Mroczne Gry

Opowiadania o historiach dziejących się w świecie Laca.

Moderatorzy: Thail, łowcy trolli

Mroczne Gry

Wiadomośćprzez Gerino » Pt wrz 26, 2003 8:29 pm

„Mroczne Gry”


I

Fragment listu od króla Herklla do księcia Lanada:

„...więc jak sam rozumiesz, nie możemy sobie pozwolić na kolejne dni oczekiwania. Oni nie będą czekać wiecznie. Wiesz przecież w 425 roku, gdy rozegrała się bitwa o Drimith dzień zwłoki zniweczył taki dobry plan. Jednak tym razem musi nam się udać. Zwołaj Pięciu i... chyba nie muszę Ci tłumaczyć, co masz dalej robić. A wracając do tematu...”

Dzień był ciemny i ponury, jak to zwykle bywa nad bagnami. Spokój i rozleniwienie panowały na tych moczarach, zwierzęta i inne stwory zamieszkujące te, wbrew pozorom przyjazne życiu okolice. Spory łoś kiwając głową podszedł do bajora z względnie czystą wodą i schylił łeb by się napić; nie dane mu było jednak nigdy go podnieść. Cień szybki jak błyskawica ogarnął zwierzę bezszelestnie i natychmiastowo je uśmiercając. Mrok zawirował i zgęstniał formując się w postać kobiety, z wyglądu człowieka. Miała długie, proste, czarne włosy i jeszcze czarniejsze oczy, które zdawały się pochłaniać cały blask z otoczenia. Kobieta podeszła do ciała łosia. Od strony gęstwiny cicho zbliżał się do oporządzającej mięso dziewczyny mężczyzna, z proporcji ciała wnioskować można było, że to półkrasnolud . Podszedł do kobiety na długość niespełna kroku i wyciągnął ku niej rękę; natrafił jednak tylko na mgłę, czarną jak najczarniejsza noc. Mężczyzna szybko zabrał rękę i powiedział
-Moment! Czekaj! – odpowiedziała mu cisza, jednak po chwili z mroku rozległ się cichy szept, przywodzący na myśl syk węża
- Czego chcesz?
- Potrzebuję twojej pomocy, jest pewna robota.
- Nie wiem o czym mówisz, zjeżdżaj stąd! – Szept zrobił się wyraźne głośniejszy.
- Poznajesz to? – rzekł półkrasnolud wysuwając dłoń z leżącym na nim diademem. Zrobiony był ze złota i jakiegoś metalu, który nadawał ozdobie nieziemski wygląd. Pośrodku wtopiony był sporej wielkości diament. Czarny diament, o idealnie gładkiej powierzchni lśniącej miliardami iskierek.
- Skąd.. skąd to masz??? –rozległ się szept, a chwilę potem przed wyraźnie wystraszonym krasnalem stała kobieta. Ujęła diadem i założyła go na swą głowę. Diadem zabłysnął światłem i stał się czarny, tak jak jego właścicielka.
- Mów. – powiedziała.

***

Zapach pieczonych bułeczek z cynamonem rozkosznie wypełniał główną ulicę Solace. Fayet wciągnął cudowną woń irytując tym samym Kornika, który będąc duchem nie czuł aromatu, ani co gorsza nie mógł poczuć ich smaku. Z zazdrością spojrzał na krasnoluda który kupował właśnie skrzynkę bułeczek; jak na krasnala był dość dziwny, był bardzo wysoki, miał około metra i sześćdziesięciu pięciu centymetrów wzrostu, zapewne drugie tyle w barach. Ubrany był w lekką zbroję ze złotą grawerką, prawdopodobnie pochodzącą z podziemnych krasnoludzkich kuźni, jednak runiczne znaki pokrywające napierśnik mówiły coś zupełnie innego. Były bowiem to runy elfie, pełne magii i mocy. Emanowały słabym blaskiem roztaczając na zbroję złocistą poświatę. Tak, było to niezwykły krasnolud. Właśnie w tej chwili, zjadłszy cały zapas bułeczek udał się w kierunku wieży, która strzeliście w niebo górowała nad całym miastem. Wszedł na taras pierwszej kondygnacji budowli i rozejrzał się niecierpliwie. Spostrzegł kogoś w tłumie i skoczył w dół przez barierkę. Wylądował miękko i podbiegł do zauważonego. Przepchnął się przez ciągnące przez miasto rzesze ludzi i nie ludzi i schwycił za gardło niskiego człowieka. Zaciągnął go pod ścianę i rzekł
- Gdzie on jest?
- Któż taki? – kłamstwo aż biło od człowieka.
- Kto? – Fayet zaczął trząść nieszczęśnikiem o mur – ty śmiesz się pytać KTO???
- A... on! Chodzi ci o ten miecz, który mi pożyczyłeś tak? – mówił obficie się pocąc – jakby ci to powiedzieć..eee... okradli mnie!
- Aha, co jeszcze?
- Nie wierzysz mi? No wiesz, a ja miałem cię za przyjaciela, a ty.... – nie dokończył, gdyż pięść w nabijanej ćwiekami rękawicy trafiła go między oczy.
- Hej ty! – trzech strażników stało tuż za nim – co mu robisz?
- Nie widzi władza? Rozmawiam grzecznie – rzekł spokojnie krasnolud ukradkiem kopiąc leżącego.
- No to kolego pójdziesz z nami! – rzekł strażnik chwytając za rękę Fayeta...

