przez Aerion » Wt kwi 10, 2007 12:37 am
Nieco dłuższy odcinek, niż zazwyczaj... No cóż, to zakończenie...
Zayl przystanął, by chociaż chwilę odpocząć. O tej porze roku w lesie panowały wysokie temperatury, jednak i tak niższe niż na otwartym terenie, w gęstej kniei panował bowiem wieczny cień. Rycerz powiedział do stojącego obok Valariena:
- Książę, zdaje się, że widzę jakieś skały na północy. Zbliżmy się, by zobaczyć dokładnie, co to może być.
- Z pewnością nie Szare Góry, za krótko jeszcze idziemy - Valarien pozwolił sobie na leciutki uśmieszek. - Trzeba będzie się jeszcze pomęczyć, oj trzeba będzie…
Elfy skierowały się więc na północ, w kierunku formacji skalnej przysłoniętej liściastymi drzewami. Zayl wybiegł kilka kroków do przodu i przystanął.
- Wąwóz - stwierdził.
Rzeczywiście, wąski skalisty wąwóz wrzynał się w pradawny las. Wędrowcy byli bardzo zaciekawieni, jako że po tylu dniach wędrówki nawet jałowe skały wydawały im się nie lada atrakcją. Przeszli parę kroków, gdy nagle dał się słyszeć przerażający ryk. Ziemia zatrzęsła się, gdy ogromny troll o wysokości co najmniej trzydziestu stóp wybiegł zza skał. W ręku trzymał gigantyczną maczugę nabijaną ćwiekami, mogącymi przebić skórę bawołu.
- O, cholera… - zdołał wyszeptać Zayl, nim potężny cios maczugą potwora odrzucił go na pobliskie drzewo. Jak się potem okazało, cios ten połamał mu wiele kości i uszkodził narządy wewnętrzne.
- ZAYL! Och, ty bestio! - Ral zamachnął się swym olbrzymim mieczem, trafiając trolla w goleń, który zatrzeszczał niebezpiecznie; olbrzym zachwiał się na nogach, lecz nie przewrócił. Zawył z bólu, bowiem spotkanie złej istoty ze świętym paladyńskim mieczem kończy się wyjątkowo boleśnie, nawet dla takiego giganta.
Troll obrócił się w kierunku nowego przeciwnika, ryknął z wściekłości i błyskawicznie zaatakował. Tarcza rycerza wygięła się i pękła pod naporem tak przerażającej siły.
Ral zbladł. Troll przymierzył się do następnego ciosu, w tej samej chwili jednak Valarien krzyknął głosem pełnym mocy:
- Inlaarian!
Potężna kula energii uderzyła trolla prosto w pierś, powalając go na ziemię i pozwalając Ralowi wycofać się na bezpieczną odległość.
Soal, Achdrak i Severin natychmiast podbiegli to ogłuszonego trolla, dobijając go strzałami z łuków.
- Ral, nic ci nie jest?! - spytał nerwowym głosem Valarien.
- Mam zwichnięte lewe ramię… ale to nic… spójrzcie na Zayla!
Podbiegli natychmiast do drzewa, gdzie leżał ranny elf. Zdjęli go ostrożnie i przenieśli na szczyt wzniesienia.
Valarien przyłożył ucho do piersi rannego, mówiąc:
- On żyje… żyje, ale już umiera!
Nikt nie mógł w to uwierzyć. Severin zbliżył się do nieprzytomnego Zayla.
- Ma uszkodzone narządy wewnętrzne… płuca przebite jednym z ćwieków maczugi trolla… połamany obojczyk… zdruzgotane żebra… a co najgorsze - maczuga zahaczyła też o głowę, co może mieć fatalne skutki.
- Książę, powiedz… nie ma szansy go uleczyć?! - powiedział ze łzami w oczach Ral.
Valarien bez słowa podszedł do rycerza i wyrzekł regenerujące słowa. Na oczach zebranych niebieskie światło zaczęło emanować z jego ręki, zasklepiając skórę, lecz nie lecząc narządów.
- To na nic… takich ran nie uleczy nawet najznakomitszy uzdrowiciel.
