Napisane: Pt cze 13, 2003 3:42 pm
A i oto już 3, czy 4 rozdział opowiadania "ON".
nie zostal dokończony ten rozdział, ale musiałem go w końcu dać bo presja na moja skromna mnisią osobę osiągneła apogełum
Eeeee na podglądzie ujrzałem rozmiarytego opowiadania :o , lepiej załatwcie sobie okulary i coś do jedzenia i picia. :D
Tak więc oto one :
„ON 4 !!!”
Jego ciało powinno zregenerować się zaraz po otrzymaniu ran.
Tym razem było jednak inaczej.
Po ciele spływała krew, która strużkami wsiąkała w ziemię i barwiła trawę czerwienią.
Rozcięcie przechodzące wzdłuż pleców bolało i szczypało jak jasna cholera.
Miecz którym go uderzono miał drobne ząbki, które przy wyjmowaniu z ciała wyszarpywały ładny kawał mięsa.
Przedarł się przez krzaki i ruszył dalej.
Wędrował przez Las Mattisa już od trzech dni szukając swojej kolejnej ofiary, Turrego.
Mimo iż jego cel był słabszy od herszta, to jednak był szybszy i trudniejszy do namierzenia.
Drugiego dnia usłyszał w oddali odgłosy walki. Miał nadzieję, że rozbójnik nie wytrzymał i zaatakował jakąś eskortowana karawanę. Jak zwykle w takich przypadkach rzucił na siebie czar chroniący przed pociskami.
Strażnicy służący w ochronie posługiwali się zazwyczaj ciężkimi kuszami, które wśród atakujących zbierały krwawe żniwa.
Ku swemu rozczarowaniu ujrzał na polanie walczących między sobą rozbójników.
Początkowo myślał, że chodzi tu o podział łupów, ale później spostrzegł, że to nie są bandyci.
Mistrzowsko posługiwali się najróżniejszymi rodzajami broni, a od większości z biła wspaniała zła energia.
Zabawa zapowiadała się przednia i miała przynieść innego rodzaju korzyści.
Atak był błyskawiczny i silny. Kula ognia wybuchła w samym centrum bitwy powalając na ziemię wszystkich stojących w pobliżu.
Zmierzając w ich kierunku dostrzegł dziwaczne runy wyszyte na ich płaszczach i uraniach.
Z głębi podświadomości wyciągnął informacje na temat znaków i zwolnij zaciekawiony.
W tym świecie przebywał od niedawna, ale w jego umyśle były zapisane potrzebne informacje o wszystkim co mógł tu znaleźć.
Teraz analizował dane o gildiach zabójców, które prawnie nie istniały, a praktycznie szkoliły najlepszych morderców pod słońcem w każdej krainie.
Wiedział, że większość oszołomionych zabójców należało do tej samej gildii w Leanderze.
Część z nich reprezentowała inne kasty i własne gildie.
Wiedział po chwili jak wyglądają najgroźniejsi mordercy i jak mają na imię.
Po chwili roześmiał się i przyśpieszył kroku, aby zdobyć dusze tych biedaków.
Ich siła, umiejętności i doświadczenie stanowiły dla niego potężną pokusę.
Postanowił, że najpierw wykończy elitarnych zabójców, a na koniec zostawi sobie same sławy.
Tak jak chciał, tak zrobił i po niecałej minucie zostało sześciu przeciwników.
Jaka była jego radość, gdy odkrył jak dobrzy są ci mordercy. Odparli większość jego ataków, ale część z nich sięgnęła celu i zrobiła wiele szkód.
Szybko znudziła go ta zabawa i postanowił ją zakończyć.
Wtedy jednak z pobliskiego drzewa zeskoczył inny zabójca.
Noom ciął szeroko po plecach unikając ataku uskakując w bok.
Inny wykorzystując rozkojarzenie zadał cios w brzuch i wyszarpnął bezlitośnie miecz z ciała.
Krew w jednej chwili buchnęła fontanną bryzgając na wszystko w promieniu metra. Osłabienie dosięgło go natychmiast po otrzymaniu ran i rzuciło go na ziemię. Czuł, ze za chwilę zwymiotuje, a tymczasem wypluł krew zmieszaną z śliną.
Oderwał wzrok od ziemi tylko po to, aby ujrzeć zmierzających w jego stronę Nooma i Neutira.
Szli wolno w jego kierunku wykonać misję do której zostali wynajęci i odebrać obiecaną nagrodę.
On jednak miał inne plany na przyszłość.
Resztkami sił swojego umysłu skoncentrował się na uwięzionych duszach.
Zaczerpnął mocy od dwóch z nich, Mattisa i Saurona.
Ciało mimo okropnych ran wypełniło się potęgą pokonanych wrogów. Poczuł jak w jego własną duszę wdzierają się dwie inne. Z agresją i furią przejęły wymęczony organizm i zmusiły go do nadnaturalnych wyczynów.
Nagle przerażenie ogarnęło jego rozum, gdy zrozumiał, że zaczyna tracić kontrolę nad własnych ciałem.
Nie panował już nad atakami, ani szałem w który wpadł po kilku sekundach walki.
Wśród szału i walki o istnienie, Porywacz Dusz stracił jedną z więzionych osobowości.
Resztkami gasnącego umysłu rzucił czar tworzący portal i zmusił mięśnie do jeszcze jednego wysiłku. Zanim wpadł w zieloną otchłań ujrzał jeszcze jak zabójcy uciekają zabierając ze sobą rannych.
Obudził się następnego dnia w innej części lasu.
Miał na sobie porwane i zaschnięte od krwi ubranie.
Rana na brzuchu prawie się zagoiła, ale ta na plecach wciąż krwawiła.
Nie pamiętał jak znalazł się tutaj, ale i nie wnikał w to.
Bardziej go zastanawiało dlaczego dusze Mattisa i Saurona nie przejęły jego ciała ?
Przypuszczalnie magiczna natura portalu wzmocniła zaklęcie wiążące i uratowała świadomość właściciela.
Odpoczął kilka godzin i ruszył przed siebie jak najdalej od pościgu, który pewnie już go dogania.
Po przebyciu kilku kilometrów czołgając się i zataczając jak pijany osłabł zupełnie.
Nie docenił istot żyjących w tym świecie i teraz będzie musiał za to zapłacić. Resztkami sił przyjął pozycję klęczącą i wykonał rękoma masę skomplikowanych gestów.
Przez chwilę nic sienie wydarzyło.
Nagle w odległości dwóch metrów od Porywacza Dusz pojawiła się w powietrzu pomarańczowo-czerwona kula światła.
Umierający wypowiedział masę słów w dziwnym języku i otrzymał odpowiedź od unoszącej się w powietrzu kuli.
Musiał poczekać jeszcze trzy godziny zanim dziwny przekaźnik odezwał się znowu.
Tym razem wydane dźwięki były pełne gniewu i gróźb.
Twarz rannego zbladła jeszcze bardziej, a w oczach pojawił się niemy strach.
Złożył głęboki ukłon czołem dotykając ziemi i zamarł w bezruchu.
Wisząca w powietrzu kula zaczęła zmieniać barwy i zwiększać swoje rozmiary. Osiągnąwszy pół metra średnicy rozjarzyła się oślepiającym blaskiem i znikła.
Wyłoniła się natomiast magiczna brama służąca do podróży na ogromne odległości i do trudnych do zlokalizowania miejsc.
