Smocze Runo

Opowiadania o historiach dziejących się w świecie Laca.

Moderatorzy: Thail, łowcy trolli

Wiadomośćprzez Val » So sty 17, 2004 10:30 am

Oto pierwsza część opowieści SMOCZE RUNO:

Valdrab podgrzewał właśnie kolejną porcję psiny nad ogniskiem, dla kumpli - nie wampirów, którzy poszli się wykąpać, gdy nagle uderzyła w niego czysta skondensowana myśl, na skutek której kijek wypadł mu z dłoni wprost w żar.
- Nienawidzę telepatii - mruknął do siebie.
Wyciągnął mięso z żaru i zdmuchnął popiół. Było przyjemnie zarumienione i Valdrab przyłapał się na tym, że się oblizał. Brakowało mu czasem przyjemności jedzenia. Wtem zza krzaka wychynął Grum i uwalił się obok swym prawie stukilowym cielskiem[w rzeczywistości tyle waży, to tłuścioch, jakich mało! - przyp. Valdrab].
- No i czemu nie odpowiadasz?
Valdrab zauważył, że jego przyjaciel był równie rumiany, co mięsko. Najprawdopodobniej był to skutek nalewki własnej roboty. Oddał mu kij i zaczął podpiekać psinę na następnym.
- Wiedziałem, że i tak podejdziesz. O co chodzi?
- Dostałem wiadomość od Instredda. Jest robota.
- Dobra? - zapytał wampir z błyskiem w oku.
- Nie mam pojęcia, ale powiedział, że to bardzo ważne, więc sporo nam pewnie zapłaci.
- Wreszcie odbiję sobie za wskrzeszenie twojego nędznego tyłka. Zostało nam po tym tylko...
- Tak, wiem! Setki razy to powtarzałeś! Trzysta monet. Wybacz, że mnie zabili
- To dlatego jemy teraz psinę, a nie pieczone ananasy i kawior z mięsem smoka!
Umilkli obaj.
- Przecież w żadnej karczmie nie sprzedają smoczego mięsa.
Valdrab myślał chwilę, próbując znaleźć odpowiednie słowo.
- To taka... no... metafora.
Umilkli obaj. Przeczuwał, co się zaraz stanie.
- Valdrab...
- Nie...
- Ale...
- Nie!
- Ale Val... Przecież...
- Nie, stary! Nie zapolujemy na smoka!
Umilkli obaj. Znad rzeki nadszedł, lekko słaniając się na nogach Thail. Valdrab bez słowa podał mu mięso i zaczął opiekać trzeci kawałek. Grum patrzył na nich spode łba.
- A ten czemu taki wkurzony? - zdziwił się Thail, przełknąwszy kawałek psa.
- Bo nie chcę iść z nim zabić smoka.
Thail nie miał więcej pytań. Nadszedł z wolna Valkir, ciągnąc za stopę śpiącego Kjorda. Valdrab podał mu kijek, żeby sam sobie przypiekł i zaczął robić skręta.
- Co z Kjordem? - zapytał, lekko zaniepokojony.
- Czyżby za mocna nalewka? - Zdziwił się Grum, wypijając kubek wyżej wymienionej duszkiem.
- Ujmę to tak, - odpowiedział Valkir - za dużo i za szybko za mocnej nalewki.
- Chłopaki, chodźmy spać. Jasno się już robi - zaproponował Thail i nie czekając na odpowiedź zasnął.
Wszyscy oprócz Kjorda przystali propozycję mnicha. Przytuleni do siebie dla lepszego zachowania ciepła, wyglądali jak banda pedałów. Ognisko kończyło dogasać. Valdrab, siedząc przy nich zapadł w półsen, a potem zasnął zupełnie. Na jego dolnej wardze skręt kończył dogasać.

