Krucjata

Opowiadania o historiach dziejących się w świecie Laca.

Moderatorzy: Thail, łowcy trolli

Krucjata

Wiadomośćprzez Gerino » N cze 15, 2003 6:30 pm

Skoro przeniesiono nasze wypociny na nowe forum, a Lam życzył sobie osobnych wątków, to proszę bardzo:

I

Deszcz zalewał ulice Midgaardu hektolitrami wody. Strażnicy przy wschodniej bramie, pokrzepieni butelką whisky spali wsparci o drzewce swej broni. Miasto pogrążone było we śnie, ale nie tylko dzieci ciemności nie spały...

Jeździec okrył się szczelniej płaszczem, i pochylił się ku grzywie swego wierzchowca. Od trzech dni starał się przedrzeć przez ciemne lasy porastające Leander. Lasy te rosnące w tej olbrzymiej krainie istniały od zawsze. Nawet najstarsi nie pamiętają ich historii, mówi się jednak, że nikt jeszcze nie wrócił z jego głębi. Strugi deszczu ograniczały widoczność praktycznie do minimum, lecz to o dziwo nie przeszkadzało jeźdźcowi. Czarny jak noc koń galopem przedzierał się przez zarośla porastające wąskie ścieżki, gdy nagle zatrzymał się, ściągnięty lejcami. Zakapturzona postać bezszelestnie zeskoczyła z siodła, i nasłuchiwała. W około rozlegał się szmer liści, lecz najwidoczniej było tam coś jeszcze. Burza szalała, lecz czujny słuch dziwnej postaci słyszał niepokojący trzask. Mało co mogło by sprawić, by posłaniec tracił tyle czasu, i rzeczywiście, to nie było byle co.

Drzwi jednej z kamienic otwarły się ze straszliwym piskiem i wyleciał z nich mały hobbit.
-Nie przychodź tu, jeżeli nie masz do cholery pieniędzy! – wrzasnął gospodarz – a do końca miesiąca masz spłacić te... – tu spojrzał do swojego zeszytu – cztery miliony złotych monet za wódkę!
-DoBrze, tyYlko niE Khrzycz.. yps! ... taK gŁoshnoo...-odpowiedział hobbit zataczając się z lekka
-A poszedł stąd!- rzucił na odchodne gospodarz trzaskając drzwiami starego domu robiącego za karczmę.
Niziołek zygzakując w linii prostej, udał się w stronę ołtarza wielkiej świątyni stolicy Leanderu, Midgaardu, by poszukać choć odrobiny wina mszalnego. Od progu powitało go głośne chrapanie, i szepty modlitw Uzdrowiciela.
-SiieMMa LuDzziska! JaK TaM iDzIe? - krzyknął od progu
-Zamilcz kretynie – odrzekła emanująca dziwną poświatą sylwetka – jest noc i należy..
-SiĘ Bhawić! – dokończyła drobna elfka dźwigając plecak wypełniony wszelkiej maści alkoholami.
-Ehh... idę spać gdzie indziej...-powiedział patrząc z obrzydzeniem na alkohol postawny człowiek, z bardzo owłosionymi rękoma, które wystawały mu spod peleryny.
-SpAdAj absTyNęciiee – wybełkotał hobbit
-LavertAnie, niE PrzyłąCzysz Się?- krzyknęła Sirith za odchodzącym – To CO? PiJemy Morfie??
-Jasne...

Jeździec odsunął kawałek peleryny, i złapał za głownię miecza, z piękną błękitną kulą w rękojeści. Jednak minęła minuta, dwie, a nikt się nie zjawił. Jeździec najwyraźniej zezłoszczony wsiadł na konia, i ruszył w dalszą drogę. W mroku lasu pojawiły się dwie czerwone plamki oczu...

W głębokim lesie przemykała mała driada, wysłana na zwiad. Dotarła do niskiej ścieżki, i ujrzała jeźdźca obok konia. Jednak jej nieludzko wyczulone zmysły wykryły inna postać, emanującą złowrogą, czerwoną poświatą. Driada napięła łuk, wymierzyła w postać, jednak w tym samym momencie podmuch magicznej energii posłał ją kilka metrów w tył...

Kilkanaście dni wcześniej

W spokojnej osadzie w głębi Leanderskich lasów, mieszkańcy robili to co zwykle, gdy nagle nadbiegł Ractius, wódz osady.
-Ludzie, do broni! Potwory, potwory z piekieł – wykrzyczał i pognał do swej chaty
-Za dużo wypił? – spytał się sąsiada rybak
-nie wiem, ale wydaje mi się, że... – zaczął, lecz w tym momencie rozległ się dźwięk dzwonu alarmowego.
Główna brama osady rozpadła się w drzazgi, rozbita przez bestię trzymetrowej wysokości. Miała półtora metrowe kły, i szpony wielkości drzew. Poprzez wyrwę, do osady wdarły się hordy wszelkiej maści plugastwa. Mimo zorganizowanej obrony mieszkańców, osada została zrównana z ziemią, a wszyscy mieszkańcy zabici.
W świątyni położonej u stóp gór północnych, kilku mnichów przechodziło właśnie głównym placem, gdy słychać było dzwon nawołujący do modlitwy. Jednak to nie była pora modłów. Mnich zszedł z wieży, i krzyknął, że w stronę klasztoru nadciągają potężne siły. Kilku gwardzistów natychmiast zabarykadowało bramę. I tak rozpoczął się koszmar...

Morf pod ramię z Sirith zataczając się przemierzali ulicę miasta z pieśnią na ustach, gdy w okolicy wschodniej bramy usłyszeli jakiś hałas. Poszli tam, i ujrzeli dość zwyczajny obrazek, czyli ktoś dobijający się do bram miasta, oraz strażnik bełkotliwie odpowiadający, że otworzą rano.
-Durni strażnicy... – powiedział przetrzeźwiały Morf
-Taa.. biedny ten, który tam moknie – odpowiedziała Sirith
-Ty zagadaj go, a ja mu buchnę klucz
-Dobra
I jak powiedzieli, tak zrobili. Parę chwil później, brama miasta otworzyła się, i do miasta wjechał jeździec. Na reakcję strażników nie trzeba było długo czekać, lecz po krótkiej walce szybko skapitulowali. Jeździec podziękował Morfowi i Sirith, a następnie pognał w stronę świątyni.

Jeździec dojechał do placu świątynnego, i nieopodal baru uwiązał konia. Udał się na ołtarz, i głośnym krzykiem zbudził wszystkich. Przebudzony z drzemki Lavertan miał już wygłosić swój monolog, gdy umilkł i z uwagą spojrzał w stronę przybysza. Ten zdjął kaptur, ukazując młodą, choć pobliźnioną twarz. W migotliwym świetle pochodni pobłyskiwały białe kły jeźdźca.
-Czego chcesz o tej porze Gerino? – spytał z lekka zirytowany Lavertan
-Nie czego ja chcę, czego żądam – odpowiedział wampir – Zbierz wszystkich, jest robota...
-Jaka robota? O drugiej nad ranem???
-Świątynia jest oblężona, przydałoby się jej pomóc...
-A co nas ma obchodzić jakaś świątynia?
-Tyle że to świątynia Lama, naszego boga, a on nie chciał by, byśmy pozwolili na jej bezczeszczenie
-A co z tego będziemy mieć – spytał rezolutnie Tharr – za darmo nawet samego Lama bym nie ratował
-Materialiści. Może to udobrucha bogów, za rozwalenie świątyni przy ostatniej imprezie. Odbudować to jeszcze, ale zlikwidować piętnastometrową dziurę to już coś... – odpowiedział Gerino
-Można się przejść, podobno mają tam wyśmienite borówki – odparł Thail myśląc o kurczaku w borówkach, jakiego mogłaby mu przyrządzić żona
-Zobaczę co się da zrobić - powiedział Lavertan i znikł.