Wszyscy czuwali przy nieprzytomnym Zaylu aż do wieczora. W pewnym momencie Severin podszedł do ciała i podniósł rękę elfa, która opadła bezwładnie. Potem spojrzał na rannego i na pozór beznamiętnym głosem rzekł:
Przyjaciele… Zayl nie żyje. Był dobrym wojownikiem i dobrym elfem. Zginął, broniąc się przed potworną bestią, której ścierwo leży u naszych stóp. Niechaj pamięć o nim nigdy nie zginie, a jego imię będzie wysławiane we wszystkich puszczach należących do wolnych elfów. Uczcijmy go minutą ciszy.
Milczenie, które zapadło po tych słowach było wręcz przytłaczające. Po chwili Valarien odezwał się cichym głosem:
- Jego ciało zostanie spalone zgodnie z jego wolą, a prochy rozsypane nad elfim lasem. Niech spoczywa w pokoju!
To mówiąc Valarien szepnął parę słów, po których ciało Zayla strawił jasny płomień. Mag wyciągnął z torby pojemnik z czystego srebrna, po czym, zebrawszy prochy rycerza, włożył je do tej prowizorycznej urny, którą dał na przechowanie Severinowi, jako najbliższemu przyjacielowi Zayla.
- Jeżeli wrócimy, rozrzuć je nad Puszczą.
Severin powoli skinął głową, po czym schował urnę do płaszcza.
W żałobnych nastrojach udali się w dalszą drogę ku majaczącym już na horyzoncie Szarym Górom.
Maszerowali tak już dłuższy czas, a tymczasem teren zaczął się zmieniać. Drzewa i krzewy zastąpiły twarde skały i jałowa ziemia. Wraz z dalszą wędrówką szli też coraz bardziej do góry. Teren stawał się coraz bardziej stromy, wkrótce musieli się już wspinać. Nikt jednak nie narzekał na bolące nogi, w które wbijały się odłamki skał. Sprawa zabicia smoka stała się teraz ich osobistą sprawą, bowiem każdy z nich miał w Zaylu przyjaciela. Nie spoczną, póki nie dostaną się do siedziby bestii i nie przebiją jej serca swymi klingami.
Po pewnym czasie niedaleko dostrzegli ścieżkę, prowadzącą prosto na szczyt jakiejś góry. Stanęli niepewnie, nie wiedząc, która droga prowadzi do smoczej kryjówki. Valarien wyciągnął mapę, przestudiował ją dokładnie, po czym rzekł do towarzyszy:
- Moi drodzy, pójdziemy do góry tą ścieżką. Za szczytem, który widzicie, znajduje się długa przełęcz, przez którą musimy przejść. Dalej znajduje się jakaś dolina, samotne skały i szczyt, na którym wedle moich przypuszczeń znajduje się Smocza Twierdza.
Skierowali się więc drogą na ów szczyt, która była bardzo niewygodna. Ostre kamienie kaleczyły stopy, a rzadkie powietrze utrudniało oddychanie. Nagle, zupełnie nie spodziewanie, ogromny, narastający z każdą chwilą huk przeciął górską ciszę. Soal rozejrzał się i krzyknął:
- Co tam znowu, na Ulryka?! Czyżby znów jakieś piekielne trolle?!
Nie były to jednak trolle, a potężna lawina śniegu i kamieni, która zwaliła się ze szczytu, na który właśnie się wspinali.
- NA BOK! Szybciej, skaczcie w bok, komu życie miłe! - wrzasnął Valarien.
Elfy rozbiegły się więc we wszystkich kierunkach, ratując życie, ale tracąc cały dobytek, pozostawiony na drodze. Nie wiedzieli, ile czasu minęło do ucichnięcia ostatnich pomruków lawiny, ale jedno jest pewne - ten czas wydawał im się wiecznością. Leżeli skuleni na zboczu, nie będąc pewni czy któryś z ich kompanów nie zginął… Pierwszy podniósł się Ral, otrzepując swe szaty ze śniegu i żwiru.
- Hej, żyje tam ktoś?
Okazało się, że wszyscy przeżyli. Wstali rychło i zaczęli się zastanawiać nad przyczyną lawiny.