Około południa, gdy wszyscy zdołali się już obudzić, a Kjord gruntownie obrzygał okolicę, nastąpiło krótkie pożegnanie i obdarowani kilkoma litrami grumowej nalewki na jagodach Thail i Valkir, powędrowali w stronę im tylko znaną, najprawdopodobniej do najbliższej knajpy. Valdrab, Grum i Kjord, udali się zaś do Midgaardu, prosto do kamienicy, w której bramie pił zwykle Instredd. Wywleczony stamtąd za uszy, nie zaprotestował. Obruszył się jednak i posłał w kierunku Valdraba, na szczęście niecelnie, błyskawicę, gdy ten zechciał go doprowadzić do wątpliwej przytomności, za pomocą kilku kopniaków w żebra.
- Dobra, moczymordo! Ujmę to w ten sposób - powiedział najuprzejmiej, jak tylko mógł, biorąc pod uwagę fakt, że przez ostatnie kilka tygodni pił głównie psy i wiewiórki, że nie spał w prawdziwym łóżku od czasu, gdy Mantar znikł z map świata i że przed chwilą miał okazję stać się żywym piorunochronem Valdrab. - Albo w ciągu minuty doprowadzisz się do porządku, albo poszczuję cię Grumem.
Instredd zbladł. Perspektywa bycia zjedzonym przez szeroko uśmiechniętego mnicha, którego paszczęka nie napotkałaby najprawdopodobniej żadnego oporu, podczas połykania średniej wielkości hipopotama, a co dopiero jego samego, była co najmniej nieprzyjemna, a już na pewno przepełniona dużą ilością cieczy, której nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach, nie odważyłby się nazwać śliną. W skutek takiego obrotu sytuacji Instredd dokonał niemożliwego. Uklęknął, po czym, przytrzymując się ściany, powstał. Kjord, widząc jego minę odskoczył i dobrze zrobił, gdyż sekundę później, miejsce, w którym stał, zamieniło się w wyżartą przez bimber i denaturat dziurę w bruku, z której unosił się ostry zapach siarki.
- Nic tak nie pomaga samopoczucia, jak dorodny paw! - rzekł uradowany Instredd i chwiejąc się... no dobra, zataczając się od krawężnika do krawężnika, skierował się w stronę swojego domu.
Wzruszyli ramionami i poszli za nim, uważając na spontaniczne psioniczne czknięcia, które powodowały pękanie szyb w oknach i wybuchy ulicznych latarni, nie zgaszonych jeszcze po nocy, oraz psów, które miały pecha znaleźć się zbyt blisko.

Valdrab przełknął przekleństwo.
- Żartujesz!? - wykrzyknął Grum.
- Nie żartuję. Potrzebne mi są części jego ciała do eksperymentów. Wszystkie, a najlepiej - bo wiem, że nie zdołacie donieść wszystkiego - łapy, głowa, organy wewnętrzne... bebechy - dodał, widząc ich zdziwione miny.
- Gdzie mamy szukać?
- W górach, niedaleko miasteczka Aicelust. To na zachód stąd około 200 mil w prostej linii.
- Ile za to dostaniemy?
- Budżet, jaki na was sobie odłożyłem, to cztery i pół miliona. 750 tysięcy teraz - Valdrab, dotychczas milczący uniósł brew.
- Wchodzimy w to – rzekł, nie zważając na zęby, próbujące go ugryźć w język. Wiedział już teraz, że pożałuje tych słów. Pieprzona pazerność.
- Cudownie! - krzyknął Grum, z rogalem na ryju. - Val, czemuś taki zachmurwiony? W końcu nie codziennie poluje się na smoki! - rzekł, gdy wychodzili z domu Instredda do knajpy.
Valdrab przełknął przekleństwo.

