Nocne polowanie

Opowiadania o historiach dziejących się w świecie Laca.

Moderatorzy: Thail, łowcy trolli

Nocne polowanie

Wiadomośćprzez Sylith » Wt lip 25, 2006 6:16 pm

Był wieczór. Na targu w Vergardzie jak zwykle panował rozgardiasz. Ludzie tłoczyli się między budami, kramikami i wystawami. Można tam było kupić praktycznie wszystko, od warzyw począwszy i kończąc na tanich błyskotkach. Yari’maen przeciskała się przez tłok, od czasu do czasu zatrzymując się przy którymś kupcu, by obejrzeć to, co miał do sprzedania. Była śledzona od paru minut, z czego, oczywista, zdawała sobie świetnie sprawę. Śledzili ją dwaj osobnicy płci męskiej, niewątpliwie nowicjusze z gildii złodziei, skryci pod czarem niewidzialności. Jak większość początkujących, młodych Wybranych, sądzili, że świat leży u ich stóp, że wystarczy tylko spojrzeć znacząco i odchrząknąć, a każdy wieśniak i przecięty śmiertelnik padnie przed nimi na kolana, unosząc oczy w niemym podziwie dla ich umiejętności, wiedzy, mądrości itd., itp. Yari’maen przystanęła na chwilę, udając, że podziwia tandetnie wykonane kolczyki i zaczęła nasłuchiwać.
-Jak myślisz, to Wybrana?
-Eee, nie. Pewnie najemniczka albo inna śmiertelna frajerka. Strachu nie ma, stary, poczekajmy aż wejdzie w jakiś zaułek. Ja od lewej, ty od prawej i... sam wiesz co robić, he he.
Obaj, elf i niziołek, zaczęli złośliwe rechotać. Yari’maen też uśmiechnęła się pod nosem dziękując bogom, że, poza innymi cechami, stworzyli głupotę.
Postanowiła postać jeszcze trochę z nadzieją, że coś jeszcze usłyszy i nie myliła się.
-Ej, kurde. Patrz jaką ona ma broń! Wdziałeś kiedy takie miecze? Normalnie cudo!
-No, nie ma co, niezłe kawałki stali. Ja biorę jeden, ty drugi. Jednakowe są, to nie będzie zwady przy podziale!
Yari’maen prychnęła gniewnie w myślach. Kawałki stali! Też coś! Z początku myślała, że wzięli ją na cel z powodu jej wyglądu. Była raczej niepozorna, wzrostu miała niewiele ponad półtora metra. Jako półkrwi elfka uszy miała ostro zakończone, małe. Włosy koloru ciemnego złota wiązała w długi warkocz, tak, by nie przeszkadzały w walce. Jej żółto-zielone, kocie oczy były kształtu migdałów. W tym momencie była już pewna, że ci dwaj osobnicy gotowi byliby zaatakować nawet mamuta, gdyby miał przy sobie coś godnego uwagi, pewni, że poradzą sobie bez trudu.
Nagle na jej ustach wykwitł pełen złośliwości uśmiech. Zmrużyła oczy, iście po kociemu, i podziękowała kupcowi za kiepską biżuterię. Oddaliła się niespiesznie w stronę wyjścia z targu. Szybko zapanowała nad twarzą, nie chcąc by dwóch idiotów zaczęło coś podejrzewać. Usłyszała ich radosne chichoty. Złapali przynętę. Skręciła w pierwszy zaułek, ciasny, śmierdzący, pełny śmieci i łażących wszędzie kotów podwórkowych. Dokładnie taki, jak trzeba. Złodzieje starali się poruszać cicho ale niewiele to dało. Odwróciła się akurat gdy elf zaszedł ją z tyłu i od prawej z obnażonym mieczem w ręku. Zamachnął się raczej niefachowo. Yari’maen ruchem tak szybkim, że nieuchwytnym dla oka wyciągnęła jedną z jej pięknie wykonanych szabli, przewieszonych na pasach przez plecy, tak, że ich rękojeści wystawały ponad jej ramionami. Sparowała zgrabnie cięcie i uskoczyła przed ciosem niziołka. Zdążyła już wyciągnąć drugą szablę i wytrącić miecz z rąk oszołomionego elfa. Kopniakiem powaliła na ziemię niziołka. Schowała szable do pochew i przywaliła elfowi z pięści, tak, że zatoczył się na ścianę. Doskoczyła do niego i poprawiła jeszcze z drugiej strony. Niziołek ponownie oberwał w żebra i padł na ziemię skulony. Elf trzymając się za głowę, osunął się na ziemię z cichym jękiem. Wszystko to trwało zaledwie parę uderzeń serca. Yari’maen choć była niska i drobna była też dużo silniejsza i szybsza od obu nowicjuszy.
-No, panowie. To by było na tyle. Na dzisiaj kończymy naukę. Nie wiem kto rzucił na was niewidki ale to chwilowo nieważne. Rozwieję wasze wątpliwości i powiem, że jestem jedną z Wybranych. Wracajcie do rodzinnego Midgaardu.
Złodzieje zaczęli powoli podnosić z ziemi pojękując z cicha i obmacując bolące miejsca.
-Możecie mnie nie znać, – ciągnęła – bo w końcu długo nie było mnie w domu. Jestem Yari’maen. Miło mi. No, dajcie już spokój. Nie biłam wcale tak mocno. Gdybym chciała, to wytłukłabym z was kolejne życie, bo nie wątpię, że z takim podejściem do świata niejedno straciliście i jeszcze stracicie. – zaśmiała się przyjaźnie i pomogła wyprostować się niziołkowi. Elf nadal patrzył nieufnie ale skinął jej głową.
-Zdarzyło się ostatnio coś ciekawego w Leanderze? – spytała wodząc wzrokiem od jednego do drugiego. Elf wzruszył ramionami dając do zrozumienia, że nic nie wie, a w ogóle to nadal jest obrażony i nie będzie się odzywać. Za to niziołek odchrząkną nerwowo i zaryzykował szybkie spojrzenie w jej twarz.
-No, niby ja coś tam wiem... ale to nieważne pewnie.
-Co za różnica. Mów co tam wiesz.
-Ponoć ten, jak mu tam było...
-Joel... – podpowiedział elf burkliwie.
-Właśnie, Joel wrócił. – niziołek spojrzał na Yari’maen pytająco.
Jej twarz spoważniała momentalnie. W oczach błysnęło coś, co mogło być niepokojem.
-Jesteście pewni? Joel... wrócił? Teraz? Gadajcie! Kiedy wrócił?!
-No... tydzień temu przyszedł do Zajazdu Podróżników, akurat żeśmy tam popijali. I rozróba była że hej! Bo paru się takich znalazło, co to go niezbyt miło powitali. – niziołek znowu odchrząknął z niepokojem i uciekł spojrzeniem w bok, przestraszony widokiem jej twarzy, która nagle zbielała.
-Ja... wybaczcie... muszę iść. I... zmieniłam zdanie, jednak nie wracajcie jeszcze do Midgaardu... Nie teraz gdy... a, nieważne. Róbcie co chcecie.
Myśli pędziły w jej głowie jak oszalałe. Długo nie było jej w domu. Cholera, za długo. Nerwowo zaczęła przeszukiwać skórzany plecak. Po chwili wyciągnęła z niego mały tubus. Gmerała w nim przez minutę, przeklinając pod nosem. Gdy wyjęła rękę, trzymała w niej zwój. Rozwinęła go pospiesznie i wyczytała znajdujące się na nim słowa. Powietrze zamigotało, przestrzeń dziwnie się zagięła i nagle półelfka znikła. Zdumieni druhowie zamrugali niepewnie. Elf wyciągnął rękę i pomachał nią w miejscu gdzie przed chwilą stała jeszcze Yari’maen. Gdyby byli choć odrobinę mądrzejsi od pleśni wyrastającej na starym serze, wyciągnęliby z tego wydarzenia naukę. Ale nie byli, więc po prostu postanowili puścić to wszystko w niepamięć i skierowali swe kroki w stronę najbliższej oberży. Ot, nowicjusza dola. Jutro na pewno napatoczy się jakiś frajer z kasą, którego będzie można względnie obrobić kopnąwszy parę razy w słabiznę.


