Nakadie [Spoza Laca]

Opowiadania o historiach dziejących się w świecie Laca.

Moderatorzy: Thail, łowcy trolli

Nakadie [Spoza Laca]

Wiadomośćprzez Tzeentch » So cze 09, 2007 11:03 pm

Nakadie

Myślałby kto, że księżna Nakadie wezwie nefrata Yakoba na prywatną audiencję? Nie, nikt by nie pomyślał. Nie było tajemnicą, że księżna szczerze nienawidziła nefratów i najchętniej wysłałaby ich prosto do piekła, wpierw jednak połamawszy kołem. Pukanie przerwało mu medytację. Nefrat powoli otworzył oczy, wziął kilka głębszych oddechów i machnął przyzwalająco ręką. Drzwi otworzyły się cicho. Na progu stał szkielet-posługacz. W ręku trzymał złotą tacę, na której leżał starannie złożony list. Yakob leniwie wstał, podszedł, wziął list i odprawił martwiaka. Zamknął drzwi i usiadł na pryczy. Z boleścią potarł skronie i rozłożył list. Przyjrzał mu się. Litery były drobniutkie, starannie wykaligrafowane. Nefrat westchnął i przeczytał wiadomość. Jego zdziwienie było bezbrzeżne.
Ale księżnej Nakadie się nie odmawia. Nawet będąc nefratem. Yakob szybko wdział swój habit. Otworzył drzwi i szybkim krokiem przemierzył mroczny korytarz. Tu i tam paliły się magiczne pochodnie, ale, jak sądził nefrat, wyłącznie dla ozdoby. W końcu, żaden mieszkaniec zamku Vrakenborg nie potrzebował światła. Po chwili Yakob był już przy końcu korytarza. Spojrzał w górę, gdzie spirala schodów stromo drążyła skałę i wstąpił na pierwszy stopień.

***

Yakob wszedł z niepokojem do komnaty księżnej. Nikogo nie zauważył. Na ścianach wisiały długie, jedwabne kotary, na środku stał pięknie zdobiony, niski stolik, a wokół niego setki poduszek i kilka ław obitych pluszem. Jak w... Jak w...
- Jak w bordelu, mój Yakobie, jak w bordelu. Lubię bordele - usłyszał głos dochodzący zza niewielkich drzwi, uchylonych nieznacznie.
- Zechcesz tu podejść i mi pomóc?
Yakob wolnym krokiem wszedł do komnaty z której dochodził głos. Na niewielkim, acz bogato zdobionym krześle siedziała, odwrócona plecami do wyjścia, księżna Nakadie. Naprzeciwko niej stała komódka z miedzianym lustrem (w zwykłym, oho, nie mogłaby się przejrzeć) oraz całą gamą przeróżnych kosmetyków. Sama księżna ubrana była w prześwitującą tunikę, ściśniętą w talii skrzącym się od pereł paskiem.
- Złap tu i trzymaj - księżna Nakadie popukała małym palcem trzymany przez nią gruby pęk włosów. Yakob posłusznie wykonał polecenie, a księżna sprawnym ruchem zawiązała skomplikowany węzeł.
- Dziękuję. Ożywieńcy to straszne łamagi. Na dodatek niemiło pachną - westchnęła.
Nefrat nie skomentował.
Księżna wstała, a Yakob odsunął się nieco, skłaniając głowę. Wampirzyca spojrzała na nefrata sceptycznie.
- Zapewne zastanawiasz się, po cóż chciałam się z tobą widzieć? Ja, która gardzę nefratami jako łajnem?
- Nie śmiałbym próbować przeniknąć myśli mojej pani.
-Twojej pani - prychnęła. - Daruj sobie te uprzejmości. Na rozkaz Wratslava rozsiekalibyście mnie na szmaty tymi swoimi kozikami. A może zaprzeczysz?
Yakob taktownie milczał.
- ...i właśnie, o ironio, trzeba mi twojej pomocy.
Yakob i tym razem nie uważał za stosowne odezwać się.
- Widzisz, nefracie - ciągnęła księżna - miałam chłopca, może pamiętasz?
Nefrat pamiętał. Rzeczywiście, Nakadie często pokazywała się w towarzystwie jasnowłosego pazia. Yakob ciągle nie mógł się nadziwić, że chłopak nie skończył jako wyszynk dla księżnej.
- Chodzi o to, że uciekł. Z samego rana, gdyśmy się wszyscy pokładli do łóżek.
- Pani...
- Nie przerywaj mi, kiedy mówię. Nie wiem, jak to możliwe, ale przełamał mój urok. I po prostu zniknął. Chcę, żebyś mi go sprowadził spowrotem. Uśmiejesz się, ale się doń przyzwyczaiłam.
Nefratowi daleko było do śmiechu.
- Księżno, chcesz, żebym uganiał się za jakimś gówniarzem po wertepach?
- Owszem, będziesz się uganiał, bo ja tego chcę.
Nefrat miał ochotę powiedzieć coś bezczelnego, ale powstrzymał się w ostatniej chwili.
- Kiedy uciekł?
- Cztery dni temu - Nakadie popatrzyła na swoje imponujące paznokcie.
- Dopiero teraz prosisz o pomoc? Pani... On nie miał prawa przeżyć jednej nocy poza Vrakenborgiem. Wokół pełno verwilków. A co dopiero czterech!
- Być może. Ale chcę mieć pewność. Może dotarł do jakiegoś sioła?
- Nie może to być. Najbliższa ludzka osada jest tydzień drogi stąd... Piechotą. A jedyna do niej droga biegnie przez ruiny Wraigaardu.
- Przypadki - wampirzyca zamyśliła się - ...przypadki chodzą po ludziach.
Po chwili otrząsnęła się z zamyślenia, podeszła do Yakoba i przeciągnęła paznokciem po jego policzku. Nefrat spojrzał na nią. Wysoka, ciemne, długie włosy i wprost oszałamiająca uroda. Duże, jędrne piersi, pełne, karminowe usta. Yakobowi, co tu dużo gadać, zaschnęło w gardle.
- Wiem, że mnie nie zawiedziesz - rzekła w końcu. - A teraz już idź.