Ta brama różniła się od innych nie tylko obrzydliwym wyglądem, ale i możliwościami.
Przypominała półokrągłe lustro, które oprawione było ramą wykonaną z kości i czaszek najróżniejszych istot. Zamiast jasnej gładkiej powierzchni lustra była czarna nieprzenikniona i przerażająca ciemność.
Z mroku zaczęły wychodzić postacie jak ze snu, a raczej koszmaru.
Byli identycznie ubrani jak Porywacz Dusz, a różnili się tylko wzrostem i posturą.
Pojawiło się ich około pięćdziesięciu.
Brama znikła za ostatnim z przybyłych i pozostawiła tylko wypalony ślad na łące.
Zakapturzone postacie rozglądały się po otoczeniu przyzwyczajając się do nowego środowiska.
( Ponieważ nie znamy mowy, którą się posługują w świecie chaosu, tak więc przetłumaczę go na znany nam język Laca dop.Thail ).
- Witajcie – Powiedział z trudem ranny.
Przybysze zwrócili głowę w stronę lezącego i zrzucili okrywające ich płaszcze.
Nosili na sobie czarne ciężkie zbroje zdobione pasemkami złota. Do stalowego pasa przypięte mieli po dwie czarne klingi. Większość na przegubach nosiła złote bransolety, ale nie wszyscy. U młodszych osobników skóra miała kolor ciemnego błękitu, a u starszych był on jaśniejszy.
Dowodzeni byli przez starego potężnie zbudowanego mężczyznę. Jego bransoleta była złota, a na dodatek nabijana srebrnymi kolcami. Twarz miał surową i zaciętą poznaczoną bruzdami. Przerażenie wzbudzały jednak jego kocie oczy, które zdawały się widzieć wszystko.
Przez chwilę spoglądał na umierającego z nikłym uśmiechem na twarzy. Kiedy Porywacz zaczął kaszleć i pluć krwią rozkazał dwóm towarzyszą podnieść go.
Zebrali go trawy i nie zwracając na jęki zawlekli przed oblicze przywódcy.
- Zawiodłeś – Stwierdził raczej niż zapytał – Wiesz jaka kara teraz Ciebie czeka ?
- Tak wiem i jestem gotowy – Odparł beznamiętnie Porywacz Dusz nie spuszczając wzroku z rozmówcy.
- Zapewne wiesz, że Nasz Pan jest litościwy ?
- ?! – Trzymany zamarł z wrażenia i nie potrafił wymówić żadnego słowa. Jego twarz wyglądała jak jeden znak zapytania. Dowódca spojrzał zadowolony i przemówił łagodniejszym głosem.
- I dlatego darował Ci życie, abyś mógł dalej służyć – dodał i uśmiechnął się dobrotliwie. Odczekał trochę, a nie usłyszawszy odpowiedzi kontynuował – Potrzebujemy takich zdolności jakie Ty posiadasz do bardzo ważnych zadań.
Konający znowu zakasłał spazmatycznie i wypluł krew zmieszaną z żółcią.
- Uzdrowcie go ! – Dokończył mężczyzna i odszedł rzucając za siebie – Za chwilę zgłosisz się do mnie.
Stojący obok rycerz położył dłoń na jego ranach i wypowiedział zaklęcie.
Rozcięcia na ciele zasklepiły się zostawiając po sobie małe blizny.
Stanął na równe nogi nie korzystając już z nikogo pomocy i ruszył w stronę namiotu, który właśnie został rozłożony.
Odzyskał większość sił, ale nadal czuł się nie dobrze i niepewnie, a na dodatek swędziało jak licho.
Namiot był koloru brązowego o kształcie czworoboku.
Wysoki na trzy metry i szeroki na sześć stanowił idealne centrum dowodzenia.
Przy wejściu stało dwóch strażników trzymających długie halabardy.
Część przybyłych wojowników zaczęła rozbijać obóz i chodzić na patrole wzdłuż jego granic.
Odchylił płachtę i wszedł do środka.
Było tak jak się tego spodziewał. Wnętrze było przestronne i gustownie urządzone. Przy stole siedziało sześciu rycerzy wysokich rangą. Na blacie leżały rozłożone rulony map, planów i listów. Wchodząc skłonił nisko głowę i czekał aż go ktoś zauważy.
Pochylający się nad kartką papieru dowódca zauważył przybyłego gościa i skinął głową. Porywacz Dusz podszedł do stołu i przyjrzał się dokładniej pozostałym. Znał ich wszystkich i wiedział, ze są pupilkami Władcy, który uwielbia spektakularne i szybkie zwycięstwa, a oni byli niezastąpieni.
Dowódca pogładził swoją bujną brodę i przemówił twardo.
- Panowie, to jest zwiadowca wysłany przez „górę” – wskazał stojącego osobnika, który ukłonił się jeszcze niżej.
- Słyszeliśmy o tobie tyle pochwał, a tu takie rozczarowanie ... – Powiedział cieniutkim głosem młody rycerz, którego twarz posiadała drobny zarost i była naznaczona paskudną blizną.
- Zamilcz młokosie !!! – Przerwał siedzący osobnik odziany w zieloną zbroję zdobioną czerwonymi i żółtymi pasami.
- Lordzie Wort – Syknął młodziak skrycie sięgając po broń- Racz zwracać uwagę na swoje słowa. Mój ojciec ma wpływy i może wyciągnąć mnie z wielu nieprzyjemnych sytuacji – dokończył mocniej zaciskając rękojeść.
- Właśnie Alkund. Twój ojciec i jego ... tfu ... wpływy. Jakby nie on, to bym chyba Cię zabił za ten dwudziesty pierwszy szwadron.
Porywacz Dusz powrócił pamięcią do wydarzeń sprzed dwudziestu lat, kiedy to nieudolność młodego dowódcy przyczyniła się do śmierci pięciuset wojowników. Był wtedy świadkiem całego zdarzenia i widział śmierć wielu wspaniałych żołnierzy, gdy do walki wkroczyły stalowe olbrzymy przypominające niedźwiedzie.
Z zadumy wyrwał go okrzyk złości i zgrzyt wydobywanej broni.
Ujrzał jak Alkund wskoczył na stół i zamierza się na Lorda Worta.
Pod wpływem impulsu sięgnął po sztylet i bez chwili wahania cisnął nim w awanturnika.
Ostrze ugrzęzło w ręce młodzika zrywając go z nóg i rzucając o ziemię.
Główny dowódca zacisnął mocniej pięść i wezwał strażników którzy wynieśli rannego z pomieszczenia.
Lord Wort spojrzał przychylnie na zwiadowcę i przemówił głośno.
- Możemy teraz kontynuować naradę.
- Oczywiście – Odparł dowódca i zatrzymał wzrok na Porywaczu Dusz – Nie udało się ... opanowaniem tej planety muszą zająć się dodatkowe oddziały, a nie ... zwiadowca. Jednakże mam dla ciebie jeszcze jedno zadanie, które nie przekroczą twoich możliwości. Potrzebujemy pewnych informacji z krainy zwanej Solace, a ty byłeś szkolony do tego typu zadań. Dostaniesz się na nabrzeże ...
- Ależ panie ! – Krzyknął Lord i zamilkł pod spojrzeniem mówcy.
- ... i tam zaczekasz na dalsze instrukcje.