***

Kat polerował spokojnie ostrze topora gdy nagle w powietrzu rozbłysła magia i w słabym migotaniu magicznych cząsteczek pojawiła się drobna postać od stóp do głowy odziana w czerń, z dwoma szablami zawieszonymi na przerzuconych przez ramiona pasach. Osóbka odetchnęła głęboko, potarła czoło i uśmiechnęła do Kata. Odpowiedział uśmiechem i pozdrowił ją uprzejmym skinieniem głowy.
-Yari’maen, długo cię nie było! Co ty porabiałaś tyle czasu poza domem?
-Odpoczywałam, Kacie. Odpoczywałam.
Uśmiechnęła się raz jeszcze i ruszyła pozornie lekkim krokiem w stronę świątyni i ołtarza. W przyjemnym mroku miejsca kultu było chłodno i cicho. Yari’maen stanęła parę kroków od wejścia i rozejrzała się. Obok ołtarza jak zwykle stał uzdrowiciel, cholernie cierpliwy człowiek, muszący znosić głupie dowcipy młodych Wybranych. I nie tylko młodych. W cieniu pod ścianą zauważyła siedzącego ciemnego elfa. Ostrzył miecz, nie podniósł nawet oczu gdy weszła. Po przeciwnej stronie pomieszczenia oparta o ścianę siedziała wysoka elfka o jasnych jak słoma włosach i oczach koloru bezchmurnego letniego nieba. Nosiła długą i zdobną suknię. Czytała jakąś księgę w skórzanej okładce z tytułem wytłoczonym złotymi literami. Tytuł głosił „Wielka Xięga Wyższego Uzdrawiania y Leczenia – Tom I”. Yari’maen odetchnęła z ulgą. Żadnych znajomych, ani tych dobrych ani... złych. Usiadła pod ścianą nieopodal ciemnego elfa ostrzącego broń. Zdjęła plecak. Pasów z bronią nie odpięła. Przyzwyczajenie... Pożywiła się chlebem i jabłkiem. Usadowiła się wygodniej z zamiarem czekania na kogokolwiek ze znajomych. Wiedziała, że prędzej czy później ktoś musi się zjawić.
Miała rację, a znajomy pojawił się w ciągu godziny. Wysoka elfka wyszła ze świątyni uprzednio schowawszy do torby swoją Xięgę. Gdy tylko przekroczyła próg, Yari’maen usłyszała jej zdławiony krzyk. Tym razem nawet ciemny elf podniósł głowę i zaprzestał ostrzenia broni. Yari’maen wiedziała już, co zaraz się stanie, wstała więc i wyciągnęła obie szable szybkim ruchem. Nie minęło pół minuty, gdy nagle pomieszczenie ogarnął mrok. Płomyki świec wyciągnęły się i zgasły w lodowatym podmuchu powietrza. Kocie oczy półelfki szybko przystosowały się do ciemności, zobaczyła więc jak do świątyni wkracza wysoki mężczyzna odziany w czerń. Jego postać zdawała się koncentrować całą ciemność na sobie. Włosy miał czarne, długie do ramion i proste. Oczy, także czarne, pełne były pogardy i złośliwości, znajdowały się po obu stronach ostrego nosa. Wąskie usta rozciągnęły się w nieprzyjemnym i zimnym uśmiechu.
-Yari, kochanie, nie przywitasz się ze mną? Nie widzieliśmy się wszakże od bardzo dawna. Gdzie byłaś cały ten czas? – głos miał cichy i nieprzyjemny, ociekający wręcz kpiną.
-Och, Joel, o to samo można by spytać ciebie, prawda? Tak po prawdzie, to miałam nadzieję, że poszedłeś w diabły i nigdy nie wrócisz ale cóż... nie można mieć wszystkiego. I nie mam zamiaru się z tobą witać, wampirze. – ona z kolei głos miała słodki i niewinny, uśmiechała się leciutko.
Joel zaśmiał się głośno i zmrużył oczy.
-Yari, jesteś tak samo piękna jak pięć lat temu i tak samo i inteligentna. Wiesz, pytano mnie już co ja w tobie widziałem. Ale, głupcy, pytali, bo cię nigdy nie widzieli! I nigdy nie dane im było posłuchać twego słodkiego głosu.
Yari’maen skrzywiła się lekko, błysnęła w mroku kocimi oczami.
-Po pierwsze: nie mów tak do mnie, po drugie: nie wiem, po co wróciłeś ale wynoś się i zostaw mieszkańców tego miasta w spokoju. Mnie też. Spożywaj sobie gryzonie, wiewiórki, szczury, myszy... wampiry. Bo w końcu czym ty jesteś jak nie wynaturzoną latającą myszą z zestawem ssąco-liżącym?
Wampir parsknął pogardliwie.
-Jeszcze nabierzesz trochę respektu do mnie i moich pobratymców. I to niedługo. A na razie... żegnam. Wkrótce się spotkamy, Yari’maen.
Odwrócił się i wyszedł ze świątyni zabierając ze sobą ciemność i lodowate zimno. Półelfka opuściła szable i westchnęła głośno. A więc wszystko się znowu zaczyna. Naprawdę myślała, że to już nigdy nie wróci. Schowała broń. Podniosła swój plecak i zarzuciła go na ramię. W takim razie... ruszam odnaleźć znajomych. Tych dobrych... bo złych już znalazłam, pomyślała i skierowała się w stronę wyjścia, za którym widać już było ciemne niebo upstrzone gwiazdami.
Księżyc świeci, martwiec leci
Sukieneczką szach, szach...
Panieneczko, czy nie strach?
Emblemat użytkownika
Sylith
 
