Mag w różowej szacie

Opowiadania o historiach dziejących się w świecie Laca.

Moderatorzy: Thail, łowcy trolli

Mag w różowej szacie

Wiadomośćprzez Gerino » Wt lut 24, 2004 8:17 pm

Noc była ciemna i chłodna, jak zwykle. Midgaard pogrążony był w głębokim śnie, oczywiście nie licząc tawerny, w której wybitnie utalentowane osoby starały się przekonać innych o tym, jak piękny jest ich głos. W świątyni kilka kroków dalej wysoki mężczyzna dopinał kolejny pas szykując się do wymarszu. Po chwili wyszedł, zostawiając świątynię cichą i pustą. To, że pięć minut później stał się zadaniem numer trzy na egzaminie gildii skrytobójców nie był już taki istotny. Błyskawica przecięła niebo, a chwilę później przez miasto przetoczył się grzmot. A raczej przetoczyłby się, gdyby to była błyskawica, taka normalna. Kolejna niby błyskawica rozbłysła nad miastem, a zaraz potem na sam środek placu targowego spadło ciało. Denat ubrany był w długą szatę misternie wyszywaną runami. Na głowie prawdopodobnie nosił hełm, jednak w tym momencie była to jedynie plama roztopionego metalu. Z pobliskiej gildii kleryków wybiegło kilkunastu adeptów, raczej by przeprowadzić sekcję zwłok, niż by próbować ratować to, co leżało na ziemi. Ogólnie rzecz biorąc na placu zrobiło się dosyć tłoczno, ludzie przetrząsali szaty trupa w poszukiwaniu rzeczy, które mu się już nie przydadzą, klerycy oglądali interesujący wpływ płynnego metalu na tkanki ludzkie, a złodzieje okradali wszystkich pozostałych.

W odległej wieży powietrze rozciął magiczny rozbłysk formując portal. Chwilę później wyszedł z niego mężczyzna w czarnej szacie.
-I co? Zdecydował się kupić nasze różdżki? - spytał mężczyzna opierający się o balustradę.
-Nie, więc jak kazałeś, pogadałem z nim odpowiednio - odparł nowo przybyły.
-I kupi?
-Eeee... ale ja go spaliłem na popiół....
-Argh.... Idiota... miałeś mu przedstawić ofertę a nie.... zresztą, moja wina... - Frich miał absolutną rację. Przekwalifikowanie barbarzyńców w magów nie było udanym eksperymentem. Niby jeżeli chodzi o intelekt dużej różnicy nie stwierdzono, jednak cały problem polegał na tym, iż maczuga ma mniejszy zasięg niż błyskawica. Tak czy owak, trzeba znaleźć inny rynek zbytu na różdżki wieszające w całym pomieszczeniu kiczowate obrazy starych panien. Tak czasem bywa, że podczas prób opanowania świata zmienia się oborę w magazyn bezużytecznych różdżek, każdy ma prawo się pomylić. Tak też myślał Wagnard, który był twórcą owego wynalazku, a który obecnie uciekał przed wirującymi mieczami, kijami - samobijami i kilkunastoma elementami wyposażenia kuchni, które obecnie, miast mieszać sałatkę, miały godny pochwały zapał w wysłaniu maga do wszystkich diabłów.
-Pieprzony idiota – powietrze zgęstniało wokół Fricha, gdy ten przypomniał sobie idiotę, przez którego miał na głowie cały ten bajzel – mag od siedmiu boleści, co mleka w śmietany nie potrafi zmienić. Grrr....
-A nie można by ich znów w coś zmienić? – zaproponował drugi z magów
-Hmm niby można, pobaw się – Frich dobrze wiedział, co się stanie z magiem, ale wcale nie musiał mu mówić, że próba zmienienia dawnej obory w cos pożytecznego skończy się niewyobrażalnymi katorgami. A precyzyjniej – sprowadza grupę jodłujących górali z okolic Ofcoolu.
-AAAAAA!!! – wrzask zmieszał się z odgłosami jodłowania.......
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Wiadomośćprzez Gerino » Wt lut 24, 2004 10:02 pm