Następnego dnia oddział znudzonych ochotników stawiło się w świątyni. Wszyscy nie wyspani, zmęczeni po nocnych „przeżyciach”, ale skuszeni propozycją małej rozróby udali się w kierunku świątyni. Był miesiąc Smoka, więc temperatura dochodziła do czterdziestu stopni w cieniu. Większość wojowników nosiła swe zbroje w podróżnych torbach, sakwach i plecakach, idąc w podróż jedynie w lekkich szatach. Jednak kilka postaci, trzymających się na uboczu, nosiło długie ciemne szaty, zakrywające każdy, nawet najmniejszy skrawek ciała. Morf właśnie wracał od fontanny, cały mokry gdy jego uwagę zwróciła dziwna wymiana zdań.
-... tak więc lepiej było im powiedzieć. – z wyraźnym smutkiem powiedziała jedna z zakapturzonych postaci
-Wolę nie wzbudzać paniki. Mało kto z uśmiechem na ustach idzie na pewną śmierć.
-Ale na boga, powiedz im, aby choć zbroje włożyli!
-Powiem, ale żadna zbroja im nie pomoże, bo to..... – i w tym momencie postacie zniknęły z pola widzenia Morfa.

Na niskim postumencie pośrodku placu zmaterializował się Lavertan, i podniesieniem ręki uciszył gwar rozmów.
-No dobra... wszyscy są? – spytał monotonnie
-Nie, nie ma jeszcze Thaila, mówił, że ma coś do załatwienia – krzyknął jakiś człowiek
-Nie, nie, już jestem odpowiedział Thail, musiałem załatwić prowiant – krzyknął mnich nadchodząc z południa, i ciągnąć za sobą wóz wielkości małego domu, wypełniony wszelkiej maści pieczonymi zwierzętami, gąsiorami wina, puszkami piwa, i zapasem mielonki Tolariańskiej, jaka mogłaby wyżywić całą armie.
-Taaak..., a więc ruszajmy – powiedział zrezygnowany Lavertan szepcząc cos pod nosem...

Brygada łowców przygód maszerowała gęstym lasem, hobbici przemykali na przedzie, wypatrując zagrożenia. Ponad lasem, oraz w koronach drzew, dostrzec można było czarne cienie przelatujące nad oddziałem.
Lavertan unosząc się lekko nad ziemią zatrzymał się, a gdy wszyscy przeszli, podleciał do zakapturzonej postaci, która wyłoniła się z nikąd.
-Hmm tak patrzę na nich, i myślę, po co tam idziemy
-Gdy wszyscy usłyszą o masakrze oddziału wyszkolonych ludzi (i nie tylko ludzi) to może przybędą.
-Oby, a co zrobisz, by samemu nie zginać.
-Powiedzmy, poczekam w odwodzie. – Powiedziała postać śmiejąc się diabolicznie, i ukazując śnieżnobiałe kły...

Kilka kilometrów przed świątynią, drużyna zatrzymała się, na czymś, co kiedyś było osadą. Było, bo ciężko jest mieszkać w czymś, co jest ledwie pogorzeliskiem chat, i stert trupów. Kilku mniej odpornych poszło w krzaki powstrzymując się od zwrócenia posiłku, reszta zaś w milczeniu kontemplowała ten ponury widok. Nie chcąc bezcześcić pamięci zmarłych, wszyscy obeszli bokiem, to przygnębiające miejsce.
-Jeżeli teraz bełtają, to co będzie później? – spytał Tharr zdejmując na noc kaptur
-Nie interesuj się. Lepiej zwołaj naszych, musimy coś omówić – odrzekł chowając pelerynę do sakwy.
Tharr rozpłynął się w ciemności nocy. Gerino długo patrzył w próżnię, gdy ze stanu otępienia wyrwał go trzask łamanej gałązki. Wampir nawet nie odwracając się powiedział grobowym tonem
-Odejdź
-Czemu? – powiedział zaskoczony gnom
-Odejdź jak proszę
-A co? To już posłuchać nie można?
-Odejdź
-A kim ty jesteś by mi rozkazywać? – powiedział gnom wyjmując miecz
-Masz rację, nie będę się z tobą bił. Mam za dobre serce – dodał uśmiechając się diabolicznie – Ale za nich nie ręczę – powiedział wskazując na las wokoło. Z okolicznych zarośli wyłoniło się kilkanaście postaci, choćby Morf, Thail, Lavertan, Tharr i kilku innych.
-Nic mi nie zrobicie! Nie będziecie bić słabszego! – powiedział nie wierząc we własne słowa gnom ściskając w rękach cieniutki miecz. W tym momencie rozległ się świst strzały, która wytrąciła broń z rąk porywczego osobnika. Kilkadziesiąt metrów dalej stał elf ze spuszczoną bronią, patrząc bez emocji w stronę polany.
-Ładnie strzelasz jak na nowicjusza – Powiedział wampir
-Celowałem w głowę. Ale co tam. – odrzekł elf
-O, a gdzie się podział ten mały? – spytał się Thail
-A tam pobiegł – odpowiedział mu Morf – szybko dość, hehe
-Wszyscy są? – spytał Gerino wyjmując miecz
-Chyba tak – odrzekł któryś z obecnych
-No to słuchajcie.. –zaczął mówić wampir

Następnego dnia drużyna ruszyła w stronę świątyni, wiedzeni przez Thaila, który na koniu tylko czekał na okazję do oddalenia się. Większość znanych wojowników, którzy zebrali się wczoraj, zniknęło. Gdy doszli do stromej skarpy, oczom im ukazał się straszny widok. Powstrzymywana magią armia wrogich potworów, napierająca na klasztor, miała wielokrotną przewagę. Thail krzyknął – DO ATAKU! - i przeczekał szturm wojowników. Gdy ostatni maruderzy rzucili się w bój, Thail galopem uciekł w sobie znaną stronę.

II

W małym obozie położonym głęboko w lesie, kilkanaście osób siedziało przy ognisku. Gerino trenował fechtunek z Tharrem, Morf transportował cudzy majątek do swych kieszeni, a Lavertan czytał jakieś mądre księgi. Z oddali rozległ się dźwięk kopyt. Galopem w środek obozu wpadł Thail, wraz z dwoma krasnoludami.
-I jaka jest sytuacja? – spytał Gerino rozpaczliwie starając się uniknąć ciosów Tharra
-A jaka może być, wielka dziura w ziemi i sterta trupów.. – smutno odrzekł mnich
-Dobra, niech ktoś napisze raport, i wracamy – odrzekł wampir rozglądając się za drugą połową swej dzidy

Późnym wieczorem, do miasta wjechał mały oddział ludzi. Zeszli z wierzchowców nieopodal baru, i udali się do świątyni. Podszedł do nich burmistrz, i rzekł
-Słyszałem o wielkiej tragedii, już rozesłałem wezwanie do walki
-Dziękuję, za kilkanaście dni, powwiniśmy być gotowi do wyprawy – odrzekł wampir
-Dobrze. Damy znać, gdy drużyna będzie gotowa. – powiedział burmistrz, i oddalił się.