Wiadomości: 15
Dołączył(a): Wt lip 25, 2006 6:00 pm
Lokalizacja: z Warszawy

Wiadomośćprzez Sylith » Śr lip 26, 2006 7:07 pm

Już przy Kacie poczuła, że coś jest nie tak. Co prawda była już jesień, wieczory bywały chłodne ale nie aż tak. To, co czuła, było zresztą innym rodzajem zimna. Tego samego doświadczyła przed momentem w świątyni. Powietrze dziwnie nieprzyjemnie lepiło się do ciała, było gęste i niemal czuło się w nim odór rozkładu. Jak w krypcie... Yari’maen błyskawicznie sięgnęła po swoje szable i zdążyła jeszcze uskoczyć w uniku przed ciosem. Cięła w plamę mroku, w której błyszczały ostre kły i demoniczne oczy. Joel także uniknął ostrza, zawrócił i doskoczył do niej. Jak każdy wampir poruszał się koszmarnie szybko i zwinnie. Yari’maen też była szybka. I zwinna. Ale nie aż tak. Poczuła jak coś ostrego przecięło materiał rękawa jej koszuli i boleśnie rozszarpało lewe ramię zanim wywinęła się w zgrabnym piruecie. Nawet nie próbowała parować ciosów – poza szybkością, wampiry obdarzone były wielką siłą. Ponownie cięła i tym razem trafiła, bo usłyszała pełne bólu i wściekłości syknięcie Joela. Światło pochodni i lamp ulicznych co chwila odbijało się w klingach szabli, kłach i pazurach. Półelfka zmuszona była cały czas się cofać nie ustając w unikach i piruetach. Lewy nadgarstek cały był już we krwi ściekającej na ziemię małymi kroplami. Wiedziała już, że długo nie wytrzyma, że w końcu odsłoni się na tyle, by dać wampirowi okazję do zadania śmiertelnego ciosu. Nagle Joel wydał z siebie bolesny krzyk, zachwiał się i cofnął. Po lewej stronie jego szyi wykwitła czerwona kreska, szybko się poszerzająca i zaczynająca już ociekać krwią. Yari’maen opanowała zdumienie i, korzystając z okazji, szybkim ruchem ścięła głowę wampira. Krew siknęła na ściany pobliskich budynków, w tym także na front Gildii Paladynów. Ciało osunęło się na ziemię i rozpłynęło. Pozostała po nim tylko kałuża krwi... nad którą stał ciemny elf z długim mieczem w ręku. Z miecza także kapała krew, rozbryzgując się na brukowcach. Yari’maen, wciąż ciężko dysząc, patrzyła w jego szare, obojętne oczy.
-Ty... pomogłeś mi? – spytała niezbyt przytomnie, próbując uspokoić oddech.
Szarooki skinął tylko głową i wytarł miecz o ciemny płaszcz.
-Dzięki ci. – półelfka skłoniła mu się lekko i schowała szable.
Jej wybawca bez słowa odwrócił się i już miał odejść, gdy zawołała za nim:
-Czekaj! Jestem ci winna coś więcej niż tylko podziękowanie. Uratowałeś mi życie, samemu ryzykując. Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić?
Ciemny elf zatrzymał się i spojrzał na nią przez ramię.
-Owszem, jest coś, co możesz dla mnie zrobić. – odparł cicho.
-Mów, co to jest? Pragnę spłacić swój dług.
-Pozwól, że przyłączę się do ciebie. Wiem, że planujesz wypędzić stąd tego... potwora. Nie wątpię, że mnie zapamiętał. Prędzej czy później wróci, by się zemścić. I chcę ci pomóc.
Zmierzyła go wzrokiem, marszcząc brwi. W sumie... nie zaszkodzi.
-Cóż, jeśli tylko w ten sposób mogę ci się odwdzięczyć... to zgadzam się.
Uśmiechnął się lekko i schował swój idealnie ostry miecz.
-Jestem Deren, mnich.
-Yari’maen. – skinęła mu głową i poprawiła plecak. – Spotkajmy się tu jutro o świcie. Zanim zaczniemy polowanie, muszę odwiedzić parę osób. Jedna z nich mieszka pół dnia drogi stąd.
-Dobrze. Do zobaczenia.
Oddalił się szybkim krokiem. Półelfka uśmiechnęła się pod nosem i niespiesznie skierowała się w stronę najbliższego zajazdu. Czekała ją kolejna nieprzespana noc pełna koszmarów, wspomnień... i krwi. Przede wszystkim krwi.