Przedzierali się przez las już trzeci dzień. Grum i Kjord śpiewali wesołą piosenkę o smoku, jedzącym ludzkie żeberka. Valdrab nie śpiewał. Nasłuchiwał. Po raz kolejny usłyszał cichy gwizd. Tym razem jego towarzysze chyba też to usłyszeli, bo przestali śpiewać i wyciągnęli broń. Cichy szmer z prawej strony, obudził lodowy kolec Gruma. Uciekająca na drzewo wiewiórka zamieniła się w sopel lodu i spadła, roztrzaskując się o jakiś korzeń. Prawie natychmiast, z krzaków wypadła na nich grupa istot o ludzkich korpusach, poruszających się jednak za pomocą wężowych ogonów. Pierwszy z nich, którego ogon zakończony był żądłem, zamachnął się nim na Valdraba. Ten, szybkim ciosem zaczarowanej szabli sparował cios i tarczą grzmotnął wężoczłeka, pozbawiając go przytomności. Kjord, nie marnując czasu wskoczył pomiędzy trzech następnych. Źle jednak ocenił przeciwników. Jeden z nich, z ogonem zakończonym jak u grzechotnika, uderzył krótką siekierką w pierś Kjorda, nie czyniąc mu jednak krzywdy. Twardość magicznego napierśnika zwyciężyła w starciu z siekierą domowej roboty. Cios wybił jednak Kjorda z rytmu i dosięgły go dwa uderzenia ciężkich młotów, dzierżonych przez wężoludzi. Kjord opadł na kolana, po czym rozpłatał jednego z nich na pół. Cios drugiego sparował tarczą, a trzeciego niestety nie zdążył. Valdrab obciął jego napastnikowi rękę na wysokości szyi wraz z szyją. Ostatni próbował uciekać, ale nieoczekiwanie zamarzł, potraktowany celnym kolcem lodu przez Gruma. Valdrab podszedł do tego nieprzytomnego i ocucił go butem pomiędzy żebrami. Wężoczłek zasyczał i powiódł po zebranych wściekłymi, żółtymi oczami. Zorientował się, że nie wygra z nimi i po chwili syczenia zaczął mówić.
- Wypuśśśćcie mnie, to mój pan może daruje wam życie – rzekł lekko syczącym głosem.
- A kim jest twój pan?
- Mój pan jessst równy bogom, a wkrótce ich przewyższszszy i ssstrąci w otchłanie piekielne!
Silny cios w nos przywołał wężoczłeka do porządku.
- Nie pierdol mi tu farmazonów, kmiotku! Gadaj, kto to? – warknął Kjord, masując pięść.
- No dobra... Mój pan was oczekuje – wężoczłek dał sobie spokój z syczeniem. – Wiedział, że przyjdziecie. Byliśmy grupą, która miała ocenić Wasze siły i zdać raport. To znaczy... Ten, kto by przeżył miał wrócić.
- Kto to jest?
- A na kogo macie zlecenie? – spytał z wymownym uśmiechem.
- Dobra, wracaj i zdaj raport – rzekł Valdrab.
- Jak to!? – wykrzyknęli równocześnie Grum i Kjord. – Chcesz go tak po prostu puścić???
- Smok nie musiał ich wysyłać. Wiedział, że zamierzamy go zabić. Na pewno zna nasze siły, a prawie na pewno wie, że już ich pokonaliśmy. Spieprzaj wężu – Valdrab wypuścił jego gardło spod szabli, a ten nie zwlekając ani chwili odpełznął w las. Wampir rozejrzał się. – Tu rozbijemy obóz.
- A jak powtórzą atak?
- To będziemy mieli warty.
Wężoludzie, jak się okazało, mieli bardzo delikatne mięsko. Po kolacji koledzy zjedli deser. Lody o smaku... O niepowtarzalnym smaku.
Ostatnio edytowano N paź 03, 2004 8:00 pm przez Val, łącznie edytowano 1 raz
ulice upadły mi na bablon
Emblemat użytkownika
Val
 
Wiadomości: 2203
Dołączył(a): N lis 10, 2002 3:26 pm
Lokalizacja: Skąd mam wiedzieć?