Następnego dnia, Gerino udał się do karczmy, by omówić szczegóły planu z Lavertanem. Owinąwszy się płaszczem wszedł do karczmy i udał się do stolika w ciemnym kącie pomieszczenia.
-Witaj – rzekł wampir zdejmując kaptur, i siadając przy stole. Lavertan wyjął z plecaka dwie butelki, skinieniem palce otworzył je i rzekł
-Witaj. Rozumiem że napijesz się.
-Dobrze rozumiesz – powiedział Gerino uśmiechając się gorzko
-A więc wytłumacz mi tą jedną rzecz – rozpoczął dyskusję Lavertan ocierając usta z pianki – Jak zamierzasz go zdobyć? Przecież dobrze wiesz, że tam się nie da dostać. No chyba ze dysponujesz kilkunastotysięczną armia, a cała regularna armia połączonych miast, i wszyscy nasi najlepsi wojownicy nie dysponują taką siłą!
-Ale jest jedna tak potężna armia – powiedział wampir rozbijając pustą butelkę o ścianę
-Heh, masz rację, ale łatwiej było by w pojedynkę rozgromić tą armię, niż nakłonić ja do współpracy
-Wiem o tym dobrze, więc nie będę z nimi negocjował. Po prostu przekonam ich, że oni, to my, a my to oni, rozumiesz?
-Nie bardzo, ale chyba wiem do czego zmierzasz – odpowiedział Lavertan przeglądając plecak w poszukiwaniu czegoś
-Właśnie, ale to nie będzie łatwe
-A czy ktoś mówił, że to ma być łatwe? – odparł nieśmiertelny wyjmując olbrzymią mapę jakiegoś terenu – chcesz się porywać na coś takiego, to kombinuj
-Część roboty mamy już za sobą. Nasłanie armii piekieł na okoliczne wioski udało się w stu procentach. Władze już przygotowują kolejną przynętę. A teraz patrz jak zrobimy – rzekł wampir, i pochylił się nad mapą.

Postać w popularnej ostatnimi czasy pelerynie przemierzała drogę z Midgaardu do Solace, by odebrać raport o stanie wojsk i dostarczyć rozkaz wymarszu. Było już dobrze po północy, wiał silny porywisty wiatr, i ostro zacinał deszcz zmieniając trakty w trzęsawiska. Jeździec dostrzegł w oddali przed sobą postać, bez konia, całkiem nieruchomą, odzianą w zbroję barwy chaosu. Noc okrywała twarz postaci, nie pozwalając rozróżnić rysów. Stała ona w poprzek drogi, blokując ją całkowicie. Jeździec ściągnął konia kilka metrów przed dziwnym osobnikiem, i krzyknął
-Zejdź mi z drogi, jestem posłańcem.
-Pożegnaj się – rozległo się wewnątrz głowy posłańca – bo później nie będziesz miał okazji
Zrozumiawszy, co się dzieje jeździec zeskoczył z konia ułamek sekundy przed tym, jak wierzchowca rozerwała kula ognia. Wampir zdjął kaptur i wyciągnął miecz z pochwy i uskoczył przed kolejnym pociskiem. Zamachnął się, i ciął ukośnie przez głowę, jednak ostrze przecięło powietrze. Dziwna osoba stała kilka metrów dalej, z obnażonym złotym ostrzem. Wampir podbiegł do niej i ciął lekko w pionie, a drugą ręką zdradziecko zamachnął się krótkim sztyletem. Ostrze uderzyło w puklerz, rozpryskując się na tysiące kawałków. Postać wykonała dwa błyskawiczne cięcia, pierwsze złamało miecz posłańca, drugie odcięło mu głowę.
-I rozkaz już nie dojdzie – powiedział osobnik uśmiechając się diabolicznie. – No to pa – powiedział do trupa, i znikł w rozbłyskach światła.

Gdy nastał ranek, do stolicy Leanderu wjechał młody człowiek. Udał się do baru, gdzie jak sądził spotka odpowiednia osobę, by przekazać jej, dość niecodzienny zresztą, podarunek. Wszedł do środka, i ujrzał dwie sylwetki śpiące nad dużą mapą. Podszedł do ich stolika, i rzekł.
-Proszę panów!
Odpowiedziało mu chrapanie.
-Proszę panów! – tym razem krzyknął
-Eee co? – spytał się zaspany wampir
-Mam coś, co znalazłem na trakcie z Solace
-A co mnie to obchodzi – odburknął Gerino
-Raczej dużo – rzekł młodzieniec i podał spory worek wampirowi. Gerino otworzył go, spojrzał do środka i bez słowa podał obudzonemu już Lavertanowi. Ten spojrzał do środka i rzekł powstrzymując się od bełtania
-O mój boże.... co to za nieszczęśnik?
-Mój poseł, Khrell. W dwóch częściach. Oddaj to uzdrowicielowi, niech cos z tym zrobi, i urządzi pogrzeb. – rzekł bez emocji młodzieńcowi.
-Czy on miał zginąć? – spytał Lavertan
-Nie, na boga, nie... coś poszło nie tak – rzekł wampir i pięścią złamał stół na dwie połowy.

III

Kolejnego dnia, a był to Dzień Wielkich Bogów, na cmentarzu miejskim odbył się pogrzeb zmarłego tragicznie Khrella. Zjawiło się nie wiele osób, większość była zajęta przygotowaniami do wymarszu. Grupa jeźdźców, zostawiwszy odpowiednie polecenia w Midgaardzie i Tolarii wyruszyła w niebezpieczną drogę do Solace. Gdy dotarli do wąskiej ścieżki na trakcie do stolicy Valisandrii ujrzeli ślady krwi należącej do niefortunnego posłańca. Zatrzymali się na moment, leczy by nie tracić czasu ruszyli w dalszą drogę. Nagle za nimi rozległ się huk, a w snopach iskier pojawiła się ta sama, mroczna sylwetka. Jeźdźcy nauczeni doświadczeniem natychmiast wyciągnęli broń, lecz nie atakowali. Postać odezwała się posępnym głosem
-Nie dostarczycie tych rozkazów – rzekł diabolicznie nieznajomy
-Zrobię co będę chciał, i nikt mnie nie powstrzyma! – krzyknął nie mniej diabolicznie wampir zdejmując kaptur.
-Założymy się? – rzekła postać i nieznacznie poruszyła rękoma. Wampir wyczuł impuls mocy i błyskawicznie odchylił się w lewą stronę. Ognista kula osmaliła mu włosy, jednak co ważniejsze, przeżył.
-Spadamy – wrzasnął rzucając jakiś pakunek w stronę wroga. Drużyna ruszyła galopem, a pakunek eksplodował niewiarygodnie jasnym światłem. Te zaś gdy dosięgło nieznajomego spopieliło go w jednej chwili.
-Co ty mu zrobiłeś? - spytał się drobny hobbit Gerina.
-Po tych ciemnych śladach na ciele Khrella zorientowałem się, że to nieumarły, a jak wiadomo światło jest dla nich zabójcze. Dla mnie zresztą też – rzekł wampir uśmiechając się z lekka.