W sądzie grodzkim na krześle gdzie zwykle siedzą oskarżeni stało stalowe krzesło ze skórzanymi pasami, którymi przypięty i zakneblowany był Fayet. Pasy trzeszczały pod naporem niesamowitej siły krasnoluda.
-Krasnoludzie! – rzekł burmistrz
-Grrr.... – zawarczał adresat.
- Jesteś oskarżony o atak na naszego obywatela, obrazę strażnika na służbie, i obicie trzydziestu innych, w tym piętnastu ciężko, zdemolowanie rynku, i powieszenie kapitana straży za pasek na maszcie zamiast flagi naszego miasta! Czy przyznajesz się do winy?
- Hehehe... - Fayet uśmiechnął się na myśl o wydarzeniach ostatnich godzin – Nie, skądże, nie przyznaje się – rzekł z szelmowskim błyskiem w oku.
- Widziała Cię połowa obywateli miasta, jakich dowodów jeszcze potrzeba? – zdziwił się burmistrz
- Tu nie chodzi, jakie macie dowody, chodzi o to, jak mocne macie drzwi od celi – roześmiał się oskarżony.
- Takiś mądry? No to będziesz miał okazję sprawdzić nasze drzwi, przez najbliższe sześć tygodni!
- Wcale nie. – powiedział elf siedzący na ławce i przyglądający się rozprawie – On nie będzie siedział, zabieram go ze sobą.
- A kimże jesteś, że śmiesz tak mówić? – Burmistrz spojrzał się na elfa jak na wampira opalającego się na plaży.
- Sam przeczytaj! - rzekł elf rzucając zapieczętowane pismo w burmistrza; podszedł następnie do krasnoluda na krześle.
- Wstawaj – rzekł.
- Dobra – odpowiedział Fayet i zerwał pasy które rzekomo przytrzymywały go w miejscu – dokąd idziemy?
-Dowiesz się, oj dowiesz....

***

Niski półkrasnolud wspinał się na pionową półkę skalną przeklinając, że nie kupił napoju umożliwiającego latanie. Słońce paliło niemiłosiernie, sępy, a może harpie, zataczały szerokie kręgi nad szczytem. Nagle wystający kawałek skały rozsypał się w pył, kilka kamieni poleciało w dół; wspinacz stracił oparcie i zawisł trzymając się rękoma wąziutkiej półki skalnej.
-No pięknie, POOMOOCYY – wrzasnął wiszący.
- POOMOOCYY – wrzeszczał ciągle, aż nagle usłyszał za sobą głos, nieco piskliwy, ale na pewno należący do mężczyzny
- Nie drzyj tej japy, bo ci ją zamknę na zawsze – rzekł mężczyzna stojący... unoszący się za półkrasnalem – kim jesteś i czego szukasz na mojej górze?
- Nazywam się
- Nie pytam się jak się nazywasz, tylko kim jesteś!
- Przybywam w imieniu księcia Lanada, pana Ciemnych Elfów!
- Ciemnych Elfów? Grr.. nie lubię ich – odrzekł mężczyzna – czego on ode mnie chce?
- Jest robota.
- To już nie moja branża.
- A to poznajesz? – Wiszący chciał sięgnąć do plecaka, jednak zorientował się, że obiema rękami trzyma się półki skalnej.
-Eee... mam coś dla ciebie, ale musisz mi pomóc stąd zejść. – Mężczyzna złapał krasnala za frak, załopotał skrzydłami i poleciał w niebo.
Gdy dolecieli do jaskini na górze półkrasnal od razu sięgnął do plecaka i wyjął stamtąd parę naramienników, z zatopionym w spięciu świetlistym opalem, który wydawał się płonąć żywym ogniem. Skrzydlaty mężczyzna ujął naramienniki i ubrał je. Opal zapłonął nagle światłem jaśniejszym niż słońce.
- Rozumiem, w jakie bagno mnie znów wciągacie?

***
Ostatnio edytowano So wrz 27, 2003 7:16 pm przez Gerino, łącznie edytowano 1 raz
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Wiadomośćprzez Tzeentch » Pt wrz 26, 2003 8:40 pm

O kurczę! Wciągnęło mnie:D Świetne... Tylko - Fayet w życiu nie założyłby elfiej zbroi, bo po prostu wszyscy wiedzą, że krasnoludzkie są najlepsze!!

Pozdrawiam i czekam na więcej:)
Emblemat użytkownika
Tzeentch
książę wampirów
 
Wiadomości: 1280
Dołączył(a): Śr maja 08, 2002 2:00 am
Lokalizacja: Szczecin

Wiadomośćprzez Sirith » Pt wrz 26, 2003 8:56 pm

Ej, Tzeentch, uważaj sobie, ja byłam elfką...
"Welcome to dying!"
"Ashes to ashes, dust to dust..."
Emblemat użytkownika
Sirith
 
Wiadomości: 158
Dołączył(a): So kwi 26, 2003 9:47 am
Lokalizacja: Gildia Złodziei w Leanderze

Wiadomośćprzez Thail » So wrz 27, 2003 9:58 am

Eeeee zaczyna mi się podobać, ale proszę więęcej !!! :applause:
Sirith BYŁAŚ , chyba dosadniej tego sie nie da ująć. A propo, czy wszystkie wampiry zjadają łosie :roll: ?
Kur ... a mi się tak nie chce pisać mojego opowiadanka, ale napiszę bo kilku graczy nie dałoby mi robić dalszych poziomów.
:grin:
Świetna historia Gerino zekam na dalszą część.
"Nigdy nie kłóć się z debilem, najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a później pokona doświadczeniem".
"Naród Polski jest wspaniały, tylko ludzie kurwy" -J. Piłsudski
Emblemat użytkownika
Thail
 
Wiadomości: 1857
Dołączył(a): Cz lut 20, 2003 1:57 am
Lokalizacja: Z Wyspy Lodoss (SKO)

Wiadomośćprzez Gerino » So wrz 27, 2003 12:10 pm

Thail, gdzie ty masz wampira?
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Wiadomośćprzez Sirith » So wrz 27, 2003 3:10 pm