- Dobrze Panie – Rzekł zwiadowca i skłonił głowę.
- Możesz wyjść i szykować się do drogi.
Porywacz Dusz uchwycił kątem oka spojrzenie Worta, które mimo swojej obojętności kryło głęboko wyrazy współczucia i szacunku.
- To nie będzie konieczne – Powiedział zwiadowca i zniknął.
- Panie – Przerwał Lord niezręczną ciszę jaka nastała po odejściu Porywacza.
- Tak wiem – Odparł chłodno dowódca.
*
- ŹLEEEEE !!! – Ryknął hobbit zadziwiając pilnujących go strażników – Kłoda jak chcesz na Grzecha zrzucić jeźdźca z konia, jeśli skierowałeś pikę w złą stronę ? Życie ci nie miłe, czy głupota cię oślepia ?
- Nie. Przepraszam panie generale – wyjąkał piechur i zamienił stronami trzymaną broń.
- Panie generale ... – Pomyślał Morf i roześmiał się - ... a już myślałem, że będzie tu tak źle.
Tak naprawdę nie był nawet wojskowym, ale stopnie którymi go obdarzali rekruci, pochlebiały mu i łechtały jego dumę. Od czasu przybycia wiele się zmieniło i to na dobre.
Teraz siedzi na wygodnym krześle pod parasolem wykonanym na jego zamówienie i sączy przez rurkę piwo. Wachluje go dwóch wieśniaków, którym napisał zwolnienie z ćwiczeń.
Młodzi robili postępy i podziwiali go za jego umiejętności i profesjonalizm.
Dowódca koszar nie truł mu już tyłka, gdy tylko zobaczył postępy w szkoleniu. Kilku z jego uczniów polubił, gdyż byli zdolni i wymagali mniej.
Morf widząc, że w kuflu zaczyna pojawiać się pustka sięgnął po mały dzwoneczek.
Poruszał nim trochę i czekał na przybycie służby.
Po chwili zwlekania pojawiła się ubrana w łachmany ... Sirith !
Hobbit z wyrazem zniecierpliwienia wystawił kufel czekając na dolewkę.
Złodziejka z pokorą, cicho podeszła do hobbita i ... pieprznęła go z całych sił trzymaną tacą w łeb.
Morf zobaczył gwiazdy, a potem zaćmienie. Szum fal w głowie ustał i usłyszał krzyki Sirith.
- TY SUKINSYNU !!! – Ryknęła i zamierzyła się jeszcze raz – Nie wiem jak to zrobiłeś Ty wredny kurduplu, że teraz wszyscy ci służą, ale ...
- Ależ Sirith – Wrzasnął uchylając się przed nadlatującym ciosem – To nie moja wina.
- Taaaa, ależ oczywiście – Odparła z ironią w głosie – A ten grubas, Monde von Blik sam do ciebie przyszedł, żeby ci dupę lizać ?!
- Przyjaciółko – rzekł z przekonaniem hobbit – To naprawdę nie moja wina. Czy ja cię kiedyś okłamałem ? – Uśmiechnął się szeroko i zaczął dawać znaki strażnikom.
- Jasne kurduplu ! – Rozdarła się na nowo – Okłamywałeś mnie przez cały czas i ... co jest do cholery z twoim okiem.
- Jakiś paproch wpadł mi do oka – Powiedział przecierając wygiętym palcem oko.
Niespodziewanie za plecami Sirith pojawiło się trzech strażników. Dwóch obezwładniło drącą się dziewczynę, a trzeci podszedł rozpaczliwie krzyczącego Morfa.
- NIEEEE !!! Zostawcie ją !
- Czy wszystko w porządku instruktorze ? – Zapytał strażnik szeptem.
- Tak – Odpowiedział równie cicho hobbit – Co z nią zrobicie ?
- A zamkniemy do podziemi na trzy dni i ...
- Dajcie jej Panie z dziesięć batów – Odrzekł z troską w głosie Morf – Wyjdzie jej to tylko na dobre.
Strażnik kiwnął głową i pozostawił nauczyciela z rekrutami. Nim usnął pod wpływem ruchów wachlarzy, usłyszał jeszcze krzyki złodziejki.
- MORF, TY SUKIN ... Aaaaaauuuu.
Obudził się trzy godziny później, gdy na placu kończono montowanie maszyn jego własnej konstrukcji.
Przetarł zaspane powieki i ziewną pełną gębą.
Jego nieboraki obserwowały z przerażeniem ustawianie nowych machin.
Były to proste konstrukcje z drewna działające na zasadzie przyciągania ziemskiego. Przypominały wręcz żurawie służące do nabierania wody ze studni. Różnica była taka, że na końcu ramienia do liny nie było przyczepione wiadro, ale ogromna kamienna kula obłożona workami z piaskiem, trocinami i pierzem.
Widząc, ze wszystko jest gotowe uśmiechnął się i przemówił władczo.
- Maszyny udające jeźdźców wzbudziły wśród was nieliche emocje. Przedstawię zasadę ich działania, a później sami się przekonacie jak wspaniałe poczyniliście postępy.
- Teraz słuchać ! – Ryknął hobbit – Te kamienie o średnicy dwóch metrów są wyłożone workami mającymi stłumić impet uderzenia. Maszyn jest dwadzieścia ustawionych w rzędzie na murze przed wami. Teraz ustawcie się w szereg długi na czterdziestu chłopa i szeroki na dwóch. Pierwsi klękają i wbijają koniec piki w ziemię. Drudzy stoją trzymając broń na wysokości dwóch metrów i nie pozwalają kawalerii przedostać się przez obronę. To by było na tyle, a ponieważ widzę, że już się ustawiliście na swoich pozycjach, możemy zaczynać – Przerwał i machnął ręką do strażnika na murze – Teraz !
Zwolniono zasuwy i kamienie wiszące na linach poleciały w dół.
Z ogromnym impetem uderzyły w szereg łamiąc piki jak suche gałązki. Wieśniacy z wrzaskiem przerażenia odbijali się od worków i wylatywali w powietrze, aby po chwili ciężko opaść na ziemię.
Atak „kawalerii” trwał całą minutę i zdruzgotał doszczętnie piechotę Leanderu.
Morf zamknął buzię i podszedł do leżącej na ziemi piki doszczętnie zdruzgotanej podczas natarcia.
Schylił się pogrzebał w drzazgach, które zostały z trzonka broni.
- Ups – Szepnął.
Klnąc pod nosem podszedł do sponiewieranych rekrutów i rzekł :
- Zaszła drobna pomyłka. Otóż zapomniałem, że na szkoleniach nie używa się broni, które mają w trzonkach stalowe pręty. Będziemy musieli powtórzyć całe ćwiczenie odnowa, ale tym razem z normalną bronią i ... przerwał.
Plac wyglądał jak pobojowisko po bitwie.
Część chłopów leżało nieprzytomnych, a inni jęczeli i skręcali się z bólu. Kolczugi i ochraniacze, które nosili były w opłakanym stanie. Kilku zarobiło porządne rany i potrzebowało uzdrowiciela. Jeden z młodych chłopaków miał przebitą drzewcem nogę na wylot. Słabł z upływu krwi na jego oczach.
- Uzdrowiciela i to szybko !!! – Krzyknął podając rannego strażnikom – Wyjdziesz z tego – Dodał ciszej i odwrócił się do stojących na zbiórce rekrutów – Zarządzam przerwę !