Wiadomośćprzez tharanduril » So sty 17, 2004 12:23 pm

Hmmm. ciekawe. Podoba mi się
"Jak eksploduje bomba, to widać zmiany. Dziura w ziemi, jakieś flaki na drzewie. Słowem, widać zmiany."
tharanduril
 
Wiadomości: 166
Dołączył(a): Pt gru 26, 2003 7:24 pm
Lokalizacja: zwykle z domu

Wiadomośćprzez Thail » So sty 17, 2004 12:51 pm

ZAAAAJEEEEBISTEEEEEE !!!
Inaczej nie da się tego ująć. Śmiałem się przez całe opowiadanie (co przy piciu gorącej herbaty nie wyszło moim khem na zdrowie, ale co tam :grin: ). Zawsze mówiłem, że masz talent Valdrabie do zabójczo śmiesznych historii.
Oby jak najszybciej pojawiła się następna część.
PS. Sawantra spadła z krzsła jak przeczytała o Thailu psim mięsie...mi też się podobało :wink:
Thail.
"Nigdy nie kłóć się z debilem, najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a później pokona doświadczeniem".
"Naród Polski jest wspaniały, tylko ludzie kurwy" -J. Piłsudski
Emblemat użytkownika
Thail
 
Wiadomości: 1857
Dołączył(a): Cz lut 20, 2003 1:57 am
Lokalizacja: Z Wyspy Lodoss (SKO)

Wiadomośćprzez Val » So sty 17, 2004 4:55 pm

Dzięki, Thailu. Pochwała z Twych ust to mjut [ukłony dla K.P.] dla serca.
ulice upadły mi na bablon
Emblemat użytkownika
Val
 
Wiadomości: 2203
Dołączył(a): N lis 10, 2002 3:26 pm
Lokalizacja: Skąd mam wiedzieć?

Wiadomośćprzez Tzeentch » So sty 17, 2004 11:15 pm

To może ja tez napisze jakąś komedię? Np. pod tytułem "Jak rozpadła się Familiae?". :)
Emblemat użytkownika
Tzeentch
książę wampirów
 
Wiadomości: 1280
Dołączył(a): Śr maja 08, 2002 2:00 am
Lokalizacja: Szczecin

Wiadomośćprzez Sawantra » Wt sty 20, 2004 12:23 pm

Świetne opowiadanko tak dalej !!!!! :cool:
Niech Lam ma Thaila w swojej opiece :)
Emblemat użytkownika
Sawantra
 
Wiadomości: 92
Dołączył(a): N maja 11, 2003 5:10 pm
Lokalizacja: Skarżysko-Kam

Wiadomośćprzez ValxioN » Pt sty 23, 2004 6:14 pm

Spoko opowiadanie, gratulacje ja bym takiego nienapisał :lol:
"Polowałem na słabych, nieszkodiwych i niczego nie podejrzewających. Lekcja której mnie nauczono brzmi: sliny ma zawsze racje."
ValxioN
 