On chyba sądzi, że ta kobieta to wampirzyca...
"Welcome to dying!"
"Ashes to ashes, dust to dust..."
Emblemat użytkownika
Sirith
 
Wiadomości: 158
Dołączył(a): So kwi 26, 2003 9:47 am
Lokalizacja: Gildia Złodziei w Leanderze

Wiadomośćprzez Malis » So wrz 27, 2003 3:10 pm

Hmm SUUUUUPERRR!!!!!!!! Wiecej proszee :>>
Tylko te dwa błędy : "Tak, było to niezwykły krasnolud. "
I gdy Fayet był na rozprawie, pisze, że buzie ma zakneblowaną, a jednak zaczyna gadać :)
Pozatym bardzo mi sie podoba :) Kiedy następna część ?? :> :applause:


P.S Nie Sirith, nie czepiam się...
Noc jest zła, jest zła, jest zła.....
Malis
 
Wiadomości: 198
Dołączył(a): Wt cze 10, 2003 2:42 pm
Lokalizacja: Wrocław

Wiadomośćprzez Khrell » So wrz 27, 2003 7:24 pm

Podoba mi się :) tylko czemu nie ma mnie w prawie żadnym z opowiadań ;P chyba jestem malo popularny :D
Khrell
 
Wiadomości: 474
Dołączył(a): Pt kwi 11, 2003 7:21 pm

Wiadomośćprzez Cosmathy » So wrz 27, 2003 8:18 pm

Nie, po prostu jesteś normalny :).
| uwolniony |
Cosmathy
 
Wiadomości: 189
Dołączył(a): Śr cze 11, 2003 1:16 pm

Wiadomośćprzez Sirith » So wrz 27, 2003 8:42 pm

Nie klnij tak ostro, Cosmathy. I nie obrażaj Khrella.
"Welcome to dying!"
"Ashes to ashes, dust to dust..."
Emblemat użytkownika
Sirith
 
Wiadomości: 158
Dołączył(a): So kwi 26, 2003 9:47 am
Lokalizacja: Gildia Złodziei w Leanderze

Wiadomośćprzez Gerino » So wrz 27, 2003 8:55 pm

No to kolejny kawałek :) Aha, zmieniłem w pierwszej części fragment ze skrzydlatym mężczyzną. W tej wersji dostaje naramienniki, nie diadem. A teraz zapraszam do lektury i kulturalnego !!! komentarzu.


Park pachniał świeżo skoszoną trawą, kwiatami i ściekiem, który był tuż obok. Wąską drużką spacerowały dwie postacie, elf i krasnolud, rozmawiając cicho.
- A więc.. hmm mówiłeś, że jak się nazywasz?
-Thail. – odrzekł elf w długich ciemnoniebieski szatach.
-A więc Thailu, wytłumacz mi, ciemnemu krasnoludowi, czemu przybiegasz na moja rozprawę i uwalniasz mnie? A raczej – czego chcesz ode mnie?
- Dobrze kombinujesz – powiedział elf po długiej chwili milczenia – jednak nic od Ciebie nie chce, przychodzę Cię prosić o pomoc.
- Ktoś Ci wisi większą kasę? – ręka Fayeta odruchowo spoczęła na głowicy miecza.
- Żeby tylko. Nie, nie chodzi mi o tego typu pomoc. Potrzebny mi ktoś, kto mógłby pomóc mi w zdobyciu pewnych informacji, a słyszałem, że wprawny z Ciebie wojownik.
- Niby tak. Ile? – krasnoludy nigdy nie słynęły z grzeczności.
- Milion. Milion złotych monet.
- Pasuje.
- A więc sprawa jest taka.. – zaczął elf
-Nie, nie tutaj. Jak płacisz milion, to na pewno nie chcesz, by ktoś oprócz mnie to słyszał. Spotkajmy się w starym barze.
-Ale on od lat jest zamknięty! – zdziwił się Thail
-No właśnie... – Fayet uśmiechnął się krzywo i pożegnawszy się krótko ruszył w stronę baraków, które odkupione od miasta za niewielkie pieniądze przekształcone zostały w siedzibę gildii wojowników. Przekroczył bramę rzucając krzywe spojrzenie strażnikowi o wyglądzie mało inteligentnego trolla. Udał się do jednej z prywatnych kwater, otworzył drzwi ciężkim żelaznym kluczem, a następnie przeszedł przez portal, który znajdował się w miejscu framugi. Przez ułamek sekundy krasnolud stracił kontakt z rzeczywistością, ocknął się dopiero kilka sekund później i uświadomił sobie gdzie jest. Wstał, otrzepał ubranie i zapalił pochodnię. Przez kilkadziesiąt sekund szedł wąskim korytarzem aż do pięknych mahoniowych, złoconych drzwi. Otworzył je kluczem i wszedł do środka. Przed nim ukazało się pomieszczenie które wyglądało jak połączenie zbrojowni z sypialnią. Co więcej, oprócz stojaków z bronią, łóżkiem i paleniskiem były tam także trzy ustabilizowane portale magiczne, które prowadziły do trzech wielkich miast: Midgaardu, Tolarii i rodzinnego Solace. Samo to pomieszczenie było częścią ogromnego kompleksu znajdującego się głęboko pod ziemią, nikt nie wiedział dokładnie gdzie. Fayet natrafił na nie przypadkiem, gdy zamiast czaru który miał ulepszyć jego broń wyszedł mu czar teleportacji. Przy pomocy znajomej czarodziejki, imieniem Sawantra stworzył kilka portali do tego miejsca. Było idealną kryjówką, daleko i głęboko. Fayet włożył pochodnię w uchwyt i podszedł do czegoś, co można by nazwać spiżarnią. Wyjął trochę suszonego mięsa i żując je powoli podszedł do gabloty, która zajmowała honorową pozycję w pomieszczeniu. Otworzył szklane drzwiczki i wyjął z postumentu miecz. Musiał być bardzo ciężki, gdyż nawet komuś o tak monstrualnej sile ja Fayet sprawiło kłopot wyjęcie go z postumentu. Krasnolud poprawił uchwyt na broni i wykręcił świszczącego młyńca. Na ostrzu miecza lśniły złociste runy, takie jak te na zbroi wojownika. Rękojeść była bogato zdobiona, zakończona lśniącym klejnotem wielkości jajka. Runiczne ostrze było w kilku miejscach uzębione, a tuż przy rękojeści lśnił błękitny klejnot, którego powierzchnia falowała jak błękitny ocean. Klejnot pociemniał na chwilę, a na ostrzu zamigotały błękitne iskry. Fayet poczuł, jak moc pradawnego miecza powoli wypełnia go, miecz stawał się w jego ręku coraz lżejszy. Krasnolud drugą ręką chwycił pochwę i przerzucił ją przez plecy, następnie schował do niej miecz. Podszedł do jednego z portali i głośno przełykając ślinę wkroczył w płonący magicznym ogniem krąg.

