Prolog
Nad ziemią unosił się jeszcze dym. Spalone resztki chaty dogasały pomału, gdy ogień pożarł już wszystko co mógł. Kobieta ubrana w nadpaloną suknię trzymając w rękach swe dziecko podeszła do zgliszcz. Tuż obok tego, co kiedyś było drzwiami leżały zwłoki jej męża. Zginął broniąc swej żony przed najeźdźcami. Przybyli nagle, nic nie zapowiadało tragedii jaka za chwilę miała się rozegrać w wiosce. Pod osłoną nocy wdarli się do wsi i zaczęli zabijać. Nie rabowali, nie gwałcili. Zabijali wszystkich, nie oszczędzali kobiet i dzieci. Podróżowali na białych koniach o oczach tak czarnych i głębokich, jak najciemniejsze czeluście piekieł. Chata Kherima stała na samym końcu wioski, i tylko to uratowało jego żonę i nowo narodzoną córkę. Kobieta ujrzała znów sceny tamtej nocy. Cisza nocy, ogień trzaskający wesoło w palenisku. I nagły wrzask który przeszył spokojne powietrze ja strzała. Za oknami rozjarzyła się ognista poświata, rozległ się tupot kopyt. Jeźdźcy w lśniących zbrojach i białych płaszczach galopowali podpalając chaty i mordując ludzi. Jej mąż chwycił wtedy za kosę i rzucił się ku drzwiom, on porwała dziecię i uciekła ku lasowi. W oddali słyszała krzyk bólu. Teraz Kherim leżał martwy, jego klatka piersiowa była przeorana wielką raną. Kobieta odwróciła wzrok. Weszła do resztek chaty i poczęła szukać czegokolwiek, co mogło pomóc jej przetrwać. Na ziemi znalazła swoją bransoletkę. Dostała ją od matki. Była cała ze srebra, mogła posłużyć jako zapłata. Kobieta musiała znaleźć schronienie, jednak osada leżała daleko od głównych szlaków. Mało kto opuszczał wioskę, z jednej strony leżał las pełen dzikich zwierząt, z drugiej góry, z których się nie wracało. Wyszła ze zgliszcz i spojrzała na góry. W promieniach wschodzącego słońca góry pozostawały mroczne i droga w tamtą stronę nie wydawała się zachęcającą. Ruszyła więc do lasu, tam gdzie jak uważała, znajdowały się miasta i wsie. Ścieżka była kręta, przecinana gdzieniegdzie strumykami. Drzewa szumiały jednostajnie, jednak nie był to przyjemny widok, gdyż nad lasem utrzymywała się mgła, lepka i zimna. Kobieta doszła do rozstaju dróg. Pośrodku wbity był drogowskaz, kobieta nigdy jednak nie uczyła się czytać. Ścieżka na wschód prowadziła długim szlakiem ku lasom Ardenu, druga droga prowadziła ku głebszym ostępom lasu, które nigdy nie zostały zbadane. Pech chciał... chociaż nie, bo jak głoszą mądrzy ludzie pech nie istnieje. A więc kobieta, z własnej woli, udała się ku dzikim ostępom lasu. Mgła była coraz gęstsza; wprawny mag mógłby wyczuć w powietrzu magię. Nagle niosąca dziecko kobieta poczuła ostry ból w brzuchu. Upadła, jednak gdy ból osłabł, podniosła się i ruszyła w dalszą drogę. Była zmęczona, jednak wiedziała, że musi iść. Kolejny atak bólu był jeszcze mocniejszy. Kobieta upadła powtórnie. W ustach poczuła dziwny smak, splunęła. To była krew. Spróbowała się podnieść, jednak nie mogła. Widziała tylko mgłę. I ciemność.
Z komina chaty w Zapomnianym Lesie unosił się dym. Na palenisku stał kociołek, a w nim wywar z kości wraz z kilkoma rodzajami ziół. W zasadzie na ogniu stał kociołek z zupą. W sąsiednim pomiesczeniu druid Naguaitis notował kolejne wielkie odkrycie w wielkiej księdze, gdy poczuł zapach przypalającej się zupy. Rzucił się do kociołka, lecz nie było już co ratować. Znowu czekała go wyprawa po zioła. Chwycił złoty sierp, przywiązał do pasa lniany woreczek i ruszył ku drzwiom. Mgła w promieniu kilkunastu metrów od chatki rozstępowała się, dalej jednak las był mroczny. Druid schylił się i ściął kilka listków bazylii. Kroczył spokojnie ścieżką ścinając łodyżki tymianku i kilku innych roślin. A wtedy ujrzał ciało. Podszedł do kobiety i sprawdził jej puls. Była martwa. Jednak nagle poruszyła się. Naguaitis spojrzał ździwiony i ujrzał małe dziecko. Niemowlę zaczęło płakać. Druid podniósł niemowlę i zaniósł do swej chatki.