***


W powietrzu unosił się mocny i odurzający zapach ziół. Tymianek, mięta, lawenda... pszczoły pracowicie zbierały nektar z kwiatów. Motyle latały pozornie bez celu, barwne i... głupie. Na środku małej polanki w lesie stał domek kryty strzechą. Otaczał go zadbany, porządny ogródek. Było ciepło, w powietrzu czuło się już zapachy jesieni. Ostatnie gorące podmuchy lata odchodziły, by powrócić za niecały rok. Yari’maen i Deren zostawili konie przy wejściu do ogródka, zarzuciwszy wodze na gałęzie małej jabłonki obwieszonej czerwonymi, twardymi jabłkami. Półelfka zapukała do drzwi domku i czekała. Po paru minutach zniecierpliwiła się i obeszła chatkę dookoła. Z tyłu, pieląc grządki, klęczała na ziemi elfka. Gdy tylko usłyszała ich kroki, uniosła głowę i uśmiechnęła się. Zęby miała idealnie równe i białe. Ciemne włosy związała w kucyk, oczy miała brązowe i głębokie. Wstała i otrzepała kolana.
-Yari’maen. Co cię sprowadza? Dawno się nie widziałyśmy, zaczęłam nawet tęsknić... i niepokoić się.
-Niepotrzebnie, Shaenn. Po prostu odpoczywałam z dala od miejskiego hałasu i tłumu. Chciałam pobyć sama. Zaraz ci wszystko opowiem i zrozumiesz powód mojej wizyty. Dobrze cię widzieć.
-Kim jest twój towarzysz? Poznaliście się w dalekich stronach? – oczy elfki błysnęły figlarnie, spojrzała pytająco na przyjaciółkę.
-Nie, to nie to co myślisz. To Deren i poznaliśmy się wczoraj. Deren, to Shaenn, elfia uzdrowicielka.
-Miło mi. – Shaenn uśmiechnęła się jeszcze szerzej i skinęła mu głową. Odpowiedział tym samym.
-Może wejdziemy do środka? Zaparzę nam herbaty, a wy opowiecie mi wszystko.
Mały domek miał tylko jedną izbę. Pełno w nim było wszelakich ziół, po prawej stronie od wejścia stał regał, cały zastawiony książkami. Elfka napaliła w kominku i zagrzała wodę w małym kociołku. Usiedli wszyscy przy stoliku, stojącym na środku izby, zaczęli popijać herbatę.
-Więc? Co się wydarzyło?
-Wczoraj na targu w Vergardzie spotkałam dwóch ciekawych osobników... – zaczęła Yari’maen. Opowiedziała wszystko, nie szczędząc szczegółów. Twarz Shaenn zmieniała się w ciągu trwania opowieści. Z początku wyrażała zaciekawienie, pod koniec już tylko zdumienie i przerażenie. Gdy jej przyjaciółka skończyła, westchnęła i skryła twarz w dłoniach.
-Myślałam... miałam nadzieję, że to nie wróci. Że to już koniec strachu przed ciemnością. Historia ma to do siebie, że lubi się powtarzać. A elfy, będąc długowiecznymi, często mają okazję, by zobaczyć powrót wydarzeń. – mówiła cicho, ledwo panując nad głosem.
-To prawda, Shaenn, on wrócił. I tym razem chodzi mu głównie o zemstę. Na nas. Nie możesz tu zostać... sama. Pojedź z nami, musimy odnaleźć Nesterlina. Zanim on odnajdzie go pierwszy.
-Tak, tak zrobię. Zaraz będę gotowa do drogi. To zajmie tylko chwilę.
Wyszli wszyscy przed chatkę. Słońce wisiało już nisko nad horyzontem, ochłodziło się nieco, zapach ziół przestał drażnić i odurzać. Shaenn gwizdnęła cicho. Z lasu wybiegła kara klacz, pokłusowała w stronę elfki i przywitała się.
Pół godziny później byli już w drodze do Midgaardu. Deren jechał dziesięć metrów za przyjaciółkami, nie odezwał się ani razu w towarzystwie elfki.
-Ufasz mu? – spytała Shaenn półgłosem – Nic o nim nie wiemy. A jego przyłączenie się do ciebie jest... sama przyznasz, że raczej zagadkowe.
-Masz rację, jak zwykle. Ale... mimo wszystko mu ufam. Sama nie wiem czemu, ale tak jest. Nie wydaje mi się, żeby miał złe zamiary.
-Niby prawda. – mruknęła elfka. – Małomówny jest. Mamy razem polować na wampira a ja ani razu nawet nie słyszałam jego głosu.
-Ja słyszałam, to wystarczy. A jeśli planuje coś niedobrego, to pamiętaj, że jesteśmy dwie a on jeden. – Na ustach Yari’maen pojawił się złośliwy uśmieszek.

***


-Jesteś pewna, że jest w Tolarii? Jeśli go tam nie ma, to stracimy od cholery czasu na pływaniu tam i z powrotem.
Shaenn skrzywiła się lekko.
-W ogóle nie mamy pojęcia gdzie on jest, ale Tolaria jest całkiem prawdopodobna. Często tam bywa, lubi tamtejszych ludzi... sama wiesz.
-Tak, wiem. Aż za dobrze. – Yari’maen nie starała się nawet ukrywać poirytowania.
Był pochmurny ranek, stali we troje na nabrzeżu w Midgaardzie czekając na statek.
-Gdzie jest ta łajba? – warknęła półelfka – Mamy mało czasu, a to cholerstwo miało tu być pół godziny temu.
Uzdrowicielka przewróciła oczami. Nie skomentowała. Nagle na rzece pojawił się żagiel. Zbliżał się szybko.
-No! Nareszcie! – Yari’maen parsknęła gniewnie, przytrzymała konia.
Piętnaście minut później władowali się na pokład statku razem z trzema końmi. Zapłacili kapitanowi i wszystko byłoby cudownie, gdyby nie jedno pytanie zadane przez elfkę...
-Co to za... ehm, zapach?
Odpowiedział im jeden z marynarzy.
-Ano żeśmy ryby przewozili. I kapustę. Dla kupca jakiego z Tolarii... ale on, kurwa jego mać, wyprowadził się. Słowa nie powiedział, ino zwinął interes i wyniósł się gdzieś na wieś. Na zimę, tak nam ludzie w mieście powiedzieli. No to kapitan powiada „Wżdy jak to tak? Wyniósł się chłop, a my co z tym załadunkiem począć mamy?!” Na to mu sługus jeden, niedojda, owego kupca pracownik, powiada, że to już nie jego ani jego pana sprawa, co my z tym zrobimy, poradzić sobie sami mamy. No i teraz wozim. W ładowniach nam zalega od dobrego tygodnia...
-Dobrze, już rozumiemy! – przerwała mu Yari’maen. Jej mina była pełna obrzydzenia, zmarszczyła nos. Pociągnęła za sobą konia oddając go w ręce chłopca okrętowego. Shaenn podążyła za nią pokasłując z cicha. Nawet na zazwyczaj obojętnej twarzy Derena pojawiło się coś na wzór zniesmaczenia.
-Stanę pod wiatr. – wysyczała półelfka – Stanę pod wiatr i będzie dobrze, cholera. Za co mnie to wszystko spotyka... czemu ja!
-Narzekasz, a w sumie nie masz powodu. Pomyśl co czuje ta biedna załoga...
Obie parsknęły śmiechem, a Deren uśmiechnął się pod nosem.


***


W Tolarii zjawili się późnym wieczorem. Niebo dawno już ściemniało, gwiazd nie było widać zza zasłony chmur.
-Sprawdźmy wszystkie karczmy w mieście. Jeśli tu jest, to siedzi w jednej z nich. A jeśli go nie znajdziemy... to przynajmniej popytamy. – Shaenn starała się, by jej głos zabrzmiał pewnie i zdecydowanie. Tylko co z tego skoro czuła się niepewna i niezdecydowana...
Traf chciał, że nie musieli długo szukać. Przy jednej z mniejszych uliczek miasta była oberża. I ewidentnie wspaniale się w niej bawiono, bo z daleka słychać było śmiechy i muzykę.
Wnętrze było zadymione i duszne. W słabym świetle widzieli klientów siedzących przy małych stolikach. Piwo i wino było wszędzie, na każdym stoliku, na podłodze, na dziewkach karczemnych, na ścianach, ba, nawet na suficie.
-No no... zabawa na całego. – mruknęła Yari’maen. – Coś mi się wydaje, że w samym środku tego bajzlu znajdziemy Nesterlina.
-Skąd wiesz? Bez niego też można zrobić rozróbę...
-Tak, może i masz rację, ale przed wejściem stał jego koń.
-Może był tylko podobny? – Shaenn uniosła brwi, patrząc na cycatą dziewkę siedzącą na kolanach kudłatego mężczyzny, który chyba właśnie przegrywał w karty, sądząc po jego wściekłej minie.
-Wątpię, miał identyczny naczółek co koń Nesterlina. Zresztą, nigdy wcześniej nie widziałam drugiego tak szalonego konia. Spójrz mu w oczy, a przekonasz się co mam na myśli.
-Wierzę na słowo...
-Stojąc przy drzwiach, drogie panie, niczego ani nikogo nie znajdziemy. – odezwał się spokojnie Deren.
Shaenn spojrzała na niego z mieszanką zdumienia i podziwu w oczach.
-To ty jednak potrafisz mówić?
-Potrafi, mówiłam ci. Deren ma rację, musimy się tutaj rozejrzeć.
Zaczęli przeciskać się w stronę barmana, starając się nie potrącać przy okazji klientów. Słabo im to wychodziło. Gdy już dotarli na miejsce, zaczęli wypytywać.
-Widziałeś może, dobry człowieku, takiego bardzo wysokiego człowieka, czarnowłosego, o niebieskich oczach? Pewnikiem miał przy sobie miecz. To paladyn. Hałaśliwy osobnik, sporo pije i uwielbia grać w karty...
-Yari? Shaenn?! To wy? – zza pleców doszedł ich donośmy głos. Odwróciły się szybko i zobaczyły Nesterlina... przy stole, grającego w karty. Dziewki aż do niego lgnęły, chichocząc i mrugając do siebie.
Księżyc świeci, martwiec leci
Sukieneczką szach, szach...
Panieneczko, czy nie strach?
Emblemat użytkownika
Sylith
 