- Panie instruktorze – Odezwał się strażnik, który czytał kiedyś listę.
- Tak Den ? – Zapytał hobbit czując się coraz paskudniej.
- Zostało jeszcze dwie godziny z BPN, a potem spotkanie z innymi Wybranymi.
- Tak wiem, ale dzisiaj skończę wcześniej.
- Dlaczego – Spytał podejrzliwie Den.
- Po prostu czuję się podle – Odrzekł Morf.
Musisz przestać ogrywać w karty tych głupich biedaków ... tracą cały żołd jaki dostają.
- To tylko moja mała premia, ale nie o to mi chodzi – rzekł hobbit i dodał idąc – chodź .młodzieńcze. Pora odwiedzić paru znajomych.
- Tak jest – Chłopak wyszczerzył zęby i ruszył za Morfem.
Wieczorem udali się we dwójkę do gościnnej części koszar. Było prawie tak przytulnie jak w karczmie, ale strażnicy z kuszami psuli cały nastrój. Przy ogromnym stole siedzieli: Kerod, Malis, Azatoth, Rahim, Sith, Tanker, Borry i Sirith, która nie wyglądała na zachwyconą jego przybyciem.
- Witam – Krzyknął uśmiechnięty i usiadł między Malis, a Kerodem naprzeciwko Sirith.
Wzrokiem napotkał spojrzenie złodziejki i ponownie doznał tego dziwnego uczucia. Tego samego, które nawiedziło go dzisiaj podczas ćwiczeń z machinami nazwanymi później : ”Kawalerkami”.
Tanker i Kerod wygrzebali z worków kilka butelek gardłogrzmotu i postawili je na stole. Malis wyjęła kilka bochenków chleba, a Rahim wyłożył gofry z bitą śmietaną.
Morf wyciągnął karty do gry i rozdał pierwszą kolejkę dla wszystkich.
Rozległy się odgłosy siorbania i mlaskania świadczące o tym, że wszyscy zgłodnieli po długim i ciężkim dniu. Po wypiciu kilku butelek alkoholu rozpoczęła się rozmowa, która z początku nie chciała się kleić.
Procenty porządnie uderzyły do niektórych głów i wszystkim poprawił się humor.
Jednak nie wszystkim.
Sirith piła niewiele mając ciągle utkwione spojrzenie w hobbicie. Jej poobijana twarz wydawała się zobojętniała, ale Morf wyczuwał jej ból i smutek.
Wiedział, że część kłopotów zawdzięcza właśnie jemu i raczej mu tego już nigdy nie wybaczy.
- Wiecie co? – Zaczął Sith głupio się uśmiechając – Tu nie jest tak źle jak myślałem.
- Hmmm, a wiesz, że masz rację – Poprał go Kerod – Mamy alkohol, żarcie, złoto i kobiety – dokończył patrząc wymownie na Malis.
- Przestań marzyć frajerze – Warknęła wojowniczka i zatrzymała spojrzenie na ponurej dwójce.
- A ja nawet zaczynam lubić to moje GJM – Rzekł entuzjastycznie Borry – Cholera, możecie mi nie uwierzycie, ale widząc ich postępy czuję jak rozpiera mnie duma.
- Poprawne formowanie szyków, wzorowo przeprowadzone natarcie – westchnął Azatoth i dodał rozmarzony – Wiem co czujesz.
Sirith warknęła ze złością i wyszła z pomieszczenia trzaskając drzwiami.
Zapanowała długa cisza, gdy wszyscy zamilkli i w zdumieniu patrzyli na zachowanie złodziejki.
- Co się jej stało ? – Spytał pijanym głosem Kerod.
- Czy ja wiem – Odparł beznamiętnie Morf, ale zaraz wstał od stołu i wyszedł.
- Hmmm ciekawe ... – Zamyślił się Tanker.
- CO !? – Odezwało się naraz kilka głosów.
- Czy wiesz o co tu chodzi ? – Zapytał Rahim.
- ... ciekawe ... że pianka w tym piwie opada wolniej niż w innych – Dokończył Tanker ciesząc się ze swojego odkrycia i pokazał kufel z wolno opadającą piana.
Była piękna gwiaździsta noc.
Wzdłuż murów rozmieszczono pochodnie, które rzucały blady blask na pełniących wartę strażników. Powstałe cienie padały na ziemię tworząc karykaturalne kształty. Przed domkiem na drewnianej ławeczce siedziała drobna postać.
Morf nie musiał długo jej szukać. Zaraz po wyjściu z ciepłego pomieszczenia dostrzegł ją i usłyszał cichy szloch.
Podszedł do siedzącej dziewczyny i szepnął.
- Sirith .. Ja nie chciałem – Jęknął.
- Zostaw mnie ! – Warknęła i ukradkiem przetarła oczy.
- Ja naprawdę ... nie chciałem – Odparł błagająco.
- Taak !? – Krzyknęła – A co chciałeś ?
Hobbit opuścił głowę w milczeniu i zasępił się.
- Przepraszam – Odparł po chwili z wielkim wysiłkiem i trudem.
- Co powiedziałeś !? – Wytrzeszczyła oczy w niedowierzaniu.
- Przepraszam za to cię spotkało w lochach – dodał takim głosem jakby skazywał na śmierć własną rodzinę.
- Niesamowite! Morf, złodziej i awanturnik nad awanturnikami, który obrażał samych bogów, przeprasza ! – Wampirzyca zrobiła zatroskaną minę i położyła dłoń na czole hobbita – nie, nie ma gorączki.
- Słuchaj Sirith – Odparł skruszonym głosem – To moja wina, że zostałaś wychłostana.
- Co ?!! – Ryknęła wampirzyca – Ty sukin ...
- Uspokój się dziewczyno ! – Przerwał ostro i zaraz dodał łagodniej – Już się to nie powtórzy.
- Jak mam się do cholery uspokoić !? Zostałam dotkliwie pobita i to z twojej winy!
Co ty sobie w ogóle kurwa wyobrażałeś? Myślisz, ze jako wampir znajdowałam perwersyjną przyjemność w usługiwaniu ci podczas słonecznego dnia ?!
- He he he ... taaak to było śmieszne – zachichotał hobbit i klasnął w dłonie.
Wampirzyca mimowolnie uśmiechnęła się i dodała kąśliwie.
- Ha ha ha ... Za to y wyglądałeś pysznie, gdy oberwałeś tą ciężką mosiężną tacą.
Morf skrzywił twarz w nieszczerym uśmiechu, po czym dodał.
- Czyżbyś płakała !? – Spojrzał na nią z udawanym niedowierzaniem.
- Nie ... ja ... – zaczęła Sirith jąkając się i wykręcając palce u ręki - ... A zresztą nikt mi nie powiedział, ze wampiry płaczą, że w ogóle mają jakieś odczucia.
- He he he, a teraz wracajmy do reszty. Jeszcze wychlają cały alkohol i będzie po zabawie – Powiedział Morf i otworzył drzwi.
- Masz rację, wracajmy – Odparł uśmiechnięta Sirith i weszła do domku razem z hobbitem – Jak ci się udało omotać Blika ? – Zapytała z zaciekawieniem.
- Powiedzmy, że ... – rzekł tajemniczo po chwili zastanowienia – Dowódca tych koszar lubi hazard, a nie miał ostatnio szczęścia – uśmiechnął się szeroko i zamknął drzwi.
