przez _Arendil_ » So lut 28, 2004 12:08 pm
Następna część :)))
Burza akurat przechodziła nad stolicą Leanderu, gdy dwie postacie odziane w czarne szaty zbliżały się do wschodniej bramy miasta. Jedna z nich powoli zastukała we wrota, które uchyliły się z lekkim skrzypieniem. W luce jaka się wytworzyła, pojawiła się najpierw głowa, następnie całe ciało strażnika miejskiego.
-Co tu robicie o tak późnej porze ? Nie wiecie, że miasto jest w nocy zamknięte dla podróżników ? Chwileczkę... wy chyba nie jesteście... – nie dokończył. Palce jednej z postaci brutalnie zacisnęły się na jego szyi. Druga ręka odruchowo powędrowała w okolicę lewej piersi...
Dwie postacie bezszelestnie wsunęły się do miasta, zamykając za sobą wrota...
Qwert szedł szybko przez ulicę Midgaaru. Nie wiedział co ma myśleć o tym wszystkim. Zaniepokoiło go wezwanie Lavertana. Niby wszystko było w porządku, nie zauważył niczego anormalnego, lecz chyba jednak coś się działo.
Ulice były puste, z daleka widać było światła zawsze otwartej karczmy, lecz on nie zważał na to. Chciał jak najszybciej dotrzeć do Świątyni, czuł, że coś się może stać, i gdy z bocznej ulicy wyłoniły się dwie zakapturzone postacie, przestraszył się nie na żarty. Postacie zrzuciły kaptury i...
-Cześć Kalia, o i Savilla – odetchnął Qwert. Spodziewał się czegoś wrogiego.
-Co was tu sprowadza ? E... Kalia ? Co ty do diabła robisz ? – Kalia w tym momencie rzuciła się z obnażonym mieczem na Qwerta. Walka była bardzo nierówna. Dwie wampirzyce miały przewagę liczebną, co chwilę Kalia, tudzież Savilla zadawały mu obrażenia, aczkolwiek on nie umiał ich trafić. Qwert słaniał się już na nogach, nie miał sił na dalszą walkę. Kalia zamachnęła się mieczem w kierunku jego głowy, lecz on już nie zdążył zrobić uniku...
Po chwili ciszę nocy przerwał mrożący krew w żyłach krzyk, który zakończył się tak szybko, jak zaczął...
Pomieszczenie nad ołtarzem oświetlało jasne światło, wyraźnie ukazując twarze zgromadzonych. A byli to: Arendil, Gawain, Golswern, Kerrigan, Kethrax, Lavertan, Morf, Muzgus, Rith, Sirith, Thail, Valdrab i Vertim.
-Czekamy tylko na Qwerta – odparł Lav.
-On tu już nie przyjdzie –
Wszyscy odwrócili się w stronę, skąd dobiegł głos. W drzwiach stały dwie postacie. Jedna z nich trzymała głowę Qwerta. Lavertan jak na komendę wypowiedział zaklęcie. Kalie i Saville wymiotło z pokoju. Vertim podszedl do drzwi i zabarykadował je.
-Tutaj jesteśmy bezpieczni – powiedział – Zgromadziliśmy się tu, aby wyjaśnić całą sprawę, jak również podjąć jakieś decyzje. Arendil, proszę zacznij –
-No więc tak – zaczął opowiadać – Jak niektórzy z was wiedzą, niedawno byłem umierający. Gdyby nie Sirith, byłbym już denatem – w tym momencie uśmiechnął się do siedzącej po przeciwnej stronie sali wampirzycy. Ona odwzajemniła uśmiech.
-Zrobił to, - kontynuował Arendil – wszystkim dobrze znany, wampir Gerino. – Kilka osób na sali poruszyło się na dźwięk tego imienia, lecz nikt niczego nie powiedział.
-Gerino nie zrobił tego z własnej woli. Opętał go Slaanesh. – znów szmer na sali –Ale można zaryzykować stwierdzenie, że Slaa też nie. On oszalał. Nie wiem dokładnie dlaczego. Chyba, w poszukiwaniu siły, władzy, zdobył coś, co go doprowadziło do takiego stanu. Dowiedziałem się z pewnych źródeł, postanowiłem zaczerpnąć języka u Gerina, myślałem, że Slaanesh go jeszcze nie opętał. Myliłem się. Po rozmowie zaatakował mnie, nie miałem szans, zaskoczenie... Gdy odpoczywałem po egzorcyzmie, miałem sen. Mianowicie, zobaczyłem stary zamek. Następnie ujrzałem salę, w której walczyły ze sobą dwie postacie. Jedna zginęła... Obawiam się, że nie był to Slaanesh.
-Wiesz, gdzie znajduje się ten zamek ? – spytała Sirith.
-Nie –
Piorun uderzył gdzieś blisko. Świeczka zamigotała. Wyczuwało się wręcz namacalne napięcie, które wypełniało całą przestrzeń pomieszczenia.
-Czy wiemy kto jest opętany ? – ponownie spytała Sirith.
-Nie –
Wszystkie głowy mimowolnie rozejrzały się po twarzach zgromadzonych z obawy, że ktoś się zaraz na nich rzuci.
-No to co my właściwie wiemy ? – zdenerwował się Valdrab.
-Szczerze ? Niewiele... –
-No to mnie w to nie mieszajcie ! – krzyknął Valdrab i szybko wybiegł z pokoju.
-Głupiec... Pewnie zaraz zginie – Kerrigan mimowolnie uśmiechnął się.
-No więc proponuje podjąć jakąś decyzję – Lavertan spoważniał.
-Mam pomysł – powiedział milczący dotąd Muzgus. – wyślijmy kogoś, kto będzie szpiegował Slaanesha, będzie nam donosił o wszystkich jego posunięciach –wszyscy spojrzeli na Ritha, który zauważył, że wszyscy myślą o tym samym.
-No dobrze, dobrze, spróbuję, ale głowy nie dam za powodzenie tej misji... –
Vertim bez słowa podszedł do wampira. Wysunął dłonie przed siebie, o cal od głowy Ritha. Wypowiedział zaklęcie... Całe ciało wampira ogarnęła fioletowa aura, i natychmiast znikła, pozostawiając po sobie nikła poświatę.
-Ten czar ochroni Cię przed opętaniem. Slaanesh Ci nic nie zrobi. –
-Dzięki –
-Idź już, powodzenia –
-Dobra – Rith wyleciał przez okno. Kilka osób obserwowało jak leci prosto, po czym skręca na wschód.
Po godzinie Rith doleciał do twierdzy księcia wampirów. Wszedł do sali, ukłonił się.
-Zdobyłem przydatne informacje na tym zgromadzeniu, Panie –
-Dobrze, chyba jeszcze mi się przydasz... –
Na horyzoncie pojawiło się słońce zapowiadające nowy dzień, tak ważny dla wszystkich ludzi...
Cdn.
Kocham deszcz bo tylko on na mnie leci...