przez Aerion » Śr sty 10, 2007 11:40 pm
Łatwo ci mówić... - powiedział z wątłym uśmiechem Azazel, ale poszedł za mnichem. Pozostali udali się ich śladem. Miejsce, w którym byli, raczej nie nadawało się na wiosenny piknik. Czarne, jakby wypolerowane ściany sprawiały nieludzkie wrażenie, które potęgowały jeszcze padające na nie cienie przedmiotów. Po jakimś czasie zauważyli pod ścianą zbielały szkielet jakiejś istoty. Bofur podszedł bliżej i obejrzał go, zbielały.
- Ten szkielet... ma na sobie pelerynę z jakimś znakiem... Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że gdzieś już widziałem podobny...
- Pokaż, obejrzę to - odpowiedział Azazel.
Mag podniósł rąbek peleryny i wyszeptał, jakby się namyślając:
- To runy... starodawne znaki, nie widziano takich w Leanderze od czasów pojawienia się kata... Tu jest napisane... TZM, specjalny wysłannik.
Wszyscy umilkli. Pierwszy podniósł głos Aerion.
- Cóż... to okropne i w ogóle, ale miało miejsce wiele lat temu. Zdaje się, że lepiej będzie, jeśli stąd pójdziemy.
Azazel zaoponował.
- Czekaj, wydaje mi się, że coś jeszcze widzę. Tak... to mapa! Pokruszona i zmurszała, ale mapa Miasta Duchów, sporządzona przed wielkimi zmianami w Midgaardzie. Przy odrobinie wprawy uda mi się ją odcyfrować.
Wszyscy od razu nabrali ducha. Posługując się mapą znalezioną przy szkielecie podchodzili powoli w górę tunelu. Nagle zrobiło się ciutkę widniej. Rozejrzeli się i zobaczyli podziemne góry, poprzecinane wąskimi kanonami. Za sobą zostawili teraz Miasto Duchów, skąpane w upiornym blasku latarni. Z miejsca, gdzie stali, rozchodziły się trzy drogi:
mroczny trakt do miasta za nimi, droga na wschód, oraz wąska ścieżka prowadząca na wzniesienia. Po chwili zastanowienia wybrali ścieżkę w góry, jako że na mapie biegła w pobliżu wyjścia na wolną przestrzeń.
Po kilku minutach marszu byli już porządkie zmęczeni, ostre kamyczki wrzynały im się w obute lekkimi chodakami stopy, a na dźwięk upiornych krzyków, dochodzących z oddali, włosy stawały im dębem na głowie. Ścieżka zakręcała odrobinę na wschód, a po jej bokach pojawiły się duże, ciemne kamienie.
- Uch... kręci mi się w głowie, a na dodatek nie wpływa na mnie zbyt dobrze atmosfera tego miejsca - rzekł Bofur. - Napiłbym się nieco wody...
- Wody? Obawiam się, że w tym miejscu może być skażona. Ale po co ja jestem magiem? - mówiąc to Azazel ruchem ręki wyczarował magiczna źródło, które pozostało przez chwilę w powietrzu, a potem z głośnym chlupotem opadło na skały. Bofur zaczął łapczywie pić wodę, która okazała się równie smaczna jak te z najlepszych rzek, płynących wśród zielonych łąk Vergardu.
Po krótkim odpoczynku znów zaczęli piąć się w górę. Aerion, idący na przedzie, pierwszy dostrzegł wielkie rumowisko kamieni.
- Hm... Azazel, sprawdź na mapie... tak, to jest to miejsce. Obawiam się, że nasze wyjście zostało ZASYPANE!
- Tak, i to chyba dosyć dawno temu - odpowiedziała Santera, badając kamienie.
Bofur nie mógł się pogodzić z brakiem wyjścia. On to jako najbardziej przywykł do zielonych łąk i lasów, a ich brak wpływał na niego miażdżąco.
- Musi... musi być... to niemożliwe...
- Obawiam się, że jednak - rzekł ściszonym głosem Aerion. - I lepiej nie lamentuj tak głośno, Bofurze, bo wydawało mi się, że coś słyszałem.
Teraz słyszeli już wszyscy. Cichy, miarowy szelest oraz lekki stukot, jak buty na wysokiej podeszwie uderzające w coś twardego. Odgłosy nasiliły się, a po pewnym czasie zza zakrętu wyłoniła się wysoka postać, od której biła aura grozy. Wampir podszedł bliżej, po czym bez ostrzeżenia wypowiedział kilka słów i wyciągnął przed siebie ręce. Bofur zachwiał się, po czym upadł. Aerion natychmiast wyciągnął miecz i krzyknął:
Waopumia habrapuma!