Tuż za Ofcoolem rozciąga się łańcuch górski, podobno na jednym z tych ośnieżonych szczytów mieszkają bogowie, jednak to tylko plotki. Prawda jest taka, że bogowie są trochę niżej, w jednej z Ofcoolskich knajp, piją piwo i podrywają mieszkanki. Tak więc na jednej z tych gór postać odziana w różową szatę, wysokie buty z czarnej skóry oraz w coś, co kiedyś musiało być tiarą, teraz jednak było to tylko rondo, mocno zresztą okopcone. Wagnard, bo to on został właśnie pobieżnie opisany, kroczył ostrożnie wąską półką skalną, opierając się plecami o zimną kamienną ścianę. Tuż nad jego głową przeleciał garnek pełen grochówki groźnie kłapiąc pokrywką. Chwilę później pewna harpia miała wielką niespodziankę. Obrona nie miała zbytniego sensu, gdyż ostatnia próba rzucenia jakiegoś czaru doprowadziła jego kapelusz do obecnego stanu.
-Dobrze, zastanówmy się – rzekł mag do siebie – muszę się pozbyć tych przeklętych garnków. I ten kociołek.... To raz. Dwa, poszukać tej różdżki. – trzeba wam bowiem wiedzieć, iż Wagnard, gdy zmienił oborę w rzeczony wyżej magazyn, wypuścił z rąk swoją różdżkę. Oczywiście, była ona identyczna jak wszystkie inne. Nikt dotąd nie odkrył, czemu zawsze gubi się przedmioty tam, gdzie ich znalezienie graniczy z cudem. Kolejnego garnka mag nie uniknął.

W karczmie jak co wieczór wynoszono na zewnątrz nieprzytomnych P.T. klientów, by zrobić miejsce dla nowych, uprzednio przeliczywszy wszelkie złoto, jakie mieli oni przy sobie. Interes się kręcił, jednak najciekawszym kręceniem tego poranka była pijana Sirith kręcąca cię na żyrandolu. Khrell pod ramię ze Slaaneshiem wyszli z knajpy, mając nadzieję, że droga do domu nie jest zbyt szeroka, gdyż podróż krawężnik – krawężnik mogła okazać się zbyt czasochłonna. Khrell beknął, a z jego ust wydobył się ognisty płomień. Tak, Leanderscy bimbrownicy potrafili zdziałać cuda. Obawiając się o brak koordynacji swych kończyn Slaanesh sięgnął po swoją kosę i otworzył portal, który jak mniemał, przeniesie ich do domu. Przeszli przez portal i ujrzeli piasek. Dużo piasku, wszędzie dookoła. Dla ścisłości dodam, iż znaleźli się na pustyni. Los sprawił, a jak wiemy Los jest bardzo złośliwy, iż tuż nad dwoma wampirami otworzył się portal, z którego wypadł mag w różowej szacie, a zaraz po nim garnek. Tym razem była to pomidorowa.
-Złaź ze mnie kretynie – warknął Slaanesh, próbując wyczołgać się spod maga. W tym samym czasie Khrell usiłował zdjąć z głowy garnek, który w tym momencie wyglądał jak jeden z tych nowoczesnych hełmów. Z pewnością całe zajście skończyło by się małą masakrą, gdyby nie pewien czerw, który postanowił sprawdzić, co to za hałasy na powierzchni. Tak więc miast bawić się w żniwiarza trzy osoby, w tym jedna z garnkiem na głowie uciekały przed przerośniętą dżdżownicą. Nie wiedzieli oni jednak, że biegną w zupełnie złym kierunku, czyli na wschód. (Tam musi być jakaś cywilizacja!) Czerw, jak to czerw, po jakimś czasie dał sobie spokój, i oddalił się w bliżej nieokreślonym kierunku.
-No dobrze, to co teraz robimy? – spytał zdyszany mag
-Nie wiem co ty robisz, ale ja się stąd wynoszę. Podobno rano jest tu dość słonecznie – głos Khrella brzmiał dość śmiesznie, gdysz wciąż nie udało mu się pozbyć garnka. – Slaa, otwórz mi portal – rzekł metalicznym głosem. Po chwili ognisty krąg zamknął się za Khrellem, zostawiając go na środku pustyni. Po chwili portal otworzył się ponownie.
-Żartowałem – rozległ się głos z portalu – wskakuj.
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Wiadomośćprzez Gerino » Pn mar 08, 2004 9:30 pm

Po krótkich wyjaśnieniach, kto, gdzie, jak i z kim, Wagnard znalazł się tuż obok diamentowego golema, który, chcąc nie chcąc, stał na straży wieży czarów. Różdżka znajdowała się w oborze, w jednym z innych wymiarów, do których wejścia znajdowały się w większości pomieszczeń. W większości były dokładnie tam, gdzie nie były potrzebne. Oprócz zgrai duchów, golemów, odciętych kończyn obdarzonych własną wolą od najbliższego wejścia nieszczęsnego maga oddzielało około stu magów, czarodziei, wiedź, i wszelkich im podobnych.