- Zdawało mi się, iż słyszę jakieś ryki tam, na górze - powiedział Valarien
- Myślicie, że ktoś mógł celowo zrzucić tę lawinę? - zastanawiał się Soal.
Ral zamyślił się i rzekł:
- Jaka siła mogłaby spuścić na nas setki ton śniegu?
Nikt się nie odezwał; wszyscy myśleli o tym samym. Wkrótce podjęli przerwaną wędrówkę, szli wciąż do góry, mozolnie wspinając się po ostrych skałach i myśląc o swoim przeznaczeniu…
***
Dojście na ogromny szczyt zajęło im trzy godziny. Rozciągał się stąd wspaniały widok, toteż utrudzeni wędrowcy przystanęli, by chwilę odpocząć i rozejrzeć się po okolicy. Na północy, jak okiem sięgnąć, królowały Szare Góry pokryte śniegiem, mimo upalnego lata na nizinach. Jakieś dziesięć mil przed sobą widzieli dolinę, o której mówił im książę, a niedaleko za nią potężny szczyt, zdaje się najwyższą górę w okolicy. Jeżeli jednak była tam jakaś twierdza, to znajdowała się po drugiej stronie szczytu, gdyż stamtąd, gdzie stały elfy, przysłaniał ją olbrzymi blok skalny, blokujący dostęp do północnej strony góry. Na południu natomiast podróżnicy widzieli ogromny obszar zajmowany przez las Haon Dor. Nawet z takiej wysokości nie mogli dojrzeć Midgaardu, znacznie zapewne oddalonego. Sporą część obszaru na wschodzie zajmowały stepy i równiny, na zachodzie natomiast znajdowała się siedziba górskich elfów i Zamek Skadara. Po krótkim odpoczynku podnieśli się i zaczęli z kolei schodzić w dół do doliny, stanowiącej oazę zieleni na tym bezdrożu. Schodzili ostrożnie, obawiając się, że zrzucą kolejną lawinę, która uszykuje im groby na dnie doliny. Z przodu szli Ral z Achdrakiem i Severinem, z tyłu natomiast zamyślony Valarien i łucznik Soal.
Po czterech godzinach marszu znajdowali się już w dolinie, którą porastały górskie kwiaty i kosodrzewina. Drzew iglastych z racji wysokości było niewiele, liściastych natomiast nie było w ogóle. Rozejrzeli się wokół. Ledwo widoczna ścieżka prowadziła na sięgający chmur wyniosły szczyt, którego przesłoniętego mgłami wierzchołka wcale nie było widać. Severin szedł cicho, nie oglądając się za siebie. Nagle stanął i z niepokojem zaczął wpatrywać się w niebo na północu.
- Lamie… nie… znowu coś widzę! - powiedział półgłosem do towarzyszy.
Pozostali wytężyli wzrok i zobaczyli to, co zwiadowca. Jakaś latająca bestia powoli zbliżała się w ich kierunku. Nie był to jednak smok, gdyż nawet ten kolos o długości ciała koło trzydziestu pięciu stóp, którego widzieli przed sobą nie mógł się równać rozmiarami ze starożytnym Sharganem.
- To wywerna górska! Kryć się! - szepnął cicho mag.
Elfy skryły się w krzakach, obserwując nadlatający obiekt. Skrzydła wywerny przecinały powietrze ze świstem, od którego aż bolały uszy.
- Zaatakujcie, gdy dam sygnał…
Potwór krążył powoli, wyraźnie coś wyczuwając. Gdy zbliżył się zanadto, Valarien wykrzyknął: -Teraz!
Soal, Severin i Achdrak powstali ze swych miejsc, wypuszczając w kierunku przeciwnika trzy zatrute strzały. Wywerma wydała z siebie potworny skrzek, po czym wyjąc z bólu skierowała swój łeb ku rycerzom. Valarien nie zwlekając złożył dłonie w magiczny gest. Na jego rozkaz z bezchmurnego nieba strzeliła w potwora jasna błyskawica, po której uderzyły kolejne. Wywerna po raz wtóry zaskrzeczała przeraźliwie, po czym, plunąwszy kwasem runęła na ziemię.
- Cholera… nie… UCIEKAĆ! - krzyknął ile sił w płucach mag.
