Z pewnych przyczyn daję teraz troszkę niedopracowany rozdział do dalszej części opowiadania "ON !!!"
Ostrzegam, ze jest pełne byków i błędów składniowych. Nie polecam czytać osobą o słabych nerwach.
A oto i :
" ON 6"
Trzy kolumny z których składała się armia Drimith i Leanderu wolno opuszczała miasto. Kilkutysięczne wojsko poruszało się powoli utrzymując szyk bojowy i gotowość do odparcia nagłego ataku. W pierwszej kolumnie wędrowały oddziały Ofcolu słynące ze wspaniałej wojskowej dyscypliny. W drugiej Tolarii, a w trzeciej zamykającej pochód szły wojska Midgaardu. Miasto po chwili znikło za horyzontem, a wygląd otoczenia uległ zmianie. Piękne lasy i łąki ustąpiły zniszczonej i przeklętej ziemi wypalonej podczas wojny, która miała miejsce rok temu.
Mimo zapewnień Potężnego Strażnika atak nastąpił dużo wcześniej niż przewidywano. Z gęstego lasu wypadła armia ożywieńców. Były to szkielety i zombie, które zaatakowały pierwszą kolumnę blokując cały pochód. Wąska droga nie pozwalała na rozwinięcie pełnego szyku bojowego i jedno zmasowane uderzenie. Początkowe sukcesy wroga zamieniły się wkrótce w pasmo klęsk i przegranych pojedynków. Po godzinie atak został odparty przy małych stratach we własnych szeregach.
W nocy rozbito obóz.
- To był nieciekawe zdarzenie - Powiedział zamyślony Morf.
- Jakie ? - Zapytała Sirith delektując się światłem księżyca.
Hobbit wyciągnął z sakwy chleb i bukłak.. Przez chwilę patrzył na skórzane naczynie po czym z niechęcią je odrzucił. Sięgnął jeszcze raz do sakwy i wydobył z niej butelkę gardłogrzmotu.
- Dzisiejszy atak nie powinien nastąpić - Rzekł po chwili otwierając butelkę - Jeśli wrogie oddziały poruszają się tak blisko Tolarii, to jak są wielkie ?
- Ciekawe, ale może to była tylko próba - Powiedziała Sirith czyszcząc miecz.
- Próba sił - Powtórzył Morf - To może być to ! Tylko, że ożywieńców było sporo i nie mogę sobie bardzo wyobrazić dowódcę, który przed główną batalią szastałby tak swoim wojskiem ...
- Chyba, ze jest ... - Przerwała Sirith.
- ... pewny zwycięstwa - Dokończył osłupiały hobbit i przychylił naczynie wlewając zawartość do swojego gardła. Wampirzyca schowała broń i sięgnęła po bukłak.
- Myślę, że to nie będzie łatwe rozeznanie i szykuje się kolejna wojna.
Wypiła zawartość naczynia i wytarła dłonią krew z ust.
- Zapowiada się długa noc - Rzekł z nostalgią hobbit.
- I dobrze - Wampirzyca uśmiechnęła się i wróciła do podziwiania księżyca.
*
Martwe ciało nosiło ślady po silnych uderzeniach ostrym przedmiotem. Krew wypływała przez usta, nos i uszy. Na głowie widniało paskudne wgniecenie po rękojeści miecza. Żeglarz pilnujący wybrzeża nie miał szans w tej walce. Nachylająca się nad zwłokami postać wskazała na północny zachód.
- Ślady są mało widoczne, ale zabójca udał się w tamtym kierunku - Rzekł Vertim i wstał z ziemi otrzepując swoje zielone szaty.
- Wydaje mi się, że nasz cel sam wpadnie w nasze ręce - Odrzekł złowieszczo Lavertan i uśmiechnął się paskudnie.
- Nie podoba mi się twoja pewność - Odparł Mole patrząc z niechęcią na rozkładające się zwłoki - Ostatnio zauważyłem, że bardzo się zmieniłeś ... niestety na gorsze.
Lavertan zacisnął mocniej zęby i spojrzał po przybyłych.
Nieśmiertelnych nie było wielu, gdyż część z nich wykonywała polecenia bogów. Ci którzy przybyli to : Ghrahambra, Seasee, Jemkit, Tarabas, Reif, Khazzar, Malven, Alandar, Galadan, Vertim, Lavertan i Mole, który z woli bogów został dowódcą ekspedycji.
Obecnie przebywali nad stromym i niebezpiecznych wybrzeżem Solace. Chcąc się przedostać z Leanderu do tej krainy drogą morską trzeba było zakupić canoe lub lekką łódź. Innymi możliwościami było latanie i zaklęcia magiczne. Noc zapadała tu bardzo szybko i zdawała się trwać nieprzerwanie. Kraina nie należała do najbezpieczniejszych i łatwo można było natknąć się na ciemnego elfa lub jakiegoś potężnego potwora. Spotkanie takie kończyło się zazwyczaj krwawą jatką i śmiercią pechowego podróżnika. Po wojnie w Leanderze i Drimith, ciemne elfy i niektóre klany krasnoludów założyły miasto Valisandria. Początkowo toczyły się tam walki o władzę między pierwszymi założycielami. Później w Solace pojawił się bóg Grzechu i zaprowadził porządek oraz ład (czyt. Rządy silnej ręki). Nadal jednak znajdują się miejsca, gdzie o prawie stanowi długość miecz i siła mięśni. Solace stanowiło idealną kryjówkę dla mrocznej istoty i dlatego Nieśmiertelni postanowili rozpocząć poszukiwania właśnie od tej krainy. Znalezione zwłoki umocniły ich w podejrzenia co do obecnego miejsca pobytu Porywacza Dusz.
Od pewnego czasu grupka wysokich postaci zmierzała w kierunku północno zachodnim. Nie pozostawiali śladów w błocie, które by świadczyły o ich obecności. Prawie każda postać otoczona była aurami ochronnymi i magicznymi tarczami. Gdy doszli na skraj lasu zatrzymali się i zaczęli szukać dalszych śladów. Drzewa były stare i chore, a ich gałęzie powyginane były w najróżniejsze strony. Teren był bagnisty i zdradliwy jak mało miejsc na świecie. Chmury zasłaniające księżyc pogarszały widoczność i utrudniały szukanie śladów. Pigułki widzenia i zwoje magiczne nie poprawiały beznadziejnej sytuacji.
- To nie może być prawda - Odparł z niedowierzaniem Vertim - Trop się urywa w tym miejscu. Tak jakbyśmy przez cały czas szli za nieistniejącą istotą lub jak kto woli, marą senną.
- A energia magiczna ? - Dopytywał się Jemkit dobywając broni - Może wzleciał w powietrze lub teleportował się w inne miejsce.
- Wyczulibyśmy resztki mocy, która zostaje po rzuceniu zaklęcia - Mole był zdenerwowany, lecz nie dawał tego po sobie poznać. Teraz dopiero zrozumiał, że to nie Oni są łowcami, ale jest wręcz odwrotnie. Idąc za Porywaczem Dusz trafili na bagna i z drapieżników zamienili się w zwierzynę łowną. Na trzęsawiska rzucono kiedyś klątwę i teraz można zapomnieć o przywoływaniu lub użyciu teleportu.
- Gratuluję spostrzegawczości ... Nieśmiertelny - Odezwał się głos gdzieś z góry.
- To On ! - Syknął Lavertan.
Jemkit nie wiele myśląc rzucił w powietrze czar wybuch plazmowy. Eksplozja na chwilę rozświetliła niebo po czym znowu nastała ciemność. resztki plazmy zaczęły opadać z góry niczym drobny zabójczy deszcz. Tak gdzie upadła wypalała bagienną trawę i wnikała w błoto.
- Świetna robota Jemkit - Rzekła Seasee zmienionym głosem stojąc w przezroczystej kuli - Skaziłeś ten teren na jakieś 50 lat.
- Ale uporałem się z naszym problemem - Rzucił gniewnie Nieśmiertelny i dodał - A poza tym i tak był już skażony, tyle, że magicznie.
Nagle przed grupą pojawiła się ciemna postać w kapturze. Jej szaty przypominały ubiór mnicha z tą różnicą, że były całe czarne i nie należały do żadnego zakonu. Osobnik wydobył miecz i zaczął iść w kierunku oszołomionych Nieśmiertelnych. Opadająca plazma zdawała się nie wyrządzać mu krzywdy.
- Problem z którym przyszło się wam zmierzyć ... - Odparł Porywacz Dusz niesamowitym głosem - ... może Was przerosnąć i nie pozbędzie się go jakiś marny czar.
Skutki ataku plazmowego przestały spadać z nieba i magiczne osłony stały się zbędne. Malven skierował w kierunku idącego kosę i rzekł.
- Na imię mi Malven i zamierzam Cię dzisiaj zabić. Jak się zwiesz, chodzi o Twoje prawdziwe imię ?
Porywacz Dusz zatrzymał się zastanowił.