Większość magów, czarodzieji i innych istot magicznych potrafi dostrzec postacie ukryte za czarem niewidzialności, jednak istnieje pewna stara sztuczka pozwalająca przejść koło strażników. Mianowicie jest to duży kawałek czegoś ciężkiego wymierzony w głowę strażnika. Po zastosowania tej skomplikowanej metody omijania przeszkód, Wagnard znalazł się w głównym holu. Wokoło przechadzali się uczniowie czytając magiczne ksiegi. Słowo „magia” w tym znaczeniu odnosiło się głównie do tego, że gdy ktoś oprócz właściciela patrzył na nie, były księgami zaklęć, lecz dla tego do kogo księga należała, była najnowszym numerem pisma, którego nie sprzedaje się elfom poniżej dwustupiędziesięciu lat.

Starając się być jak najmniejszym i najmniej widzialnym, co owocowało w większości bardzo głupimi minami, Wagnard przytulony do ściany przemykał korytarzami w poszukiwaniu bocznych schodów, które nie były pilnowane przez hordy golemów, miały jednak tę wadę, że nie zawsze na ich szczycie było kolejne pietro. O wiele częściej było to jakiekolwiek skupisko mocy magicznej na tym świecie. Zresztą na tamtym też. Nagle zza rogu nieszczęsnego maga dobiegły głosy, bynajmniej opanowane i spokojne
-Masz go znaleźć! Przecież wyczuwam jego obecność! – rzekł pierwszy głos, należący do Fricha
-Jak to go wyczuwasz? Czujesz jego aurę magiczną? – odrzekł drugi głos, nieznany Wagnardowi
-On nie ma praktycznie żadnej aury głupcze! Czuję te jego obrzydliwe perfumy. Fuj, lepsze zapachy można spotkać w kloace! – w tym momencie Wagnard miał ochotę zaprotestować, gdyż jego Eau de Ankh kosztowało więcej niż jego szaty, jednak mogłoby się to wybitnie źle skończyć.
-Dobrze, poszukam go – rzekł drugi głos, a następnie rozległ się dźwięk roździeranej rzeczywistości, co oznaczało otwarcie portalu. Rzeczywistość ma to do siebie, że nie lubi być roździerana, więc chwilę potem głośny huk przywrócił wszystko do normy. Kroki Fricha oddaliły się; korytarz był pusty. Ocierając pot mag ruszył przez siebie i zaczął wspinać się po schodach, niknących w obłoku mgły...
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Wiadomośćprzez Gerino » So maja 22, 2004 8:55 pm

Wagnard ruszył śmiało przed siebie, krocząc korytarzem wieży. W pewnym momencie usłyszał odgłos przypominający dźwięk otwieranej butelki. Obejrzał się, i ujrzał Fricha. Wsiał metr nad ziemią i spoglądał na maga kpiącym wzrokiem.
-Zaraz, skąd wiedziałeś, że tu jestem? – zdziwił się Wagnard
-Czy wydaje ci się, że nie wyczuję cię, gdy jesteś kilkanaście metrów ode mnie? – odrzekł Frich
-Emm.... no tak mi się zdawało, ale chyba się myliłem. Prawda?
-Taak... to co, wysyłam cię do wszystkich diabłów?
-A mam wybór?
-Nie – Frich uciął dyskusję świetlistym promieniem, który wystrzelił z jego dłoni, a następnie przebił się przez Wagnarda. Ten spojrzał zdumionym wzrokiem na swoją klatkę piersiową, i spostrzegłszy w niej dużą dziurę osunął się bezwładnie na ziemię. Świat zniknął zalany falą światła.