Ile sił w nogach podróżnicy rozbiegli się w chaosie i wygląda na to, że w samą porę. Gigantyczne cielsko wywerny runęło na ziemię u ich stóp. Achdrak otarł pot z czoła.
- Mogło być gorzej - powiedział.
Wędrowcy, ochłonąwszy ze strachu wywołanego nagłym pojawieniem się wywerny i jej spektakularną śmiercią skierowali się na szczyt, na którym miała dopełnić się ich przygoda.
Droga tam nie wyróżniała się niczym szczególnym, chyba tym, iż była trzy razy dłuższa i trzy razy bardziej męcząca od tej, którą szli wcześniej. Żwir usuwał się elfom spod nóg, a małe kamyki jak zwykle przebijały lekkie elfie obuwie i kaleczyły stopy. A jednak szli, nie zważając na ból i wyczerpanie. Szli, by dopełniła się zemsta, by wyzwolić świat od straszliwego potwora. Każdy z nich miał świadomość niebezpieczeństwa, na jakie w tej chwili się naraża, a jednak żaden nie zrezygnował, nie powiedział: „Książę, zwolnij mnie, nie nadaję się do tego i w ogóle mam rodzinę, dzieci oraz piękną narzeczoną, która czeka na mnie w elfiej stolicy!”. Bo też książę Valarien szczególnych miał przyjaciół, których cechowała olbrzymia odwaga i hart ducha, co czyniło z nich niezrównanych towarzyszy w boju.
Po pewnym czasie zaczęli wchodzić w warstwę chmur, co oznaczało, że właśnie przekroczyli wysokość sześciu tysięcy metrów - bowiem ten rodzaj chmur występuje dokładnie od tej wysokości, nigdy niżej. Teren robił się coraz bardziej stromy. Ral po stracie tarczy podpierał się obiema rękami na rękojeści swego miecza, którego używał jak laski do podpory. Wkrótce doszli do tego ogromnego skalnego bloku, widocznego ze szczytu na południu. Miał on chyba dziewięćset stóp wysokości i stanowił swego rodzaju wierzchołek góry. To prawdopodobnie za nim znajdowała się kryjówka smoka. Valarien przystanął, po czym rzucił na towarzyszy zaklęcie grupowego lotu, by nie musieli się trudzić mozolną wspinaczką po tej skale, co zresztą wydawało się niemożliwe. Wzlecieli więc w górę niczym orły i po dziesięciu minutach byli już na szczycie skały. Soal, który pierwszy postawił tam stopę, wydał z siebie cichy okrzyk.
- Jest…! Kryjówka smoka!
Pozostali natychmiast spojrzeli w tym kierunku i oto, co ujrzeli:
czarny, gładki jak lodowa tafla sześcian o średnicy około sześciuset metrów stał u stóp skalnego wyłomu. Jako że w czymś takim na pewno nie pomieściłby się smok, wysoce prawdopodobne jest, iż jego kryjówka kryje się w znajdujących się w twierdzy podziemiach. Tak myśleli podróżnicy i, jak się później okazało, mieli rację.
Dzięki zaklęciu rzuconemu przez Arcymaga elfy mogły opaść delikatnie na skałę obok smoczej kryjówki. Valarien pełnym rozrzewnienia wzrokiem spojrzał na swych towarzyszy, rzucił na nich ochronne czary po czym jako pierwszy przekroczył dębowe wrota.
***
W twierdzy Shargana było bardzo ciemno. Ral wyszeptał parę słów, po których jego święty miecz rozjarzył się przepięknym światłem, jaśniejszym od blasku jakiejkolwiek latarni. Drużyna szła cichym korytarzem, wsłuchując się w echo swoich kroków…
Ten spokój nie mógł jednak długo potrwać. Wkrótce potem za zakrętem korytarza usłyszeli dzikie pomruki i porykiwania. Achdrak wyciągnął klingę z pochwy, pozostali uczynili to samo. Z napięciem oczekiwali swoich wrogów.
Zza zakrętu wypadł olbrzymi ork, trzymający w ręku pokryty zeschłą krwią bojowy topór. Ryknął przeraźliwie, co było jakby sygnałem dla biegnącej za nim hordy orków, ogrów i goblinów. Valarien uśmiechnął się drapieżnie, i nie był to miły uśmiech dla przeciwnika, który miał wątpliwą przyjemność się z nim zmierzyć.