Portal wyrzucił go w jednym z zaułków Solace. Powstrzymawszy wymioty wojownik ruszył ulicą mew ku zrujnowanemu barowi. Obszedł go i otworzył z kopa tylne drzwi, przeszedł przez powstałą dziurę i kolejnym kopniakiem umocował drzwi we framugach. Usiadł przy jednym ze stolików, wyjął dwa ciemne midgaardzkie piwa i otworzywszy jedno z nich zaczął czekać. Po kilkunastu minutach poczuł dziwny chłód bijący od drzwi, zauważył, że pokryły się szronem. Po kilku sekundach drzwi rozpadły się w drzazgi pod uderzeniem głowicy miecza. Do środka wszedł Thail, z oczami płonącymi błękitnym ogniem. Schował miecz, a ogień w jego oczach zniknął
- Nie miałem pomysłu jak tu wejść – wyjaśnił z rozbrajającym uśmiechem przyglądającemu się widowisku krasnoludowi. Podszedł do stolika przy którym siedział i otworzył sobie piwo.
- Dobra, co mam zrobić? – spytał się Fayet.
- Nic trudnego. Pójdziemy do Reinholdu, ty zrobisz rozróbę, a ja w tym czasie poprzeglądam dokumenty króla.
- Aha, a co mam robić jak ich powybijam?
- Heh, zdziwisz się. Oblężenie Reinholdu skończyło się przed kilkunastoma dniami, a wojska najeźdźców sprzymierzyły się z królem Reinholdu. To nas właśnie zaniepokoiło.
- Nas? Jakich Nas?
- Tych Nas, którzy zapłacą Ci milion złotych monet za pomoc.
- Dobra, kontynuuj.
- Wojska stacjonujące w zamku Reinhold są naprawdę duże, chodzi o to, byś odwrócił uwagę straży ode mnie.
- Ok. Ile czasu potrzebujesz?
- Hmm... Jak najwięcej. W piętnaście minut się uwinę. Masz – podał Fayetowi małą ampułkę – wypij to, a przeniesie Cię to w bezpieczne miejsce, gdzie będę na Ciebie czekał. Piętnaście minut musisz wytrzymać, ani chwili krócej!
-Hehehe... – Fayet tylko się zaśmiał.

***

Thalos było jedną wielką ruiną, zamieszkałą tylko przez wszelkiego rodzaju paskudztwa, które powstały w eksplozji magicznej energii, która zniszczyła to piękne miasto. Legendy mówiły, że pewien mag starał się uzyskać czystą energię. I podobno mu się to właśnie udało. Przez zniszczone bramy miasta przejechało kilkunastu jeźdźców. Galopem przemierzyli miasto aż do sporego pałacu. Jeździec w srebrzystej zbroi wraz z dwoma rycerzami zeszli z wierzchowców i udali się do budynku. Minęli korytarze i dotarli do olbrzymiej sali, gdzie jakiś mężczyzna właśnie ćwiczył walkę mieczem. Ujrzawszy przybyszów schował miecz. Srebrny jeździec zdjął hełm odsłaniając twarz, która mogła należeć tylko do ciemnego elfa. Srebrne włosy opadały na ciemną twarz, lekko już pokrytej zmarszczkami. Mężczyzna podszedł do ciemnego elfa i objął go serdecznie.
- Ladan! – krzyknął – Co ty tu robisz?
- Przybywam niejako służbowo. Jest afera.
- O, fajnie, ale wiesz, że jestem tylko starym, zmęczonym człowiekiem.
- Wiem, ale nie zapomniałem, dlaczego nim jesteś.
Mężczyzna zasępił się, patrząc smutno przed siebie. W jego oczach nie było żadnego blasku, wyglądał, jakby nie było w nim żadnej energii życiowej. Nieobecny wzrok mężczyzny spoczął na medalionie, który wisiał na ścianie. Był to krzyż Ankh z wgłębieniem, gdzie z pewnością kiedyś znajdował się jakiś klejnot.
- Czy pomożesz mi, jeżeli dam ci to? – Rzekł Ladan wyjmując małe pudełko i podając je mężczyźnie. Ten przyjął je i otworzył. Wewnątrz leżał, emanując wściekle fioletowym blaskiem, gładki i piękny ametyst.
- Mój boże! Skąd to masz? – Na twarzy mężczyzny malowało się przerażenie.
- Powiedzmy, że jego poprzedni właściciel bardzo chętnie mi go oddał.
Stary mężczyzna przypomniał sobie historię klejnotu.