Wagnard powoli otworzył oczy. Pierwszą rzeczą, jaką ujrzał była płyta z marmuru. Rękami sprawdził, czy jest cały, i ze zdumieniem spostrzegł, że tak jest. Powoli podniósł się i rozejrzał wokół. Słońce świeciło jasno, ostrym blaskiem oświetlając plac, na którym stał. Plac wyłożony był marmurowymi płytami, wokoło stały rożne budynki, wykonane z granitu i marmuru. Po placu przechodzili się różni ludzie, elfy, krasnoludy, hobbity i inne rasy, ubrani w najróżniejsze stroje. Ktoś nagle złapał maga za ramię. Był to wysoki mężczyzna, ubrany w lekką zbroję oraz długą, czerwoną pelerynę.
-Kim jesteś? – spytał się mag – Gdzie ja jestem? Co się stało?
-Nic takiego, umarłeś.
-Słucham? – Informacja o własnym zgonie wywarła na magu duże wrażenie. Nic dziwnego zresztą. Według badań statystycznych przeprowadzonych przez MOBTCLM (Midgaardzki Ośrodek Badania Tego Co Ludzie Myślą – nazwa była jeszcze w fazie dyskusji) 80% mieszkańców Midgaardu byłoby zdziwionych informacją o swojej śmierci. Co ciekawe, odsetek ten gwałtownie malał w pobliżu gildii skrytobójców i gildii złodzieji.
-Umarłeś – powtórzył mężczyzna – i teraz jesteś tu. Nazywam się Nex – mężczyzna wyciągnął rękę do maga. – Chodź, zaprowadzę cię do siebie. Z pewnością masz dużo pytań, ale najpierw musisz trochę odpocząć.
Nex zaprowadził Wagnarda do dużego budynku, zbudowanego w antycznym stylu. Wnętrze wystrojone było z dużym przepychem. Meble zrobione były z dębowego drewna, wyglądały na stare, jednak nie były ani trochę zniszczone. Na ścianach wisiały gobeliny i obrazy, sceny na nich przedstawione nic nie mówiły Wagnardowi. Na piętrze znajdowało się wiele drzwi, Nex podprowadził maga do jednych z nich.
-Tu możesz się przespać, każę przysłać do ciebie jakieś jedzenie... i coś do ubrania....
Wagnard wszedł do środka. Było to duże pomieszczenie, z wielkim łożem kilkoma oknami sięgającymi do podłogi oraz innymi zwykłymi meblami.. Było tu bardzo czysto. Wagnard położył się na łóżko i natychmiast zasnął.