- Czy spotykając robaki ... - Odparł po chwili namysłu ... wyjawiasz im swoje imię. Jesteście dla mnie jak owady, których tu pełno - Odezwał się z pogardą w głosie - Słabi i głupi. Nie zdajecie sobie sprawy z czym chcecie walczyć. Jednak udowodniliście, ze jesteście dobrymi wojownikami. Za nim Was zabiję ... - Skłonił głowę i powiedział - Jestem zwiadowcą wojsk Władcy, Porywaczem Dusz, a zwą mnie w moim świecie Parn. Jeśli już poznaliście moje imię to teraz gińcie !!!
*
Pojawił się na wybrzeżu, gdy słońce zachodziło i mrok zaczął powoli obejmować świat. Szybko podbiegł do zaskoczonego żeglarza i zadał cios w kark. Mężczyzna zwinnie uniknął ostrza i zaatakował odbijając się od ziemi. Wykonał salto w powietrzu nad przeciwnikiem i uderzył pięścią. Cios cicho przeciął powietrze i żeglarz stracił równowagę. Nie chcąc się wywrócić użył podłoża jako punkt zaparcia i uskoczył w bok przed nadlatującą klingą.
- Kim jesteś !? - Wysapał i podniósł zmęczony wzrok na napastnika.
Porywacz Dusz zamachnął się mieczem i uderzył go rękojeścią w głowę. Żeglarz krzyknął z bólu i złapał się za krwawiącą głowę, która dziwnie zmieniła kształt. Oszołomiony mężczyzna zataczając się ruszył w kierunku potężnych budowli.
- Nie dojdziesz do miasta ... - zaśmiał się Porywacz Dusz idąc za rannym człowiekiem - Ucieczka nie wchodzi w rachubę.
- Ale dlaczego ? - Zapytał błagalnie żeglarz kaszląc krwią i kawałkami mózgu.
Cios był tak silny, że ostrze o mało nie przecięło korpusu na dwie połowy. Posoka buchnęła fontanną z poprzecinanych arterii i żył. Szkarłatna plama, która pojawiła się pod martwym ciałem powiększała się z sekundy na sekundę.
- Bo mnie widziałeś - Powiedział i zakrył broń peleryną.
Już miał odejść, gdy poczuł, że gdzieś w pobliżu otworzono portal lub coś podobnego. Zacisnął zęby i wycedził.
- To jest łaska, którą mi dano ... To pułapka !
Ale nie dam się tak łatwo pokonać - Dodał w myślach i ruszył biegiem w stronę bagien. Po drodze zabił kilka hobgoblinów, które odważyły się stanąć mu na drodze. Wyczuwał aurę istot, które go ścigały i pamiętał, ze spotkał się z tym tylko raz. Wtedy poszło szybko, ale teraz już nie może liczyć na niewiedzę napastników. Jedyne co teraz mógł zrobić to ... zapolować.
Wykorzystując długoletnie doświadczenie sprawił, że pościg skoncentrował się na jego śladach, a nie na otoczeniu. Po godzinie dotarł do bagna, gdzie zamierzał stoczyć swoją wielką bitwę, a jeśli do tego dojdzie i ostatnią.
Gdzieś w oddali usłyszał ciche odgłosy. Szybko wzbił się w powietrze i zniknął w mroku nocy.
A z Tobą dowódco policzę się w swoim czasie - Pomyślał i zastygł w bezruchu oczekując na pościg.
*
- To nie wygląda najlepiej - Powiedział Thail kiwając głową w geście zrezygnowania - Spójrz Gimzo na te armie.
Wojska Midgaardu, Tolarii i Ofcolu zatrzymały się na Równinie. Przed nimi rozciągała się szeroka na kilka mil dolina. Zejście było strome i łatwo można było się stoczyć w dół z obsuniętą częścią podłoża. Po drugiej stronie rozciągał się czarny dywan, który z bliżej odległości zamieniał się we wrogie hordy. Kilkanaście tysięcy orków, rozbójników, barbarzyńców i ożywieńców stało w szyku bitewnym czekając na rozkaz. Armia na którą się natknęli zdawała się nie mieć końca. Nawet jeśli ktoś chciałby zliczyć przeciwników, to i tak miałby z tym nieliche problemy.
- Nie maja symbolu oka - Odparła ze zdziwieniem kleryczka.
- Słucham ?
- Na tarczach orków i barbarzyńców nie ma symbolu Saurona - Rzekła Gimza i wskazała na oddziały rozbójników - Coś jest nie tak. Nie widzę dowódców tych armii. Kto nimi dowodzi i dlaczego nie są to Sturkas, Turre i Kaledan ?
Elf wytężył wzrok, lecz nie dostrzegł nikogo kogo widział we wcześniejszej wojnie o Drimith. Dojrzał natomiast, że ich wrogowie noszą czarne jak węgiel zbroje z narzuconymi na nie ciemnymi płaszczami. Kilkoro z nich było w głębokich kapturach zasłaniających ich oblicza. Na plecach nosili dwie skrzyżowane klingi i do złudzenia przypominali Porywacza Dusz. Twory Saurona oczekiwały na znak do ataku w ciszy i skupieniu. Spokój w wojsku zła wywoływał efekt przeciwny w armii dobra. Żołnierze widząc, że ich przeciwnicy zachowują się dziwnie tracili zimną krew.
- Ich opanowanie jest zadziwiające - Rzekł z niedowierzaniem Thail - Rok temu nie dało się wytrzymać hałasu bębnów, ryków radości i przekleństw jakie rzucali pod naszym adresem, a teraz ?
- To nie wróży niczego dobrego - Powiedziała dziewczyna i dobyła miecza.
Elf zrobił to samo i wydobył z torby podróżnej kilka zwiniętych pergaminów. Cztery podał kleryczce i powiedział.
- To są czary ochronne, które zakupiłem od czarodzieja w Midgaardzie. Pomogą nam uniknąć kilku ataków i niepotrzebnych ran.
Mnich wypowiedział zaklęcie i jego ciało stało się twarde jak kamień. Kolejne przywołało lodową tarczę, która otoczyła elfa barierą zimna i ostrych kawałków lodu. Następnie Thail rozwinął pergaminy i zaczął je kolejne recytować. Najpierw jego skóra stała się wytrzymała jak stal. Później elf zaczął się rozmazywać, aż stał się przejrzysty jak duch. Na końcu rzucił na siebie czar regeneracji, który należał do największych tajemnic zakonów szkolących adeptów tej profesji. Gdy Thail uznał, że jest już wystarczająco zabezpieczony spojrzał na towarzyszkę. Gimza była nie tylko chroniona czarami ze zwojów, ale i rzuciła własne zaklęcia, których profesja kleryków posiadała pod dostatkiem.
- Zbłaźniłem się - Przyznał ze skruszeniem w głosie elf - Zapomniałem, że nie potrzebujesz takich świstków do tego rodzaju czarów.
Gimza zaśmiała się i odparła beztrosko.
- Liczą się chęci, a nie sam efekt.
Thail również się zaśmiał i zbliżył do dziewczyny na tyle, że dotykał jej ramienia własnym.
- Wiesz co ? Chciałbym dokończyć to co zaczęliśmy zanim przeszkodził nam Lavertan - Zaczął niepewnie elf przybliżając swoją twarz do jej pięknego oblicza.
Kleryczka zarumieniła się i spojrzała w oczy Thaila.
- To dobry pomysł - Uśmiechnęła się i przybliżyła swoje usta do jego.
Uroczą chwilę przerwały odgłosy rogów bojowych. Mnich spojrzał smutno na Gimzę, która zwróciła twarz w stronę nadchodzącego niebezpieczeństwa.
- Niech to szlag !!! - Zaklął Thail - Cholerny trębacz, a żeby Cię ...
Nagle dźwięk rogu urwał się i w powietrzu rozległ się rozdzierający krzyk.
- Eeeeee - Elf zrobił głupią minę i dotknął dłonią ramienia Gimzy.
- Coś się stało ? Wyglądasz jakoś dziwnie - Zapytała z zatroskaniem w głosie.
- Wierzysz w moc przekleństw ? - Odparł mnich i skoncentrował się na wrogiej armii, która wolno zmierzała w ich kierunku. Dziewczyna tylko pokręciła głową w zadumie i przygotowała się do ataku.
*
Wojska zjednoczonych miast znajdowały się na brzegu stromego urwiska. W dole rozciągały się skrzydła wrogiej armii, która wolno poruszała się po trudnym terenie . W pierwszych szeregach szły orki, trolle i ogry jako żywe tarcze chroniące przed strzałami łuczników. W następnych byli zbóje Mattisa, barbarzyńcy i Uruk-hai. Według strategów midgaardzkich, dowódca wrogiej armii zamierzał poświęcić pierwszą linię wojsk, aby uwięzić i zniszczyć kawalerię, która była zabójcza dla piechoty. Jednak duży spadek terenu pozwalał osiągnąć konnicy niebywałą szybkość i siłę przebicia.
Pierwsza kolumna Ofcolu dysponowała wspaniałą kawalerią w liczbie 5-u tysięcy jeźdźców. Na dźwięk rogów bojowych konnica ruszyła w dół urwiska, gdzie ...
Kronikarz ............ [-].