Dawnymi czasy, gdy miasto Thalos było pełne mieszkańców, głównie ludzi, w podziemiach świątyni, on Gerino, pracował w warsztacie alchemicznym. Miasto to, leżało bowiem na skrzyżowaniu dwóch potężnych ścieżek energii. Magię wręcz czuć było w powietrzu, tu pogoda zawsze była ładna, a ludzie szczęśliwi. W świątyni, idealnie pośrodku miasta, w miejscu największej kumulacji świątyni było laboratorium Gerina. Był on wojownikiem, który po kilku latach wojaczki postanowił zgłębić arkana magii. Studiując stare księgi odkrył starożytny opis amuletu nieśmiertelności. Jednak w dzisiejszych czasach, większość źródeł magii, wystarczająco potężnych, była już wyeksploatowana, a inne pilnie strzeżone przez gildie magów. W innych znajdowały się szkoły magii, takie jak niewidoczny uniwersytet; Thalos jednak było jednym z niewielu źródeł magii, nie eksploatowanych przez magów. Według niektórych, miasto to było źródłem całej magii, inni twierdzili z kolei, iż to epicentrum mocy magicznych. Tak czy inaczej, to miejsce mogło zapewnić powodzenie rzucenia czaru. Tak więc Gerino udał się do Thalos i założył laboratorium tuż pod świątynią, by stworzyć amulet życia. Kilkanaście miesięcy później, gdy zaklęcie było gotowe, niemagiczny na razie amulet także, Gerino przystąpił do działania. Odnalazł miejsce największej kumulacji energii, ułożył tam Medalion, i zainkantował zaklęcie. W miarę postępu recytacji powietrze gęstniało, moc po prostu była wszędzie. Targany potężną mocą medalion, a także Gerino unieśli się w powietrze; budynek zaczął drżeć, chwilę potem z sufitu zaczęły sypać się kamienie. Jednak czarującego otaczała potężna aura magii, która odrzucała kamienie. W końcu unieśli się nad poziom ziemi, jeszcze wyżej; zawiśli pięć metrów nad miastem. Niebo było zachmurzone, błyskawice uderzały w Thalos niszcząc budynek za budynkiem. Medalion świecił jasnym światłem, a energia koncentrowała się w jego środku. W końcu zaklęcie dobiegło końca; wraz z wymówieniem ostatniej sylaby moc osiągnęła poziom krytyczny. I wtedy wszystko zniknęło. Potężny impuls magiczny przetoczył się przez metropolię burząc wszystkie budynki, chmury zmieniły się w potężny wir, tornado, które rozrzucało fragmenty miasta na wszelkie możliwe strony. Ziemia wiele kilometrów od epicentrum stała się jałowa, skażona; wszystkie żywe istoty ginęły, znikały, teleportowały się, bądź, co gorsze, zmieniali się w różne magiczne stworzenia takie jak sfinksy, jaszczury i bóg jeden wie co jeszcze. Posągi w mieście ożyły, stały się golemami; a co z Gerinem? Już śpieszę z wyjaśnieniami. Tuż przed tym, jak fala energii zalała miasto, Gerino porwał amulet. Nie przewidział wcześniej, że do opanowania takiej energii, potrzeba więcej, niż jednego niewprawnego maga. Moc skupiona w amulecie nie była stabilna, gdy więc Gerino sięgnął po medalion naruszył jego integralność. Energia medalionu oddzieliła się od niego uwalniając czystą energię, która uderzyła w miasto. Fala uderzeniowa szła by dalej, jednak tak się nie stało.
Na drugim końcu świata, kilkanaście minut wcześniej potężny mag Tuknir, który właśnie rozmawiał z mistrzem kleryków, Alandarem o nowych czarach leczących, wyczuł potężny impuls mocy, który emanował od strony Leanderu. Nie traciwszy ani chwili wraz z Alandarem ruszyli ku energii. To co zastali na miejscu przeszło ich najśmielsze oczekiwania. Energia buchała na wszelkie strony, gromy biły w ziemię, a lada moment miało dojść do eksplozji. Tuknir wymamrotał formułkę czaru opanowania energii, promień negatywnej magii wystrzelił ku świetlistej kuli, w której znajdował się Medalion i Gerino. Jednak potężny czar odbił się jak gumowa piłka. W tym momencie nastąpił wybuch.
- Alandar! Szybko, pomóż mi! – krzyknął słabym głosem Tuknir
Alandar był oszołomiony widowiskiem, jednak zachował zimną krew. – Dobrze! – krzyknął starając się przekrzyczeć huk eksplozji. Tuknir przygotowywał tarczę magiczną, by pochwycić rozbuchaną energię. Alandar szybko przeteleportował się na drugą stronę tego piekła, skoncentrował energię i utworzył drugą tarczę.
-Teraz! – wrzasnął Tuknir i pchnął tarczę w kierunku kuli mocy, to samo uczynił Alandar. W tym momencie Gerino pochwycił medalion i utraciwszy przytomność spadał na ziemię. Tuż nad jego głową przemknęła magiczna bariera, otoczywszy uwolnioną moc połączyła się z drugą barierą. Cała moc dwóch potężnych magów skoncentrowana była na opanowania mocy. Bariery kurczyły się i chwytały pasma energii z całej okolicy. Po kilku sekundach na niebie znajdował się niewielki świecący punkt, jednak przestał się zmniejszać, ba nawet zaczął rosnąć. Tuknir widząc co się dzieje zdjął ze swego palca pierścień z pięknym ametystem, i wyjąwszy magiczny kamień podleciał do zamkniętej energii. Umieścił kamień w powietrzu, i wykorzystując całą swą moc rozpoczął syntezę magii z materią. Gdy operacja dobiegała końca powietrze przeciął fioletowy okrąg rozpryskując nad okolicą fioletowy deszcz. Ametyst świecąc dzikim blaskiem wirował w powietrzu. Tuknir ujął kamień, wyjął z małej kieszeni szkatułkę z mithrillu i umieścił w niej kamień.
-Taka energia nie może się dostać w niczyje ręce – powiedział niejako do siebie.
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Wiadomośćprzez Wildeath » So wrz 27, 2003 9:40 pm