Ostrze rozjarzyło się, a z jego czubka poszybowały ku wampirowi jasne płomienie. Azazel skoczył do upiora i dobił go, wbijając mu kołek w serce.
- Bofur, ocknij się, nie ma czasu! - Santera mówiąc to oblała twarz nieprzytomnego strumieniem wody.
- Nic mi nie zrobił... tylko mnie trochę zamroczyło - odpowiedział wojownik.
Zebrali się i cała czwórka pobiegła ścieżką na spotkanie z nieznanym.
Wszyscy dostrzegli przed sobą czarne wrota, które wyglądały tak, jakby żadna śmiertelna broń nie mogła ich w najmniejszym stopniu uszkodzić.
Znajdowali się przed znienawidzoną fortecą wampirów, Barad Noss.
Wysoko w górze, pod jej wieżami, krążyły dwa ożywione smoki, powołane do życia przez najpotężniejszych czarnoksiężników. Postąpili kilka kroków, pragnąć ominąć to miejsce, ale wtedy brama nagle się otworzyła, a na zewnątrz wybiegło kilka zakapturzonych postaci z obnażonymi mieczami.
- Nie chcieliście słuchać.... teraz... zginiecie... - rozległ się upiorny, porażający do głębi kości głos.
Aerion, Azazel, Bofur i Santera ustawili się i wyciągnęli broń, gotowi do odparcia ataku. Dowódca grupy wampirów zaatakował Aeriona mrocznym płomieniem, a ten zablokował atak tarczą z lodu, po czym sam zaatakował, rzucając wampirem o wielką bramę budynku. Obok Azazel walczył z wampirzym czarnoksiężnikiem, którego wkrótce pokonał, a Bofur z dwoma agresywnymi wampirami. Jednego z nich wkrótce ciął mieczem w serce, drugi natomiast rzucił się na rycerza całym ciężarem ciała. Azazel wypowiedział kilka słów, po czym wampira odrzuciło, ale Bofur doznał ciężkich obrażeń ciała. Santera walczyła z jakimś potężnie zbudowanym upiorem, który, nie mogąc wygrać, rzucił się jej na szyję.
- SANTERA!! - krzyknął Aerion. - Nie!
Ściana ognia obróciła wampira w popiół. Santera leżała na ziemi bez zmysłów.
- Ugryzienie wampira... zostało nam niewiele czasu - stwierdził trupioblady Aerion.
- Z tego co wiem, około dziesięciu godzin na dotarcie do Skadara... - powiedział Bofur.
- Śpieszmy się więc. Wyjście jest zablokowane... ale warstwa kamieni nie wygląda na głęboką. Gdyby udało nam się wytężyć wszystkie siły...
Udali się pod gruzowisko kamieni, przesłaniające wyjście, niosąc nieprzytomną Santerę.
- Dobrze... to ciężkie zaklęcie... ale powinno się udać - rzekł Azazel. - Na moje słowa... ravander wail...
- Ravander wail!
Potężny strumień światła rozjaśnił na krótką chwilę mrok podziemia. Okolicą wstrząsnął ogromny huk, który rozniósł się aż do bram Miasta Duchów.
Wielkie kamienie zadrgały i posypały się, a białe światło dzienne wdarło się do tej zapomnianej krainy. Bofur wybiegł z okrzykiem radości na górę po głazach, pozostali poszli jego śladem. Aerion szedł na końcu, niosąc ranną Santerę. Rozejrzeli się, mrugając oczami. Przed nimi znajdował się jakiś ogromny masyw, daleko na horyzoncie widzieli Midgaard, a na północ od nich, częściowo ukryty za górą, leżał Zamek Skadara.
- Nareszcie! I pogoda nam dopisuje, spójrzcie, jakie słońce! - powiedział Azazel.
- Musimy teraz dostarczyć Santerę do uzdrowicieli, a potem będziemy mogli nareszcie odpocząć w przytulnych zamkowych komnatach - Aerion uśmiechnął się.
Pełni nowych sił szli pod górę. Po upływie pół godziny byli przed bramami zamku. Skadar przyjął ich bardzo serdecznie, wbrew pogłoskom o jego porywczej naturze, wysłuchał wszystkiego, co mają do powiedzenia, a swym klerykom nakazał zająć się Santerą, która wkrótce wróciła do zdrowia i tylko czasami zachowuje się trochę dziwnie, patrząc na przykład na krwisty stek...