*
Okrzyki bojowe jeźdźców odbijały się głośnym echem od ścian kanionu. Wspaniałe czarne rumaki z rycerzami w zielonych zbrojach zdawały się niepokonane. Zwinnie omijały wystające ze zbocza kamienie i głazy wciąż nabierając szybkości. Wrogie oddziały przyblizały się z każdym przejechanym metrem. Kawaleria zaczęła wyglądać jak potężna fala, która po uderzeniu w cel nie zostawi śladu po agresatorach. Na czele galopował biały rumak z dowódcą w siodle. Wykrzykiwał rozkazy, a pozostali powtarzali je za nim, aby jadący na końcu usłyszeli je. Kawalerię Ofcolu dzieliła już około mila od pierwszych szeregów orków i trolli, gdy we wrogich oddziałach nastąpiło jakieś poruszenie.
- Lance w dół !!! - Krzyknął dowódca na białym koniu. Usłyszał za sobą powtarzany rozkaz i uśmiechnął się do samego siebie.
Zaraz pokażemy na co stać żołnierzy Ofcolu - Pomyślał i przyśpieszył.
Gdy znów podniósł wzrok w szeregach orków zaczęły pojawiać się dziwne istoty. zakapturzone postacie zaczęły zrzucać ciemne płaszcze ukazując smukłe sylwetki w czarnych zbrojach. Z wyglądu przypominały elfy, których skóra została przebarwiona na ciemny błękit. Twarze mieli pociągłe wyrażające zawziętość i pogardę dla przeciwników. Najgorsze były oczy czerwone jak u krwiożerczej bestii. Na głowach nosili hełmy o dziwacznych kształtach imitujących zwierzęta, których na Lacu nie sposób znaleźć. Kilkanaście postaci wyszło do przodu i ustawiło się w szeregu. Każdy mężczyzna wystawił rękę do przodu i zamknął oczy. Wokół dłoni pojawiła się zielona poświata, która gasła i rozpalała się na nowo. Ich oczy rozjarzyły się ognistym blaskiem, a z rąk wystrzeliły ogniste kule.
Mężczyzna ujrzał nadlatujący w jego stronę pocisk i zmusił konia do skrętu. Wtedy jednak ujawniła się największa wada poruszania się po stromym urwisku. Podłoże obsuwało się przy każdej próbie zmiany kierunku galopu i mogło doprowadzić do upadku. Dowódca otworzył usta, aby wykrzyczeć rozkaz odwrotu, ale wtedy pocisk uderzył go prosto w głowę i wybuchł.
Potężna eksplozja zabiła 15-u jeźdźców, a dwudziestu innych zrzuciła z koni. Kolejne ataki uderzały w różnych odstępach od siebie czyniąc ogromne szkody w oddziałach Ofcolu. Co pół minuty postacie w czarnych zbrojach wystrzeliwały dwadzieścia magicznych pocisków zabijając za każdym razem stu lub więcej żołnierzy. Początkowy dar niebios jakim było nachylenie podłoża okazał się zguba dla uwięzionych w dolinie ludzi. Ci którzy znajdowali się w ostatnich szeregach konnicy usiłowali wycofać się do swoich wojsk. Jednak konie wpadały w poślizg i staczały się w dół zabierając ze sobą innych.
*
- Kurwa ! - Krzyknęła Sirith i spojrzała na ponurego hobbita - Zaraz ich zdziesiątkują ! Nie możemy czegoś zrobić ?
- A co chcesz zrobić ?! - Warknął Morf i zacisnął mocniej miecz - Wykończą nas zanim zdążymy się do nich zbliżyć. Jeśli kawalerii się to nie udało, to tym bardziej piechocie.
- Ale nie możemy czekać bezczynnie i patrzeć jak ich masakrują - Odparła Sirith spuszczając oczy i wbijając wzrok w ziemię - To nie miało tak być !
- Za chwilę będzie po wszystkim - Powiedział Morf i spojrzał na Dena, który wciąż był w zbroi strażnika miejskiego - Ej, chłopcze, a gdzie Twoje wdzianko piechura ?
Młodzieniec uśmiechnął się słabo i rzekł nie przestając patrzeć na rzeź w dolinie.
- Co za różnica w czym zginę ?
- Ale pleciesz pierdoły ! - Odparł hobbit udając oburzenie - Przecież nie umrzesz, a uzbrojenie piechoty nie śmierdzi.
- ... - Den nie odpowiadał przez dłuższą chwilę po czym odrzekł z przejęciem - Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy generale.
Morf uśmiechnął się szeroko, lecz w głębi serca smutek rozdzierał go na dwoje.
- Już po wszystkim - Rzekła wampirzyca łamiącym głosem - Nikt nie wrócił.
- Rusza ich piechota - Krzyknął Den - Spójrzcie !
- Sukinsyny !!! - Syknął Morf.
- Dobijają rannych - Krzyknęła Sirith i zacisnęła mocniej pięści.
Wrogie wojska maszerujące w ich stronę ryczały nową pieśń bojową. Gdy minęła kolejna godzina dystans między obiema armiami zmniejszył się do dwóch mil. Orki zwolniły tempo i zaczęły zasłaniać się tarczami. tylko, że zamiast łuczników wyszli im na spotkanie magowie. Pogoda popsuła się w mgnieniu oka, a światło dzienne ustąpiło mgłą i ciemnością. Później w mroku dało się zauważyć setki kul ognistych i pocisków magicznych lecących w kierunku orków i trolli. Wśród odgłosu gromów rozległy się nieludzkie ryki i wycia. Mimo zmasowanego ataku magicznego wrogowie poruszali się nadal nie zważając na straty. Odległość zmniejszyła się i wśród czerwonych kul pojawiły się też zielone, ale lecące w ich stronę.
- Morf !!! - Krzyczała wampirzyca usiłując przekrzyczeć wybuchy i wrzaski zabijanych - Co teraz ?!
- Aaaataaak !!! - Ryknął hobbit niewiele myśląc i rzucił się na przeciwników.
- Ale jest ciemno i nic nie widać - Odparła Sirith, ale nie doczekała się już odpowiedzi i poszła w ślady Morfa.
Inne oddziały widząc, że piechota ruszyła uznały, że padł rozkaz do natarcia i uderzyły na wroga.
Wkrótce doszło do zbrojnego kontaktu i zapanował kompletny chaos. Magowie walczyli z wrogimi czarodziejami, a piechota starła się z pozostałymi oddziałami. Najpotężniejsi magowie przywoływali przerażające bestie, które siały popłoch i spustoszenie w armii przeciwników. Inni wyczarowywali ognisty lub kwasowy deszcz. Niektórzy Wybrani posunęli się nawet do użycia plazmy i innej broni masowego rażenia. Po pięciu godzinach masakry zapanowała kompletna ciemność, która była wynikiem wielokrotnego użycia czaru pogorszenie pogody.
Jedyne co nie uległo zmianie to krzyki zabijanych i odgłosy eksplozji.
*
Ostrze miecza gładko wbiło się w głowę orka i łatwo z niej wyszło. Brunatna krew trysnęła na trawę i zbroję elfa. Mimo zmęczenia wykonał szybki obrót i uderzył na wysokości barku. Ork złapał się za szyję i przy odgłosie bulgotania padł na ziemię. Gimza w tym czasie rozpłatała barbarzyńcę i rzuciła zaklęcie niszczące nieumarłych.
Thail czuł zmęczenie każdą częścią ciała. Miecz ciążył mu w ręce jak kowadło, a nogi uginały się pod nim jakby wrócił właśnie z dalekiej wyprawy. Na brzuchu miał głęboką ranę, która goiła się tylko dzięki regeneracji. Niektóre części zbroi były pogniecione i powyginane. Z szaty mnicha, którą nosił nie pozostały nawet strzępy. Ostrze broni było poszczerbione i umazane krwią pokonanych. Po woli zaczynał tracić ostrość widzenia. Miecz wypadł mu z dłoni i wbił się w ziemię. Opadł na kolana i spojrzał na walczącą z trollem kleryczkę. Nagle za jej plecami pojawił się zabójca. Wykorzystując chwilę nieuwagi podkradł się do dziewczyny chcąc zadać zdradziecki cios w plecy.
Thail był zbyt słaby by dobiec do Gimzy, a ostrzegawczy krzyk mógłby ją zdekoncentrować co skończyłoby się tragicznie. Złożył dłoń w magicznym geście i wypowiedział zaklęcie. Nad jego głową pojawiły się dwa unoszące się w powietrzu sople. Mnich wskazał dwoma palcami na trolla i zabójcę. Lodowe pociski z ogromną szybkością pomknęły w stronę walczącej trójki. Mężczyzna upuścił sztylet i wydał z siebie nieartykułowany krzyk. palcami złapał lodowe ostrze wbite w jego krtań i pociągnął. Krew buchnęła fontanną z otworu i rozbójnik padł na ziemię w konwulsyjnych drgawkach. Drugi pocisk wbił się w oko trolla i wyleciał z tyłu głowy. Ogromna masa mięsa runęła wprost pod nogi zaskoczone dziewczyny.
Thail uśmiechnął się słabo i zemdlał kładąc się między trupami pokonanych.