***

Nad ranem był gotowy do drogi. Wyszedł na dziedziniec, rozjerzał się. Ani żywej duszy. Podszedł sprężystym krokiem do boksu z końmi i wyprowadził swojego karego wierzchowca.
Niespiesznie przygotowywał konia do wyprawy. Jeszcze raz sprawdził, czy wszystko się trzyma jak należy i wskoczył na siodło i ruszył w stronę bramy. Dwa uzbrojone po zęby szkieletory otworzyły potężne, wahadłowe wrota. Stukot kopyt niósł się echem, hen, daleko, aż po szczyty gór. Przekroczywszy masywne wrota, nefrat znalazł się na moście, przerzuconym nad głęboką przepaścią. Yakob odwrócił się i spojrzał za siebie, na potężną iglicę kryjącą Vrakenborg, po czym mocno uderzył konia w słabiznę i ruszył galopem.
Jesień miała się ku końcowi. Wiał zimny, nieprzyjemny wiatr, niosąc pierwsze płatki śniegu oraz zeschłe, poskręcane przymrozkami liście. Nagie drzewa miały wygląd upiornych dłoni, chciwie wyciągających się w stronę nieba. Na dodatek dzień był bardzo krótki, ponieważ słońce szybko chowało się za masyw górski, którego szczyty pyszniły się na zachodzie.
Ostatnie promienie padały na tę umęczoną, przeklętą krainę, Yakob cały dzień wlókł się niespiesznie po gościńcu. Na szczęście, myślał nefrat, wkrótce dotrę do zajazdu. Zajazd miał wcale sympatyczną nazwę: "Pod pijanym ghulem". Ghule, co prawda, nijak wódki pić nie chciały, ale Yakob był gotowy wybaczyć właścicielowi tę niedorzeczność, o ile strawa będzie ciepła, a wino niezbyt wymieszane z wodą. Minąwszy zakręt i skrzyżowanie, nefrat rzeczywiście zobaczył zajazd. Podjechał wolno i zatłukł we wrota.
- Kto tam? - zapytał głos Glumpa, odźwiernego i ochroniarza Wulfana, właściciela zajazdu. Yakob znał obydu nieźle. W końcu był to najbliższy Vrakenborgowi zajazd. Jak wszędzie, otoczony był solidnym, kilkumetrowym murem. No, ale, jak powszechnie wiadomym było, nie dla zabawy wszystkie siedziby ludzkie w księstwie otoczone były murem albo palisadą.
- Yakob, nefrat.
- A, witacie-ż jaśnie panie, witajcie-ż - zabełkotał Glump, otwierając wrota. - Konikiem waszej nefratowej mości zajmę się, jak zwykle.
Osiłek, potężny jak waligóra, acz o gębie nie wykazującej żadnych objawów myślenia, chwycił wodze. Nefrat zeskoczył lekko z wierzchowca i rzucił Glumpowi miedziaka, którego ten nader zręcznie złapał. Yakob wszedł do karczmy. Wspólna izba była ciemna. Na ścianach wisiały oliwne lampy, rzucając nikły blask. Przy jednej ze ścian trzaskał w kominku ogień. Nie było zbyt wielu gości. Ot, paru chłopów z okolicznych wiosek, którzy zobaczywszy nefrata, starali się jak najbardziej wtopić w mrok. Intensywnie śmierdziało czosnkiem, wiszącym na każdym filarze.
Przy szynkwasie stał wysoki człowiek o obwisłym wąsie i wycierał szmatką kufle. Jego wygolony kark nadawał mu iście złowrogiego wyglądu. Zobaczywszy Yakoba uśmiechnął się paskudnie, skinął na niego i podszedł niespiesznie.
- A, Yakob, przyjacielu. Dawno cię tu nie widzielim. Witaj w naszych skromnych progach.
- Wulfan. Witaj.
- Siadajcie. Kolejeczkę?
- Nawet kilka.