Wiadomości: 15
Dołączył(a): Wt lip 25, 2006 6:00 pm
Lokalizacja: z Warszawy

Wiadomośćprzez Sylith » Cz lip 27, 2006 7:03 pm

-No, to o co chodzi? Wyciągnęliście mnie stamtąd, pozbawiliście rozrywki, a te panienki już mnie pewnie znielubiły i to przez was. Lepiej żebyście mieli poważny powód, bo...
-Nesterlin, jak się nie zamkniesz, to nic ci nie wyjaśnimy, rozumiesz? Więc zamilknij i słuchaj.
-Ha, w takim razie milczę. – Paladyn siedział naburmuszony nad swoim piwem, mierząc całą ich trójkę wzrokiem. Nieprędko wybaczy im zbrodnię tak straszliwą, jak oderwanie go od gry w karty.
-A więc: Joel wrócił – Oznajmiła półgłosem Yari’maen
Nesterlin zamrugał wyraźnie zdziwiony, uniósł brwi na znak niedowierzania.
-Jak to: wrócił? Teraz...? Niemożliwe! Po tym, co mu zrobiliśmy, nie powinien wracać przez pięćdziesiąt lat!
-Tak, wiem, ale wrócił, taka jest prawda i nic jej nie zmieni. Spotkałam się z nim parę dni temu.
-Jesteś pewna, że to był on...?
-Oczywiście, że jestem! Czy wyobrażasz sobie, żebym mogła go z kimkolwiek pomylić?! Rusz mózgiem, wiem, że go posiadasz, chociaż Lam jeden wie, jak jest mały! – półelfka aż kipiała od bezsilnej złości, podsycanej także strachem i frustracją.
-Dobrze, zrozumiałem! To BYŁ Joel, dotarło do mnie! Jakie to były okoliczności?
-Próbował mnie zabić w samym środku Midgaardu.
-A, no tak... to oczywiste. A tyś kto? – Paladyn spojrzał podejrzliwie na Derena, mrużąc oczy i przekrzywiając głowę.
-Jestem Deren, mnich. – odparł ciemny elf, nadal zachowujący idealnie obojętną twarz.
-Deren uratował mi życie, pomógł mi zabić Joela. I zapragnął przyłączyć się do nas. – wyjaśniła Yari’maen uśmiechając się uspokajająco.
-Aha. No tak. Życie ci uratował... no proszę. Wybawca dziewic się znalazł! Podziękowania ci się należą, ciemny elfie. – słowa paladyna pełne były pogardy i kpiny, ręce trzymał skrzyżowane na piersi i mierzył mnicha wzrokiem.
Deren uniósł znacząco brwi i nie skomentował. W jego oczach błysnął gniew.
-Nesterlin! Po pierwsze: nie dziewic, dobrze o tym wiesz. A poza tym mógłbyś być nieco bardziej uprzejmy. W tych okolicznościach każdy Wybrany się liczy, rozumiesz? – warknęła półelfka.
-Ha, że nie dziewic to ja wiem! W końcu z tym całym Joelem nie tylko przyjaźń was łączyła, coś więcej tam było, byle idiota wie...
-Zamilcz, człowieku! Zamilcz, i nigdy więcej o tym nie mów, pojmujesz?! Nie prosiłam cię, byś to rozgłaszał! – Z zielonych oczu Yari’maen aż posypały się błyskawice, wstając gwałtownie przewróciła krzesło. Ludzie siedzący przy pobliskich stolikach gapili się na nich ciekawie, szeptali coś do siebie.
-Ja... przepraszam, Yari. Przepraszam, nie będę już poruszać tego tematu. Wybaczysz? – Nesterlin, poruszony jej reakcją, patrzył na nią teraz prosząco.
-Tak, oczywiście, że wybaczę. Już wybaczyłam... i ja też was przepraszam... Nie chciałam... aż tak. – Ich towarzyszka zająknęła się, spuściła wzrok.
-Jest jedna sprawa... – odezwał się po chwili ciszy Deren.
-Tak?
-Nie jestem Wybranym.