*
Hobbit poczuł, że zaraz zwymiotuje. Nie wiedział jak długo leżał nieprzytomny, ale ostry ból w głowie świadczył o tym, że oberwał bardzo mocno. Z trudem zdjął hełm i przyjrzał się jego powierzchni. W miejscu, gdzie metal zasłaniał tył głowy widniało głębokie wgniecenie. We włosach miał zaschniętą krew i grudki ziemi. Sycząc z bólu wstał i rozejrzał się po otoczeniu. Wszędzie jak okiem sięgnąć leżały trupy różniące się od siebie chyba tylko stopniem zdeformowania i ułożeniem. Podłoże było wprost przesiąknięte krwią zabitych. Martwe cielska orków, ogrów i trolli leżały obok poległych rycerzy tworząc obrzydliwą scenę. Pod nogami poniewierała się uszkodzona i porzucona podczas ucieczki broń. Morf zrobił ostrożnie klika kroków i stwierdził, że może w miarę normalnie chodzić. Niespodziewanie szumienie w uszach ustało i usłyszał odgłosy bitwy. Krzyki umierających i zabijanych rozchodziły się głośnym echem wśród drzew. ryki zwycięstwa i przerażenia. Od czasu do czasu, gdzieś w oddali następowała zagłuszające wszystkie inne hałasy eksplozja po której następowała chwilowa cisza.
Podniósł miecz, który leżał obok niego i wykonał kilka cięć w powietrzu.
- Jednak nie oberwałem zbyt mocno - Uśmiechnął się i zbladł.
Na wprost niego znajdowała się polanka pokryta trupami pikinierów z jego oddziału. Noszone przez nich zbroje zmieniły kolor z błękitnego na rdzawy i ciemno czerwony. Tarcze, które miały ich chronić, leżały teraz zmiażdżone i nieprzydatne. piki ze stalowymi prętami, które go kosztowały u Blika 150 tyś. złotych monet poniewierały się powyginane i porzucone. Zwłoki tworzyły kilka kręgów od największego z zewnątrz do najmniejszego wewnątrz. Wokół nich leżeli martwi barbarzyńcy i to co pozostało po ożywieńcach.
- Coś mi to przypomina - Zamyślił się Morf i poczuł dziwny ucisk w gardle.
Był to szyk obronny jaki ćwiczył z (BPN) podczas szkolenia. ich zadaniem była ochrona dowódcy w razie okrążenia za wszelką cenę. Jego odział zapłacił najwyższą. Choć wiedzieli, ze jest Wybranym nie pozwolili go zabić oddając swoje życie za jego własne. Hobbit Podniósł leżący na ziemi szyszak. na gładkiej powierzchni widniała paskudna dziura otoczona szkarłatnymi plamami. Chwilę patrzył w milczeniu na uszkodzony pancerz po czym go odrzucił.
- Ale ja żyję i nie jestem w czyśćcu, a wszyscy obrońcy zginęli. jak to możliwe - Pomyślał i podszedł bliżej do zmasakrowanych ciał.
Ze śladów wynikało, że rzeczywiście był w centrum kręgu. gdy zostały już trzy pierścienie pikinierów doszło do walki na krótki dystans. Jeden z piechurów wykorzystując zamieszanie podniósł nieprzytomnego hobbita i zaczął z nim uciekać na oślep przed siebie.
Morf cały czas szedł po śladach chcąc się dowiedzieć kto był na tyle szalony, że podjął się takiego zadania. W ten sposób wrócił do miejsca, gdzie się obudził. teraz spostrzegł, że na mokrej trawie widnieją wyraźne ślady walki. niosący go osobnik natknął się na dwa trolle i orka. Z tym ostatnim poradził sobie szybko, ale pozostałym nie dał już rady. Porzucił Mora obok pokonanego wroga i natarł na trolle.
Tu, gdzie jest zryta ziemia dosięgło do uderzenie maczugi.
- Biedak musiał wylecieć w powietrze - Szepnął złodziej i obejrzał dziurę w ziemi - A po uderzeniu widać, że upadł tam ...
Kilka metrów dalej znalazł krzaki z których wystawała rycerska rękawica. Podszedł ostrożnie i rozsunął gałęzie.
Den leżał zwinięty trzymając rękę na wystających z ciała żebrach. Druga ręka była tak zmiażdżona, że wyglądała jak ciasto ugniecione przez kucharza. Połamane kości przebiły zbroję na wylot jakby była z papieru. Z ust i nosa płynęła zaschnięta krew rozlewając się na pancerz i porwane ubranie. Jedno oko miał zwrócone w niebo, a drugiego nie miał wcale. Uderzając w drzewo musiał się zadźgać na wystającą gałąź.
Morf nie zważając na plamy czerwieni wyciągnął martwe ciało z krzaków i ruszył w kierunku odgłosów bitwy.
- Głupcze ! Coś Ty najlepszego uczynił ? - Hobbit szeptał słowa do ucha nieboszczyka tak jakby był ojcem , który gani syna za jakieś głupstwo - Ja kurwa bym ożył ! - Krzyknął w rozpaczy nie przestając iść - Ja bym żył - Dodał ciszej.
*
Jeździec w szkarłatnej zbroi szarpnął za uzdę i zmusił rumaka do stania na tylnich nogach. Barbarzyńca widząc wierzgające kopyta skierowane w jego twarz natychmiast uskoczył w bok. Wtedy rycerz uderzył go mieczem w kark powalając na ziemię. Zamachnął się ponownie i walnął z całych sił w głowę rozbójnika, który zbliżył się z zamiarem ściągnięcia go z konia.
Zdążył tylko zadrapać hakiem farbę na zbroi, gdy ostrze rozcięło jego czaszkę na dwie połowy.
Wkrótce pojawiła się grupka orków, która natychmiast za cel swojego istnienia wzięły sobie zabicie samotnego jeźdźca. Powoli zmierzały w jego stronę chcąc nacieszyć się strachem ofiary. Rycerz spojrzał na nich i ryknął śmiechem. W hełmie rozjarzyły się czerwone jak ogień oczy i zwęziły się do rozmiarów wąskich szparek. Orki zatrzymały się zbite z tropu i zrobiły głupią minę nie wiedząc co robić. Po chwili jednak udowodniły, że myślenie nie należy do ich mocnych stron i rzuciły się z rykiem na jeźdźca.
- Skąd ich się tyle wzięło ? - zapytała Sirith z ironią w głosie i krzyknęła - TERAZ !
Ork, który biegła na czele nadział się na miecz i runął na ziemię. Wrogi oddział zatrzymał się i utworzył pierścień obronny. W powietrzu pojawiło się kilka zamazanych kształtów, które szybko dobiegły do stłoczonych w jednym miejscu przeciwników. Ku przerażeniu orków pojawiło się trzydziestu mieczników, którzy otoczyli ich własnym pierścieniem. Zasłaniając się tarczami natarli na wrogów tnąc i dźgając bez odpoczynku i opamiętania. Liczba osaczonych wrogów zmniejszyła się z każdą sekundą, aż w miejscu, gdzie wcześniej stali powstał mały pagórek z ich trupów.
Wampirzyca w milczeniu przyglądała się całej akcji ciesząc się w myślach z istnienia eliksirów anty-cyklopich. Jeden z rycerzy wytarł zakrwawioną broń o trawę i podbiegł do Sirith.
- Melduję, ze oddział orków został unicestwiony.
- A straty ? - Zapytała beznamiętnie.
Rycerz uśmiechnął się szeroko i rzekł z podziwem w głosie.
- Nie ponieśliśmy żadnych.
Sirith zdjęła hełm i odwzajemniła uśmiech człowieka.
- Szkoda, że musiało tylu zginąć - Odparła patrząc na leżące zwłoki.
- Z tego co powiedzieli zwiadowcy, midgaardzka piechota przestała prawie istnieć. Część armii Tolarii wpadła w nocy na prawe skrzydło wroga i doszło do rzezi. Rycerze Ofcolu podobno nadal walczą na Równinie odnosząc małe sukcesy ...
- Nic nie znaczące potyczki - Przerwała sucho wampirzyca.
- Ale nie cofają się i skutecznie blokuję pomocnicze oddziały ...
- Hmmmm - Zastanowiła się odrzekła - Jesteśmy w lesie Mattisa, a ...
- ... bitwa zaczęła się na Równinie - Dokończył rycerz - W tych mrokach potężna armia zła rozdzieliła się dwie kolumny. Jedna dostała się do tego miejsca osłabiając tym samym całość.
Jeśli uda nam się pokonać lub chociaż zatrzymać przeciwników w tym lesie to możemy wygrać całą wojnę.
- Jedno mnie zastanawia. Dlaczego nie opuszczą tego miejsca ?
- Pani, czy widziałaś istoty, które zdziesiątkowały kawalerię Ofcolu ?
- Tak - Odpowiedziała zaciskając zęby na samo wspomnienie tamtego wydarzenia.
- Nasi magowie cudem zepchnęli ich do tego miejsca wraz z pierwszym szeregiem armii zła. Czarodzieje zajęli stanowiska w jaskini Szarucha i przy kamieniu, gdzie co noc tańczył Mroczniak. Zablokowali jedyne wyjście, lecz nie chcą tu wchodzić bo stracili zbyt wielu towarzyszy w walce z tymi istotami. Z jakiegoś powodu nie można użyć tutaj telepatii i teleportu. Najprawdopodobniej chcą nas odciąć od świata zewnętrznego.