Wiadomości: 1
Dołączył(a): Pt sty 23, 2004 6:07 pm
Lokalizacja: Las Mattia

Wiadomośćprzez Val » Pn paź 04, 2004 8:45 pm

Po dwóch dniach, Valdrab, Grum i Kjord dotarli do Aicelust. Była to mała mieścina o liczbie chat około stu pięćdziesięciu. Znajdowały się tam również jedna duża karczma, zajazd i klasztor poświęcony Naji. Skierowali się od razu do karczmy na rekonesans. Przywitało ich milczenie i wzrok miejscowych, który miał w sobie tyle ciepła, co ciekły azot. Nie było wolnych stolików, więc podeszli do kontuaru. Barman był młodym człowiekiem, o całkowicie siwych włosach i bezczelnym uśmieszku, kontrastującym ze smutnymi, starczymi oczami młodzieńca.
- Nowe twarze - odezwał się nieprzyjemnym głosem, który kogoś Valdrabowi przypominał. - Czego sobie życzą nowe twarze w mej oberży?
- Noclegu.
- I piwa!
- I piwa.
- Dużo piwa!
- Dużo piwa…
Barman uśmiechnął się krzywo, nalał 6 kufli piwa i wydał klucz do pokoju. Zdziwiony nieco, napełnił kufle z powrotem i oddalił się zrezygnowany, zostawiając im całą beczułkę. Nagle Kjord uniósł nieznacznie brew i osunął się na klepisko, gdy wielka drewniana ława rozbiła mu się na głowie. Valdrab odwrócił się, dopijając resztkę piwa z beczułki. Rozpoczęła się tradycyjna dla wszelkiego rodzaju barów, knajp, karczm, oberż, zajazdów i gospod bójka na krzesła, ławy, stoły, kufle, zaimprowizowane pałki i wszelkiego rodzaju przedmioty, jakimi można było zrobić komuś krzywdę. Grum, promieniejąc ze szczęścia rzucił się w wir walki, wymachując naokoło złapanym za nogę Kjordem. Valdrab wzruszył ramionami i od niechcenia rzucił w walczących pustą beczułką, po czym w głowie zaświtał mu pewien zabawny tylko dla jego chorego umysłu pomysł. Wyszedł na zewnątrz. W ślad za nim, przez okno karczmy wyleciał Kjord. Ostrożnie, by go nie nadepnąć, Valdrab przekroczył leżącego i skierował się w stronę chlewiku. Wrócił do knajpy z kubłem gnoju w ręce. Popatrzył po walczących i miotnął nim w sufit, w okolice kandelabru, pod którym kłębiło się najwięcej ludzi. Walczący byli zbyt pijani, lub zbyt nieprzytomni, by to zauważyć. Zasmucony tym faktem wampir poszedł z powrotem do chlewiku. Wyszedł stamtąd z dorodnym warchlakiem pod pachą. Gdy, potknąwszy się o Kjorda dostał się wreszcie do karczmy, chwycił mocniej świnię i rzucił się wraz z nią ku walczącym. Uderzył nią wielkiego mężczyznę o wyglądzie drwala na odlew, popychając go na ścianę. Zakręcił swą śmiercionośną bronią dookoła siebie, jakby rzucał młotem i puścił. Świnia poleciała z ogromną prędkością i wpadła na kobietę, próbującą odgryźć komuś ucho. Cała trójka upadła na podłogę i zaprzestała wykonywania jakichkolwiek groźnych ruchów, prócz prób odpełźnięcia w bezpieczne miejsce. Usatysfakcjonowany Valdrab chwycił jedną z długich ław i padł zwalony na ziemię, niczym porażony gromem, pod siłą ciosu mężczyzny, którego chwilę wcześniej posłał na ścianę.