***

Rankiem wypłynęli z Tolarii z postanowieniem powrotu do Midgaardu.
-Zakładamy, że Joel nie jest idiotą... znaczy, my wiemy, że nie jest idiotą, więc na pewno nie siedzi tam, gdzie poprzednio. Wiemy też, że jest gdzieś w Leanderze. Ma ktoś pomysł, gdzie konkretnie? – Nesterlin spojrzał pytająco na drużynę.
-Chyba nikt z nas nie ma takiego pomysłu, więc proponuję po prostu popytać w mieście. To najprostszy sposób i, zazwyczaj, skuteczny. – Shaenn uśmiechnęła się lekko.
-Musi coś jeść, a plotki szybko się rozchodzą. Tajemnicze zaginięcia z wiosek to dość oczywista poszlaka, nie sądzicie? – zauważyła Yari’maen.
-W takim razie popytamy.
I znowu na miejscu byli późnym wieczorem, ciemność dawno zapadła, lampy uliczne zapalono.
-Stanowczo za często plączemy się po miastach po zachodzie słońca, to niedobrze. – Yari’maen znowu wpadła w swój lekko zrzędliwy humor.
Nesterlin wzruszył ramionami i rozejrzał po głównej ulicy Midgaardu.
-No, to wszyscy wiedzą, że informacje najłatwiej zdobywa się w oberżach. A ja mam ochotę na spory kufel czegoś z procentami...
-Nawet o tym nie myśl, nie szukamy zwady! I wszyscy musimy być w PEŁNI trzeźwi. A poza tym, nie pójdziemy do żadnej oberży. Informacje, które według ciebie można tam zdobyć, to najczęściej plotki bez pokrycia. Nie mamy czasu na przesiewanie tych wszystkich rewelacji przez gęste sito. – teraz nawet Shaenn straciła cierpliwość, spiorunowała przyjaciela wzrokiem.
-W takim razie, gdzie mamy się czegokolwiek dowiedzieć, waszym zdaniem?
-Tam, gdzie zawsze, druhu. W wielkim centrum wszelkich wydarzeń. – odparła Yari’maen uśmiechając się znacząco.
W świątyni panował, naturalnie, chłód. Pod wielkim ołtarzem zastawionym świecami, siedziało sporo Wybranych, najróżniejszych ras i profesji. Większość opierała się, siedząc, o ściany. Co chwila rozbrzmiewał czyjś śmiech, prowadzono półgłosem wiele rozmów.
-Wybaczcie, że wam przeszkadzamy – powiedziała głośno Yari’maen, a wszystkie rozmowy urwały się momentalnie, wszyscy obecni skierowali na nią zdziwione spojrzenia – ale chcemy zdobyć pewne informacje.
-Jakie konkretnie? – spytał krasnolud odziany w kolczugę. Brodę miał długą do pasa, zaplecioną w dwa warkocze.
-Tropimy pewnego wampira. Wiecie może, gdzie może on być? Słyszeliście o jakichś porwaniach, zabójstwach...?
-No, ja żem ostatnio trochę polował na potwory na wschód od miasta... i słyszałem od chłopów, że jednego parobca im porwali. Będzie ze dwa dni temu. – odezwał się pyzaty niziołek – Ponoć jego trupa w rzece znaleźli, bez kropli krwi w żyłach. Ale to bujda może być, wieśniaki mają skłonność taką do przesady... równie dobrze chłop mógł się utopić, a z tą krwią to wymysł.
-Nie wiem, czy wymysł, mości hobbicie. Ale chyba wiem, o kim jest tutaj mowa. – tym razem mówiącą była wysoka elfka o jasnych włosach. Nagle Yari’maen przypomniała sobie, gdzie już ją widziała. Była to owa kleryczka, która czytała Xięgę, parę dni wcześniej, wtedy, gdy pojawił się Joel.
-Jak ja dorwę tego skurwysyna wampira to mu serce wydrę gołymi rękami i rzucę bezdomnym psom do zjedzenia. Gardło mi poderżną! Wyobraźcie sobie, że choć jestem Wybraną, to niezbyt lubię umierać! Ot, taka fanaberia!
-Słyszałaś coś, pani? Po tym jak ci, jak to zechciałaś powiedzieć, gardło poderżną? – Nesterlinowi oczy błysnęły, jak zwykle gdy zobaczył urodziwą kobietę, obojętnie jakiej rasy.
-Owszem, słyszałam. Także bywałam w tych stronach, co tutaj obecny pan hobbit. I też byłam w tej wiosce. Ludzie opowiadali coś o porwanym parobku, więc się zainteresowałam. Obejrzałam nawet trupa. Nie był to wymysł prostych umysłów, tylko prawda. Z biedaka wyssano całą krew, a potem wrzucono go do rzeki.
-A gdzie konkretnie to było? W której wiosce? – wypytywała Shaenn
-Wieś nazywa się Serei, to niedaleko Ofcolu, o którym z pewnością słyszeliście. Zahaczcie o niego, a mieszkańcy z pewnością wskażą wam właściwą drogę.
-Dziękujemy wam bardzo. A najbardziej tobie, pani. – Nesterlin wciąż przemawiał tym swoim uwodzicielsko uprzejmym tonem. Elfka uśmiechnęła się do niego słodko. Yari’maen i Shaenn przewróciły oczami, a Deren jak zwykle nie skomentował, patrzył tylko na paladyna kpiąco.
-No cóż, łatwo poszło. Przenocujmy teraz w jakimś rozsądnym miejscu i rankiem wyruszymy. Mam nadzieję, że dotrzemy do celu przed zmrokiem. – stwierdziła Yari’maen, gdy już wyszli ze świątyni. Zadrżała mimowolnie, wmawiając sama sobie, że to tylko od zimna.
Księżyc świeci, martwiec leci
Sukieneczką szach, szach...
Panieneczko, czy nie strach?
Emblemat użytkownika
Sylith
 