- W takim razie znajdziemy tych sukinsynów i ich wykończymy - Rzuciła groźnie i odwróciła głowę w stronę wysokich drzew. Wyszło stamtąd dwóch rycerzy eskortujących kusznika w zbroi koloru miedzi. Mężczyzna był zmęczony i nie wyspany. W kołczanie przy pasie nie miał żadnych bełtów. Prawą dłoń miał zawiniętą w ubrudzony materiał. jeden z prowadzących go żołnierzy zasalutował i zdał raport.
- Natknęliśmy się na niego jakieś dwieście metrów na północ. Twierdzi, ze jego oddział jest otoczony, ale nie jestem pewien, czy możemy mu ufać.
Sirith nachyliła się nad nim i zapytała.
- Do jakiej jednostki należysz ?
- Kusznicy (JŻ) - Odpowiedział bez zająknięcia.
- Kto jest Twoim dowódcą ?
- Pani Malis.
Wampirzyca uśmiechnęła się i krzyknęła :
- Przynieść mu cos do jedzenia i picia. Macie być gotowi do wymarszu za pięć minut. Wysłać przodem pięciu zwiadowców i uważać na dziwnych wrogów. A Ty mów co się stało ? - Dodała ciszej do stojącego obok niej człowieka.
Kusznika zjadł kilka sucharów, wypił łapczywie zawartość bukłaka i zaczął opowiadać.
- Początkowo szyliśmy do wroga z kusz ile się dało. Później się ściemniło i zaprzestaliśmy ostrzału bojąc się, że pozabijamy naszych. Wtedy napadły nas ogry i trolle. Nie mieliśmy szans i pewnie byśmy zginęli gdyby nie pomoc oddziałów Keroda, Azatotha, Sitha i Rahima. Osłonili nasz odwrót, ale sami dostali się w okrążenie i polegli. Nikt nie ocalał, a my natrafiliśmy na gobliny z którymi zresztą szybko sobie poradziliśmy. Gdy przedostaliśmy się do lasu, sprawa nie wyglądała już tak dobrze. Drzewa osłaniały przeciwników i pozwalały na podkradanie się do nas na bardzo bliskie odległości. Chcąc uniknąć niepotrzebnych strat wyszliśmy na polanę, gdzie natychmiast nas otoczono. Nikomu to nie przeszkadzało bo cel sam wchodził w zasięg strzału i nie trzeba było się za nim uganiać po lesie. Problemy pojawiły się dopiero wtedy, gdy pojawili się ożywieńcy. Strzelaliśmy do nich z bełtów i strzał, ale oni nadal nacierali nie zwracając uwagi na pociski. Jeśli nam ktoś nie pomoże, to ...
- Dobrze. Ruszajmy to zdążymy n czas - Powiedziała Sirith i założyła hełm. Schowała broń i popędziła rumaka. Kusznik odwrócił się od jeźdźca i ze zdziwieniem spostrzegł, że oprócz dwóch rycerzy, którzy go eskortowali nie ma nikogo w pobliżu. Tych których widział wcześniej znikło jakby zapadli się pod ziemię. Wampirzyca spojrzała na niego wyczekująco i ruszyli w drogę. Mimo zmęczenia, kusznik biegł tak samo szybko jak dwaj eskortujący go mężczyźni. nie dawało mu spokoju tylko jedno. Odgłosy obijającego się o siebie metalu zdawały się dochodzić zewsząd. Czuł się jakby otaczała go setka opancerzonych ludzi biegnących nie dalej od niego niż metr. W niektórych momentach zderzał się z czymś i już miał się przewrócić, gdy podtrzymywali go dwaj rycerze i stawiali na równe nogi.
Bez większych problemów dotarli do polanki o której mówił kusznik. Pierwsze co rzucało się w oczy, to trupy i okropny smród. Część zwłok była w zaawansowanym stanie rozkładu, a inne nosiły ślady zębów i pazurów. Oddział pięćdziesięciu zombich nacierał na stłoczonych w pierścieniu ludzi. W środku stała wojowniczka wykrzykująca rozkazy. Nieumarli wolno zmierzali w ich kierunku nie zwracając uwagi na wystrzeliwane w ich stronę bełty i strzały. Co jakiś czas padał jeden z nich naszpikowany do granic możliwości. chodzili wolno i pojedynczo bez żadnego szyku bojowego, czy uprzedniego planu działania. Zdarzało się, że kilku docierało do stojących w szeregu ludzi i z furią rzucali się na ofiary. Wtedy Malis rzucała zaklęcie powiększające siłę i wraz z kilkoma kusznikami atakowała przeciwników. Z łatwością wykańczali ożywieńców i wracali z powrotem do koła. Sytuacja wyglądała na opanowaną, ale tak nie było. Strzelającym zaczynało brakować pocisków, a ich krótkie miecze nie nadawały się do walki z bliska. Zdobycznej broni było mało i nie starczyłoby jej dla wszystkich.
Sirith zeszła z konia i podała go rycerzowi stojącemu obok. Nie chciała ryzykować utratą wierzchowca, a w walce nie było o to trudno. Dobyła miecz i stanęła na polanie tak, aby ją widział nawet zezowaty.
- Padlinożercy !!! - Krzyknęła starając się, aby jej głos brzmiał groźnie.
Zombie dostrzegły ją. W tym co kiedyś było oczyma pojawiła się żądza mordu i głodu. Jęcząc i stękając ruszyli w jej kierunku. Wampirzyca stała w miejscu nie przyjmując pozycji obronnej. Zdawała się nie zauważać grożącego jej niebezpieczeństwa.
Malis wyglądała na zaniepokojoną i zmęczoną. Z trwogą przyglądała się jak nieumarli zbliżali się do Sirith. W końcu nie wytrzymała i krzyknęła.
- Dasz sobie radę w pojedynkę ?!
- Nie jestem sama - Odpowiedziała wolno wampirzyca i dodała głośniej - Teraz !
Miedzy mozolnie idącymi ożywieńcami, a Sirith zmaterializowali się rycerze. Siedemdziesięciu ludzi stojących w równym i zwartym szeregu nie czekając na rozkaz natarło na zdezorientowanego przeciwnika. Tnąc i siekając wbili się w stado zombich i wyrąbywali je od środka. Ogromne miecze używane przez żołnierzy z jej oddziału siały prawdziwe spustoszenie. Cała bitwa trwała niecałe piętnaście minut, ale dobijanie nieumarłych było utrapieniem. Rozpalono dwa małe ogniska i wrzucano do nich ruszające się ciągle kończyny. Po zażegnaniu groźby odrodzenia się zombich i drugiego ataku zaczęto liczyć rannych i zabitych.
Sirith podeszła do leżącej Malis i usiadła obok.
- jestem wykończona - Westchnęła z ulgą wojowniczka i zamknęła oczy.
- Nie spotkałaś gdzieś Morfa - Zapytała wampirzyca patrząc na skręcających się w bólu rannych - Słyszałam, ze strasznie dali im w kość podczas głównego ataku.
Malis zastanowiła się chwilę po czym rzekła.
- Nie spotkałam żadnego pikiniera w jego barwach, ale wiele trupów, które widziałam nie dało się zidentyfikować.
Rycerz, który zajmował się rannymi podbiegł do nich i powiedział.
- Pani. mamy wielu rannych, których stan jest bardzo ciężki. nie przeżyją podróży i nie jestem pewien, czy pociągną jeszcze dobę. Potrzebne są zioła leczące lub jakis kleryk, który by ich uzdrowił.
- Zarządzam przerwę - odparła Malis sennym głosem - Rozbijcie obóz i opatrzcie rannych na tyle ile możecie.
- Tak jest - zasalutował rycerz i udał się przekazać polecenia reszcie.
- Przydałby się taki kleryk - rzuciła Sirith - taki to ma dobrze.
- Leczy sobie rannych, a walczą za niego inni - zgodziła się wojowniczka.
*
- KUUURWAAAAAA !!! - Ryknął Wildeath i podniósł się z ziemi.
Na szczęście upadek nie był groźny i po wyjęciu ostro zakończonej gałęzi z nogi mógł biec dalej. Szaty, które miał na sobie nie były już ani ładne ani całe. W czasie ucieczki zgubił broń i magiczną księgę za 20 tyś. złotych monet. Na nogach miał jeden but, a drugi spoczywał na dnie bagna. Podczas wielkiej bitwy raził wroga piorunami i innymi nieprzyjemnymi czarami. Potem pojawił się w ich szeregach wrogi mag i wykorzystując zaskoczenie zabił prawie wszystkich kleryków i czarodziei, którzy stali obok Wildeatha.