- Xaanterion ilventrium! - zakrzyknął mocnym głosem.
Fala rozgrzanego powietrza uderzyła dowódcę bandy prosto w pierś. Z donośnym rykiem przewrócił się, blokując drogę biegnącym goblinom. W tej samej chwili zza pleców maga posypał się grad elfickich strzał, które siały spustoszenie w bandzie goblinów. Łucznicy widząc, że dojdzie do bezpośredniego starcia wyciągnęli miecze. Po chwili piątka elfów starła się z co najmniej sześciokrotnie liczebniejszym oddziałem dzikich goblinów. Iskry sypnęły się z mieczy, które jakby czekały na tę chwilę. Valarien stanął nieco na uboczu, masakrując wrogów swoimi czarami. Potworów jednak wciąż przybywało. Książę zauważył, że napływ przeciwników odbywał się przez stary tunel, prowadzący w nieznane dotąd części twierdzy. Valarien postanowił go zasypać. Pomyślał „trudno, znajdę nam inne wyjście„, po czym ryknął:
- Astharious!
Potężny huk wstrząsnął twierdzą. Strop w miejscu działania czaru maga zaczął się zawalać, a ściany ścierać ze sobą w błyskach następujących szybko po sobie eksplozji. Śmierć poniosło kilkanaście bestii znajdujących się właśnie w wejściu. Valarien spojrzał z ponurym uśmiechem na swe dzieło, po czym sam rzucił się w wir walki, dezintegrując wrogów mocą swojej magicznej laski. Dzięki odcięciu napływu wrogów sytuacja podróżników zaczęła się polepszać, chociaż wciąż nie była godna pozazdroszczenia. W pewnym momencie olbrzymi ork napiął cięciwę, po czym strzelił w niczego się nie spodziewającego Severina, który zadawał właśnie cios walczącemu z nim ogrowi. Rycerz zbladł; jego oczy zaczęły powoli zachodzić mgłą. Po chwili z cichym okrzykiem: „Niech żyje Książę i cały ród elfów!” runął na ziemię.
Mag patrzył na to pełnym osłupienia wzrokiem. Po chwili ryknął dziko, namierzył szybko orka, który wypuścił śmiertelną strzałę i skoncentrował całą swoją moc.
- Odpokutujesz mi za to, śmieciu! - wrzasnął.
Ork padł na ziemię wijąc się z bólu, trawiony wewnętrznym ogniem. Valarien przeszedł z kolei do jego kompanów, unicestwiając ich po kolei. Inne elfy także radziły sobie znakomicie. Soal i Achdrak walczyli przy sobie, tnąc mieczami goblińskie łby i kończyny, Ral natomiast z dziką furią napierał na pięć bezskutecznie próbujących go zranić ogrów.
Walka powoli dobiegała końca. Goblińskie ścierwa układały się w upiorne stosy, nieliczni ocalali umykali przed śmiercionośnymi mieczami Rala, Soala i Achdraka.
Valarien tymczasem szykował się do odwalenia ścian wiodących do dalszej części twierdzy. Przyjaciele pomagali mu, badając, w którym fragmencie skała jest najcieńsza. W końcu znalazł odpowiedni odcinek i zburzył go magią. Czterech ocalałych członków wyprawy skierowało się dalej korytarzem zawalonym gruzem i odłamkami. Wkrótce odnaleźli wejście do podziemi, którego się spodziewali. Z otworu powiało czernią . Zaczęli schodzić powoli po krętych schodkach, zmierzając ku celowi swej wędrówki. Im niżej schodzili, tym powietrze było gorętsze i duszniejsze, jakby zadymione. Nikt już nie pytał Valariena, co to oznacza. Przyspieszyli kroku i wkrótce dotarli do korytarza, na którego końcu jaśniała żółtoczerwona łuna. Valarien pobiegł naprzód, to samo uczynili jego towarzysze. Po chwili dotarli do ogromnej, jasno oświetlonej komnaty. Na marmurowej posadzce leżał spokojnie gigantyczny potwór o łuskach czarniejszych niż najczarniejsza noc. Nie spiesząc się, podniósł głowę i spojrzał na przybyszy.