Cdn.
nie zostal dokończony ten rozdział, ale musiałem go w końcu dać bo presja na moja skromna mnisią osobę osiągneła apogełum
Eeeee na podglądzie ujrzałem rozmiarytego opowiadania :o , lepiej załatwcie sobie okulary i coś do jedzenia i picia. :D
Tak więc oto one :
„ON 4 !!!”
Jego ciało powinno zregenerować się zaraz po otrzymaniu ran.
Tym razem było jednak inaczej.
Po ciele spływała krew, która strużkami wsiąkała w ziemię i barwiła trawę czerwienią.
Rozcięcie przechodzące wzdłuż pleców bolało i szczypało jak jasna cholera.
Miecz którym go uderzono miał drobne ząbki, które przy wyjmowaniu z ciała wyszarpywały ładny kawał mięsa.
Przedarł się przez krzaki i ruszył dalej.
Wędrował przez Las Mattisa już od trzech dni szukając swojej kolejnej ofiary, Turrego.
Mimo iż jego cel był słabszy od herszta, to jednak był szybszy i trudniejszy do namierzenia.
Drugiego dnia usłyszał w oddali odgłosy walki. Miał nadzieję, że rozbójnik nie wytrzymał i zaatakował jakąś eskortowana karawanę. Jak zwykle w takich przypadkach rzucił na siebie czar chroniący przed pociskami.
Strażnicy służący w ochronie posługiwali się zazwyczaj ciężkimi kuszami, które wśród atakujących zbierały krwawe żniwa.
Ku swemu rozczarowaniu ujrzał na polanie walczących między sobą rozbójników.
Początkowo myślał, że chodzi tu o podział łupów, ale później spostrzegł, że to nie są bandyci.
Mistrzowsko posługiwali się najróżniejszymi rodzajami broni, a od większości z biła wspaniała zła energia.
Zabawa zapowiadała się przednia i miała przynieść innego rodzaju korzyści.
Atak był błyskawiczny i silny. Kula ognia wybuchła w samym centrum bitwy powalając na ziemię wszystkich stojących w pobliżu.
Zmierzając w ich kierunku dostrzegł dziwaczne runy wyszyte na ich płaszczach i uraniach.
Z głębi podświadomości wyciągnął informacje na temat znaków i zwolnij zaciekawiony.
W tym świecie przebywał od niedawna, ale w jego umyśle były zapisane potrzebne informacje o wszystkim co mógł tu znaleźć.
Teraz analizował dane o gildiach zabójców, które prawnie nie istniały, a praktycznie szkoliły najlepszych morderców pod słońcem w każdej krainie.
Wiedział, że większość oszołomionych zabójców należało do tej samej gildii w Leanderze.
Część z nich reprezentowała inne kasty i własne gildie.
Wiedział po chwili jak wyglądają najgroźniejsi mordercy i jak mają na imię.
Po chwili roześmiał się i przyśpieszył kroku, aby zdobyć dusze tych biedaków.
Ich siła, umiejętności i doświadczenie stanowiły dla niego potężną pokusę.
Postanowił, że najpierw wykończy elitarnych zabójców, a na koniec zostawi sobie same sławy.
Tak jak chciał, tak zrobił i po niecałej minucie zostało sześciu przeciwników.
Jaka była jego radość, gdy odkrył jak dobrzy są ci mordercy. Odparli większość jego ataków, ale część z nich sięgnęła celu i zrobiła wiele szkód.
Szybko znudziła go ta zabawa i postanowił ją zakończyć.
Wtedy jednak z pobliskiego drzewa zeskoczył inny zabójca.
Noom ciął szeroko po plecach unikając ataku uskakując w bok.
Inny wykorzystując rozkojarzenie zadał cios w brzuch i wyszarpnął bezlitośnie miecz z ciała.
Krew w jednej chwili buchnęła fontanną bryzgając na wszystko w promieniu metra. Osłabienie dosięgło go natychmiast po otrzymaniu ran i rzuciło go na ziemię. Czuł, ze za chwilę zwymiotuje, a tymczasem wypluł krew zmieszaną z śliną.
Oderwał wzrok od ziemi tylko po to, aby ujrzeć zmierzających w jego stronę Nooma i Neutira.
Szli wolno w jego kierunku wykonać misję do której zostali wynajęci i odebrać obiecaną nagrodę.
On jednak miał inne plany na przyszłość.
Resztkami sił swojego umysłu skoncentrował się na uwięzionych duszach.
Zaczerpnął mocy od dwóch z nich, Mattisa i Saurona.
Ciało mimo okropnych ran wypełniło się potęgą pokonanych wrogów. Poczuł jak w jego własną duszę wdzierają się dwie inne. Z agresją i furią przejęły wymęczony organizm i zmusiły go do nadnaturalnych wyczynów.
Nagle przerażenie ogarnęło jego rozum, gdy zrozumiał, że zaczyna tracić kontrolę nad własnych ciałem.
Nie panował już nad atakami, ani szałem w który wpadł po kilku sekundach walki.
Wśród szału i walki o istnienie, Porywacz Dusz stracił jedną z więzionych osobowości.
Resztkami gasnącego umysłu rzucił czar tworzący portal i zmusił mięśnie do jeszcze jednego wysiłku. Zanim wpadł w zieloną otchłań ujrzał jeszcze jak zabójcy uciekają zabierając ze sobą rannych.
Obudził się następnego dnia w innej części lasu.
Miał na sobie porwane i zaschnięte od krwi ubranie.
Rana na brzuchu prawie się zagoiła, ale ta na plecach wciąż krwawiła.
Nie pamiętał jak znalazł się tutaj, ale i nie wnikał w to.
Bardziej go zastanawiało dlaczego dusze Mattisa i Saurona nie przejęły jego ciała ?
Przypuszczalnie magiczna natura portalu wzmocniła zaklęcie wiążące i uratowała świadomość właściciela.
Odpoczął kilka godzin i ruszył przed siebie jak najdalej od pościgu, który pewnie już go dogania.
Po przebyciu kilku kilometrów czołgając się i zataczając jak pijany osłabł zupełnie.
Nie docenił istot żyjących w tym świecie i teraz będzie musiał za to zapłacić. Resztkami sił przyjął pozycję klęczącą i wykonał rękoma masę skomplikowanych gestów.
Przez chwilę nic sienie wydarzyło.
Nagle w odległości dwóch metrów od Porywacza Dusz pojawiła się w powietrzu pomarańczowo-czerwona kula światła.
Umierający wypowiedział masę słów w dziwnym języku i otrzymał odpowiedź od unoszącej się w powietrzu kuli.
Musiał poczekać jeszcze trzy godziny zanim dziwny przekaźnik odezwał się znowu.
Tym razem wydane dźwięki były pełne gniewu i gróźb.
Twarz rannego zbladła jeszcze bardziej, a w oczach pojawił się niemy strach.
Złożył głęboki ukłon czołem dotykając ziemi i zamarł w bezruchu.
Wisząca w powietrzu kula zaczęła zmieniać barwy i zwiększać swoje rozmiary. Osiągnąwszy pół metra średnicy rozjarzyła się oślepiającym blaskiem i znikła.
Wyłoniła się natomiast magiczna brama służąca do podróży na ogromne odległości i do trudnych do zlokalizowania miejsc.