Ciekawe Gerino, ciekawe ale niestety za krótkie. Jak napiszesz coś długości mniej więcej Włądcy Pierscieni to daj znać chetnie przeczytam :)
Wildeath
 
Wiadomości: 117
Dołączył(a): Pn lip 28, 2003 1:45 pm

Wiadomośćprzez Thail » So wrz 27, 2003 9:56 pm

Faajneee !!! Pisz dalej i zobaczymy jak się to rozkręci. W końcu schodzi to na właściwe tzw. tory.
Wild, Ty Władcę Pierścieni chcesz czytać ? A jak dałem troche dłuższe opowiadanko On to gracze nażekali, że zwrok stracili czytając je. :grin:
"Nigdy nie kłóć się z debilem, najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a później pokona doświadczeniem".
"Naród Polski jest wspaniały, tylko ludzie kurwy" -J. Piłsudski
Emblemat użytkownika
Thail
 
Wiadomości: 1857
Dołączył(a): Cz lut 20, 2003 1:57 am
Lokalizacja: Z Wyspy Lodoss (SKO)

Wiadomośćprzez Gerino » N wrz 28, 2003 10:42 am

Taak.. to sie dopiero rozkręca :twisted:
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Wiadomośćprzez Gerino » Cz paź 02, 2003 4:34 pm

Medalion, ta myśl nie dawała mu spokoju przez ostatnie dziesięć lat, a teraz mógł go zdobyć.
- Czego ode mnie chcesz? – spytał się Lanada
- Pomożesz nam w zrealizowaniu pewnego planu. Tego planu.
- Już próbowaliście, i nic wam to nie dało. Oszalałeś. – wzrok wojownika był zimny i nieprzenikniony.
- Wiesz, że to nie prawda. Użyjemy Pięciu.
- Ha, nikt nie wie, gdzie jest reszta.
- Carminę i Kerrigana odnaleźliśmy, ty stoisz przede mną, zostało dwóch.
- Dobrze. Gdzie mam być?
- W moim domu. Trafisz?
- Jasne, straż mnie wpuści czy mam sam wejść?
- A jaka różnica? – rzekł Książe wkładając hełm i odchodząc z pomieszczenia.
Gerino został sam, ze skrzynką Tuknira i swoim medalionem.

Jeźdźcy galopowali karłowatą puszczą, która była jednym ze skutków niefortunnego zaklęcia. Książe Lanad podjechał do rycerza, który po proporcjach wydawał się być krasnoludem, no może był trochę wyższy. Podniósł przyłbicę i odezwał się do niższego
- Dobrze, wszystko idzie zgodnie z planem. Wiesz już, gdzie są pozostali dwaj?
- Niezupełnie, jeden z pozostałych podobno nie żyje.
- To nie jest największy problem. A drugi?
- I to jest ten problem – westchnął półkrasnolud
- Jaki niby? Nie możesz go znaleźć?
- Po wielkiej wojnie odszedł ku zachodzącemu słońca, i od tamtego czasu nikt go nie widział. Ba, nawet nie mamy pojęcia w której części świata go szukać, poszukiwania mogą trwać latami, a my nie mamy ani czasu, ani pieniędzy.
- Pal go licho, obędziemy się bez niego. Jak on się nazywał?
- Hmm Slaanesh, czy jakoś tak.

***

Droga do zamku Reinhold była prosta, a teraz, po zniknięciu wojsk, można było ją nazwać przyjemnością. Ładne, zielone krajobrazy rozciągały się kilometrami, tam, gdzie jeszcze miesiąc temu krew niewinnych barwiła ziemię kwitło życie. Kilka kilometrów przed zamkiem jeźdźcy zatrzymali się.
- Tu się rozstaniemy, ty idź zrób zadymę, ja się wśliznę do zamku. – rzekł Thail znikając powoli. Koń prawdopodobnie już bez jeźdźca spokojnym krokiem udał się na trawiastą łąkę, a krasnolud tylko kręcił głową na magiczne sztuczki towarzysza. Na ziemi pojawiło się kilka śladów stóp, jednak rozległ się cichy szept, i ślady więcej się nie pojawiły. Fayet popędził konia i pogalopował do bram zamku. W pełnym galopie wyjął potężny miecz, zamachnął się na próbę i popędził jeszcze bardziej konia. Sto metrów przed bramą zastał kilku osobowy oddział zwiadu, zdołał ich uciszyć szybko i skutecznie. W miarę jak wspinał się na wyżynę jego oczom ukazywała się potężna brama. Rozległ się świst kuszy i bełt pomknął w kierunku jeźdźca. Ostry pocisk uderzył w zbroję i odbił się krzesając snop iskier. Runy na zbroi rozpaliły się ognistym blaskiem, niebieski kamień wtopiony w miecz zalśnił dziko. Krasnolud okrył się złocistą aurą, a cięcia miecza, które strącały wciąż kolejnych jeźdźców pozostawiały po sobie błękitną, księżycową łunę. Z murów sypał się grad strzał i bełtów, jednak pancerz wytrzymywał nawet najmocniejsze ataki. Bezgłowe, zakrwawione ciała leżały na drodze nadając ziemi złowieszczą czerwoną barwę. Strażnicy usiłowali podnieść bramę, jednak było już za późno; Fayet przegalopował przez most zwodzony. W momencie następnym wyleciał z siodła jak z katapulty, gdyż jeden z kuszników wpadł na pomysł, by zamiast w opancerzonego krasnoluda strzelać w konia. Ten zaś okazał się mniej odporny, i przebity bełtem odmówił dalszej eksploatacji.
- Kurwa! – zaklął Fayet podnosząc się z klęczek. Uchwycił miecz w obie ręce i pozbawił głów kolejnych żołnierzy. Powietrze przecięło rżenie koni, i na podwórze wjechało kilkunastu konnych, w pełnej czarnej płycie. W ich rękach lśniły odbijając promienie słońca długie miecze, wytwór lokalnej kuźni.
- Więcej was matka nie miała? – wrzasnął krasnolud kręcąc młynki mieczem. Chwycił rękojeść ze wszystkich sił i ciął od dołu po skosie z taką siłą, iż miecz porwał go za sobą w powietrze. Wykorzystując ten moment ćwiekowaną rękawicą złamał nos rycerzowi które na swoje nieszczęście nie zamknął przyłbicy. I z tegoż powodu znalazł się na ziemi z zakrwawioną twarzą, a Fayet znalazł się w siodle jego konia. Zatrzymał go w miejscu i obrócił w drugą stronę. Galopował teraz na zgraję rycerzy którzy za wszelką cenę starali się ukrócić jego i tak niską posturę o kolejne centymetry, które dawała mu głowa.
- No to zatańczymy! – krzyknął i ruszył do przodu.