Wiadomości: 15
Dołączył(a): Wt lip 25, 2006 6:00 pm
Lokalizacja: z Warszawy

Wiadomośćprzez Sylith » Pt lip 28, 2006 6:07 pm

Padał deszcz. Rozległe łąki i wzgórza Leanderu utonęły w szarości. Czworo jeźdźców kuliło się w siodłach. Postawili kołnierze płaszczy, zarzucili na głowę kaptury. Popołudnie ciągnęło się niemiłosiernie, chłód i wilgoć przenikały przez ubrania, zmuszały do drżenia. Cała drużyna wpadła w podły humor, nie odzywali się do siebie, milczeli. No, prawie cała, bo Nesterlinowi zebrało się na śpiewanie. Kończył już trzecią z kolei sprośną żołnierską piosenkę. Jedna od drugiej nie różniła się za bardzo, łączyła je np. porażająca głębia i złożoność tekstów.
-Czy on się kiedyś zamknie? – warknęła Shaenn, mocniej otulając się płaszczem.
-Nesterlin, zamknij się. – nakazała głośno Yari’maen. Paladyn rzucił jej mordercze spojrzenie, wzruszył ramionami i zaprzestał gwałtu na sztuce. Uzdrowicielka odetchnęła z ulgą i uśmiechnęła się w geście podziękowania do przyjaciółki.
-Z tego co wiem, do Ofcolu mamy jeszcze kilometr drogi. – poinformowała Yari’maen - Popędźmy konie, to wcześniej ogrzejemy się przy ogniu.
Deszcz padał aż do wieczora, potem przerodził się w mżawkę. Wysuszeni przy ogniu i najedzeni towarzysze, postanowili przenocować w ofcolskim zajeździe. Zgodnie doszli do wniosku, że nie warto ryzykować jazdy w nocy, gdy w ciemności budziły się najróżniejsze straszydła.
Ranek także był szary i ponury ale przynajmniej nie padało. Dowiedzieli się od właściciela zajazdu, jaka jest droga do Serei i ruszyli przed siebie. Na miejsce dotarli na miejce wczesnym wieczorem. Serei było maleńką wsią, leżącą nad rzeką. Mieszkańcy zajmowali się głównie rolnictwem i, ku zachwytowi Nesterlina, bimbrownictwem.
-Żadnego picia! Masz być trzeźwy i przytomny! Nie będziesz też grać w karty. Dzisiaj mamy dopaść wampira. I to nie byle jakiego. Weź to pod uwagę, dobrze? – Yari’maen zmierzyła paladyna wzrokiem.
-Eh, wiem. Ale ja tylko żartowałem...!
-Świetnie, znaczy się, nie będziesz rozpaczać.
O dziwo, udało im się wyciągnąć jakieś sensowne informacje z grupy przerażonych wieśniaków.
-Uważacie, że jest tu gdzieś wampir. Porywa z waszej wsi ludzi i ich... zjada. Wiecie, gdzie może się ukrywać za dnia?
-Dobra pani... po drugiej stronie rzeki, za, o tamtym, brzozowym laskiem, stoi mały zameczek. Własność jakiegoś znamienitego rycerza. Co miesiąc zawoziliśmy mu część naszych, jak to się mówi, owoców pracy. Ale jak ostatnio nasz Janek pojechał tam z pełnym wozem, to nikt go nie wpuścił. Brama zamknięta na głucho, w oknach światła nie ma, powiedziałbyś, opuszczony. Postał tak Janek dobrą godzinę i odjechał. Pomyślał: co będę stać jak taka szarówka panuje...
-Coś mi się zdaje, w takim razie, że nasz znamienity rycerz wyprowadził się ze swojego zameczku w trybie natychmiastowym. I sądzicie, gospodarzu, że tam właśnie wampir siedzi, tak?
-Ano, jakżeby inaczej? Upiór tam się właśnie osiedlił, pewien jestem.
-O tym, czy to prawda, przekonamy się jeszcze dzisiaj. – stwierdziła Yari’maen, gdy gospodarz i jego żona oddalili się pospiesznie w stronę domu. – Na razie odpocznijmy, ale jeszcze dzisiaj pojedziemy... bądźcie gotowi.
-Pojedziemy w nocy? Czy to nie za bardzo... ryzykowne? - zaniepokoiła się Shaenn.
-Gdybyśmy spróbowali tu przenocować i tak sam by do nas przyszedł. A w ten sposób to my zaskoczymy jego... mam nadzieję. – Paladyn rozejrzał się uważnie, zmarszczył brwi.
Nocą niebo rozpogodziło się, gwiazdy i księżyc wyszły zza chmur. Drużyna jechała stępa wyjeżdżoną przez wozy drogą, kierowała się w stronę małego zameczku, widocznego jako ciemna bryła na tle nieba. Podjechali do zamkniętej bramy i zatrzymali się.
-Taaak... no to co teraz? Brama zamknięta. Nie mamy jak wejść do środka. Chyba, że przebijemy się za pomocą toporów, których, pragnę zauważyć, nie mamy ze sobą. – Nesterlin uśmiechnął się gorzko i spojrzał po towarzyszach.
-A może ten rycerz po prostu się wyprowadził, wyjechał gdzieś...? Zmienił lokum? – snuła domysły Shaenn. Nagle brama zaczęła się powoli opuszczać. Odsunęli się pospiesznie, uspokoili spłoszone konie.
-Cóż, chyba jednak ktoś jest w środku. I domyślam się, kto to może być. Jesteśmy spodziewanymi gośćmi, moi drodzy. – stwierdził Deren swoim obojętnym tonem. Paladyn zaklął pod nosem, przejechał palcami po włosach.
-I co? Wkraczamy? Robimy rzeź?
-Nie wiem, kto zrobi tutaj rzeź, Nesterlinie. Naprawdę nie wiem. – Yari’maen z trudem panowała nad twarzą, serce waliło jej mocno.
Skierowali konie w stronę łuku bramy, wjechali na przestronny, ciemny dziedziniec. Zsiedli z koni, rozejrzeli się dookoła. Nagle z cienia murów wyłoniła się czarna, wysoka postać.
-No no! Patrzcie państwo kogo tu przywiało! – rozległ się zimny, pogardliwy głos. – Nie to, żebym się was nie spodziewał, nie! Ale i tak cieszę się, wybaczcie porównanie, jak dziecko, widząc was w moim nowym domu. Przyjechali wszyscy, których oczekiwałem i jeszcze jedna osoba więcej. Nie myśl jednak, ciemny elfie, że cię nie pamiętam. Ja tak łatwo nie zapominam. – ostatnie słowa Joela przerodziły się we wściekły syk.
-Joel, jesteś bardziej pewny siebie niż nakazuje przyzwoitość. A może po prostu jesteś głupi? To niewielka różnica. – warknęła kpiąco Yari’maen. – Już raz cię pokonaliśmy i to w znacznie mniejszym składzie. Parę dni temu, pamiętasz? Ach, po co ja pytam! Przecież ty tak łatwo nie zapominasz!
-Pokonaliście? Nie bądź śmieszna, kochanie. Jeśli zajście kogoś zza pleców nazywasz uczciwą walką, to zaczynam bać się o twoją moralność. A poza tym... dzisiaj jestem lepiej przygotowany. Jak już mówiłem, spodziewałem się was. Dlatego postarałem się być w pełni sił. Nie popełnię tego błędu co poprzednio, nie zlekceważę was. I dzisiaj to ja z wami skończę, zafunduję wam taką śmierć, że długo nie wrócicie do tego zakątka świata. Przyrzekam, że będzie bolało.
