przez Gerino » So wrz 27, 2003 8:55 pm
No to kolejny kawałek :) Aha, zmieniłem w pierwszej części fragment ze skrzydlatym mężczyzną. W tej wersji dostaje naramienniki, nie diadem. A teraz zapraszam do lektury i kulturalnego !!! komentarzu.
Park pachniał świeżo skoszoną trawą, kwiatami i ściekiem, który był tuż obok. Wąską drużką spacerowały dwie postacie, elf i krasnolud, rozmawiając cicho.
- A więc.. hmm mówiłeś, że jak się nazywasz?
-Thail. – odrzekł elf w długich ciemnoniebieski szatach.
-A więc Thailu, wytłumacz mi, ciemnemu krasnoludowi, czemu przybiegasz na moja rozprawę i uwalniasz mnie? A raczej – czego chcesz ode mnie?
- Dobrze kombinujesz – powiedział elf po długiej chwili milczenia – jednak nic od Ciebie nie chce, przychodzę Cię prosić o pomoc.
- Ktoś Ci wisi większą kasę? – ręka Fayeta odruchowo spoczęła na głowicy miecza.
- Żeby tylko. Nie, nie chodzi mi o tego typu pomoc. Potrzebny mi ktoś, kto mógłby pomóc mi w zdobyciu pewnych informacji, a słyszałem, że wprawny z Ciebie wojownik.
- Niby tak. Ile? – krasnoludy nigdy nie słynęły z grzeczności.
- Milion. Milion złotych monet.
- Pasuje.
- A więc sprawa jest taka.. – zaczął elf
-Nie, nie tutaj. Jak płacisz milion, to na pewno nie chcesz, by ktoś oprócz mnie to słyszał. Spotkajmy się w starym barze.
-Ale on od lat jest zamknięty! – zdziwił się Thail
-No właśnie... – Fayet uśmiechnął się krzywo i pożegnawszy się krótko ruszył w stronę baraków, które odkupione od miasta za niewielkie pieniądze przekształcone zostały w siedzibę gildii wojowników. Przekroczył bramę rzucając krzywe spojrzenie strażnikowi o wyglądzie mało inteligentnego trolla. Udał się do jednej z prywatnych kwater, otworzył drzwi ciężkim żelaznym kluczem, a następnie przeszedł przez portal, który znajdował się w miejscu framugi. Przez ułamek sekundy krasnolud stracił kontakt z rzeczywistością, ocknął się dopiero kilka sekund później i uświadomił sobie gdzie jest. Wstał, otrzepał ubranie i zapalił pochodnię. Przez kilkadziesiąt sekund szedł wąskim korytarzem aż do pięknych mahoniowych, złoconych drzwi. Otworzył je kluczem i wszedł do środka. Przed nim ukazało się pomieszczenie które wyglądało jak połączenie zbrojowni z sypialnią. Co więcej, oprócz stojaków z bronią, łóżkiem i paleniskiem były tam także trzy ustabilizowane portale magiczne, które prowadziły do trzech wielkich miast: Midgaardu, Tolarii i rodzinnego Solace. Samo to pomieszczenie było częścią ogromnego kompleksu znajdującego się głęboko pod ziemią, nikt nie wiedział dokładnie gdzie. Fayet natrafił na nie przypadkiem, gdy zamiast czaru który miał ulepszyć jego broń wyszedł mu czar teleportacji. Przy pomocy znajomej czarodziejki, imieniem Sawantra stworzył kilka portali do tego miejsca. Było idealną kryjówką, daleko i głęboko. Fayet włożył pochodnię w uchwyt i podszedł do czegoś, co można by nazwać spiżarnią. Wyjął trochę suszonego mięsa i żując je powoli podszedł do gabloty, która zajmowała honorową pozycję w pomieszczeniu. Otworzył szklane drzwiczki i wyjął z postumentu miecz. Musiał być bardzo ciężki, gdyż nawet komuś o tak monstrualnej sile ja Fayet sprawiło kłopot wyjęcie go z postumentu. Krasnolud poprawił uchwyt na broni i wykręcił świszczącego młyńca. Na ostrzu miecza lśniły złociste runy, takie jak te na zbroi wojownika. Rękojeść była bogato zdobiona, zakończona lśniącym klejnotem wielkości jajka. Runiczne ostrze było w kilku miejscach uzębione, a tuż przy rękojeści lśnił błękitny klejnot, którego powierzchnia falowała jak błękitny ocean. Klejnot pociemniał na chwilę, a na ostrzu zamigotały błękitne iskry. Fayet poczuł, jak moc pradawnego miecza powoli wypełnia go, miecz stawał się w jego ręku coraz lżejszy. Krasnolud drugą ręką chwycił pochwę i przerzucił ją przez plecy, następnie schował do niej miecz. Podszedł do jednego z portali i głośno przełykając ślinę wkroczył w płonący magicznym ogniem krąg.