Z samego rana podróżnicy dotarli do bram bogatego miasta Solace, a następnie udali się do biura kapitana straży, by wydał odpowiednie rozkazy. Bez chwili zwłoki sformowali oddział, który wyruszył do Leanderu, by stawić czoło armii piekieł. Na szpicy jechali konno znani już nam podróżnicy wraz z kapitanem straży.
-Pojedziesz na Plac Świątynny w Midgaardzie, tam nasz człowiek da ci kolejne wskazówki.
-Dobrze, ale czemu nie jedziecie z nami? Chyba jako śmietanka naszych wojowników powinniście atakować w pierwszej linii?
-My zaatakujemy od tyłu, by wesprzeć regularne oddziały. – odrzekł spokojnie Gerino
-Jak tam chcesz... – odparł zrezygnowany kapitan.
Wampir ściągnął konia, i podjechał do Thaila, przeglądającego jakiś magazyn.
-On coś podejrzewa – szepnął wampir i zaklął soczyście.
-A co on może zrobić? – odrzekł mnich chowając czasopismo do sakwy przeczuwając dłuższą dyskusję.
-Heh, co on może zrobić. Oprócz tego, że jest świetnym wojownikiem, to on ma namówić te zgraję niedorobów, by szarżowali na olbrzymią armię. Chyba że ty wolisz się poświęcić.
-No dobra, ale jak zaatakują i wygrają?
-Nie wygrają, ba, nie ma na świecie drugiej takiej potęgi, oprócz Niego.
-Czy naprawdę chcesz to zdobyć? Czy myślisz że nie porywasz się z motyką na słońce?
-Nie Thailu. Mam dość boskiej władzy, ich uzurpatorstwa i wredoty. Odrzucili mnie, to ja odrzucę ich.
-Jesteś szalony. Ale po części masz rację. Jednak przy okazji zrobisz coś dobrego, pozbędziesz się dwóch największych złych sił na tym świecie.
-Eee tam – wtrącił się Lavertan – On wreszcie odbije z Jego rąk tylu biednych ludzi. Rany, jak oni tam muszą żyć...
-Co mnie to obchodzi, ja chcę władzy! – powiedział grobowym tonem wampir i odjechał daleko w przód...

Trzech konnych jeźdźców ubranych w czarne zbroje jechało traktem w stronę Valisandrii, rozmawiając ze sobą. Na proporcach przy ich siodłach widniało godło sił zła. Kilka kilometrów przed nimi kłócąc się jechali Tharr z Gerinem. Nagle Tharr zatrzymał się i gestem ręki to samo nakazał towarzyszowi. Z oddali usłyszał stukot kopyt.
-Chodź – powiedział półgłosem większy wampir
-Ty na lewo ja na prawo – odrzekł Gerino.
-Dobra – odrzekł Tharr
Poszli w swoje strony i uwiązali konie kilkanaście metrów od traktu.
Z zachodu nadjechały trzy istoty, głośno rozmawiając.
-Myślisz, że ich pokonamy? – rzekł pierwszy
-Jasne, to tylko kilku chłopów z bronią – odrzekł inny stwór
-No nie wiem.. – z powątpiewaniem rzekł ten pierwszy. W tym momencie z drzew spadły dwie postacie z obnażoną bronią. Tharr kopniakiem zrzucił pierwszego potworka z siodła, a Gerino pogruchotał pancerz i kilka żeber drugiemu. Tamci pozbierawszy się z ziemi wstali i sięgnęli po broń, lecz ze zdziwieniem stwierdzili, że jej nie mają. Kilkanaście metrów dalej stał Morf trzymając kilka mieczy, noży i innego żelastwa. Stworki rzucił się na niego, lecz wampiry były szybsze. Tharr skoczył w ich kierunku i robiąc piękny piruet w powietrzu ściął dwie głowy na raz wspaniałym cięciem z backhandu. Gerino nie chcąc być gorszy wyciągnął drugi miecz, i błyskawicznymi cięciami wypisał „Ad Nocturn” na zbroi wroga, a kolejną serią przerobił twarz oponenta na tatar.
-Ech... nie ma jak mała potyczka przed obiadem – rzekł wampir chowając broń, i wyrywając serce z klatki piersiowej trupa
-Masz absolutną rację – rzekł Tharr czyniąc identycznie.
-Bleee – obrzydził się hobbit – obrzydliwość – zaczął narzekać obrabiając zwłoki ze wszelkich kosztowności. – O! Ten jeszcze żyje! – zdziwił się Morf podrzynając gardło odpornemu potworkowi.


III


Armia z Solace dojechała do bram Midgaardu, lecz w lekko zmienionym składzie. Mianowicie nie było w niej tych najsławniejszych wojowników. Na placu głównym do burmistrza podjechał kapitan straży Solace i rzekł
-Miałem coś odebrać
-A tak, oczywiście odrzekł burmistrz zapatrzony w wielką armię, podając kopertę żołnierzowi. Ten otworzył ją, i wielce zdziwiony krzyknął
-Całość Baczność! Przygotować się do wymarszu!
Już dwa kwadranse później w stronę wroga maszerowała jedna z największych armii tego świata, przynajmniej tak wszyscy myśleli. No może nie wszyscy....

Kilka godzin po zmroku mały hobbit na dziwnym rumaku jechał kłusem polną drogą. Kilka stajań za nim jechał mały oddział złożony z wszelkiej maści istot: elfy, hobbity, krasnoludy, ludzie i rzecz jasna wampiry. Morf, bo nim był hobbit, zatrzymał się, wyciągnął broń, i zaczął nasłuchiwać. Jednak w promieniu wielu mil nie było niczego, co mogło by zagrażać misji. Wszelako wyczulone zmysły hobbita wyczuły zagrożenie
-Co u diabła! –zirytował się zwiadowca - Gerino! Stój! – przekazał telepatycznie wampirowi.
-Co się stało? – odpowiedział wampir, jednak nie doczekał się odpowiedzi. –Hej, do broni, naprzód! – wrzasnął Gerino chwytając za głownię miecza. Za nim identycznie postąpili inni, i ruszyli galopem w stronę hobbita. Gdy dotarli na miejsce ujrzeli wysoką postać, identyczną jak ta, która zabiła Khrella, wykonującą błyskawiczne cięcia mieczem, oraz rozmazaną postać hobbita w śmiertelnym tańcu tnącą dwoma sztyletami. Jeden z elfów napiął łuk i wymierzył w postać, gdy Tharr powstrzymał go ręką
-Zostaw, bo trafisz Morfa. – powiedział spokojnym tonem wampir
Morf wykonał obrót o trzysta sześćdziesiąt stopni tnąc ukosem przez szyję, oponent uchylił się przed ostrzem, lecz drugie identyczne odnalazł w swych plecach. Potem była już tylko masakra. Po tym krótkim incydencie drużyna ruszyła w dalszą podróż, nie wiedząc, że cały czas jest obserwowana. W koronach drzew całej scenie przypatrywała się postać okryta mrokiem. Po wszystkim bezszelestnie zeskoczyła i podeszła do tego, co zostało ze stwora.
-Głupcze, czy ty już nic nie potrafisz załatwić??? – powiedział syczącym, jadowitym głosem – czy znowu wszystko muszę sam robić??? – zagrzmiał i kopnął zwłoki w krzaki. Następnie wielkim susem wskoczył na drzewo i znikł w leśnej gęstwinie.

W ciemnym pomieszczeniu, którego ściany pochłaniały ciemności, postać w kapturze barwy nocy podeszła do postumentu. Na nim, pod magiczną kopułą leżała mała skrzynka.
-Idioci, chcą mi Go odebrać... Niech próbują! – rzekła postać odchodząc w mrok.