- Tak… spodziewałem się was… - usłyszeli mocny, porażający do głębi kości głos. - Czyżby Valarien Arcymag i jego drużyna, nieprawdaż? O tak, poznaję Cię, mały szczurku. Wiesz, jak umarł Twój ojciec? Zginął jak tchórz, błagając o litość. Popełnił duży błąd. Ja nie mam litości DLA NIKOGO.
Valarien cały poszarzały z wściekłości krzyknął:
- Przygotuj się na śmierć, plugawa bestio!
Soal i Achdrak zaatakowali jednocześnie, wypuszczając magiczne strzały w kierunku gada. Uszkodziły one nieco pancerz chroniący smoka, jednakże nawet go nie zadrasnęły. Potwór zaśmiał się przerażająco, po czym rzucił im w twarz:
Doprawdy, czy to wszystko, na co was stać?
Smok podniósł się całkiem i otworzył paszczę; buchnął z niej oślepiający strumień ognia. Achdrak krzyknął rozpaczliwie, umierając w potwornych męczarniach. Soal zdołał uskoczyć i teraz z nagim mieczem w dłoni rzucił się na potwora. Cios był tak silny, że przebił łuskowy pancerz smoka i przeciął mięsień. Bestia ryknęła przeraźliwie, po czym machnęła ogonem, długim na dwadzieścia stóp - siła uderzenia była porównywalna do małego tornada. Soal upadł na pobliską ścianę, o dziwo podniósł się jednak i zaatakował znów. Walka była ciężka. Ral wielokrotnie ciął swoją magiczną klingą, nie udało mu się jednak trafić w odsłonięty pysk potwora, co mogłoby okazać się śmiertelne. Nagle Soal wskoczył na grzbiet smoka, wspinając się powoli po długiej szyi. Wielka bestia na próżno próbowała zrzucić z siebie smukłego elfa. Rycerz zamierzył się mieczem, przebijając smokowi lewe oko. Potwór stęknął z bólu, po czym zrzucił z siebie elfa i przebił pazurami. Ral i Valarien walczyli dalej z dziką bezwzględnością. Smok trafił maga kilkakrotnie w klatkę piersiową, co nie rokowało dobrych nadziei. Mag zwijał się z bólu, ale walczył dalej, nie dopuszczając smoka do swego kompana.
Nagle Ralowi udało się przeciąć ścięgno na prawej nodze smoka, co znacznie utrudniało mu poruszanie się. W pewnym momencie Shargan złapał walczącego paladyna pazurami i uniósł na wysokość pyska.
Ha… Ral, o ile się nie mylę… no, nieważne, panie elfie, Twój żywot dobiega tu końca!
Rycerz ostatkiem sił wyciągnął przed siebie miecz, gdy zęby smoka zaczęły miażdżyć jego kości. Elfickie ostrze przecięło mięsień na szyi potwora.
Urg… to naprawdę… zabolało.
Valarien nie słuchał już słów smoka. Szepnął cicho „Ral…” po czym skoncentrował całą pozostałą mu moc, by rzucić jedno z najpotężniejszych zaklęć, jakie kiedykolwiek widziała ta ziemia. Wyprostował się i krzyknął głosem pełnym mocy:
VAER CARVANTIL! Giń, zabójco moich przodków!!!
Przeciągły świst przeciął powietrze, kiedy z wyciągniętej dłoni Arcymaga wystrzelił w kierunku Shargana oślepiający promień. Ziemia zatrzęsła się, gdy potężna bestia upadła na marmurową podłogę twierdzy. Huk słyszano w mieście górskich elfów, odległe echa dotarły nawet do Midgaardu.
Valarien powoli osunął się na posadzkę, po czym z bladym uśmiechem na twarzy odszedł do krainy, gdzie nie ma bólu, cierpienia i nienawiści.
Czasy księcia elfów przeminęły, a Lac bardzo się zmienił. Mimo to jeszcze przez wiele lat bardowie śpiewali pieśni o bohaterskim Arcymagu i jego drużynie, a pamięć o ich niezwykłych czynach nigdy nie zagasła.
KONIEC.