Zadzieranie z miejscowymi zdecydowanie nie było dobrym pomysłem. Siedzieli w trójkę, przywiązani do krzeseł. Znajdywali się w jasno oświetlonej sali. Tępy, pulsujący ból w czaszce Valdraba dawał o sobie znać. Będzie guz. Tępy wzrok Gruma omiatał pomieszczenie w poszukiwaniu drogi ucieczki. Tępy umysł Kjorda nie wiedział, co się dzieje, do czasu, gdy spróbował się poruszyć, orientując się tym samym, że jest unieruchomiony. Zaklęli niemal jednocześnie. Byli pilnowani przez dwóch strażników, uzbrojonych w pejcze. Naprzeciw stał wysoki mężczyzna w kolczudze i z obnażonym mieczem w dłoni. Jego głos przypominał chrzęst kruszonych kamieni[kocham to określenie - przyp. Valdrab].
- Wiecie, czemu Was tu trzymamy?
- Nie mamy pojęcia!!
- Za sprowokowanie bójki i zniszczenie gospody „Pod ciepłym bobrem” - odpowiedział, marszcząc brew. - I za gwałt na matce karczmarza - dodał, patrząc z niesmakiem na uśmiechniętego głupkowato Gruma. - Chyba Was powiesimy…
Valdrab uznał, że nie ma co dłużej czekać. Rozerwał więzy i błyskawicznie pierdolnął [obawiam się, że ciosu tak perfekcyjnie nieprzewidzianego i spontanicznego, nie da się nazwać inaczej. No chyba, że pizdnąć - przyp. Valdrab] jednego ze strażników krzesłem w głowę. Nogę od krzesła wpakował drugiemu pomiędzy rozwarte ze zdziwienia szczęki, przebijając go na wylot i przygważdżając postrzępionym końcem kołka [o, ironio! - przyp. Valdrab] do drewnianej ściany. Dowódca próbował go powstrzymać, ale Valdrab miał już dosyć powstrzymywania samego siebie. Pazurami rozorał wojskowemu klatkę piersiową, gdy tamten zamachnął się mieczem, by ciąć go płasko pod biodro. Strażnik nawet nie zadrżał, tylko ciął dalej niewzruszony. Valdrab uśmiechnął się drapieżnie i przeskoczył nad mieczem, markując uderzenie stopą w szyję. Strażnik odskoczył, przewracając się o podstawioną nogę Gruma. Wampir natychmiast doskoczył do niego i otworzył mu tętnicę szyjną. Po kilku minutach ssania, rozwiązał towarzyszy.
- I nawet się, fiucie, nie podzieliłeś! - rzekł z wyrzutem Kjord, bezskutecznie próbując wydobyć z trupa choć kropelkę krwi.
Podszedł do nieprzytomnego strażnika i opróżnił go, nawet go nie budząc. Znaleźli swą broń i zbroje, po czym, nie wzbudzając większego zainteresowania, oprócz kilku pociętych na kawałki strażników, wyszli spokojnie na zewnątrz i skierowali się do konkurencyjnego gospodzie zajazdu, u wesołego Bożydara. Wewnątrz, nie licząc barmana, było pusto. Jego smutna twarz nie pasowała do nazwy zajazdu. Valdrab pomyślał, że również byłby niezadowolony, mając takie imię. Zamówili piwo i napili się. Po niedługim czasie zapadł zmierzch. Do zajazdu zaczęli napływać goście. Valdrab, Grum i Kjord, jednali się z mieszkańcami Aicelust za pomocą hektolitrów piwa, jakie barman rozlewał do wyszczerbionych kufli. W pewnym momencie Valdrab zauważył, że Kjord leży już na podłodze, a Grum zbliża się do tego stanu, w którym zwykle wspina się na drzewa. Mnich wygrał już trzy pojedynki na picie ze "świeżymi" gośćmi i wyglądało na to, że jest bliski zwycięstwa w czwartym. Valdrab dopił butelkę gardłogrzmotu i zwalił się z hukiem pod stół. Zdziwiony Grum rozpoczynał właśnie piąty pojedynek.