Nefrat i karczmarz usiedli za długą ławą, poznaczoną plamami po posiłkach i trunkach, iście prawdziwy jadłospis bywających tu gości. Wulfan krzyknął na dziewkę służebną. Dziewka była zgrzebna jak wór pokutny. I całe szczęście, miał w zwyczaju powiadać Wulfan, bo jeszcze tego brakowało, by mi goście obsługę chędożyli. Po chwili przed Yakobem stał półmisek z baraniną. Albo koniną. Nefrat pytał kiedyś o to, ale Wulfan w odpowiedzi tylko uśmiechał się tajemniczo. Obok półmiska znalazł swoje miejsce pękaty gąsiorek z nalewką. Właciciel karczmy rozlał napitek do kubków, przepił za zdrowie księcia i ponownie napełnił naczynia.
- No, skorośmy już wypili zdrowie naszego ukochanego księcia, powiedz mi, Yakob, co tu właściwie robisz? Prywatnie jedziesz czy służbowo?
- Prywatnie.
- A można wiedzieć jakież to prywatne sprawy cię wybawiły z Vrakenborgu?
- Szukam kogoś.
- Kogo niby?
- Jasnowłosego chłopca. Młodego, może czternastoletniego. Widziałeś może takiego przez ostatnie kilka dni?
- Nie - krzywo uśmiechnął się Wulfan - Yakobie, czyżby zmieniły ci się, he, he, gusta?
- Wulfanie, lubię cię, ale głupie żarty sobie podaruj, bo się zdenerwuję.
- Wybacz, ale na głupie pytania tylko głupio odpowiedzieć można.
- Prawda - nefrat ponuro popatrzył na dno kubka. Wnet kubek znów był pełny.
- A więc nie widziałeś.
- Jasnowłosy, kilkunastoletni chłopak. Sam na gościńcu...
- Nie mówiłem, że był sam - nefrat podniósł brew i spojrzał na Wulfana.
- A prawda, nie mówiłeś. Zgadywałem. Zgadłem?
- Zgadłeś.
- I z Vrakenborgu niby na piechtę miał tu doleźć, dobrze koncypuję?
- Dobrze.
- He, he. Yakob, znamy się kopę lat, sądziłem, żeś jest rozsądniejszy krztynę. Toż na pewno bachor dawno w brzuchu verwilka albo ghula. Albo wampira.
- Wampira? Wulfan, smród z twojej oberży czuć aż w Vrakenborgu. Wszystkie wampiry dawno się stąd wyniosły dzięki tobie. Mnie kiedyś też ten zapach zabije, nawiasem mówiąc. Przewietrzyłbyś tę norę od czasu do czasu.
- A co, jak po wywietrzeniu, hem, hem, wrócą?
- Nie martw się. Tobie akurat nic nie grozi, bo, wybacz Wulfan, ale wyglądasz nad wyraz nieapetycznie.
- Zabawnyś jak zwykle. Przepraszam na chwilę. Idę się odlać - rzekł Wulfan z namaszczeniem i wstał od stołu. Alkohol, który wypił, widocznie nie zrobił na nim żadnego wrażenia. Ciężkim krokiem ruszył na zaplecze.
Yakob zamyślił się głęboko. Prawdę o naturze księcia znali tylko nieliczni. Ale plotki, oczywiście, chodziły swoją drogą. Mieszkańcy wiedzieli, że książę nie ma nic przeciwko nekromantom, wszak jego gwardię stanowili nefraci, którzy nie raz i nie dwa na oczach wszystkich ożywiali szkielety, zazwyczaj te leżące w nefratriach, małych kryptach, które edyktem księcia musiały znajdować się w każdej osadzie, a niejedno stało również wzdłuż gościńców. A jednak ludzie to zadziwiająco plastyczne istoty. Żyjąc od wieków w cieniu nekromatycznej magii, przyzwyczaili się. Tak po prostu.
Ma się rozumieć, wszystko ma swoje granice. Większość ludzi na widok nefratów ogarniała groza, a wyjątki pokroju Wulfana były bardzo nieliczne. Niemniej jednak ludzie żyli tu i pracowali. Taaak... Ludzie to...
- Ludzie to zadziwiające istoty - rzekł Wulfan wróciwszy z wyhodka. - Patrz no na tego - Wulfan wskazał palcem mężczyznę, który duszkiem wypijał flaszkę taniej gorzały. - A jeszcze przed chwilą, wystaw sobie, rzygał w najlepsze na podwórzu. Weź mi to wytłumacz, Yakobie.
Nefrat uśmiechnął się nieznacznie.
- Nie, Wulfanie. Nie potrafię ci tego wytłumaczyć.
- Jakaś, cholera, melancholia mnie bierze. Napijmy się jeszcze.
- Nie odmówię.