Armia Trzech Miast zmierzała w kierunku armii piekieł, która aktualnie obozowała na terenie zniszczonej świątyni. Gdy na szczycie wzgórza kapitan straży Solace spojrzał na wroga pomyślał – niech Bogom będą dzięki, że mamy uciekać... tylko czemu na północ? Przecież tam nic nie ma! Nie moja sprawa...
-Żołnierze! – rozpoczął odprawę – przejdziemy lewą stroną obok wroga, i zaatakujemy ich z północnego wschodu. Po uderzeniu wycofujemy się na północ. Zrozumiano?
-Tak jest! – rozległ się krzyk. Kilkanaście minut później zajęto pozycje do ataku. Kilka tysięcy zbrojnych uderzyło na niepoliczalną armię piekieł. Po chwili armia znajdowała się już w stanie ucieczki, gdy stwory bez problemy zgniatały opancerzonych rycerzy, a ciosy wrogów nie czyniły na nich najmniejszego wrażenia. Z północy wyrastały wielkie góry, i właśnie w nie uciekała „niezwyciężona” armia.
-I po co było tu przychodzić? - krzyknął jeden z rycerzy
-Nie mam pojęcia, ale grunt, że żyjemy – odpowiedział mu inny
Już poza górami przed uciekającymi pojawił się wielki ocean, ale kapitan straży wedle rozkazów pogalopował śmiało przed siebie. Zdziwiona armia spojrzała na niego, i ujrzała jak ich dowódca przebija się przez magiczną iluzję. Inni postąpili za nim, a to co ujrzeli po drugiej stronie przeszło ich najśmielsze oczekiwania.

Po drugiej stronie iluzji rozciągała się wielka, pogrążona w mroku kraina, gdzie wszelkie życie było praktycznie wytępione. Pokrzywione, okaleczone drzewa, spalona ziemia, zdeformowane rośliny tworzyły ten ponury krajobraz, a w oddali, na horyzoncie widać było kontury zamku. Niebo przecięła błyskawica oświetlając martwą ziemię; dowódca spojrzał ponownie na kartkę i spalił ją.
-Słuchajcie, mamy jechać wprost na ten zamek, a gdy zobaczymy jakiekolwiek wrogie istoty, to spadamy! – Krzyknął kapitan.
Jak powiedział, tak zrobili i już kilka minut później wznosząc tumany kurzu armia jechała w kierunku zamczyska. Później, w tym samym miejscu znikąd pojawiła się armia piekieł, i szybko namierzywszy uciekinierów ruszyła za nimi.
-Ha! To stąd pochodzą! Zmiażdżymy ich! – krzyknął dowódca wrogiej armii, i ruszył za uciekającą armią. Kilka kilometrów przed siłami zbrojnymi Trzech Miast wyjechał mały oddział zwiadowców właściciela krainy. Zgodnie z rozkazami wojsko rozpierzchło się na obie strony starając się niepostrzeżenie wrócić do domu. Piekielne siły wyjechały więc dokładnie naprzeciw zwiadowcom.
-Stójcie! Czego tu szukacie? – powiedział ciemny elf-zwiadowca
-Milcz! I powiedz gdzie oni są! – odrzekł piekielny dowódca
-Hehehe.... głupiec... No cóż, żegnam! – odrzekł zwiadowca i wraz z towarzyszami zawrócił do zamku. W tym momencie ciemny elf znalazł strzałę w swym ciele.
-Uciekać! – krzyknęli zgodnie jego towarzysze i ruszyli do ucieczki, nie dane im było jednak wrócić do domu.

-CO? Atakują nas? Kto?! – rzucał się zakapturzony osobnik chodząc w sali tronowej
-Armia piekieł panie – odrzekł dowódca jego armii, wysoki i postawny krasnolud.
-ONI? Nas? Do czego to doszło... No to zabijcie ich...
-Hmm... to nie będzie proste. To spora armia
-Głupcze, ja dysponuję największą potęgą tego świata! – żachnął się osobnik i odszedł w mrok rzucając na odchodne: - Poślijcie tam wszystkie siły...

Już kilka godzin później walka rozgorzała na dobre. Siły nieumarłych i dzieci chaosu starły się z demonami, bestiami i wszelkiej maści potworami w największej bitwie jaką ten świat kiedykolwiek widział. Krew zbrukała szarą ziemię powoli zmieniając jej barwę na karmazyn. Spuśćmy jednak zasłonę milczenia na dzieje tej bitwy, bowiem co innego się działo z przeciwnej strony zamku.

-Słuchaj, czy to dobry pomysł? – zaczął Morf
-Cii.. słyszysz to? – odrzekł Gerino
-Jasne, że słyszę, głuchy nie jestem – odburknął hobbit
-No to się zamknij i wspinaj! – wściekł się wampir
Kilkanaście sylwetek wspinało się po pionowej skale na szczycie której stał zamek ciemności. Właśnie wdrapali się na dużą półkę skalną, gdy z jaskini naprzeciwko wyłoniła się drobna postać.
-Ty! – krzyknęła postać wysokim, melodyjnym tonem – Czego tu szukasz?
-Mógłbym Cię spytać o to samo, moja droga – odrzekł Gerino
-Od słów do czynów, pozdrów ode mnie żniwiarza! – powiedziała hobbitka odgarniając długie, jasne włosy.
-Czekaj, może ze mną spróbujesz? – zasłonił jej drogę zakapturzony (jak każdy wampir) osobnik.
-A kim ty jesteś, by MI przeszkadzać? To moja sprawa kogo chcę zabić! – odparła hobbitka sięgając po broń
-Hmm nie do końca... Mów mi Slaanesh – rzekł wampir zdejmując kaptur i wyciągając miecz. Reszta osób weszła do jaskini by obserwować walkę. Na wąskiej półce skalnej długości dziesięciu metrów i szerokości trzech rozpoczął się pojedynek. Hobbitka wyjęła krótki miecz, czy raczej sztylet i skoczyła zwinnie tnąc z prawej strony, lecz ostrze przeleciało przez oponenta jak przez powietrze. Wampir uśmiechnął się lekko, i błyskawicznie ciął z góry. Przeciwniczka przepuściła cięcie z lewej strony, ale wampir podparł się ręką i kopniakiem posłał zabójczynię na ścianę. Ta jednak wstała, otarła krew z kącików ust i z miejsca wykonała pełny obrót w powietrzu posyłając w Slaanesha kilkanaście wirujących ostrzy; wampir saltem do tyłu uchronił się przed atakiem, ale tuż koło jego brzucha świsnęło ostrze miecza hobbitki. Wampir płynnym młynkiem zbił ostrze i ciął poziomo z klęku. Tym razem ostrze przecięło stal puklerza, który zbrukał się krwią. Hobbitka przyklękła i jęknęła – skurwiel...
Nie zrażony tym wampir opuścił broń, lecz jak się okazało mylnie, bowiem niska osóbka już szarżowała trzymając tym razem długi miecz, z elfickimi inskrypcjami na klindze. Slaanesh nie czekając na atak sam wyprowadził ukośne cięcie i wykorzystując impet uderzenia wykonał piękne salto nad przeciwniczką; wylądował i ciął z biodra kolejny raz raniąc przeciwniczkę, tym razem dużo poważniej. Ta padła na ziemię, i plując krwią starała się podnieść.
-Daj sobie spokój...-rzekł wampir wycierając miecz
-Nigdy – rzekła hobbitka łykając jakąś tabletką. Momentalnie krwotok ustał, a sztylet rzucony przez zabójczynie utkwił w ramieniu wampira.
-No to poczekam, aż zginiesz – rzekła z statysfakcją – jaki chcesz nagrobek? „Kobieta mnie biiijeee” ???
-Ja już nie żyje kochana – odrzekł Slaanesh spokojnie wyciągając ostrze z ramienia – trucizna na mnie nie działa. A na ciebie? – krzyknął odrzucając broń, chybił jednak.
-Nie wiem, nigdy nikt mnie nie zranił
-Kiedyś musi być ten pierwszy raz... – uśmiechnął się długozęby
-No dobra, koniec rozgrzewki, giń!
Ostrze ponownie przecięło powietrze, choć wyraźnie wampir tam stał.
-Jak do jasnej cholery ty to robisz? – zdziwiła się hobbitka poprawiając uchwyt
-A taka sztuczka
-Grr..- warknęła dziewczyna po raz kolejny tnąc powietrze, tym razem jednak wampira tam nie było, był kilka metrów wyżej. Spadł po chwili tnąc prosto wybijając miecz oponentce.
-Hmm no dobra, to ja się pożegnam – szepnęła hobbitka rozglądając się rozpaczlwie – no to pa! – rzuciła wskakując w portal...