Gdy się obudził słońce właśnie wschodziło. Na stoliku koło łóżka stała szklanka z jakąś cieczą i talerz z ciasteczkami. Na wieszaku wisiała biała koszula z długimi rękawami, szerokie spodnie z jakiegoś mocnego materiału oraz pas z przytroczonym niewielkim mieczem. Wagnard zjadł ciastka, następnie umył się i ubrał. Wyjął miecz i dokładnie się mu przyjrzał. Ostrze nie było długie, miało jakieś dwadzieścia pięć centymetrów, widniały na nim wygrawerowane napisy w nieznanym Wagnardowi języku.. Rękojeść była bogato zdobiona, złocona. Wagnard nigdy nie uczył się posługiwania bronią, jednak przypiął miecz do pasa. Zszedł na dół, tam czekał już na niego Nex.
-Usiądź – powiedział.
-Z pewnością masz mnóstwo pytań, lecz pozwól, że najpierw ci wszystko wyjaśnię. Zginąłeś w tamtym świecie, i znalazłeś się tu. Nie jesteśmy do końca pewni, gdzie jest to Tu, ale zakładamy, że jest to jakiś równoległy świat. Tutaj też można zginąć, wtedy znaleźlibyśmy się w kolejnym świecie. Tak się jednak nie dzieje, z pewnego powodu, który wyjaśnię ci później. Nazywam się Nex, i jestem władcą miasta Awasan, w którym się właśnie znajdujemy. Po za tym miastem są jeszcze dwa inne miasta, Iberia oraz Corista, ale o tym, kiedy indziej. Między nimi znajdują się pustynie, lasy, jeziora i co tylko sobie wymarzysz. I Wir. Tak… - Nex zamyślił się dłuższą chwilę – Wir. To dlatego mówiłem, że umiera się tu nie do końca.
-Co masz na myśli? Jaki „Wir”? – Wagnard już nic nie rozumiał
-Na pustyni, kilkadziesiąt mil stąd znajduje się ogromny wir. Podobne wiry, choć o wiele mniejsze pojawiają się, gdy ktoś przybywa do naszego świata, z tamtego świata. Kiedyś pojawiały się w całkowicie przypadkowych miejscach, jednak kilkaset lat temu udało się nam zogniskować je w głównych punktach miast.
-Nam, czyli?
-Nam. Na razie wystarczy ci „nam”. Jak już mówiłem, każdy kto umiera w tamtym świecie, trafia na Plac Główny w Awasanie, przed Świątynię w Iberii i do Gwiazdy w Coristi. Jednakże, gdy ktoś umiera tu, powinien trafić do kolejnego świata. Na skutek nieznanych do dziś zawirowań, powstał Wir, który wyrzuca zmarłych tu, zamiast tam. Czasem wyrzuca także inne rzeczy. Tak więc śmierć nie jest tu aż tak groźna. Najgorsze jest to, co następuje po niej. Od najbliższych cywilizowanych miejsc Wir dzieli kilkadziesiąt mil przez tereny zamieszkane przez najgorsze szumowiny – przestępców, rebeliantów, psychopatów i inne wyrzutki społeczeństwa. Tylko najlepsi mogą przejść tamtędy bez strachu o swoje życie. To by było na tyle.
-Co powinienem teraz zrobić – spytał się Wagnard
-Co chcesz. Na razie możesz zostać u mnie, dopóki nie znajdziesz sobie jakiegoś mieszkania. Proponuję, byś rozejrzał się w okolicy, poznał ludzi. Na razie jednak wybacz, muszę cię opuścić, mam dużo ważnych spraw. Bywaj. – Nex wstał od stołu i odszedł do swoich komnat.
Ostatnio edytowano Pn maja 24, 2004 9:55 pm przez Gerino, łącznie edytowano 1 raz
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Wiadomośćprzez Gerino » Pn maja 24, 2004 9:54 pm