Dokładnie w tej samej chwili wymijając trupy niewidzialny Thail przekradał się przez wąskie korytarze w poszukiwaniu sypialni króla. Zamek przypominał labirynt, lecz czasu miał aż nadto, jeszcze jakieś dwanaście minut.
- Hej ty! – rozległo się za plecami Thaila. Ten obrócił się i ujrzał starego człowieka. Na jego oczach zawiązana była opaska. Thail zrozumiał, że mimo iż był niewidzialny, i unosił się nad ziemią jego aura i zapach ciągle pozwalały go wykryć. Zaklął pod nosem i spokojnym głosem rzekł
- Kim jesteś?
- Nazywam się Kathir, byłem księciem tego zamku.
- Byłeś?
- Herkll, mój doradca, wraz z grupą moich żołnierzy odebrał mi władzę, mnie oślepił, i dziś miał mnie stracić. Jednak bogowie mnie ocalili! Zesłali demona zemsty, który dziesiątkuje właśnie żołnierzy Herklla.
- Hmm... a czy wiesz może.. –zaczął Thail
- A co ty tu robisz? Nie jesteś żołnierzem, choć nosisz zbroję, słyszę szczek klamer.
- Skąd wiesz, że nie jestem żołnierzem?
- Ha, gdybyś był żołnierzem Herklla to byś walczył z demonem, a gdybyś był wrogim wojownikiem, nie udało by Ci się tu dostać. Kim jesteś, i czego tu szukasz?
- Nazywam się Thail – mnich nie miał zamiaru niczego ukrywać – przybywam po informacje.
- Nie chcę wiedzieć, jak tu wszedłeś, ale jeżeli robisz coś przeciwko Herkllowi, to chętnie Ci pomogę.
- Wiesz co planuje Herkll? I czemu tak często bywa w tym elfim mieście?
- Co wymyślił Herkll i Lanad, tego nie wiem, słyszałem jednak, że szukają jakichś ludzi, wojowników.
- Po co im więcej żołnierzy? Armia Reinholdu wraz z armią ciemności to i tak olbrzymia potęga!
- Są większe, może planują wyprawę wojenną?
- W okolicy nie ma żadnej równej im armii, a kogo mogliby najechać? Pająki? Na co im zapajęczona jaskinia? Albo chcą zaatakować krainę smoków? To z kolei samobójstwo. Może chcą splądrować ruiny na wschodzie, ale wtedy nie potrzeba by im takiej armii! To wszystko bez sensu..
- Tak czy inaczej, idź prosto i w lewo, tam trzymałem dokumenty, Herkll tam teraz urzęduje, więc uważaj na siebie.
- O to się nie martw. – Thail uśmiechał się ukazując równiutkie białe zęby. Ruszył we wskazanym kierunku. Podszedł do drzwi, i uchylił je lekko. Wyszeptał zaklęcie i w kierunku szpary popłynął różowy obłok. Kilka sekund później mnich wszedł do pomieszczenia zastając dwóch strażników i króla, śpiących jak dzieci. Podszedł do biurka i wyjął dokumenty. Zaczął je przeglądać.
- O kurwa....
***
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Wiadomośćprzez Cosmathy » Cz paź 02, 2003 5:07 pm

No, to mi się podoba. Nareszcie coś o mnie ;).

Tak trzymaj, Gerino, czekam z niecierpliwością na dalsze odcinki!

A moja nauczycielka polskiego narzeka, że za mało piszę :D. Nie ma co, w weekend coś powstanie. :) Nie będę gorszy! ;)
| uwolniony |
Cosmathy
 
Wiadomości: 189
Dołączył(a): Śr cze 11, 2003 1:16 pm

Wiadomośćprzez Sawantra » Pt paź 03, 2003 7:13 am

Gerino pisz dalej !!! Nareszcie ktoś jest lepszy w pisaniu opowiadań od mojego brata :) :applause:
Niech Lam ma Thaila w swojej opiece :)
Emblemat użytkownika
Sawantra
 
Wiadomości: 92
Dołączył(a): N maja 11, 2003 5:10 pm
Lokalizacja: Skarżysko-Kam

Wiadomośćprzez Gerino » Pn paź 06, 2003 9:56 pm

Tym razem malutko.