Dzięki zjednoczeniu sił jego, Tankera i Dilmera udało się zgładzić wrogiego maga. Duży udział w zwycięstwie powinien przypaść oddziałom Tankera, ale prawie nikt nie przeżył. Nim przeciwnik skonał zdążył rzucić ostatnie zaklęcie. Z świetlistego portalu wyszła ogromna bestia, która zaczęła gonić Wildeatha. Tanker i Dilmer zaatakowali potwora, lecz udało im sie tylko zyskać trochę czasu dla przyjaciela. Gonitwa ciągnęła się już jakieś cztery godziny i kleryk zaczynał opadać z sił. czary leczące i wspomagające przestały na niego działać.
- Ja pierdolę ! - Zaklął kleryk nie zatrzymując się - A ojciec mi mówił, żebym został wojownikiem. Ale ja musiałem posłuchać matki i poszedłem na kleryka. NO I KURWA MAM !!! - Krzyknął czując, że zaraz się przewróci - Tylko, ze co mam zrobić z bestią odporną na czary ?!
Zatrzymał się i padł na kolana.
- Zaraz rozszarpie mnie potwór, a ja nie mam broni, żeby umrzeć w boju.
Był bliski załamania, gdy pojawiło się światełko w tunelu, iskra nadziei. Dotknął czołem ziemi i krzyknął w niebogłosy:
- Bogowie !!! Pomóżcie biednemu Wybrańcowi, który wiernie Wam służył i ofiary dopełniał.
Cisza ...
- Jeśli mi nie pomożecie, to marny los największego wyznawcy.
Cisza ...
- Co jest kurwa !!? Mówię do siebie, czy co ?! - Ryknął zrozpaczony kleryk.
- Zamilcz śmiertelniku - Rozległ się kobiecy głos.
W powietrzu pojawił się zapach kwiatów polnych, a promienie słoneczne oświetliły ponure otoczenie. Wildeath podniósł głowę i ujrzał kobietę od której emanowała nieziemska jasność. Spoglądała na niego wzrokiem pełnym miłości i miłosierdzia. W jednej ręce trzymała świetlistą rzecz, której Wildeath nie mógł rozpoznać.
- Czego chcesz ? - Zapytała łagodnie i uśmiechnęła się.
- Naju - Zaczął kleryk - Ściga mnie okropna bestia odporna na wszystkie moje zaklęcia, a ja zgubiłem broń i nie mam jak się obronić.
- To nie problem - Odparła bogini i rzuciła pod nogi kleryka świetlisty przedmiot.
Wildeath podniósł z radością podarunek i zaczął się jej przyglądać. Jasność raziła po oczach i utrudniała rozpoznanie trzymanej rzeczy.
- Dzięki Ci Naju za ... - Blask znikł i ujrzał zgubioną broń - ... mój miecz.
- Nie ma za co - rzekła bogini i uniosła się nad ziemię.
- Eeeeeeej - Jęknął kleryk - Tylko tyle, a może jakaś magiczna broń ?
- Jak chciałeś magiczny miecz, to było iść do krasnoludzkiego kowala i kupić. Istoty boskie nie zajmują się obróbką metali ...
- Ale ten potwór ... - Przerwał - ... Zabije mnie !!!
- A czego się spodziewałeś ? Że pojawię się tutaj wśród gromów i ognistego gradu. Zgładzę potwora kiwnięciem dwóch palców i po kłopocie ?
- No nie zupełnie, ale jak już się pofatygowałaś z tak daleka ...
- Przelatywałam tędy i pomyślałam, ze wpadnę, ale teraz muszę znikać - postać Naji zamigotała i rozpłynęła się w powietrzu.
- No pięknie ! - krzyknął Wildeath - Po prostu doskonale ! KUURWAAAAA !!!
Zrobił głęboki wdech i kontynuował ucieczkę.
- Nie dam się tak łatwo zabić - powtarzał cicho biegnąc - Może ten potwór walnie na zawał.
**
Lavertan, Tarabas, Khazzar i Reif zaszli Porywacza Dusz od tyłu. Malven, Galadan, Alandar i Vertim zajęli pozycje na flankach. Ghrahambra, Mole, Seasee i Jemkit stanęli do frontalnego ataku. Żaden z Nieśmiertelnych nie chciał atakować pierwszy nie znając siły wroga. Natomiast Porywacz Dusz spokojnie zdjął płachtę z kapturem i nie śpiesząc się dobył drugiej klingi. Lavertan zauważył, że od ich ostatniego spotkania przeciwnik bardzo się zmienił. Nosił smolistą pełna zbroję, a na przegubach pobrzękiwały srebrne bransolety nabijane kolcami. ujrzał tez jego twarz, która nie zdradzała żadnych emocji, niczym jakaś maska.
- Czym jesteś Parn i dlaczego Nas zaatakowałeś ? - Zapytał Mole chcąc zdobyć jak najwięcej informacji o przeciwniku.
- Nie pochodzę z Laca - Powiedział Porywacz Dusz - Jestem zwiadowcą, który miał wybadać ten świat. Miałem sprawdzić, czy możecie się obronić przed inwazją naszych wojsk. Stwierdziłem, że jesteście słabi i wydałem wyrok na ten świat ...
- Sukinsyn ! - Lavertan nie wytrzymał i wyrwał do przodu. dobiegł do przeciwnika i zadał cios wkładając w niego cały swój gniew. Porywacz Dusz zablokował ostrze i pozwolił mu się zsunąć po klindze. Drugim mieczem podciął Nieśmiertelnego i odbił uderzenie Jemkita. Lavertan odczołgując się wpadł pod nogi nadbiegającemu Khazzarowi, który wyrżnął z impetem w ziemie. Reif wyciągnął dwa sztylety i rzucił w Porywacza Dusz. Parn uniknął pierwszego, a drugi odbił. Wytrącony z lotu sztylet wbił się głęboko Vertimowi między żebra.
Seasee i Mole skumulowali dwa zaklęcia w jedno i rzucili w zwiadowcę. Parn wyskoczył w powietrze, a czar uderzył Tarabasa zamieniając go w bryłę lodu. Opadając wykonał półobrót i ciął Lavertana od góry na prawo. Nieśmiertelny chwycił ostrze i próbował je wyrwać, lecz bezskutecznie. Galadan i Alandar wykorzystując chwilę nieuwagi rzucili zaklęcie niszczące duszę przeciwnika. Nim zwiadowca nie zdążył się uchylić i czar trafił w cel. Porywacz Dusz krzyknął i zwinął się w kłębek na ziemi. Przez chwilę nie dawał znaku życia by za sekundę wstać śmiejąc się z Nieśmiertelnych.
- Głupcy ! Nawet jeśli mnie pokonacie to i tak przegracie. Główny atak nastąpił na Drimith i gdy tam wrócicie zastaniecie nowy ład.
Mole zbladł i spojrzał na towarzyszy.
- Lavertan, Reif, Tarabas i Malven udacie się do Drimith - Rozkazał.
- Nie ma mowy ! On jest mój - Sprzeciwił się Lav i ruszył do ataku.
- Nie zdążymy. Stad nie można się przenieść - Zaoponował Malven.
- Pozwólcie, że pomogę - Zaoferował się z uśmiechem Porywacz Dusz.
Nim ktoś zdążył zaprotestować, dwie szare kule wielkości jabłka przecięły powietrze trafiając Lavertana i Reifa. Obaj Nieśmiertelni wyparowali w jednej sekundzie pozostawiając po sobie chmurę białego pyłu.
- Co im zrobiłeś ? - Ryknął Malven, ale i on za chwilę zmienił się w popiół.
- Dezintegracja ! - Krzyknął Ghrahambra i skierował ten sam czar przeciwko wrogowi.
Parn złapał kulę i odbił ją w stronę Tarabasa. Kolejny Nieśmiertelny opuścił pole bitwy wbrew swojej woli. Jemki, który od jakiegoś czasu koncentrował moc stworzył ścianę ognia, która ruszyła w stronę Porywacza Dusz. Pozostali Nieśmiertelni byli na ten czar odporni, ale nie przeciwnik, który zasłonił oczy rękoma.
Kiedy znowu spojrzał na pole bitwy, Khazzar oślepił go strumieniem światła wystrzelonym z dłoni. Zwiadowca zdążył zdzielić Nieśmiertelnego mieczem, ale nie zasłonił się przed atakiem Ghrahambry i Molego. Ostrza zdruzgotały mu żebra uszkodziły główne organy wewnętrzne. Krew popłynęła kaskadą z ran na ciele i rozlała się po błocie. W tym czasie Khazzar zregenerował rany i zadała cios. Żelazo przeszyło splot słoneczny i wyszło poniżej kręgu szyjnego. Miecz utkwił głęboko w przeciwniku i właściciel ratując się musiał go zostawić.
Porywacz Dusz zdołał jeszcze trafić Alandara i zawyć.
- Zemszczę się zdrajco ! Choćbym miał się narodzić drugi raz !!!
Galadan, Vertim i Seasee skończyli wymawiać zaklęcie i skoncentrowali całą swoja uwagę na rannym i oślepionym celu.
Nagle z bezchmurnego nieba nadleciała błyskawica i uderzyła w Porywacza Dusz. nastąpiła potężna eksplozja i tony piachu z błotem wyleciały w powietrze. Odgłos wybuchu zagłuszył cichy krzyk konającego wroga. Martwe ciało wyleciało na kilka metrów w górę i wpadło do bagna.
