrażenie sprawiać.
***
Małe zagęszczenie domków. Mało ludzi. Bogowie zapomnieli o tym miejscu. Miejsce przeklęte. Przedmieścia Midgaardu. Światła brakuje. Nie ma takiej potrzeby.
Tłumy żebraków i ..pająków. Nikt tu bez przymusu nie przychodzi. Nikt.. normalny.
Żadnych szelestów kroków.. nic. Cisza. Nawet ludzkich oddechów nie słychać.
I wcale nie dlatego ze wszyscy poszli spać.
Wtem ..cisze przerywa krzyk. Przerażający.
- Cicho mała przecież to nic nie boli- szepnął wampir wgryzając się w szyje ofiary.
Ofiara była cała we krwi. Nie próbowała buntować się wiedziała że z napastnikiem takim nie ma szans. Lepiej zostać biernym i być może przeżyć.
Po paru minutach upadła na ziemie. Jak szmaciana lalka. Wyglądała okropnie.
Tylko ..spojrzenie puste. Tyle pozostało.
Ludzie na wrzask nie zareagowali. Spali twardym snem . Jak zwykle. i jak zawsze.
***
Promienie słońca padły na twarz Tary. Czuła że stało się coś strasznego. Kobieca intuicja?
Usłyszała pukanie. Do pokoju wbiegła wręcz Adamari.
- Znajomą Santery zabili. Czy to sie nigdy nie skończy? – blada była niczym ściana. Próbowała wyraźnie nie zemdleć. Złapała za poręcz łóżka. Rozpłakała się.
- Musisz wziąć się w garść płaczem niewiele zdziałamy- mruknęła Tara całkiem rozbudzona. Fakt .Miła poranna pobudka.
Poszły od razu do świątyni. Całe były roztrzęsione. Liczyły na uspokajający wpływ modlitwy do bogów.
Tara dużo myślała o tym wszystkim. Pragnęła zemsty na mordercy.. kimkolwiek by nie był.
Świątynia zanurzyła się w ciemnościach. Cisze odczuwało się co krok. Posągi były wzniesione na cześć bogów. Posągi były ..mistyczne. Wielkie. Wprawiające zwykłych śmiertelników w zachwyt. I zadumę.
Zacisnęła zęby. Zemsta... pokazać wszystkim że ich wartości to nie puste słowa. Dobro. Honor. Sprawiedliwość. Przemoc musi zostać ukarana. Naiwne ..lecz zło przecież nie może zwyciężyć!
- Nie róbmy jednak niczego pod wpływem emocji. – usłyszała dobrze znajomy głos. Evi nie dotykając podłogi podfrunęła do nich. Pomyślała, że czas by zmobilizować dziewczyny do działania.
- Mamy prawo do zemsty – mruknęła Adamari. Blada...lecz z gniewu. Spokój uspokaja. Pomaga zebrać myśli. I dojść do głosu pozytywniejszym myślom.
- Proponuje zacząć myśleć nad możliwymi opcjami działań. Najkorzystniej pogadać byłoby z przedstawicielami wampirów.. Nie można dopuścić by myśleli, że nam obojętne kogo zabijają. Nie chce wojny, bądźmy konsekwentni. Nawet w takiej trudnej sytuacji.
- Pogadam z Thailem wydaje się nie być porywczy jak nasi podopieczni nocy. – uśmiechnęła się szelmowsko Tarilla.
***
Tara poszła do karczmy odpocząć i ochłonąć po wydarzeniach. Karczma była zatłoczona. Ludzie byli weseli, tańczyli, przekrzykiwali się po pijanemu.
Po pewnej chwili do budynku wkroczył pół elf mający założony na głowę ciemny kaptur. Rozejrzał się ze znudzona mina po karczmie i usiadł obok mniszki.
Thail nie spieszył się by zacząć rozmowę. Sprawiał wrażenie zamyślonego.
- chce żeby jedno było jasne. To nie my. Słyszałem plotki jakoby to dzieło Foonesha. –powiedział spokojnie. Jak zwykle. Co zabójcy nie widziała, zwykle był spokojny, nawet przy takiej informacji jak śmierć
- Nawet nie myślałam, że to ty. Ale nie chcemy z nimi wojny. Inne mamy wartości. .-mruknęła nie patrząc w oczy pół elfa.
- Cóż, wasz wybór. Służymy militarną pomocą jakby zaszła konieczność.
Lecz wiem z doświadczenia, jeśli wampiry nie zechcą sami utrzymać pokoju to wasze chęci nie pomogą. Pomyślcie o tym.
***
Orenold pakował się do podróży. Pokój był cały zawalony jakimiś gratami które musiały się poddać selekcji. Pokoik był mały i mało w nim było oświetlenia.
Przez co optycznie stawał się mniejszy. Okien było niewiele, prawie wcale.
To była bowiem zbrojownia.
- Jadę z tobą – do pokoju weszła szybko Evi. –Samemu to niebezpieczne.
Orenold zaprzeczył ruchem głowy. Nie chciał nikogo narażać. W końcu wybranie się do twierdzy wampirów nie było bezpieczne.
- Nie. Zostańcie w siedzibie. Ktoś powinien wspomagać miasto przed tym koszmarem. – mruknął zdecydowanie.
- Ale samemu to pewna śmierć. Poczują się zbyt pewnie. – do pokoju weszła niepostrzeżenie Tara.
- Niech wam będzie, Tarilla jedziesz ze mną. Ale ma być później bez narzekań..- westchnął.
- Damy rade. – uśmiechnęła się mniszka. I pojechali.
C.D.N.