Portal wyrzucił go w jednym z zaułków Solace. Powstrzymawszy wymioty wojownik ruszył ulicą mew ku zrujnowanemu barowi. Obszedł go i otworzył z kopa tylne drzwi, przeszedł przez powstałą dziurę i kolejnym kopniakiem umocował drzwi we framugach. Usiadł przy jednym ze stolików, wyjął dwa ciemne midgaardzkie piwa i otworzywszy jedno z nich zaczął czekać. Po kilkunastu minutach poczuł dziwny chłód bijący od drzwi, zauważył, że pokryły się szronem. Po kilku sekundach drzwi rozpadły się w drzazgi pod uderzeniem głowicy miecza. Do środka wszedł Thail, z oczami płonącymi błękitnym ogniem. Schował miecz, a ogień w jego oczach zniknął
- Nie miałem pomysłu jak tu wejść – wyjaśnił z rozbrajającym uśmiechem przyglądającemu się widowisku krasnoludowi. Podszedł do stolika przy którym siedział i otworzył sobie piwo.
- Dobra, co mam zrobić? – spytał się Fayet.
- Nic trudnego. Pójdziemy do Reinholdu, ty zrobisz rozróbę, a ja w tym czasie poprzeglądam dokumenty króla.
- Aha, a co mam robić jak ich powybijam?
- Heh, zdziwisz się. Oblężenie Reinholdu skończyło się przed kilkunastoma dniami, a wojska najeźdźców sprzymierzyły się z królem Reinholdu. To nas właśnie zaniepokoiło.
- Nas? Jakich Nas?
- Tych Nas, którzy zapłacą Ci milion złotych monet za pomoc.
- Dobra, kontynuuj.
- Wojska stacjonujące w zamku Reinhold są naprawdę duże, chodzi o to, byś odwrócił uwagę straży ode mnie.
- Ok. Ile czasu potrzebujesz?
- Hmm... Jak najwięcej. W piętnaście minut się uwinę. Masz – podał Fayetowi małą ampułkę – wypij to, a przeniesie Cię to w bezpieczne miejsce, gdzie będę na Ciebie czekał. Piętnaście minut musisz wytrzymać, ani chwili krócej!
-Hehehe... – Fayet tylko się zaśmiał.
***
Thalos było jedną wielką ruiną, zamieszkałą tylko przez wszelkiego rodzaju paskudztwa, które powstały w eksplozji magicznej energii, która zniszczyła to piękne miasto. Legendy mówiły, że pewien mag starał się uzyskać czystą energię. I podobno mu się to właśnie udało. Przez zniszczone bramy miasta przejechało kilkunastu jeźdźców. Galopem przemierzyli miasto aż do sporego pałacu. Jeździec w srebrzystej zbroi wraz z dwoma rycerzami zeszli z wierzchowców i udali się do budynku. Minęli korytarze i dotarli do olbrzymiej sali, gdzie jakiś mężczyzna właśnie ćwiczył walkę mieczem. Ujrzawszy przybyszów schował miecz. Srebrny jeździec zdjął hełm odsłaniając twarz, która mogła należeć tylko do ciemnego elfa. Srebrne włosy opadały na ciemną twarz, lekko już pokrytej zmarszczkami. Mężczyzna podszedł do ciemnego elfa i objął go serdecznie.
