Proroctwo o Wielkiej bitwie
Jest rok 512, dzień... nawet nie wiem który, teraz każdy dzień to walka, walka z odwiecznym wrogiem. Ale po kolei...
Dwanaście lat temu, w roku pięćsetnym, gdy planety ustawiły się w Znak, nadszedł nasz czas. Rada wampirzych ojców zebrała się w swej kryjówce, by opracować plan bitwy. Tego dnia, armia wampirów ruszyła na miasta i wsie, zdobywając momentalnie Solace, kawałek Drimith, oraz wsie: Elviwood i Gnomią, a także przejęła kontrolę nad portem. Ludzie i inne rasy uciekły do ostatniego bastionu – Midgaardu, a nieliczne oddziały partyzanckie zaciekle broniły się w północnym Drimith, wspierane przez potężnego Tuknira. I w tym momencie zaczął się mój dramat.
Byłem już starym wampirem, i żyłem sobie spokojnie w małym dworku na końcu świata, gdy usłyszałem, że coś się dzieje. Wyruszyłem w drogę, zabrawszy swój zwykły ekwipunek. Jednak gdy dotarłem do Drimith, ujrzałem stosy trupów kobiet, starców i dzieci. Nawet mnie, zatwardziałego krwiopijcę, mordercę niewinnych, taki widok poruszył. Jednak nie było czasu by się nad tym zastanawiać, gdy wrogi oddział elfów prowadził ostrzał. Wyjąłem mój miecz i z wrzaskiem przystąpiłem do boju.
Miesiąc później, gdy z całego świata spływały posiłki, a armia powstałych z trupów wampirów ścierała się z przeważającymi siłami wroga. Nastroje były fatalne, miasta płonęły, a planowane szybkie przejęcie władzy przez wampiry nie powiodło się.
Tak więc teraz siedzę tu, na szczycie świata, i widzę łunę pożogi trawiącą trzy wielkie miasta, widzę te stosy ciał, te rzeki krwi... Widzę upadek tego świata, widzę jak kolejne dusze odchodzą. To już jest koniec. Tak więc szaleni, zaprzestańcie walk! Pogódźcie się, i żyjcie w braterstwie! Żyjcie w pokoju, jeżeli ta wizja ma się nie spełnić!