Galadan, Vertim i Seasee z uśmiechem podziwiali swoje dzieło i jego efekty.
- Świetna robota - Pochwalił z ironią Jemkit - Teraz to ta ziemia chyba będzie skażona po wszem czasy.
- Czepiasz się - Seasee wyszczerzyła zęby i pomogła wstać Khazzarowi - Wspaniale się spisałeś. Bez tego oślepienia nie poszłoby nam tak dobrze.
- Dzięki, ale to też zasługa Jemkita, Ghrahambry i Molego.
- Dobra, przestańcie pieprzyć bo nie będzie do czego wracać - Skwitował krótko Vertim i wzleciał w powietrze.
Prawie wszyscy Nieśmiertelni poszli w jego ślady i po chwili na trzęsawiskach zostali tylko Mole i Seasee.
- Zostawimy go tak ? - Spytała kobieta w błękitnych szatach.
- tak - Odpowiedział patrząc jak bagno z mozołem pochłania zmasakrowane zwłoki - Niech ta kraina będzie jego grobem.
- Jeśli wszyscy najeźdźcy są tak potężni jak on ... - Wypaliła Seasee.
- nie, wątpię - Przerwał gwałtownie Mole - On był wyjątkowy i pochłonął dusze wspaniałych i silnych wojowników.
- Co to za kule światła wylatują z bagna ? - Zaciekawiła się.
- Sprawdzę i dotknę jednej - Zaoferował Nieśmiertelny - O to dusza Tharra ...
- A to Gloina - Uśmiechnęła się Seasee.
- Tu mam Tjorma ... Myślę, ze odnajdą drogę, ale My powinniśmy już dołączyć do reszty.
- Masz rację - Zgodziła się i dodała - A może cos sprawdzimy ?
- ???
- Może jednak da się stad teleportować ?
- Czemu nie ? Zawsze możemy nadrobić stracony czas ... - Mole urwał, gdy Seasee znikła - Hahaha ... A niech mnie ! Miała rację - Zaśmiał się i dołączył do Nieśmiertelnej.
***
- Aaaaaaa !!!
- Co to było ? - zapytała obudzona Malis.
- Brzmiało jak kobita w niebezpieczeństwie - Odpowiedziała Sirith z trudem wstając z ziemi - Ktoś nadbiega w naszą stronę.
Z pobliskich krzaków wybiegł przerażony Wildeath. Zaczepił nogą o korzeń i wywinął widowiskiego orła. Wstał i ujrzał wycelowane w jego głowę kusze trzymane przez ludzi z oddziału (JŻ). Otrzepał ubranie na ile zdołał i rzekł władczo.
- Prowadźcie mnie do przywódczyni.
- Nie trzeba - wampirzyca wyszła z cienia i spojrzała na kleryka - A Ty gdzie się szlajałeś ?
- Nie ważne - Zaczął Wildeath co chwilę oglądając się do tyłu - Ściga mnie straszny stwór przywołany magią. Jego właściciel zginął, ale ta bestia z setki mężczyzn wybrała właśnie mnie.
- Słuchaj Wild. mamy wielu rannych, którymi musi zająć się uzdrowiciel inaczej umrą. jeśli im pomożesz to rozwiążę Twój mały problem ...
- Gdzie oni są ? - Wtrącił się z zapałem .
- Tam leżą - Wskazała palcem i zaśmiała się - Wiedziałem , że się zrozumiemy.
- Dwudziestu ludzi do mnie ! - Krzyknęła i wskazała miejsce przy krzakach z których wyszedł kleryk - Malis możesz ?
Wojowniczka z ociąganiem podniosła się z trawy i rozkazała.
- Trzydziestu kuszników w szeregu zbiórka ! Ustawcie się za linią mieczników i przygotujcie broń do wystrzału !
- Rycerze ! - Ryknęła Sirith - zasłonić się tarczami i przygotować do obrony przed samotnym, ale dużym przeciwnikiem. nie znam jego możliwości więc uważajcie na kwas, ogień, truciznę i cholera wie co jeszcze.
- Szkoda, ze nie ma tu Morf z pikinierami. Długie drzewce zatrzymałyby bestię nie dając jej szans na zbliżenie się do ludzi.
- Ciekawe co teraz robi ? - Zamyśliła się Malis i wróciła do leżakowania na trawie.
***
Było tak jak się tego spodziewał ... *
Głowa rycerza odpadła od reszty ciała i poturlała się po ziemi. Zamach i uderzenie ... fontanna czerwonej posoki buchnęła z przeciętej tętnicy szyjnej. Pod nogami leżały ciała zmasakrowanych elfów i ludzi. Krew leniwie wsiąkała w podłoże, a przybywało jej coraz więcej.
... Są jak robaki, które można rozgnieść ...
Czarne ostrze zawirowało złowieszczo w powietrzu i opadło z wyciem na zaskoczonego krasnoluda. Umięśniona ręka odpadła z cichym mlaskiem od tułowia nie przestając się poruszać na trawie. Cięcie z półobrotu i ciało prażonej istoty rozpada się na dwie połowy.
... Nie miałem i nigdy nie będę miał litości dla słabych ...
Bełty z metalicznym brzękiem odbiły się od czarnej jak smoła zbroi. Nie pozostawiły po sobie nawet zadrapania. Kusznicy z mozołem siłowali się z bronią chcąc napiąć ją jeszcze raz i ponownie zaatakować.
... Nudzą mnie ich próby ...
- Szybki ruch dłońmi i w kierunku wystraszonych ludzi wystrzeliwuje plazma. Zielona ciecz odpada na wrzeszczących mężczyzn i wypala ich organy. Odgłos cierpienia i zapach śmierci zadawał się przesiąkać otoczenie.
... On zginął i już nikt nie ośmieli się mnie zranić ...
Potężnie zbudowany mężczyzna trzymał w rękach dwa ogromne katowskie topory, które przy nim wyglądały jak siekierki do mięsa. twarde muskuły były widoczne nawet przez ciężką kolczugę ubrudzoną krwią przeciwników. Człowiek ten musiał pracować jako kowal lub górnik w kopalni. Ciało miał zahartowane i przyzwyczajone do ciężkiej pracy, a trzymane topory zadawały się dla niego nic nie ważyć. Ze spojrzenia biła zaciętość i desperacja.
... Mnie nie można pokonać ...
Klinga z łatwością sparowała cios mężczyzny, druga wbiła się w jego bok, aż po rękojeść. Rycerz wypluł krew, która zaczęła wypływać przez usta i uniósł drugi topór. Unik i cięcie z prawej strony. Ręka z bronią opadła na ziemię tworząc kałużę czerwieni. Ranny opadł na jedno kolano, a wtedy płynne pociągnięcie po gardle wystarczyło, aby pozbawić go tchu.
... Szanuję odwagę moich ofiar, ale bardziej kocham ich strach ...*
Alkud rozejrzał się i stwierdził z zadowoleniem, ze pokonał już wszystkich. Trzymając w rękach broń ruszył przed siebie licząc na spotkanie małego oddziału ludzi. Poza tym chciał już wyjść z tego lasu i wrócić na Równinę, gdzie była prawdziwa zabawa. Schował miecz do pochwy, a drugi zakrył ciemną peleryną. W ciągu kilku minut podniosła się gęsta jak mleko mgła. Widoczność zmalała do dwóch metrów i Alkud musiał zwolnić kroku. Przebył jeszcze trochę drogi i zatrzymał się przy rozłożystym drzewie. Plecami przylgnął do chropowatej kory i zastygł w bezruchu.
... Nie nawiedzę złej pogody ...
Walczył ze zmęczeniem, gdy usłyszał szelest. Odgłos łamanych gałązek i szurania nogami po ziemi rozlegał się rytmicznie co jakiś czas. Alkud cicho wyciągnął miecze i wstrzymał oddech. Kroki przybliżały się z każdą chwilą, lecz nie mógł nikogo zobaczyć.
Po minucie czekania we mgle zamajaczył podłużny kształt. Nie wiele myśląc odbił się od drzewa i ciął całą szerokością. Ostrze wbiło się w cos miękkiego, lecz nie poczuł ciepłej krwi, która powinna wytrysnąć z ciała niczym ze zgniecionej pomarańczy. Poczuł szarpnięcie w dół i zaatakowana postać zwaliła się na ziemię.
Coś było nie tak i o tym dobrze wiedział, ale co ?
Chwycił za zbroję pokonanego i przyciągnął go do swojej twarzy. Spojrzał w puste oczy młodego strażnika miejskiego i zdębiał. Chłopak mógłbyś w jego wieku i nie żył już od jakiegoś czasu. Z ciała wystawały połamane żebra i kości. usta miał wykrzywione w grymasie cierpienia i strachu.
- Co jest ? - Zająkał się i zawył z bólu.
Oczy niebezpiecznie wyszły z czaszki, a z ust buchnęła posoka. Rękoma wymacał sztylet wbity w kark. Czubek ostrza wystawał z krtani. opadł na kolana i spazmatycznie zaczął łapać powietrze. Po chwili stracił przytomność i upadł na twarz. Żelazo przesunęło się pod naciskiem ziemi i serce przestało bić. Jeden z dowódców naczelnych sił inwazyjnych skonał przy zwłokach Dena, prostego strażnika miejskiego jakich poległo wielu w tej wojnie.