Ta brama różniła się od innych nie tylko obrzydliwym wyglądem, ale i możliwościami.
Przypominała półokrągłe lustro, które oprawione było ramą wykonaną z kości i czaszek najróżniejszych istot. Zamiast jasnej gładkiej powierzchni lustra była czarna nieprzenikniona i przerażająca ciemność.
Z mroku zaczęły wychodzić postacie jak ze snu, a raczej koszmaru.
Byli identycznie ubrani jak Porywacz Dusz, a różnili się tylko wzrostem i posturą.
Pojawiło się ich około pięćdziesięciu.
Brama znikła za ostatnim z przybyłych i pozostawiła tylko wypalony ślad na łące.
Zakapturzone postacie rozglądały się po otoczeniu przyzwyczajając się do nowego środowiska.
( Ponieważ nie znamy mowy, którą się posługują w świecie chaosu, tak więc przetłumaczę go na znany nam język Laca dop.Thail ).
- Witajcie – Powiedział z trudem ranny.
Przybysze zwrócili głowę w stronę lezącego i zrzucili okrywające ich płaszcze.
Nosili na sobie czarne ciężkie zbroje zdobione pasemkami złota. Do stalowego pasa przypięte mieli po dwie czarne klingi. Większość na przegubach nosiła złote bransolety, ale nie wszyscy. U młodszych osobników skóra miała kolor ciemnego błękitu, a u starszych był on jaśniejszy.
Dowodzeni byli przez starego potężnie zbudowanego mężczyznę. Jego bransoleta była złota, a na dodatek nabijana srebrnymi kolcami. Twarz miał surową i zaciętą poznaczoną bruzdami. Przerażenie wzbudzały jednak jego kocie oczy, które zdawały się widzieć wszystko.
Przez chwilę spoglądał na umierającego z nikłym uśmiechem na twarzy. Kiedy Porywacz zaczął kaszleć i pluć krwią rozkazał dwóm towarzyszą podnieść go.
Zebrali go trawy i nie zwracając na jęki zawlekli przed oblicze przywódcy.
- Zawiodłeś – Stwierdził raczej niż zapytał – Wiesz jaka kara teraz Ciebie czeka ?
- Tak wiem i jestem gotowy – Odparł beznamiętnie Porywacz Dusz nie spuszczając wzroku z rozmówcy.
- Zapewne wiesz, że Nasz Pan jest litościwy ?
- ?! – Trzymany zamarł z wrażenia i nie potrafił wymówić żadnego słowa. Jego twarz wyglądała jak jeden znak zapytania. Dowódca spojrzał zadowolony i przemówił łagodniejszym głosem.
- I dlatego darował Ci życie, abyś mógł dalej służyć – dodał i uśmiechnął się dobrotliwie. Odczekał trochę, a nie usłyszawszy odpowiedzi kontynuował – Potrzebujemy takich zdolności jakie Ty posiadasz do bardzo ważnych zadań.
Konający znowu zakasłał spazmatycznie i wypluł krew zmieszaną z żółcią.
- Uzdrowcie go ! – Dokończył mężczyzna i odszedł rzucając za siebie – Za chwilę zgłosisz się do mnie.
Stojący obok rycerz położył dłoń na jego ranach i wypowiedział zaklęcie.
Rozcięcia na ciele zasklepiły się zostawiając po sobie małe blizny.
Stanął na równe nogi nie korzystając już z nikogo pomocy i ruszył w stronę namiotu, który właśnie został rozłożony.
Odzyskał większość sił, ale nadal czuł się nie dobrze i niepewnie, a na dodatek swędziało jak licho.
Namiot był koloru brązowego o kształcie czworoboku.
Wysoki na trzy metry i szeroki na sześć stanowił idealne centrum dowodzenia.
Przy wejściu stało dwóch strażników trzymających długie halabardy.
Część przybyłych wojowników zaczęła rozbijać obóz i chodzić na patrole wzdłuż jego granic.
Odchylił płachtę i wszedł do środka.
Było tak jak się tego spodziewał. Wnętrze było przestronne i gustownie urządzone. Przy stole siedziało sześciu rycerzy wysokich rangą. Na blacie leżały rozłożone rulony map, planów i listów. Wchodząc skłonił nisko głowę i czekał aż go ktoś zauważy.
Pochylający się nad kartką papieru dowódca zauważył przybyłego gościa i skinął głową. Porywacz Dusz podszedł do stołu i przyjrzał się dokładniej pozostałym. Znał ich wszystkich i wiedział, ze są pupilkami Władcy, który uwielbia spektakularne i szybkie zwycięstwa, a oni byli niezastąpieni.
Dowódca pogładził swoją bujną brodę i przemówił twardo.
- Panowie, to jest zwiadowca wysłany przez „górę” – wskazał stojącego osobnika, który ukłonił się jeszcze niżej.
- Słyszeliśmy o tobie tyle pochwał, a tu takie rozczarowanie ... – Powiedział cieniutkim głosem młody rycerz, którego twarz posiadała drobny zarost i była naznaczona paskudną blizną.
- Zamilcz młokosie !!! – Przerwał siedzący osobnik odziany w zieloną zbroję zdobioną czerwonymi i żółtymi pasami.
- Lordzie Wort – Syknął młodziak skrycie sięgając po broń- Racz zwracać uwagę na swoje słowa. Mój ojciec ma wpływy i może wyciągnąć mnie z wielu nieprzyjemnych sytuacji – dokończył mocniej zaciskając rękojeść.
- Właśnie Alkund. Twój ojciec i jego ... tfu ... wpływy. Jakby nie on, to bym chyba Cię zabił za ten dwudziesty pierwszy szwadron.
Porywacz Dusz powrócił pamięcią do wydarzeń sprzed dwudziestu lat, kiedy to nieudolność młodego dowódcy przyczyniła się do śmierci pięciuset wojowników. Był wtedy świadkiem całego zdarzenia i widział śmierć wielu wspaniałych żołnierzy, gdy do walki wkroczyły stalowe olbrzymy przypominające niedźwiedzie.
Z zadumy wyrwał go okrzyk złości i zgrzyt wydobywanej broni.
Ujrzał jak Alkund wskoczył na stół i zamierza się na Lorda Worta.
Pod wpływem impulsu sięgnął po sztylet i bez chwili wahania cisnął nim w awanturnika.
Ostrze ugrzęzło w ręce młodzika zrywając go z nóg i rzucając o ziemię.
Główny dowódca zacisnął mocniej pięść i wezwał strażników którzy wynieśli rannego z pomieszczenia.
Lord Wort spojrzał przychylnie na zwiadowcę i przemówił głośno.
- Możemy teraz kontynuować naradę.
- Oczywiście – Odparł dowódca i zatrzymał wzrok na Porywaczu Dusz – Nie udało się ... opanowaniem tej planety muszą zająć się dodatkowe oddziały, a nie ... zwiadowca. Jednakże mam dla ciebie jeszcze jedno zadanie, które nie przekroczą twoich możliwości. Potrzebujemy pewnych informacji z krainy zwanej Solace, a ty byłeś szkolony do tego typu zadań. Dostaniesz się na nabrzeże ...
- Ależ panie ! – Krzyknął Lord i zamilkł pod spojrzeniem mówcy.
- ... i tam zaczekasz na dalsze instrukcje.
- Dobrze Panie – Rzekł zwiadowca i skłonił głowę.