Wszyscy czworo poczuli powiew dojmującego zimna, mrok zgęstniał, słyszeli w nim niezrozumiałe szepty. Błyskawicznie sięgnęli po broń, Shaenn złożyła ręce do zaklęcia. Walka zaczęła się zupełnie nagle. Kłąb ciemności wpadł miedzy nich zadając ciosy w niewiarygodnie szybkim tempie. Joel miał rację – był szybszy i silniejszy niż poprzednio. Unikał wszystkich ataków, zarówno magicznych jak i tych zadawanych za pomocą broni. Zabójcze tempo dobijało i męczyło drużynę. W przeciwieństwie do wampira, ledwo unikali cięć i uderzeń, choć mieli przewagę liczebną. Nagle Shaenn krzyknęła cicho, postąpiła krok do tyłu. Trzymała się rękami za brzuch, patrzyła ze zdumieniem na szybko rozrastającą się plamę krwi na ubraniu. Opadła na kolana, dysząc ciężko. Ostatkiem sił uniosła głowę, wykonała rękami zawiły gest i wykrzyczała rozpaczliwie formułę zaklęcia. W stronę Joela popędziła fala płomieni. Wampir i tym razem uskoczył, jednak nie dość skutecznie, bo struga ognia przeszła tuż obok niego, przypalając ubranie i włosy, oparzając skórę. Elfka osunęła się na ziemię, przewróciła na plecy. Po chwili jej ciało znikło. Nesterlin ryknął wściekle, zdekoncentrował się na moment. Joel skorzystał z tego i z wielką siłą cisną nim o ścianę, jak szmacianą lalką. Yari’maen poczuła jak ogarnia ją przerażenie. Nie dane jej było zobaczyć, czy ciało Nesterlina znikło, bo sama także poleciała na ścianę. Osunęła się na ziemię, ogłuszona. Przed oczami latały jej czarne i czerwone plamy. Była pewna, że ma złamane przynajmniej jedno żebro. Gdy odzyskała wzrok, zobaczyła, że wampir walczy już tylko z Drenem. Ciemny elf był niemal tak samo szybki jak jego przeciwnik i, o dziwo, był w stanie sparować jego ciosy. Walczyli ze sobą, błyskawicznie wymieniając ataki, skakali wokół siebie jak dwa czarne cienie.
Tymczasem Yari’maen próbowała, bezskutecznie, wstać z ziemi, przytrzymując się ściany. Obserwowała walkę z bijącym sercem, rosła w niej nadzieja... która nagle zgasła, gdy z uda Derena trysnęła krew. Mnich zachwiał się i nie zdążył wykonać uniku. Podniesiony przez wampira miecz Nesterlina wbił się w jego pierś aż po rękojeść, zakrwawione ostrze wyszło plecami. Ciemny elf upadł z głuchym jękiem. Joel wyszarpnął ostrze z nieruchomego ciała, które ani myślało znikać.
-Nie...! – jęknęła Yari’maen, upadając na ziemię – Nie! Dereeen!
-O, przepraszam, lubiłaś go? – Joel szedł w jej stronę swobodnym krokiem – Zniszczyłem ci nadzieję na wspaniały związek? – odrzucił od siebie miecz umazany krwią.
-Widzisz? Teraz zostaliśmy sami. Tylko ty i ja... czyż to nie wspaniałe?
Yari’maen próbowała się od niego odsunąć, przeszkadzała jej jednak ściana. Obie jej szable leżały dwa metry od niej, nie miała szans, by się do nich doczołgać. Zresztą i tak nie zdołałaby się obronić. Głowa pękała jej z bólu, czuła w niej czarną, ohydną pustkę. Wampir stanął nad nią i spojrzał w jej pełne nienawiści oczy.
-A propos wspaniałych związków... wiesz, że nasz też mógł taki być? Gdybyś nie odeszła i potem nie wróciła z chęcią zabicia mnie, to stanowilibyśmy piękną parę. Ale tobie najwyraźniej nie podobała się perspektywa zostania wampirem. Dzisiaj to zmienimy. Dzisiaj zaszczepię w tobie miłość do naszej nacji.
Jej oczy rozszerzyły się z przerażenia, dyszała ciężko, kręcąc głową. Joel dopadł jej w jednym skoku, zniewolił w żelaznym uścisku. Siłą odchylił jej głowę i obnażył szyję. Wbił się w nią ostrymi kłami, a półelfka szamotała się wściekle, próbując wyrwać. Po chwili odepchnął ją od siebie, wyprostował się i spoglądał na nią z góry, uśmiechając z zadowoleniem.
Yari’maen trzymała się za szyję, po jej policzkach ciekły łzy. Nagle usłyszała głuche uderzenie i poderwała głowę, zdziwiona. Wampir osunął się bezwładnie na ziemię, a nad nim stał Nesterlin.
-Znowu trzeba było zajść go od tyłu, gdy nie uważał. – uśmiechnął się paladyn. Spojrzał na ogłuszonego Joela. – Co z nim zrobimy? Bo rozumiem, że ucięcie głowy to za mała kara.
Zauważył, jak półelfka trzyma się za szyję, zobaczył jej bladość. Nagle zrozumiał i westchnął, zarazem zdumiony i przerażony.
-On... nie... niemożliwe! – jąkał się bezsilnie.
-Możliwe. Mam jeszcze trochę czasu. Posłuchaj, zaraz wstanie słońce. Przywiąż go łańcuchami do koniowiązu. Znajdziesz jakieś łańcuchy w tym zamku... na pewno.
Paladyn skinął tylko głową i odbiegł w poszukiwaniu łańcuchów. Wrócił parę minut później. Przywiązał Joela tak, jak kazała mu Yari’maen. Niebo na wschodzie zaróżowiło się już, nie było na nim ani jednej chmurki. Nesterlin pomógł przyjaciółce wstać i dojść na przeciwległy kraniec dziedzińca.
Joel jękną i otworzył oczy. Próbował wstać ale przytrzymały go łańcuchy, szarpnął nimi wściekle. Usłyszał z tyłu głos Yari’maen.
-Pomyśl, kochanie, obejrzymy razem wschód słońca. Czyż to nie romantyczne? Będziesz miał świetne miejsce, zobaczysz wszystko, co trzeba.
Wampir wrzasnął gniewnie, jeszcze raz napiął łańcuchy.
-To nic nie da. Nawet ty nie masz tyle siły, by to rozerwać, przecież wiesz. – głos półelfki był spokojny i dziwnie chrapliwy.
-Wiem, że będziesz dalej chodzić po świecie, – podjęła po chwili – przecież jesteś Wybranym. Ale chyba nie będziesz na tyle głupi, żeby znowu próbować się na nas mścić. Już dwukrotnie wykazaliśmy, że jesteśmy w stanie cię pokonać. Więc, proszę cię... nie wracaj. Proszę cię, rozumiesz? Moja prośba, to więcej, niż to, na co kiedykolwiek zasłużyłeś. Uszanuj to. Patrz! Słońce już wstało!
-NIE! Rozwiąż mnie, wypuść! Zabij mnie inaczej, nie w ten sposób!
-Właśnie w ten sposób! Tak, żebyś pamiętał. – odparła ostro.
Światło pełzło szybko w stronę przykutego wampira. Było już tylko metr od niego. Podkurczył nogi, próbował odsunąć się jak najdalej. Gdy padło na niego w całej swej glorii, krzyknął z bólu. Na jego skórze pojawiły się czerwone plamy. Zdążył jeszcze raz krzyknąć, ze strachem i wściekłością, zanim obrócił się w popiół.
Zapadła niczym nie zakłócona cisza. Po chwili odezwała się Yari’maen.
-Nesterlin...
-Tak? – paladyn obejrzał się na nią.
-Musisz... musisz mnie teraz zabić. Nie przerywaj! Nie ma innego wyjścia. Zrób to, błagam! Nesterlin wahał się jeszcze chwilę, po czym opadł na jedno kolano. Miecz wbił przed sobą w ziemię, oparł się na nim, opuścił głowę. Wyszeptał modlitwę do bogów. Jego postać otoczyła anielska światłość, wstał. Spojrzał na nią z góry.
Yari’maen klęknęła przed nim, podniosła oczy pełne łez. Błyszczało w nich zdecydowanie.
-Proszę. – szepnęła patrząc w jego oczy, które były, z kolei, przerażone i niepewne.
Paladyn drżącymi rękami wziął szeroki zamach... i ciął.
Potem była już tylko ciemność.

Koniec. Przynajmniej na razie. :smile:
Księżyc świeci, martwiec leci
Sukieneczką szach, szach...
Panieneczko, czy nie strach?
Emblemat użytkownika
Sylith
 
Wiadomości: 15
Dołączył(a): Wt lip 25, 2006 6:00 pm
Lokalizacja: z Warszawy


Powrót do Opowiadania



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość

cron