Po tym drobnym incydencie drużyna ruszyła w dalszą wspinaczkę, z małym opóźnieniem na opatrzenie Slaanesha. Po kilku godzinach byli już przy tylnich murach zamku, a tam wbrew ich oczekiwaniom nie witała ich gwardia lecz małe drzwi zrobione z trzciny, które pasowały w kamiennym murze jak świni siodło. Nie mając innego wyjścia wampiry i inne stworzenia weszły w dziwne wrota, które zamknęły się za ostatnim...

Gdy cała dziesiątka weszła do środka przywitała ich ciemność, po chwili jednak rozwiana przez pojawiające się wzdłuż długiego korytarza pochodnie. Tunel był długi, wąski tak ,że musieli iść przez niego gęsiego. W pewnym momencie doszli do małej komnaty, z której prowadziło pięć wyjść.
-No dobra, rozdzielmy się. Jakbyście doszli, to krzyczcie. Jak coś się wam stanie to też krzyczcie – powiedział Tharr
-Nie omieszkam – rzucił sarkastycznie Morf.
I poszli: Tharr z Gerinem, Thail z Lavertanem, Morf ze Slaaneshem i na końcu Niaziek z Reifem. W ramach wyjaśnienia kilkanaście towarzyszących im osób zostało u podnóża góry bo opóźnić ewentualną pogoń.

Reif szedł przodem oświetlając korytarz nikłym płomieniem. Tunel zwężał się coraz bardziej, zmuszając obu podróżników do pochylania się. Kilka minut i kilkaset kroków dalej doszli do sporej kolistej komnaty. Krata za nimi spadła z hałasem; pierwsze drzwi od lewej (a było drzwi troje) otworzyły się, i z ciemności wyłonił się wysoki elf.
-No to macie w papę – rzekł elf wyjmując miecz
Reif spojrzał na Niazka i posłał elfa na ścianę jakimś czarem.
-Taaa... jeszcze się zmęczę.. – rzekł Niaziek
Otworzyły się drugie drzwi, i wyszedł z nich krasnolud. Sytuacja powtórzyła się, i tak jeszcze trzy razy. Po obejrzeniu dokładnie pomieszczenia obaj zgodnie stwierdzili, iż nie ma tu nic ciekawego, i wrócili do rozwidlenia dróg.

W tak zwanym międzyczasie hobbit z wampirem szli przez szeroki korytarz, gdy nie z tego ni z owego wyrósł im przed nosem mur.
-No co za debil buduje mur w poprzek korytarza?? – wściekł się wampir
-Eee tam, tu jest pewnie obluzowana cegła, która otwiera przejście – powiedział z przekonaniem Morf, i zaczął obmacywać ścianę. Nagle rozległo się głośny świst, i w szyji Slaanesha wylądowała mała strzałka.
-Masz hobbicie szczęście, że na mnie trucizna nie działa, bo bym ci ręce w... nieważne...
-No co? Każdy może się pomylić – odpowiedział niepewnie hobbit opierając się o ścianę. W tym momencie ściana otworzyła się, robiąc hobbitowi małe kuku.
-Ale ty zapłacisz za mojego dentystę – wybełkotał hobbit szukając swoich zębów
-Buahhaha – roześmiał się wampir idąc dalej tunelem.

Wiele przekleństw później mało fortunna para doszła do sporej komnaty. Nagle z sąsiedniego korytarza rozległ się tupot, i wypadł z niego Lavertan, na wpół żywy.
-Co się stało? – spytał się Slaanesh podając Nieśmiertelnemu piersiówkę.
Lavertan łapczywie wychylił sporą część zawartości i wyszeptał
-On tam był... Czekał na nas!
-Kto?
-Ten walony świr – wybełkotał Lavertan pół przytomnie.
-Ale kto? – zirytował się Morf
-Thail... Thail nie żyje... – bełkotał dalej Lavertan
-Thail? Jak to? – spytał się wampir z przerażeniem w oczach.
-Morf...-Zaczął Lav, jednak nie skończył.
-Co ja? Co ja? – krzyczał bezcelowo hobbit.
-Zostań tu Morf – powiedział Slaanesh – wchodzę tam
-Poczekaj tu - odpowiedział wampir – może Tharr z Gerinem wrócą.
-Niech Ci będzie – odrzekł hobbit odciągając rannego na bok i szukając opatrunków w swej sakwie.
Wampir wyjął miecz, położył go obok siebie na ziemi; następnie poszukał w plecaku małego słoiczka z czarnym proszkiem a od paska odpiął bukłak z wodą. Wychylił kilka łyków i wsypał czarny proszek do środka. Wymieszał zawartość i rozprowadził ja po powierzchni miecza. Ten zaś zaczął złowieszczo błyszczeć. Slaanesh podniósł broń, rzucił spojrzenie na towarzyszy i wszedł w ciemny korytarz...

Wampir szedł korytarzem trzymając zatrutą broń oburącz i rozglądając się nerwowym wzrokiem. Otaczały go kamienne mury, zwilgotniałe i porośnięte mchem. Z przodu widać było dużą salę, do której wojownik jednak nie wszedł doń, tylko wyjął kawałek metalu z sakwy. Następnie rzucił go w stronę komnaty; kamień spłonął natychmiast. Wampir przełknął ślinę i zaczął opukiwać ściany. W pewnym momencie usłyszał głuchy odgłos i w tym miejscu potraktował ścianę kopniakiem. Cegły posypały się w ciemność, odsłaniając korytarz ciągnący się daleko w przód. Wampir odwiązał jeden z wielu małych woreczków od swego pas i wyjął z niego garść świecącego jasno piasku a następnie rozrzucił go w ciemność, rozświetlając drogę.
Ściany tunelu zrobione były z dziwnego materiału, był idealnie gładki z metalicznym blaskiem. Slaanesh szedł do przodu kilka minut aż doszedł do komnaty, całkiem pustej. Nagle podłoga zniknęła, a nieszczęsny wampir wpadł w wielką dziurę...
Slaanesh zjeżdżał, a raczej spadał w dół długą rurą. Nagle rura się skończyła, a spadający wylądował w klatce, zrobionej z dziwnej, magicznej materii. Poza klatką stało metalowe łóżko na którym leżały zwłoki Thaila, a po komnacie przechadzał się wysoki wampir w ubraniu barwy nocy. Jego oblicze skrywane było jednak cieniem. W pomieszczeniu był też ktoś jeszcze, kogo Slaanesh wyczuwał, lecz nie widział.
-Mamy kłopot – powiedział ktoś z nienawiścią w głosie
-Co znowu? Mam dość kłopotów. Mam do jasnej cholery dość problemów jak na jeden dzień! Moje sługi są rozgramiani przez hobbitów, moja armia walczy z moim sojusznikiem, a moja najlepsza zabójczyni Rayavo jest bez większego kłopotu bita przez niego! – grzmiał wampir wskazując ręką na starającego się wydostać Slaanesha. – Co się dzieje, mów Noom! – powiedział do niewidocznego.