Po znalezieniu pigułek na ból bani, Kjord, z trudem spadając z pryczy, zapalił papierosa. Dopływ nikotyny sprawił, że krew w jego martwym sercu z trzaskiem przelała się do drugiej komory. Pobudzony tym nowym bodźcem, postanowił znaleźć swe spodnie. Leżały na podłodze, przystrojone jakąś substancją, którą po chwili zastanowienia, połączonego z intensywnym jej smakowaniem, zidentyfikował jako wymiociny. Wzruszył ramionami i odszedł w poszukiwaniu kolegów. Znalazł ich na dole: leżącego Valdraba i lewitującego w delirium alkoholowym Gruma. Obudzony wampir wstał, rozejrzał się i kopnął unoszącego się trzy stopy nad podłogą mnicha. Ten obrócił się wdzięcznie w powietrzu i padł, łamiąc jakiś stół na ćwierci. Jednakowoż nie spowodowało to jego przebudzenia, a jedynie wywołało kilka głośnych chrapnięć, które oznaczać mogły dosłownie wszystko. Valdrab podrapał się po udzie i kopnął go jeszcze raz, powodując poważne poruszenie w jego organach wewnętrznych co można było nie tyle zauważyć, co poczuć. Grum obudził się, wstał i oddał wampirowi, kopiąc go w głowę. Zadowoleni, obrócili się w stronę Kjorda. Ów prezentował się nieco lepiej niż oni. Był ubrany. Albo raczej miał na sobie spodnie, chociaż chyba tylko ze względu na to, że były one od góry do dołu obryzgane tęczowymi wymiocinami, nikt ich jeszcze nie zajebał. Synchronizacja sakiewek potwierdziła ich brak. Valdrab westchnął głęboko.
- Panowie - zaczął. - Wygląda na to, że zostaliśmy wychujani. Trzeba coś sobie sprezentować - uśmiechnął się lekko.
Trójka przyjaciół poszła więc do najbliższego domu mieszkalnego w celach zarobkowych. Po zorganizowaniu sobie ubrań, poszli do klasztoru. Jak powszechnie wiadomo, w świątyniach gromadzona jest masa skarbów, zbieranych przez tłustych i wiecznie pijanych księży, od Lamowi ducha winnych ludzi. Normalnym i moralnym więc dla naszych bohaterów było to, żeby iść tam i uratować złoto i kosztowności z brudnych łapsk szarlatanów, nazywających się kapłanami.

Gdy weszli na teren świątyni, rozpętało się piekło. Młoda kapłanka, która wyszła ich przywitać, została powitana przez Valdraba pięścią. Jej nos wbił się w czaszkę tak głęboko, że mózg nie wytrzymał ciśnienia i wylał się przez uszy. Wtedy przybiegło kilku uzbrojonych strażników. Valdrab złapał jednego z nich za rękę, po czym zanurkował pod jego ramieniem i wykręcił je do tyłu. Strażnik chrupnął donośnie, wrzasnął, pobladł i zwalił się na podłogę. Grum złapał jego halabardę i wbił ją innemu strażnikowi w oko. W tym czasie Kjord zbliżył się do następnego i padł na posadzkę, przebity krótkim mieczem. Valdrab wyrwał broń z ciała i sparował nim cios jakiegoś pachołka, który miał pecha atakować pięścią. Nie tracąc czasu na dobijanie, ani nawet na wyjmowanie miecza, który wbił się przez całe ramię aż do łokcia, odebrał halabardę innemu ze strażników, któremu już na pewno nie była potrzebna. Rozejrzał się dookoła, ale Grum nie próżnował. Wszyscy przeciwnicy leżeli na ziemi i tylko pachołek próbował nieporadnie odczołgać się na bok. Valdrab z początku chciał go wypić, ale nagle do przedionku wpadł gruby kapłan, który wbrew wszelkim stereotypom, nie był pijany. Próbującego się podnieść Kjorda, usadził celnie wymierzoną kulą ognistą. Valdrab, którego zaczęłu już wkurzać te ciągłe walki, ugodził kapłana halabardą między oczy. Zapadła cisza, przecinana jedynie szczekaniem jakiegoś psa na zewnątrz. Grum zdjął z kapłana dosyć wygodną szatę i założył ją na siebie, po czym spojrzał w kierunku kupki popiołu, która niegdyś była Kjordem. Niestety! Nie ocalały nawet jego drogocenne, ognioodporne szelki. Dwójka ocalałych bohaterów ruszyła, pokonując niewielki opór, do podziemi, gdzie jak powszechnie wiadomo trzyma się skarby. Kilkanaście minut później, wyniósłszy wszystko, co było do wyniesienia, podpalili klasztor i chichocząc głupkowato, pobiegli w kierunku wznoszących się złowrogo, ostrymi kłami szczytów w niebiosa, gór.
ulice upadły mi na bablon
Emblemat użytkownika
Val
 
Wiadomości: 2203
Dołączył(a): N lis 10, 2002 3:26 pm
Lokalizacja: Skąd mam wiedzieć?


Powrót do Opowiadania



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości

cron