- Możesz wyjść i szykować się do drogi.
Porywacz Dusz uchwycił kątem oka spojrzenie Worta, które mimo swojej obojętności kryło głęboko wyrazy współczucia i szacunku.
- To nie będzie konieczne – Powiedział zwiadowca i zniknął.
- Panie – Przerwał Lord niezręczną ciszę jaka nastała po odejściu Porywacza.
- Tak wiem – Odparł chłodno dowódca.
*
- ŹLEEEEE !!! – Ryknął hobbit zadziwiając pilnujących go strażników – Kłoda jak chcesz na Grzecha zrzucić jeźdźca z konia, jeśli skierowałeś pikę w złą stronę ? Życie ci nie miłe, czy głupota cię oślepia ?
- Nie. Przepraszam panie generale – wyjąkał piechur i zamienił stronami trzymaną broń.
- Panie generale ... – Pomyślał Morf i roześmiał się - ... a już myślałem, że będzie tu tak źle.
Tak naprawdę nie był nawet wojskowym, ale stopnie którymi go obdarzali rekruci, pochlebiały mu i łechtały jego dumę. Od czasu przybycia wiele się zmieniło i to na dobre.
Teraz siedzi na wygodnym krześle pod parasolem wykonanym na jego zamówienie i sączy przez rurkę piwo. Wachluje go dwóch wieśniaków, którym napisał zwolnienie z ćwiczeń.
Młodzi robili postępy i podziwiali go za jego umiejętności i profesjonalizm.
Dowódca koszar nie truł mu już tyłka, gdy tylko zobaczył postępy w szkoleniu. Kilku z jego uczniów polubił, gdyż byli zdolni i wymagali mniej.
Morf widząc, że w kuflu zaczyna pojawiać się pustka sięgnął po mały dzwoneczek.
Poruszał nim trochę i czekał na przybycie służby.
Po chwili zwlekania pojawiła się ubrana w łachmany ... Sirith !
Hobbit z wyrazem zniecierpliwienia wystawił kufel czekając na dolewkę.
Złodziejka z pokorą, cicho podeszła do hobbita i ... pieprznęła go z całych sił trzymaną tacą w łeb.
Morf zobaczył gwiazdy, a potem zaćmienie. Szum fal w głowie ustał i usłyszał krzyki Sirith.
- TY SUKINSYNU !!! – Ryknęła i zamierzyła się jeszcze raz – Nie wiem jak to zrobiłeś Ty wredny kurduplu, że teraz wszyscy ci służą, ale ...
- Ależ Sirith – Wrzasnął uchylając się przed nadlatującym ciosem – To nie moja wina.
- Taaaa, ależ oczywiście – Odparła z ironią w głosie – A ten grubas, Monde von Blik sam do ciebie przyszedł, żeby ci dupę lizać ?!
- Przyjaciółko – rzekł z przekonaniem hobbit – To naprawdę nie moja wina. Czy ja cię kiedyś okłamałem ? – Uśmiechnął się szeroko i zaczął dawać znaki strażnikom.
- Jasne kurduplu ! – Rozdarła się na nowo – Okłamywałeś mnie przez cały czas i ... co jest do cholery z twoim okiem.
- Jakiś paproch wpadł mi do oka – Powiedział przecierając wygiętym palcem oko.
Niespodziewanie za plecami Sirith pojawiło się trzech strażników. Dwóch obezwładniło drącą się dziewczynę, a trzeci podszedł rozpaczliwie krzyczącego Morfa.
- NIEEEE !!! Zostawcie ją !
- Czy wszystko w porządku instruktorze ? – Zapytał strażnik szeptem.
- Tak – Odpowiedział równie cicho hobbit – Co z nią zrobicie ?
- A zamkniemy do podziemi na trzy dni i ...
- Dajcie jej Panie z dziesięć batów – Odrzekł z troską w głosie Morf – Wyjdzie jej to tylko na dobre.
Strażnik kiwnął głową i pozostawił nauczyciela z rekrutami. Nim usnął pod wpływem ruchów wachlarzy, usłyszał jeszcze krzyki złodziejki.
- MORF, TY SUKIN ... Aaaaaauuuu.
Obudził się trzy godziny później, gdy na placu kończono montowanie maszyn jego własnej konstrukcji.
Przetarł zaspane powieki i ziewną pełną gębą.
Jego nieboraki obserwowały z przerażeniem ustawianie nowych machin.
Były to proste konstrukcje z drewna działające na zasadzie przyciągania ziemskiego. Przypominały wręcz żurawie służące do nabierania wody ze studni. Różnica była taka, że na końcu ramienia do liny nie było przyczepione wiadro, ale ogromna kamienna kula obłożona workami z piaskiem, trocinami i pierzem.
Widząc, ze wszystko jest gotowe uśmiechnął się i przemówił władczo.
- Maszyny udające jeźdźców wzbudziły wśród was nieliche emocje. Przedstawię zasadę ich działania, a później sami się przekonacie jak wspaniałe poczyniliście postępy.
- Teraz słuchać ! – Ryknął hobbit – Te kamienie o średnicy dwóch metrów są wyłożone workami mającymi stłumić impet uderzenia. Maszyn jest dwadzieścia ustawionych w rzędzie na murze przed wami. Teraz ustawcie się w szereg długi na czterdziestu chłopa i szeroki na dwóch. Pierwsi klękają i wbijają koniec piki w ziemię. Drudzy stoją trzymając broń na wysokości dwóch metrów i nie pozwalają kawalerii przedostać się przez obronę. To by było na tyle, a ponieważ widzę, że już się ustawiliście na swoich pozycjach, możemy zaczynać – Przerwał i machnął ręką do strażnika na murze – Teraz !
Zwolniono zasuwy i kamienie wiszące na linach poleciały w dół.
Z ogromnym impetem uderzyły w szereg łamiąc piki jak suche gałązki. Wieśniacy z wrzaskiem przerażenia odbijali się od worków i wylatywali w powietrze, aby po chwili ciężko opaść na ziemię.
Atak „kawalerii” trwał całą minutę i zdruzgotał doszczętnie piechotę Leanderu.
Morf zamknął buzię i podszedł do leżącej na ziemi piki doszczętnie zdruzgotanej podczas natarcia.
Schylił się pogrzebał w drzazgach, które zostały z trzonka broni.
- Ups – Szepnął.
Klnąc pod nosem podszedł do sponiewieranych rekrutów i rzekł :
- Zaszła drobna pomyłka. Otóż zapomniałem, że na szkoleniach nie używa się broni, które mają w trzonkach stalowe pręty. Będziemy musieli powtórzyć całe ćwiczenie odnowa, ale tym razem z normalną bronią i ... przerwał.
Plac wyglądał jak pobojowisko po bitwie.
Część chłopów leżało nieprzytomnych, a inni jęczeli i skręcali się z bólu. Kolczugi i ochraniacze, które nosili były w opłakanym stanie. Kilku zarobiło porządne rany i potrzebowało uzdrowiciela. Jeden z młodych chłopaków miał przebitą drzewcem nogę na wylot. Słabł z upływu krwi na jego oczach.
- Uzdrowiciela i to szybko !!! – Krzyknął podając rannego strażnikom – Wyjdziesz z tego – Dodał ciszej i odwrócił się do stojących na zbiórce rekrutów – Zarządzam przerwę !