Morf starał się właśnie doprowadzić Lavertana do jakiegoś porządnego stanu, gdy z małego otworu w suficie zeskoczyły dwie sylwetki.
-Co z nim? – spytał się Tharr
-Ktoś go poharatał, jednak nic nie mógł powiedzieć gdy go znaleźliśmy
-Ehh.... kolejny nie do użytku – powiedział Gerino wyszukując w plecaku piersiówki. Wampir zdjął przedni puklerz i oddarł kawałek zakrwawionej szaty. Przemył ranę alkoholem i założył prowizoryczny opatrunek.
-Co się stało? – spytał się Morf
-Spotkaliśmy Niazka i Reifa, lecz oni rzucili się na nas!
-Oni? Czemu? – zdziwił się hobbit
-Nie wiem, to pewnie jakaś Jego sztuczka
-Właśnie, kim jest On? – spytał się Morf
-Sam tego nie wiem mój drogi. Ale musieliśmy ich unieszkodliwić, i trochę mi się dostało.
-Czy oni...
-Nie, związaliśmy ich i wysłaliśmy do domu.
-Slaanesh jakiś czas temu zniknął w tym korytarzu i nie wrócił.
-No to idziemy. Tam u góry widziałem jakiś korytarz, a tam po lewej jest kolejny – powiedział Tharr
-Racja. A co z nim? – spytał się drugi wampir
-Hmm nic mu nie będzie, jest tylko ogłuszony. – odrzekł Morf pakując swoje graty do torby.
-Ja z Tharrem pójdziemy górą, ty idź na lewo.
-Dobra.

-Jakiś hobbit idzie głównym korytarzem, a dwa wampiry wentylacją – powiedział Noom wyłaniając się z nicości.
-To ich zabij – odrzekł wampir
-Ja zajmę się hobbitem, ty pozbądź się tych dwóch
-Niech Ci będzie.
Dziwna postać wyszła z pomieszczenia, czy raczej wyleciała, powiem cała ta postać unosiła się nad ziemia. Pozostały w pomieszczeniu wampir spojrzał na uwięzionego, który coś krzyczał, jednak pomieszczenie w którym się znajdował było wyciszone.
-A wściekaj się, i tak ci to nic nie da - roześmiał się wampir...

Szerokim korytarzem przemykał przyczajony hobbit. Jednak nagle jakaś siła odrzuciła go w tył. Przed nim stała otoczona świetlistą aurą postać z obnażonym sztyletem. Morf wstał i wyjmując broń zwarł się z przeciwnikiem w pojedynku na śmierć i życie...

IV
Cięcie Morfa co i raz cięło powietrze; mimo nadludzkich wysiłków nie mógł trafić półboga. Noom, choć atakował z zawrotną prędkością, nie zdołał od dłuższego czasu trafić hobbita. To był pojedynek tytanów. Morf skoczył do tyłu cudem unikając cięcia zatrutego ostrza. Hobbit wylądował i odbiwszy się od ściany znalazł się za Noomem. Ostrze jego broni skrzyżowało się z bronią Nooma, który w ułamek sekundy później ciął już z drugiej strony. Choć był jednym z najlepszych, Morf nie mógł poradzić sobie z o wiele szybszym przeciwnikiem. Po kilku minutach zaciętej walki Noom wyjął długi miecz i rzekł
-No dobra mały, koniec zabawy
-No to chodź cwaniaku – odrzekł pewny siebie hobbit, wyjmując mały, cienki i złowieszczo pobłyskujący sztylet. Potężny zamach Nooma sprawił, iż okoliczna ściana stała się gruzowiskiem; kolejne cięcie dosięgło już jednak Morfa. Rozrywający ból wstrząsnął hobbitem; czerwień zasłoniła mu widok a ślina zmieszała się z krwią. Morf upadł na kolana a następnie osunął się bez tchu na ziemię.
-Kolejny głupi – zaśmiał się Noom
-Chciałbyś – odrzekł niespodziewanie na wpół martwy hobbit ostatkiem sił rzucając sztyletem w półboga. Błyszczące ostrze wbiło się głęboko w ciało Nooma.
-Skurwiel – wybełkotał Noom, czując, jak śmiertelna trucizna rozchodzi się po jego ciele. Wyszarpnął sztylet i krzycząc – Znajdę cię! – oddalił się w ciemność. Na twarzy Morfa pojawił się uśmiech, a następnie hobbit padł na ziemię.


To tyle ile było i jest. reszta później.

P.S dorzuciłem resztę walki, nie chciało mi sie osobnej wiadomości robic. Reszta dużo później...
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Wiadomośćprzez Gerino » Pn cze 23, 2003 7:11 pm