- Żegnaj przyjacielu i wybacz, ze użyłem Twojego ciała jako przynęty - Odparł Morf i skierował się na południowy zachód. Zdążył zrobić zaledwie kilka kroków, gdy stanął przed nim Tarbas.
- Morf ?
- A kto ? - Rzucił gniewnie hobbit.
- Gdzie Twoje oddziały ? - Zapytał Nieśmiertelny.
- Zostały rozbite na miazgę - Odpowiedział ponuro Morf i minął stojącą postać.
- Dobrze się czujesz ? - Tarabas spojrzał podejrzliwie na Wybranego i zaszedł mu drogę.
- Tak ... nie, nie wiem.
- Powinieneś iść do uzdrowiciela - Nieśmiertelny wyczrował portal i wprowadził do niego hobbita.
- A co z resztą ? - Zawahał się Morf i stanął w magicznym przejściu.
Tarbas przez chwilę stał bez ruchu po czym odrzekł z wyraźną ulgą.
- Powiadomiono mnie telepatycznie, ze Las Mattisa jest już czysty. Główna bitwa toczy się teraz tylko na Równinie.
- A co z innymi ?
- Noom, Xardrab, Neutir, Dagerharm i Rayavo zajmują się likwidacją tych gości w czarnych wdziankach. Załatwili już 10 i ścigają teraz dwóch innych, którzy ukrywają się w wiosce Elviwood. Demonico i Tolnar okradają piekarza we wsi, a Esseti z Thigilem buszują po cmentarzu i zbierają oddziały nieumarłych. Kerod, Azatoth, Sith, Rahim, Gandari i Borry odwiedzili Żniwiarza i teraz kłócą się z Uzdrowicielem o jakieś pieniądze. Reszta gdzieś tam jeszcze walczy ...
- A On ?
- Już nikomu nie ukradnie duszy.
Obie postacie znikły w świetlistym portalu i zapanowała głucha cisza.
***
- Ale się obżarłem - Westchnął leżący na ziemi Gerino.
- O Lamie - Jęknął Khrell - Nigdy więcej barbarzyńców i rozbójników.
- Ani orków - Dodał Jac dłubiąc w kłach małym patyczkiem.
- Piłeś ich krew ?! - Krzyknął Nixin robiąc zdziwioną minę.
- Jasne - Odparł z wahaniem Jac - Krew to krew, czyż nie ?
- BŁEEEEEEE - Jęknęło naraz kilka głosów.
- A ten czarny jaki był ohydny - Powiedział Jhad krzywiąc się na samo wspomnienie.
- Było nie ruszać - oburzył się Gerino - Zabiłem bo mi przypominał takiego skurwiela co mnie uwięził.
- Porywacza Dusz ? - Zapytał Khrell obracając się na drugi bok.
- Właśnie, ale to nie był on. Właściwie był o wiele słabszy od tego gościa, ale i tak trochę nam dołożył.
- Eeee, a co to było ? Ni to elf, ani ciemny, a takie coś podobnego? - Wystękał Jhad trzymając się za brzuch.
- A kogo to ?! - Żachnął się Gerino - Ważne, ze to ukatrupiliśmy i więcej nie będzie tu bruździć.
- Słyszałem, ze Slaanesh i Valdrab ubili takich trzech - Odparł Nixin.
- Nie może być !! - Ryknął Gerino zrywając się z trawy - Wstawać chłopaki ! Trzeba bronić honoru naszych rodzin ...
- No to musimy zabić jeszcze dwóch - Odezwał się znajomy głos.
- Tharr !!! - Krzyknęli.
wampir wyszedł z ukrycia i rzucił odciętą głowę reszcie.
- Na tego natknąłem się jak tu szedłem, a teraz do roboty - Powiedział i wyszczerzył kły w szerokim uśmiechu.
- Miło Cię znowu widzieć - Powiedział Gerino i uścisnął Tharrowi dłoń.
***
Thail obudził się z potwornym bólem głowy. ostatni atak magiczny prawie go nie zabił. Czuł, ze całe ciało ma odrętwiałe, ale rany się już zagoiły. Leżał na trawie pokrytej rosą, ale nie było mu zimno. W pobliżu płonęło małe, ale dające trochę ciepła ognisko. Gimza siedziała przy jego ramieniu trzymając miecz. Usiłował wstać, ale przy najmniejszym wysiłku ciało przeszywał eletryzujacy ból. dziewczyna spostrzegła go i uśmiechnęła się słabo.
- Jak się czujesz ? - Zapytała troskliwie i dorzuciła drzewa do paleniska.
- Jakbym znowu zeskoczył z murów obronnych do pustej fosy.
- Co ?
- Heh, to bardzo stare dzieje ... Czy nie powinniśmy się bać ataku ?
- rzuciłam na nas niewidkę i wrogowie zobaczą co najwyżej małe ognisko - Gimza zbliżyła się do leżącego elfa i położyła dłoń na jego czole.
- Chyba możemy teraz dokończyć to co zaczęliśmy ? - Zasugerował Thail obejmując dziewczynę.
- A jeśli znowu nam ktoś przeszkodzi ? - Gimza położyła miecz i przytuliła się do mnicha nie przestając się bawić jego grzywką.
- TO URWĘ MU ŁEB !!! - Warknął elf i zajął się ukochaną.
Reif, który właśnie miał wyjść z krzaków cofnął się gwałtownie i schował za drzewem. Chciał im przeszkodzić, ale jeśli stawiają sprawę w ten sposób.
Niech mają tę swoja chwilę - Pomyślał Reif i zaśmiał się rubasznie.
***
Wielka wojna trwała cztery dni i pochłonęła około 40 tyś. istnień. Równina była pokryta trupami od miejsca, gdzie chłop pilnuje przejścia do skrzyżowania prowadzącego w las i do wioski. W późniejszej części bitwy orki i zbóje wycofały się z walki. Według niektórych relacji spowodował to powrót ich prawdziwych przywódców, Mattisa i Saurona. Za ostatnią potyczkę uważa się pokonanie przywódcy naczelnych wojsk inwazyjnych. Obecnymi przy tej walce byli Nieśmiertelni, których imion nie wyjawię.
Kronikarz ............ [-]
***
- Poddaj się !!! - Krzyknął Mole do stojącego samotnie starucha.
- Sami się poddajcie ! Zaśmiał się mężczyzna w czarnej zbroi - jesteście głupcami ! Mogę i zaraz zniszczę Wasz marny świat.
- Blefuje - Ryknął Jemkit i zaczął iść w kierunku śmiejącego się przeciwnika. Nim jednak tam dotarł uderzyła go potężna fala mocy. Ze stojącego wroga zaczęła emanować potężna energia magiczna, która wprawiła drobniejsze rzeczy w stan lewitacji. Po całym ego ciele rozeszły się ładunki elektryczne. Niebo stało się ciemne i przybrało krwawą barwę. Na powierzchni ziemi pojawiły się pęknięcia, które stawały się coraz większe. Wrogi dowódca spojrzał na przerażonych Nieśmiertelnych i rzekł twardym głosem.
- Teraz Was zniszczę razem z ta planetą. Służę Władcy, a Jego potęga jest nieskończona. Pokonaliście moich ludzi, ale i tak przegracie. Łudziliście się ...
- On chyba nie blefował - Krzyknął Jemkit.
- Taaa co Ty nie powiesz ? - Odkrzyknęła Seasee.
- ..., że pokonacie prawą rękę Pana Chaosu i zniszczenia. Mnie ... się ... nie ... da ... pokonać ! Hahahaha ... Aaaaaaa.
Starzec zakrztusił się i upadł. Z tyłu głowy tkwił wbity mały sztylet.
Nie wiadomo skąd wybiegł młody hobbit i wyciągnął sztylet z martwego ciała dowódcy. Wytarł umazane krwią ostrze o ubranie zabitego i odwrócił się, żeby uciec.
- Zaczekaj ! - Rozkazał Mole i podszedł do zdziwionego chłopca - Czy wiesz co zrobiłeś ?
- Tak - Uśmiechnął się rozbrajająco i dodał - Pokonałem wroga.
- My się znamy ? - zapytał Nieśmiertelny nie potrafiąc pozbyć się wrażenia, że gdzieś już widział tego chłopaka.
- Eeeee nie - Odpowiedział szybko i zrobił strapioną minę - A powinniśmy ?
- Hahahahaha - Mole roześmiał się i spostrzegł, ze pozostali Nieśmiertelni udali się już w stronę Tolarii - Jeszcze jedno pytanie.
- Hmmm - Zamyślił się młodzieniec - Dobrze.
- Jak masz na imię ?
- Zwą mnie Parn - Hobbit uśmiechnął się szeroko i odwrócił twarz o d wysokiej postaci, żeby nie spostrzegła jego drapieżnego wzroku - Po prostu Parn.
KONIEC.
"Nigdy nie kłóć się z debilem, najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a później pokona doświadczeniem".
"Naród Polski jest wspaniały, tylko ludzie kurwy" -J. Piłsudski