***

Po niewątpliwie przyjemnej nocy u Wulfana, Yakob był nad wyraz rześki. Zmusił konia do galopu. Rachował, że jeśli nie będzie mitrężył, uda mu się dotrzeć do ruin Wraigaardu przed zmierzchem. Ruiny miały jak najgorszą opinię wśród gminu. Kiedyś ludne i piękne miasto, teraz pleniły się tam wyłącznie ghule, pętały upiory i duchy, a lasy wokół pełne były verwilkow. Nefrat nie bał się zbytnio. Jego wieloletni trening połączony z pewnymi modyfikacjami, ogólnie rzecz biorąc, fizycznymi i psychicznymi dawały mu wzgledne poczucie bezpieczeństwa. O ile, rzecz jasna, zamieszkujące Wraigaard upiory nie zechcą zasmakować koniny.
Oczywiście zechciały, o czym Yakob przekonał się krótko po dotarciu na miejsce.
Pogrążony bez reszty w rozmyślaniu, nefrat nie zauważył nawet, jak wjechał w starą, ciemną dąbrowę zasnutą ciężką jak ołów, fozforyzującą nienaturalnie mgłę.
Gdy się zorientował, było już za późno.
Gdzieś z tyłu usłyszał przeciągłe wycie. Koń zarżał panicznie i stanął raptownie dęba, o mało nie wyrzucając Yakoba z siodła.
- Szkurww... - wypluł nefrat z wciekłością pomieszaną z zaskoczeniem.
Wycie powtórzyło się, tym razem gdzieś z boku. Koń przestępował z nogi na nogę, wyraźnie przerażony.
Yakob najpierw zobaczył ślepia, świecące zielonym, chorobliwym światłem, światłem doskonale mu znanym. Potem potężne, kosmate łby, porośnięte czarną sierścią. Verwilki. Nefrat ze świstem wciągnął powietrze, zsiadł z konia i wyciągnął miecz. Blade ogniki pełzały po brzeszczocie. Wiedział, że verwilki zaatakują konia, nie jego. Ale wściekły verwilk kłapał pyskiem na lewo i prawo, nie bacząc co gryzie. A teraz stwory wyczuwały gorącą krew. No i, rzecz jasna, Yakobowi nie uśmiechało się chodzić piechotą.
- Won, ścierwojady! - ryknął nefrat - W imieniu jego książęcej mości Wratslava vatr Jyhablut!
Verwilków przybywało. Otoczyły już Yakoba i konia, powoli zacieśniając okrążenie. Egzorcyzm nefrata widać nie zrobił na nich większego wrażenia. Potężny basior rzucił się w stronę konia z rozwartą paszczą. Nefrat był szybszy. Z rozmachem ciął przez kark; kosmaty łeb potoczył się po ziemi. To wyraźnie rozdrażniło verwilki, które całą nienawiść skierowały na nefrata. Raz, dwa, trzy, pięć, siedem... Nefrat liczył stwory i swoje szanse. Żałował, że tak niefrasobliwie nie wziął obstawy w postaci paru szkieletorów. A mijał nefratrium zaledwie kilkanaście minut temu! Ależ jestem głupi, myślał. A teraz przyjdzie skończyć w trzewiach potępionego wilka. Jeden z nich skoczył znowu, tym razem celując w Yakoba. Potężnym szarpnięciem łba wytrącił mu z ręki miecz i obalił na ziemię. Nefrat chwycił go ręką za grdykę i rozpaczliwie wyskandował krótkie zaklęcie:
- Sanduss!
Jego dłoń rozpaliła się na zielono, wilk pisnął i zaczął się kurczyć. Po chwili nefrat zrzucił zeschnięte na wiór cielsko. Chwycił upuszczony miecz i spojrzał verwilkom w oczy.
- No, chodźcie, kurwie syny!
Koń rżał, verwilki warczały i zbliżały się coraz bardziej. Nefrat widział, jak prężą muskuły, by jednocześnie rzucić się na niego.
I wtedy, jak na komendę, zatrzymały się. Wszystkie spojrzały w stronę drogi. I rozpłynęły się we mgle.
Nefrat ciężko sapał. Żałował, że nie ma immunitetu na strach. Strach, powiadał książę, powoduje, że dłużej się żyje. A wyszkolenie takiego nefrata, Yakobie, kurewsko drogo kosztuje, wiesz?
Z mgły wyłoniła się jakaś kobieca postać. Miała na sobie zwiewną suknię, z głębokim dekoltem i rozcięciem od uda do kostki. Jej kibić przepasana była pięknym złotym pasem. Butów, o dziwo, nie miała wcale. Jej czarne włosy do ramion opadały bezładnie na policzki. Podchodziła do nefrata z uśmieszkiem błąkającym się na karminowych ustach.
- Proszę, proszę, kogo my tu mamy. Byłbyż to nie kto inny, a sławny nefrat Yakob? - rzekła kobieta. Uśmiechnęła się szeroko. W jej ustach zabłysły dwa ostre kły.
- Sirina zan Cariblut - nefrat nie opuścił miecza.
- Oho, widzę, że mnie pamiętasz - wampirzyca podeszła na wyciągnięcie ręki. - Cóż za spotkanie. Tak się właśnie zastanawiałam, co za kretyn pęta się po terenach verwilków samopięt. Co tu robisz?
- O to samo mógłbym ciebie spytać, Sirino.
- Ja? Zbieram pierwiosnki - Sirina wyszczerzyła zęby w złośliwym uśmiechu. - A jak ci się wydaje, idioto?
Nefrat przełknął ślinę. Oczywiście, Sirina polowała. Nefrat, będąc pewną odmianą ghula, był dla wampirów niejadalny, wręcz trujący, niemniej jednak sytuacja do najbezpieczniejszych nie należała.W czasie ich ostatniego spotkania wdali się w pewien spór i gdyby nie Wratslav, niechybnie rozerwaliby się na sztuki.
- Włóż ten miecz do pochwy, Yakobie - rzekła pojednawczym tonem wampirzyca. - W zasadzie powinnam dać ci w pysk za tamto... Już dobrze wiesz za co, nie udawaj niewiniątka, nie rób głupich min. Na twoje szczęście jednak przeszło mi jakiś czas temu.
Nefrat niechętnie schował brzeszczot.
- Co teraz? - zapytał niepewnie.
- A co ma być? Nie będę miała nic przeciwko, jeśli przewieziesz mnie na swoim ślicznym koniku. Co się uśmiechasz... Nie to miałam na myśli, obleśny dupku, łapy precz!