Wagnard siedział jeszcze dłuższą chwilę. To, co usłyszał, to, co widział, zrobiło na nim ogromne wrażanie, i jeszcze się nie otrząsnął. W jego głowie kołatało tysiąc myśli, nie wiedział, co powinien zrobić. W końcu wstał i ruszył ku wyjściu. Słońce było już wysoko, i zalewało cały plac oślepiającym blaskiem. Przechadzało się po nim sporo ludzi, śpieszących we własne strony. Niektórzy rozmawiali ze sobą, niektórzy notowali coś w notesach.
-Jak na zaświaty, to mało tu wypoczynku – mruknął Wagnard.
Ruszył przed siebie ulicą. Jak odczytał z tabliczki na jednym z budynków, była to ulica Słoneczna. Po obu jej stronach widniały witryny sklepów, tak czyste, iż wydawało się, że wcale ich tam nie ma. Na wystawach leżało wiele przedmiotów znanych Wagnardowi, jeszcze więcej, których nie znał. Szedł przed siebie niepewnie stawiając kroki. W pewnym momencie jego uwagę zwrócił ozdobny szyld z napisem „Mapy”. Wagnard popchnął drzwi i wszedł do środka. Wnętrze całkowicie różniło się od wyobrażeń Wagnarda o sklepach kartograficznych. Miast kaganków, starych książek i mnóstwa map, w tym pomieszczeniu stało tylko kilka wygodnych krzeseł, stolik i na podwyższeniu z tyłu deska kreślarska. W powietrzu roztaczał się delikatny zapach róż. Zza odgrodzonego kotarami pokoju wyszła kobieta. Nie była zbyt wysoka, miała długie, czarne włosy. Jak oceniał Wagnard, wyglądała na dwadzieścia pięć lat. Ubrana była w szerokie spodnie i białą koszulę. W ustach trzymała pióro, wpatrując się w kawałek papieru. Podeszła do podestu i po chwili zastanowienia podniosła wzrok na Wagnarda.
-Tak? W czym mogę służyć? – spytała
-Emm… - to stało się ulubioną kwestią maga – w zasadzie w niczym – jego kilka organów mówiło dokładnie coś innego – jestem tu nowy, pomyślałem, że kartograf… kartografka będzie w stanie udzielić mi kilku informacji.
-Ahh… nowy… - kartografka myślami była ciągle gdzie indziej – cóż, czy myślisz, że naprawdę nie mam nic lepszego do roboty? No dobrze, co chcesz wiedzieć?
-Nex opowiedział mi trochę, ale nie wszystko. Chciałbym dowiedzieć się czegoś o pozostałych dwóch miastach.
-Cóż, Iberia leży na południowy wschód stąd, kawałek za bagnami. W zasadzie to jeden wielki klasztor. Żyją tam sami mężczyźni, oprócz niewolnic, co jest skrzętnie pomijane we wszelkich rozmowach. Cóż mogę jeszcze powiedzieć, mnisi jak mnisi. Corista to już co innego. To magiczne miasto, zamieszkałe w większej części przez magów. Znajduje się w zachodnim łańcuchu górskim, w dolinie Makhal. Oprócz nich żyje tam jeszcze trochę wojowników, którzy stanowią ochronę magów.
-Ochronę? Czego mogą się obawiać?
-Magowie posiadają duże ilości złota, wiele osób chciałoby uszczknąć trochę dla siebie.
-A co możesz mi powiedzieć o Awasanie?
-To główne miasto tego świata, żyje tu najwięcej ludzi. Rządzi nimi Nex, którego poznałeś i Rada. Największą grupę w Awasanie stanowią wojownicy i im podobni. Zajmują się walką z mieszkańcami dzikich krain, którzy co i raz próbują złupić miasto. Poza nimi znajdziesz tu praktycznie wszystkie klasy społeczne. Chłopów, złodziei, magów, i co tylko chcesz.
-A czy nikt nigdy nie myślał, żeby wrócić stąd do tamtego świata?
-Oczywiście, że myśleli. Wielu ciągle pracuje nad sposobem, jednak od setek lat, ich efektem nie było nic więcej, jak kilka trupów i malowniczo rozrzucone szczątki. Mnisi z klasztoru wertują starożytne księgi w poszukiwaniu jakichś wskazówek, magowie z Coristi próbują stworzyć odpowiednie zaklęcie.
-A tu, czy ktoś próbuje się wydostać?
-Oficjalnie nie, mieszkańcom tego miasta żyje się naprawdę nieźle. O ile mają z czego się utrzymać.
-Czemu Nex przyjął mnie tak gościnnie?
-To oczywiste, jesteś magiem. Magom zawsze należy się szacunek.
-Skąd wiesz, że jestem magiem – Wagnard od lat od nikogo nie usłyszał tych słów – przecież nie mam na sobie szat.
-Kartograf musi widzieć to, czego inni nie widzą. Twoją aurę magiczną widać jak na dłoni.
Wagnard zdziwił się. Jego zdolności magiczne równe były zawsze zeru, według opinii niektórych jeszcze niżej. Strzelił na próbę palcami, posypało się kilka iskier. Skupił się, i poczuł w sobie moc. Nigdy nie czuł jej tak silnej, podobną odczuwał, gdy trzymał swoją różdżkę, ale to była moc różdżki, nie jego.
-Dziękuję za wyjaśnienia. Mógłbym się jakoś odwdzięczyć?
-Tak, myślę, że tak. Jeżeli kiedykolwiek będziesz w Coristi, wspomnij Ianowi, żeby do mnie wpadł.
-To nie jest chyba pilne?
-Nie, skąd. Mamy całą wieczność… - Kartografka pogrążyła się w zadumie. Po chwili odeszła do drugiego pokoju.
-Wieczność? – zdziwił się Wagnard, jednak jego pytanie rozpłynęło się w różanym obłoku.

Mag wyszedł ze sklepu i udał się powrotem na plac główny. Na jednym z budynków wisiała spora tablica z mapą miasta. Przyjrzał jej się uważnie i ruszył w jedną z bocznych uliczek.

Deszcz rytmicznie uderzał o dach niewielkiego domku w dolinie Makhal. Postawny mężczyzna o siwych włosach dokończył właśnie ostatnie zdanie, zwinął papier i zapieczętował go. Wsunął zwój do niewielkiego pojemnika i podał go stojącemu obok człowiekowi. Kilkanaście minut później czarny smok wzbił się w powietrze i odleciał w mrok nocy.
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm


Powrót do Opowiadania



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 14 gości

cron