Niskim korytarzem służącym jako wentylacja przemykały dwie wysokie istoty. W pewnym miejscu załamywał się w dół, kończąc się metalową kratką. W sali na dole stało krzesło na którym drzemał wampir w pełnej zbroni, okryty płaszczem.
-Dobra nasza, zaskoczymy go – uśmiechnął się Gerino
-Już szykuję nagrobek. Ale swoją drogą to dziwne, że nam się udało.
-No wiesz, to był mój plan, czego się dziwisz
Tharr nie odpowiedział tylko małym nożykiem odkręcał mocowania kratki. Odkręcił trzecią i odsunął przeszkodę. Oba wampiry bezszelestnie zsunęły się w dół. Postać na krześle nawet się nie poruszyła. Jeden z wampirów wyjął miecz i spokojnie biorąc zamach powiedział
-No, miło było ale to koniec
-Chciałbyś – nieoczekiwanie odpowiedziała niedoszła ofiara. Wampir poderwał się z krzesła i unikając ciosu wyjął z zza pleców długi miecz.
-No dobra, zanim Cię zabiję, powiedz kim jesteś, ty który posiadłeś Jego moc.
-Hmm Lavertan ci nie powiedział? – spytał się zakapturzony
-Nie zdążył – odparł smutno wampir
-Oj znasz mnie – spod kaptura widać było błysk kłów
-Jak mogę Cię znać? – zdziwił się Gerino
-Dowiesz się później... – powiedział zagadkowo i ruszył do ataku wampir. Jego cięcie wzniosło snop iskier zbijając się z ostrzem oponenta.
-Może pomóc? – spytał się Tharr
-Buhehe, nie rozśmieszaj mnie, wiesz przecież, że mnie się nie da poko... – w tym momencie wampir przerwał padając na ziemię i przyjmując błękitna barwę.
-Co mu zrobiłeś?
-Zamroziłem. To co? Uciekasz czy mam Cię pogonić?
-Dziękuję, postoję – odparł Tharr jedną ręką wyjmując broń a drugą posyłając w wampira potężną kulę ognia. Pocisk cisnął zakapturzonym o ścianę, nic mu jednak nie robiąc. Tharr nie tracąc czasu przesunął ręką nad ostrzem swej broni szepcząc starożytne formułki. Ostrze zaświeciło jasno, rozszerzając poświatę na kilka centymetrów. Adwersarz wyciągnął przed siebie rękę z której raz po raz wylatywały świetliste pociski. Atakowany jednak miast unikać pocisków zaczął zbijać je magicznym ostrzem. Biegł do przodu broniąc się przed pociskami; wreszcie po zbliżeniu się do odległości kontaktowej ciął nisko na wysokości nóg. Ostrze skrzyżowało się z bronią wroga, lecz ułamek sekundy znalazło się w zupełnie innym miejscu. Szaleńcza wymiana ciosów trwała kilka sekund, gdy nagle oponentów odrzuciła eksplozja.
-Niezły jesteś, trza ci przyznać – powiedział zakapturzony
-Naprawdę? – odpowiedział Tharr skacząc w jego kierunku. Ciął przez szyję, następnie wykonał błyskawiczne pchnięcie, które jednak ześliznęło się po wspaniałej zbroi wroga. Tharr wyjął z kieszeni świecącą kulę i położył ją na ziemi.
-A to co do jasnej cholery? – zdziwił się zakapturzony.
-Spójrz, to taki gadżet – zaczął mówić Tharr – że jak spojrzysz tu... – mówił dalej; zakapturzony zbliżył się do dziwnego przedmiotu - ...to zobaczysz gwiazdy! – krzyknął wampir uderzając głownią przeciwnika który nie spodziewając się ataku poleciał na ścianę. Jednak po chwili ostrza obu przeciwników ponownie się skrzyżowały. Tharr wykonując podwójne salto w tył oddalił się na bezpieczną odległość, a następnie chowając broń wysunął przed siebie ręce inakntując zaklęcie.
-O żesz ty w mordę! – krzyknął zakapturzony zasłaniając się płaszczem. W tej samej chwili pokój zalał potok ognia niszcząc wszystko na swojej drodze. Po kilku sekundach, gdy ogień wygasł wampir odsłonił się i otrzepując ubranie rzekł
-Ejj, spaliłeś mi kaptur! – tymi słowami wampir odrzucił spalony płaszcz i odgarnął kruczoczarne włosy odsłaniając młodą twarz.
-Hmm ja cię skądś znam... –zastanowił się Tharr
-To jest.. ekhu ekhu – powiedział Gerino krztusząc się pyłem unoszącym się w pomieszczeniu i dygocząc z zimna – to jest brat Morfa...
-Co? Morfoth? Przecież on nie żyje! Sam go zabiłeś!
-Jak widać nie do końca...
-Ano nie do końca... ugryzłeś mnie i się odrodziłem! Lepszy i silniejszy
-Grr... ale tym razem nie popęłnię tego błędu odrzekł wampir wyjmując broń. W jednej chwili znalazł się nad Morfothiem
-Papa! – krzyknął tnąc ukośnie. Ostrze ze złowieszczym świstem przecięło powietrze i oderwało kawałek pancerza.
-Ty... ty... Ekhu ekhu... Ja nie mogę.... – Morfoth krztusił się własną krwią – Nie! Nie dam się! – krzyknął wampir wymawiając słowa zaklęcia. Jego ciało rozmyło się w powietrzu i wampir zniknął...

W mrocznym lesie, który zajmował olbrzymie połacie terenów tej złowrogiej krainy, świecąca sylwetka należąca do Nooma przemykała w stronę Świętej Puszczy. Rana na piersi krwawiła coraz mocniej a trucizna odejmowała wszelkie siły półbogowi. Ranny wiedział, że na tą śmiertelną truciznę lekarstwo znają tylko druidzi żyjący w pradawnym lesie. Jednak nie tylko to było celem jego podróży...

Doszczętnie spalone pomieszczenie emanowało dziwną nieprzyjemną aurą. Gerino podszedł do Tharra i rzekł
-No to koniec, trza tylko znaleźć to, po co tu jesteśmy.
-Ano prawda – odpowiedział wampir i obaj ruszyli do komnaty na północy. Wewnątrz, na postumencie, leżała mała skrzynka, świecąc jasno. Gerino podszedł i drżącymi rękoma otworzył ją, a następnie wyjął z niej złotą buławę.
-Co to jest? – ździwił się Tharr
-Nie czytałeś Pisma? – odpowiedział Gerino – jest tam przecież napisane: i dnia jasności stworzył Lam przy pomocy Grzecha świat. To właśnie jest Grzech! – powiedział wampir wskazując na trzymaną w rękach buławę.
-Czy chcesz powiedzieć, że ta zabawka ma moc tworzenia?
-Tak! Spójrz, teraz stworzę powiedzmy skrzynię złota – uśmiechnął się wampir wysuwając rękę z buławą przed siebie. I nic się nie wydarzyło.
-Ej, co się dzieje? – z przerażeniem spytał Gerino
-Ja to mogę wyjaśnić... – w ich głowach rozległ się czyjś znajomy głos – po prostu nie wystarczy mieć tą buławę by moc z niej korzystać. Spójrz na spód. Tam jest dziura, w której powinno się znajdować źródło mocy. A go tam nie ma..
-Kto to powiedział?
-To ja, Thail..
-Ejj.. ale ty nie żyjesz! – zdziwił się Tharr
-Żyję żyję.. ale co to za życie – odpowiedział ciszej Thail
-Gdzie jesteś? – powiedział w przestrzeń Gerino
-Jestem na dole, leżę martwy na stole, wraz ze Slaaneshem
-O rany, Slaanesh, zapomnieliśmy o nim!
-No to chodźcie wreszcie.... – zdenerwował się mnich.

Do końca części jeszcze rozdział, potem druga część, mniej wiecej 2x dłuższa i 2x lepsza :D
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Wiadomośćprzez Thail » Cz cze 26, 2003 8:10 pm

Gerino Twoich opowiadań nie trzeba komentować bo i tak każdy wie, ze są świetne, a ja nie chcę psuć czytania ich wstawkami takimi jak ta.
Pisz dalej, a ja i tak skasujętę wiadomość lub ją przeniosę gdzie indziej.
Pozdrawia Thail :alkoholik:
"Nigdy nie kłóć się z debilem, najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a później pokona doświadczeniem".
"Naród Polski jest wspaniały, tylko ludzie kurwy" -J. Piłsudski
Emblemat użytkownika
Thail
 
Wiadomości: 1857
Dołączył(a): Cz lut 20, 2003 1:57 am
Lokalizacja: Z Wyspy Lodoss (SKO)

Wiadomośćprzez Halandil » Pt gru 19, 2003 6:31 pm

To kiedy ciąg dalszy?
Halandil
 
Wiadomości: 9
Dołączył(a): Wt gru 09, 2003 7:53 pm
Lokalizacja: Dworzec główny, peron 3, ławka 4

Wiadomośćprzez Gerino » Pt gru 19, 2003 8:03 pm

Eeee. dalszy ciąg miał być ale go nie ma i pewnie nie będzie^^
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm


Powrót do Opowiadania



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 10 gości

cron