***

Siedzieli w niewielkim pałacyku zagubionym wśród ruin miasta. Nefrat zauważył, że wszystko było starannie odkurzone, a dywany wyczyszczone. Na ścianach paliły się lampy oliwne, meble rzucały długie cienie. Nefrat i wampirzyca siedzieli w miękkich fotelach. W kominku trzaskał ogień.
- Ładnie mieszkasz - rzekł Yakob.
- Znalezienie niezburzonego domostwa, jak sobie możesz przedstawić, nie było łatwe - odparła Sirina rozglądając się dookoła.
- Wyobrażam sobie. Od jeziorka nie ciągnie aby?
Blade Jezioro, nad którym leżał Wraigaard, o ile to możliwe, miało jeszcze gorszą renomę, niż samo miasto.
- Masz na myśli to, czy aby nie wychodzą z niego jakieś potworki? A jakże, wychodzą. Na szczęście mam niezawodnego stracha na wróble przed domem.
Nefrat zarechotał, Sirina też.
- No dobra, twoja kolej. Co tu robisz?
- Mhm... Kaprys Nakadie. Miała, uważasz, takiego smarka...
- No, no.
- Smark, widocznie mając naszej księżniczki powyżej uszu, raczył był przełamać szarm i dał nogę z zamku.
- Reszty się domyślam. Wysłała ciebie z misją wytropienia gówniarza i sprowadzenia go spowrotem. Mam rację?
- Masz.
- A kiedy to było? Kiedy zwiał?
- Cztery dni temu.
- No, to już na pewno dawno...
- ... został pożarty przez verwilka alibo ghula. To samo powiedziałem Nakadie, to samo rzekł Wulfan, gdym mu o tym opowiadał...
- Na śmierć zapomniałam o Wulfanie! - roześmiała się Sirina i klasnęła w dłonie. - Dalej prowadzi tę swoją karczmę przy Skrzyżowaniu Wisielców?
- Tak.
- Śmieszny facet. Wygląda jak kostucha, przesądny jak diabli. Weszłam kiedyś do tej jego dziury, uważasz... Rzeczony wyżej Wulfan pięknie mnie powitał, usiłował częstować swoją kuchnią, a potem oświadczył ni mniej ni więcej, tylko żem dobrze zrobiła, iżem zatrzymała się w jego karczmie, bo, ha, ha, w nocy na dworze grasują utopce! Śmiałam się przez tydzień.
- Wulfan jest szalony. W specyficzny sposób. Ludzie instynktownie wyczuwają takich jak my i boją się nas, ale on - Yakob zawiesił głos - On nie. Na tym polega jego szaleństwo.
- Być może - Sirina nie przestała się uśmiechać. - Wiesz, pomyślałam, że wstąpimy do niego, ty i ja, gdy będziesz wracał ze swojej bezsensownej misji. Bo w to, że znajdziesz szczyla to chyba nie wierzysz od początku, co?
- Nie wierzę. W zasadzie zgodziłem się na całą tę bezcelową wyprawę z dwóch powodów. Po pierwsze, chcę mieć święty spokój, a Nakadie potrafi zasmrodzić życie jak mało kto. A po drugie, pomyślałem sobie, zajadę do Wulfana, popiję gorzały, zajrzę w okolice Wraigaardu i z czystym sumieniem złożę Nakadie raport, że najpewniej gnojka coś skonsumowało z apetytem.
- Widać, że wykazujesz jeszcze zdrowy rozsądek jak na kogoś, kto wytrzymuje w tym domu wariatów zwanym Vrakenborg. Ech, Yakob, nie zadałeś tego pytania, ale tam się nie da na dłuższą metę wytrzymać. Dlatego się przeprowadziłam w te okolice. Cisza, spokój...
- ...brak Nakadie w pobliżu... - dodał nefrat.
- ...pieprzonego Wratslava też... - dodała Sirena. - Ejże, łapy precz od miecza! - wrzasnęła na widok Yakoba sięgającego z zaciśniętymi ustami po rękojeść nefratowego ostrza i zerwała się na równe nogi.