- Ladan! – krzyknął – Co ty tu robisz?
- Przybywam niejako służbowo. Jest afera.
- O, fajnie, ale wiesz, że jestem tylko starym, zmęczonym człowiekiem.
- Wiem, ale nie zapomniałem, dlaczego nim jesteś.
Mężczyzna zasępił się, patrząc smutno przed siebie. W jego oczach nie było żadnego blasku, wyglądał, jakby nie było w nim żadnej energii życiowej. Nieobecny wzrok mężczyzny spoczął na medalionie, który wisiał na ścianie. Był to krzyż Ankh z wgłębieniem, gdzie z pewnością kiedyś znajdował się jakiś klejnot.
- Czy pomożesz mi, jeżeli dam ci to? – Rzekł Ladan wyjmując małe pudełko i podając je mężczyźnie. Ten przyjął je i otworzył. Wewnątrz leżał, emanując wściekle fioletowym blaskiem, gładki i piękny ametyst.
- Mój boże! Skąd to masz? – Na twarzy mężczyzny malowało się przerażenie.
- Powiedzmy, że jego poprzedni właściciel bardzo chętnie mi go oddał.
Stary mężczyzna przypomniał sobie historię klejnotu.
Dawnymi czasy, gdy miasto Thalos było pełne mieszkańców, głównie ludzi, w podziemiach świątyni, on Gerino, pracował w warsztacie alchemicznym. Miasto to, leżało bowiem na skrzyżowaniu dwóch potężnych ścieżek energii. Magię wręcz czuć było w powietrzu, tu pogoda zawsze była ładna, a ludzie szczęśliwi. W świątyni, idealnie pośrodku miasta, w miejscu największej kumulacji świątyni było laboratorium Gerina. Był on wojownikiem, który po kilku latach wojaczki postanowił zgłębić arkana magii. Studiując stare księgi odkrył starożytny opis amuletu nieśmiertelności. Jednak w dzisiejszych czasach, większość źródeł magii, wystarczająco potężnych, była już wyeksploatowana, a inne pilnie strzeżone przez gildie magów. W innych znajdowały się szkoły magii, takie jak niewidoczny uniwersytet; Thalos jednak było jednym z niewielu źródeł magii, nie eksploatowanych przez magów. Według niektórych, miasto to było źródłem całej magii, inni twierdzili z kolei, iż to epicentrum mocy magicznych. Tak czy inaczej, to miejsce mogło zapewnić powodzenie rzucenia czaru. Tak więc Gerino udał się do Thalos i założył laboratorium tuż pod świątynią, by stworzyć amulet życia. Kilkanaście miesięcy później, gdy zaklęcie było gotowe, niemagiczny na razie amulet także, Gerino przystąpił do działania. Odnalazł miejsce największej kumulacji energii, ułożył tam Medalion, i zainkantował zaklęcie. W miarę postępu recytacji powietrze gęstniało, moc po prostu była wszędzie. Targany potężną mocą medalion, a także Gerino unieśli się w powietrze; budynek zaczął drżeć, chwilę potem z sufitu zaczęły sypać się kamienie. Jednak czarującego otaczała potężna aura magii, która odrzucała kamienie. W końcu unieśli się nad poziom ziemi, jeszcze wyżej; zawiśli pięć metrów nad miastem. Niebo było zachmurzone, błyskawice uderzały w Thalos niszcząc budynek za budynkiem. Medalion świecił jasnym światłem, a energia koncentrowała się w jego środku. W końcu zaklęcie dobiegło końca; wraz z wymówieniem ostatniej sylaby moc osiągnęła poziom krytyczny. I wtedy wszystko zniknęło. Potężny impuls magiczny przetoczył się przez metropolię burząc wszystkie budynki, chmury zmieniły się w