- Panie instruktorze – Odezwał się strażnik, który czytał kiedyś listę.
- Tak Den ? – Zapytał hobbit czując się coraz paskudniej.
- Zostało jeszcze dwie godziny z BPN, a potem spotkanie z innymi Wybranymi.
- Tak wiem, ale dzisiaj skończę wcześniej.
- Dlaczego – Spytał podejrzliwie Den.
- Po prostu czuję się podle – Odrzekł Morf.
Musisz przestać ogrywać w karty tych głupich biedaków ... tracą cały żołd jaki dostają.
- To tylko moja mała premia, ale nie o to mi chodzi – rzekł hobbit i dodał idąc – chodź .młodzieńcze. Pora odwiedzić paru znajomych.
- Tak jest – Chłopak wyszczerzył zęby i ruszył za Morfem.
Wieczorem udali się we dwójkę do gościnnej części koszar. Było prawie tak przytulnie jak w karczmie, ale strażnicy z kuszami psuli cały nastrój. Przy ogromnym stole siedzieli: Kerod, Malis, Azatoth, Rahim, Sith, Tanker, Borry i Sirith, która nie wyglądała na zachwyconą jego przybyciem.
- Witam – Krzyknął uśmiechnięty i usiadł między Malis, a Kerodem naprzeciwko Sirith.
Wzrokiem napotkał spojrzenie złodziejki i ponownie doznał tego dziwnego uczucia. Tego samego, które nawiedziło go dzisiaj podczas ćwiczeń z machinami nazwanymi później : ”Kawalerkami”.
Tanker i Kerod wygrzebali z worków kilka butelek gardłogrzmotu i postawili je na stole. Malis wyjęła kilka bochenków chleba, a Rahim wyłożył gofry z bitą śmietaną.
Morf wyciągnął karty do gry i rozdał pierwszą kolejkę dla wszystkich.
Rozległy się odgłosy siorbania i mlaskania świadczące o tym, że wszyscy zgłodnieli po długim i ciężkim dniu. Po wypiciu kilku butelek alkoholu rozpoczęła się rozmowa, która z początku nie chciała się kleić.
Procenty porządnie uderzyły do niektórych głów i wszystkim poprawił się humor.
Jednak nie wszystkim.
Sirith piła niewiele mając ciągle utkwione spojrzenie w hobbicie. Jej poobijana twarz wydawała się zobojętniała, ale Morf wyczuwał jej ból i smutek.
Wiedział, że część kłopotów zawdzięcza właśnie jemu i raczej mu tego już nigdy nie wybaczy.
- Wiecie co? – Zaczął Sith głupio się uśmiechając – Tu nie jest tak źle jak myślałem.
- Hmmm, a wiesz, że masz rację – Poprał go Kerod – Mamy alkohol, żarcie, złoto i kobiety – dokończył patrząc wymownie na Malis.
- Przestań marzyć frajerze – Warknęła wojowniczka i zatrzymała spojrzenie na ponurej dwójce.
- A ja nawet zaczynam lubić to moje GJM – Rzekł entuzjastycznie Borry – Cholera, możecie mi nie uwierzycie, ale widząc ich postępy czuję jak rozpiera mnie duma.
- Poprawne formowanie szyków, wzorowo przeprowadzone natarcie – westchnął Azatoth i dodał rozmarzony – Wiem co czujesz.
Sirith warknęła ze złością i wyszła z pomieszczenia trzaskając drzwiami.
Zapanowała długa cisza, gdy wszyscy zamilkli i w zdumieniu patrzyli na zachowanie złodziejki.
- Co się jej stało ? – Spytał pijanym głosem Kerod.
- Czy ja wiem – Odparł beznamiętnie Morf, ale zaraz wstał od stołu i wyszedł.
- Hmmm ciekawe ... – Zamyślił się Tanker.
- CO !? – Odezwało się naraz kilka głosów.
- Czy wiesz o co tu chodzi ? – Zapytał Rahim.
- ... ciekawe ... że pianka w tym piwie opada wolniej niż w innych – Dokończył Tanker ciesząc się ze swojego odkrycia i pokazał kufel z wolno opadającą piana.
Była piękna gwiaździsta noc.
Wzdłuż murów rozmieszczono pochodnie, które rzucały blady blask na pełniących wartę strażników. Powstałe cienie padały na ziemię tworząc karykaturalne kształty. Przed domkiem na drewnianej ławeczce siedziała drobna postać.
Morf nie musiał długo jej szukać. Zaraz po wyjściu z ciepłego pomieszczenia dostrzegł ją i usłyszał cichy szloch.
Podszedł do siedzącej dziewczyny i szepnął.
- Sirith .. Ja nie chciałem – Jęknął.
- Zostaw mnie ! – Warknęła i ukradkiem przetarła oczy.
- Ja naprawdę ... nie chciałem – Odparł błagająco.
- Taak !? – Krzyknęła – A co chciałeś ?
Hobbit opuścił głowę w milczeniu i zasępił się.
- Przepraszam – Odparł po chwili z wielkim wysiłkiem i trudem.
- Co powiedziałeś !? – Wytrzeszczyła oczy w niedowierzaniu.
- Przepraszam za to cię spotkało w lochach – dodał takim głosem jakby skazywał na śmierć własną rodzinę.
- Niesamowite! Morf, złodziej i awanturnik nad awanturnikami, który obrażał samych bogów, przeprasza ! – Wampirzyca zrobiła zatroskaną minę i położyła dłoń na czole hobbita – nie, nie ma gorączki.
- Słuchaj Sirith – Odparł skruszonym głosem – To moja wina, że zostałaś wychłostana.
- Co ?!! – Ryknęła wampirzyca – Ty sukin ...
- Uspokój się dziewczyno ! – Przerwał ostro i zaraz dodał łagodniej – Już się to nie powtórzy.
- Jak mam się do cholery uspokoić !? Zostałam dotkliwie pobita i to z twojej winy!
Co ty sobie w ogóle kurwa wyobrażałeś? Myślisz, ze jako wampir znajdowałam perwersyjną przyjemność w usługiwaniu ci podczas słonecznego dnia ?!
- He he he ... taaak to było śmieszne – zachichotał hobbit i klasnął w dłonie.
Wampirzyca mimowolnie uśmiechnęła się i dodała kąśliwie.
- Ha ha ha ... Za to y wyglądałeś pysznie, gdy oberwałeś tą ciężką mosiężną tacą.
Morf skrzywił twarz w nieszczerym uśmiechu, po czym dodał.
- Czyżbyś płakała !? – Spojrzał na nią z udawanym niedowierzaniem.
- Nie ... ja ... – zaczęła Sirith jąkając się i wykręcając palce u ręki - ... A zresztą nikt mi nie powiedział, ze wampiry płaczą, że w ogóle mają jakieś odczucia.
- He he he, a teraz wracajmy do reszty. Jeszcze wychlają cały alkohol i będzie po zabawie – Powiedział Morf i otworzył drzwi.
- Masz rację, wracajmy – Odparł uśmiechnięta Sirith i weszła do domku razem z hobbitem – Jak ci się udało omotać Blika ? – Zapytała z zaciekawieniem.
- Powiedzmy, że ... – rzekł tajemniczo po chwili zastanowienia – Dowódca tych koszar lubi hazard, a nie miał ostatnio szczęścia – uśmiechnął się szeroko i zamknął drzwi.
Cdn.