- Przepraszam - mruknął nefrat. - Odruch bezwarunkowy.
- Tak, wiem. Jak to tam się nazywa? - wampirzyca siadła na fotel.
- Imperatyw lojalności. Dobrze ci radzę, Sirino, jeśli nie chcesz powtórki z naszej ostatniej, hmmm, bójki, zaniechaj takich przemówień.
- Dobra, dobra, nie przypominaj mi tego. Ten cały imperatyw lojalności... O co dokładnie chodzi?
- Wiesz, skąd się biorą nefraci?
- Nie mam pojęcia - przyznała Sirina.
- A ghule?
- Średnio.
- Wytłumaczę ci. Otóż, jeśli pogryziony przez ghula człowiek przeżyje jego atak, a miał pecha, powoli zapada na chorobę zwaną grobową zarazą. Słyszałaś o tym?
- Owszem.
- Otóż, jeśli ma tylko pecha, po prostu umiera. Jeśli miał pecha naprawdę dużego, tuż po śmierci przeobraża się w rasowego ghula. Dotąd wszystko jasne?
- Tak, tak, to wielce zajmujące - Sirina ziewnęła i powachlowała rozchylone usta otwartą dłonią. Widząc minę nefrata uśmiechnęła się wesoło i szybko powiedziała:
- Spokojnie, żartowałam. To naprawdę interesujące. Kontynuuj proszę.
- Hmm... hem... Książę Wratslav wyekstraktował ten, jakby to powiedzieć, jad ze śliny ghula. Potem, dodając różne zioła, zneutralizował niepożądane składniki ghulowego jadu, powodujące na przykład bezmyślność, instynkty typowe dla ścierwojadów albo daleko idące zmiany w wyglądzie, choćby długie kły, czy, dajmy na to, szpony. W ten sposób powstała odmiana ghula, którą masz przed sobą.
- No, a gdzie ten imperatyw?
- Jak wiesz, człowiek, który napije się wielokrotnie krwi wampira nawiązuje specyficzną nić telepatyczną łączącą go z wampirem, którego krew pił. Tyle, że taki człowiek prędzej czy później sam stanie się wampirem.
- Tyle to wiem. Gireno vatr Cariblut mnie tak załatwił, skurwysyn zasrany. Ale żadne nici, szczerze mówiąc, nas nie łączą.
- Bo piłaś jego krew tylko raz, tuż przed śmiercią. My, ghule-nefraci, nie możemy stać się wampirami, bo, ogólnie rzecz biorąc, już jesteśmy ożywieńcami. Nasze serce nie bije, a oddychamy z przyzwyczajenia. Ale nić telepatyczna zostaje.
- Rozumiem. A gdybym tak nakarmiła cię własną krwią, hę?
Nefrat uśmiechnął się pobłażliwie.
- Zapomnij. Liczy się najmocniejsza krew. Krew Wratslava jest naprawdę potężna, a ty, wybacz, przy księciu jesteś zwykłym podlotkiem...
Nefrat urwał nagle. Utkwił wzrok w przeciwległej ścianie. Sirina podążyła oczami za jego spojrzeniem. Ze ściany wyłonił się upiór. Ubrany był w szatę, która zdawała się pochłaniać światło wokół. Jego twarz przypominała czaszkę. Upiór zawył potępieńczo i przepłynął przez całą komnatę, po czym zniknął w ścianie, na której wisiał obraz kobiety w falbaniastej sukni balowej.
- Atrakcje tu masz, nie ma co - rzekł nefrat i potarł czoło.
- Nie da się ukryć, nefracie. Dzięki za zajmującą pogadankę. No, ale chyba musimy już iść. Twój koń niechybnie ściąga w to miejsce całe plugastwo tych ruin, a i ty, nie obraź się, niewątpliwie wzbudzasz sensację wśród miejscowej populacji upiorów. Patrzcie go, szemrają pewnie, ghul, a mieli ozorem jak najęty, zamiast ogryzać ze smakiem stuletnie gnaty.
- Mhm... - mruknął nefrat i wstał z fotela.