potężny wir, tornado, które rozrzucało fragmenty miasta na wszelkie możliwe strony. Ziemia wiele kilometrów od epicentrum stała się jałowa, skażona; wszystkie żywe istoty ginęły, znikały, teleportowały się, bądź, co gorsze, zmieniali się w różne magiczne stworzenia takie jak sfinksy, jaszczury i bóg jeden wie co jeszcze. Posągi w mieście ożyły, stały się golemami; a co z Gerinem? Już śpieszę z wyjaśnieniami. Tuż przed tym, jak fala energii zalała miasto, Gerino porwał amulet. Nie przewidział wcześniej, że do opanowania takiej energii, potrzeba więcej, niż jednego niewprawnego maga. Moc skupiona w amulecie nie była stabilna, gdy więc Gerino sięgnął po medalion naruszył jego integralność. Energia medalionu oddzieliła się od niego uwalniając czystą energię, która uderzyła w miasto. Fala uderzeniowa szła by dalej, jednak tak się nie stało.
Na drugim końcu świata, kilkanaście minut wcześniej potężny mag Tuknir, który właśnie rozmawiał z mistrzem kleryków, Alandarem o nowych czarach leczących, wyczuł potężny impuls mocy, który emanował od strony Leanderu. Nie traciwszy ani chwili wraz z Alandarem ruszyli ku energii. To co zastali na miejscu przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Energia buchała na wszelkie strony, gromy biły w ziemię, a lada moment miało dojść do eksplozji. Tuknir wymamrotał formułkę czaru opanowania energii, promień negatywnej magii wystrzelił ku świetlistej kuli, w której znajdował się Medalion i Gerino. Jednak potężny czar odbił się jak gumowa piłka. W tym momencie nastąpił wybuch.
- Alandar! Szybko, pomóż mi! – krzyknął słabym głosem Tuknir
Alandar był oszołomiony widowiskiem, jednak zachował zimną krew. – Dobrze! – krzyknął starając się przekrzyczeć huk eksplozji. Tuknir przygotowywał tarczę magiczną, by pochwycić rozbuchaną energię. Alandar szybko przeteleportował się na drugą stronę tego piekła, skoncentrował energię i utworzył drugą tarczę.
-Teraz! – wrzasnął Tuknir i pchnął tarczę w kierunku kuli mocy, to samo uczynił Alandar. W tym momencie Gerino pochwycił medalion i utraciwszy przytomność spadał na ziemię. Tuż nad jego głową przemknęła magiczna bariera, otoczywszy uwolnioną moc połączyła się z drugą barierą. Cała moc dwóch potężnych magów skoncentrowana była na opanowania mocy. Bariery kurczyły się i chwytały pasma energii z całej okolicy. Po kilku sekundach na niebie znajdował się niewielki świecący punkt, jednak przestał się zmniejszać, ba nawet zaczął rosnąć. Tuknir widząc co się dzieje zdjął ze swego palca pierścień z pięknym ametystem, i wyjąwszy magiczny kamień podleciał do zamkniętej energii. Umieścił kamień w powietrzu, i wykorzystując całą swą moc rozpoczął syntezę magii z materią. Gdy operacja dobiegała końca powietrze przeciął fioletowy okrąg rozpryskując nad okolicą fioletowy deszcz. Ametyst świecąc dzikim blaskiem wirował w powietrzu. Tuknir ujął kamień, wyjął z małej kieszeni szkatułkę z mithrillu i umieścił w niej kamień.
-Taka energia nie może się dostać w niczyje ręce – powiedział niejako do siebie.
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.