II


Fayet spojrzał na zegar który powoli odmierzał czas. Piętnaście minut zdawało się ciągnąć w nieskończoność, każda sekunda odbierała siły krasnoludowi i życie żołnierzowi. Pięć, dziesięć minut, stosy trupów rosły, a pod nogami zbierała się warstwa krwi. Gdy minęło piętnaście minut Fayet ściął ostatnią głowę i wychylił zawartość otrzymanego od Thaila pojemniczka. Świat wokół niego zawirował i znalazł się w ciemnym pomieszczeniu, oświetlanym tylko kilkoma świeczkami w zdobionych kandelabrach. Nagle jasność zalała pokój, gdy setki świec zapłonęły ogniem. W drzwiach stał Thail trzymając sporą sakwę.
- Masz? – spytał się krasnolud, lecz zamiast odpowiedzi dostał lodowato zimne spojrzenie.
- Co się stało? – Fayet dziwił się zachowaniu elfa.
- Chodź za mną – powiedział Thail głosem który mroził krew w żyłach. Nie mając innego pomysłu krasnolud ruszył za wysoką sylwetką. Przemierzali mroczne korytarze klucząc w koszmarnym labiryncie, Fayet mógł tylko zachodzić w głowę, jak Thail odnajduje drogę w tym budynku. Ceglane ściany były całkiem gołe, nie zdobiły ich żadne malowidła, płaskorzeźby, po prostu nic. Po niespełna godzinie wędrówki doszli do ściany, ze znakiem w kształcie orła.
- A jednak zabłądziliśmy – krasnolud wyszczerzył zęby.
- A jednak nie – elf uśmiechnął się krzywo. Z pod szat wyjął amulet ze znakiem identycznym jak ten na ścianie. Wysunął rękę przed siebie, a rysunek zapalił się zielonym ogniem, po czym począł rosnąć. W końcu po chwili wielkością zrównał się ze znakiem na ścianie. Ziemia zatrzęsła się i ceglana ściana zaczęła się rozstępować. Gdy przechodzili przez otwarty korytarz Fayet spostrzegł, że brama którą właśnie pokonali miała ponad osiem stóp grubości. Podszedł do ściany i ćwiekowaną rękawicą uderzył w ceglany mur. Dźwięk był stłumiony, praktycznie niesłyszalny. Ściany musiały być grube na przynajmniej pięć stóp. Szli korytarzem, który w przeciwieństwie do poprzedniego labiryntu był dobrze oświetlony, pomalowany w barwne freski, na podłodze leżał dywan. Motyw ornamentów był raczej abstrakcyjny, jednak powtarzał się dość często znak orła, taki jak na bramie i medalionie. Doszli do sporej sali, tam czekało na nich sporo ludzi. Po chwili Fayet zrozumiał gdzie jest. Te symbole były godłem zakonu Orła.

Zakon Orła powstał setki lat temu, założyło go troje przyjaciół, Megan, Tharr i Galadan. Wszyscy byli czarodziejami; mieli oni dość obecnego porządku świata, nie mieli zamiaru go jednak zmieniać. Założyli więc stowarzyszenie skupiające największych magów, czarodziei, nekromantów i wszelkich magicznie uzdolnionych. Cel, jaki im przyświecał, wydawał się szalony. Chcieli oni bowiem stworzyć nowy świat, cały świat, ze wszystkim, i zrobić go rajem, miejscem pokoju, miłości i szczęśliwości. Jak to zwykle w takich przypadkach bywa niezbyt im to wyszło, bo choć udało im się stworzyć inny wymiar, to nie mieli jak umieścić tam nowego świata. Czyli dostali pustkę. Każda materia jaką tam tworzyli stawała się energią. To też było ciekawe, jednak nie o to im chodziło. Po latach prób udało im się stworzyć kilka pomieszczeń w Nowym Świecie, zabezpieczonych magią. Utworzyli do tego miejsca kilka portali, by móc swobodnie przemieszczać się między oboma wymiarami. Przez lata budowali kolejne pomieszczenia i tunele, odkrywając niezwykłe właściwości Nowego Świata. Z ciekawszych wymienić należy to, iż czas w tym wymiarze wlókł się niemiłosiernie, każdy rok w Nowym Świecie to ledwie godzina w Starym. Trzech przywódców zakonu orła wykorzystało to, by żyć latami, tworząc kolejne komnaty, badając świat i próbując odkryć sposób na stworzenie normalnego, takiego jak Stary, miejsca. Przez wieki zakon rósł w siłę, był jednak jedna z największych tajemnic, pozostał nią do dzisiaj. W czasie wojny o Drimith, i późniejszych starć kilku magów zakonu wspierało wojska zjednoczone, pomoc ta, mimo iż dość znaczna, była trzymana w sekrecie. Nowy Świat nie mógł wpaść w niepowołane ręce.

- Witaj bohaterze! – rzekł mężczyzna w długiej, czarnej szacie gdy tylko zauważył wchodzących Fayeta i Thaila. – Dzięki tobie udało się nam uzyskać plany Herklla – kontynuował mężczyzna. Otaczała go aura magii i mocy, jak prawie każdego w pomieszczeniu.
- Hmm to nic wielkiego – rzeczywiście, pokonanie małej armii to nic takiego. Rana na ramieniu krwawiła coraz mocniej, jednak krasnolud pewnie nawet jej nie zauważył, w przeciwieństwie do mężczyzny w szacie. Podszedł do Fayeta i ruchem ręki zatrzymał krwawienie. Uśmiechnął się i wrócił do swojego fotela.
- Usiądź proszę – rzekł wskazując krzesło, którego – Fayet mógłby przysiąc – chwilę wcześniej nie było. – Zobaczmy, co udało wam się zdobyć.
Thail podszedł do mężczyzny i podał mu sakwę. Ten otworzył ją i wyjął z niej gruby plik dokumentów, które jeszcze ponad godzinę temu Thail w pocie czoła kopiował poświęcając sterty magicznych różdżek powielenia.
- I co ty na to Tharze? – rzekł Thail uśmiechając się złośliwie.
- O w morde!
- No właśnie....

***
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm


Powrót do Opowiadania



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 15 gości

cron