***

Sirina siedziała przed nefratem w siodle, nefrat jedną ręką trzymał lejce, drugą kibić Sireny i wąchał jej włosy. Pachniały rumiankiem.
- Wkrótce będziemy w karczmie Wulfana - rzekł Yakob. - Akurat na czas, bo wkrótce słońce wzejdzie.

***

- Ho, ho... Widzę, że długo nie zabawiłeś w dziczy, Yakobie! A kogo to przyprowadziłeś ze sobą, jeśli można wiedzieć?
- Sirena zan Cariblut. Podobno się znacie - odparł Yakob, patrząc na Wulfana.
- Jakże mógłbym zapomnieć to nadobne lico! - Wulfan przesadnym gestem skłonił się Sirenie. - Witam w moich skromnych progach, panienko. Ej, Glump! - krzyknął Wulfan w stronę zaplecza - Przynieś no wody ze studni, trza przemyć ławy, przecież jaśnie panna nie będzie siedzieć przy takim chlewie, za przeproszeniem jaśnie panienki.
Nefrat i panna z rodu Cariblut zasiedli przy jednym ze stołów. Oprócz Wulfana, w karczmie nie było nikogo. Właściciel skoczył na chwilę za szynkwas, spod którego wyjął spory gąsior wina. Sirena skrzywiła się nieznacznie, na twarzy Yakoba odmalowała się nieopisana błogość. Karczmarz nalał wina do trzech kubków.
- No to za spotkanie w tak zacnym gronie. Przedni rocznik, obiecuję, że obyło się bez ceremonii chrztu - rzekł Wulfan i przechylił kubek. Yakob nie pozostał w tyle. Sirina lekko umoczyła usta w winie i odstawiła kubek.
- Gdzieś ją zdybał? - spytał Wulfan nie odrywając oczu od Sireny?
- A spała pod mostem. Żal mi się biedaczki zrobiło...
- Nie wierzcie mu, panie Wulfan... - odparła Sirina.
- Nie wierzę. I nie mówcie mi per pan.
- Dobrze, Wulf. Tak może być?
- Może, może! No więc, gdzieście się spotkali?
Nefrat zagulgotał coś niezrozumiale, albowiem właśnie przechylał kubek wina. Sirina zachichotała lekko.
- Aaaa... Miał tarapaty, biedaczyna. Przybyłam, jakby to powiedzieć, jak ten rycerz na białym koniu, by ratować dziewicę przed srogim despektem, a kto wie, może i nieplanowaną ciążą?
- He, he, he! - zarechotał Wulfan. - Co ja widzę, Yakob, czy mnie się zdaje, czyś pokraśniał jak rzeczona wyżej dziewica, gdy jej zaproponowali jacy bezwstydnicy stosunek analny?
- A czego tu się wstydzić? - spytał z głupia frant Yakob.
- Niby niczego, a dziewice i tak kraśnieją - odparła Sirina, która w lot chwyciła sposób wysławiania się Wulfana.
Nagle drzwi do karczmy otworzyły się i do środka wpadł Glump. Promienie słońca oświetliły wnętrze, na szczęście nie sięgając ławy. Sirina poruszyła się niespokojnie.
- Mości Wulfanie, wiadro zaklinowało się we studni i nijak go wytargać. Pomyślałem tedy... - od wejścia wydyszał Glump.
- Pomyślałeś, powiadasz. Oj, koniec świata, żeby Glump pomyślał. No, przepraszam kochanieńcy, ale trza wyjaśnić pracownikom jak działa, dajmy na to, kołowrót u studni - co powiedziawszy Wulfan wstał i podążył za Glumpem.
- Zapomniałam, jaki ten człek zabawny - parsknęła Sirina, gdy tylko drzwi za Wulfanem się zamknęły. - A ja, głupia, pomieszkiwałam wśród upirów wszelakich, zamiast tu zażywać uciechy!
- Uważaj - mruknął Yakob. - To jedyny człek, z którym mogę swobodnie porozmawiać, tedy jakby cię kły zaswędziały, pokąsaj lepiej, dajmy na to, framugę albo upoluj sobie mysz.
- A co to ja, kocica jaka, żeby na myszy polować? Nie frasuj się, nefracie, nie sądzisz chyba, że chciałabym kąsać takiego kostucha? Znowu robisz głupie miny, widzę... Ja go kąsać nie będę choćby z przyjaźni, jaką żywię od niedawna do ciebie, chociażeś mi, przyznaję, wtedy, w Vrakenborgu, za skórę zalazł, że hej! Nie bój się. Krzywda mu się nie stanie. No, a poza tym, kto by mnie tymi krotochwilami bawił?
Dalsze wywody wampirzycy przerwało ponowne wejście Glumpa. Za nim wszedł Wulfan, trzymając za kark jakieś szarpiące się stworzenie. Stworzenie, trzeba to przyznać, było nad wyraz waleczne, a klęło plugawie, niczym krasnoludzki kowal.
- No i patrz, panie nefrat, co to za szkodniki tera się lęgną we studniach, takie podłe czasy nastały. Spuścił Glump wiadro, a to-to małe a pyskate jak kurw... O przepraszam panienkę, jak nie wiem co, chyta wiadro i powiada bezczelnie, że jak nie spuścim mu pieczeni z dzika, to nie odda wiadra za żadne skarby świata.
"Szkodnik" miał jasne włosy, umorusaną buzię i szeroko wytrzeszczone, błękitne oczy.
Nefrat zaśmiał się dziko, szaleńczo zaśmiała się Sirina.
- Przypadki chodzą po ludziach - rzekł Yakob zanosząc się śmiechem. - A czasem nawet włażą do studni.
Emblemat użytkownika
Tzeentch
książę wampirów
 
Wiadomości: 1280
Dołączył(a): Śr maja 08, 2002 2:00 am
Lokalizacja: Szczecin

Powrót do Opowiadania



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość

cron