"Sabat"

Opowiadania o historiach dziejących się w świecie Laca.

Moderatorzy: Thail, łowcy trolli

"Sabat"

Wiadomośćprzez Khrell » So lut 12, 2005 7:00 pm

Witam. Chciałbym przedstawić wszystkim moje opowiadanie po poprawkach i po dodaniu kilku rzeczy. Zachęcam do czytania nawet tych, którzy już czytali kiedyś poprzednią wersję.

Jeszcze bardziej zachęcam do zostawiania komentarzy i dyskusji na temat opowiadania w karczmie pod złotym smokiem!

(Będzie jeszcze jedna część, jest już napisana w połowie... Kiedyś...:P)
Ostatnio edytowano Pn kwi 18, 2005 11:03 pm przez Khrell, łącznie edytowano 1 raz
Khrell
 
Wiadomości: 474
Dołączył(a): Pt kwi 11, 2003 7:21 pm

Wiadomośćprzez Khrell » So lut 12, 2005 7:04 pm

Wprowadzenie.

Korytarz był bardzo ciemny, w wilgotnym powietrzu unosił się zapach potu i rozkładających się ciał, znany wszystkim jako zapach śmierci. Było tam nadzwyczaj cicho, jakby czas stanął w miejscu, jakby wszystko umarło. Korytarz pozostawał w takim stanie przez pół nocy. Niezmącony mroczny spokój zakłóciło drgające światło, które wolno przybliżało się zza zakrętu korytarza. Ściana wraz z upływem czasu była coraz bardziej oświetlona. Po pewnym czasie razem ze światłem wyłoniła się niska, zakapturzona postać, która podążała powoli i niepewnie wzdłuż ścian korytarza trzymając świeczkę. Niespokojne światło bijące ze świeczki odbijało się od wilgotnej, idealnie płaskiej ściany niczym od zwierciadła. Nagle grobowa cisza została przerwana przez przeraźliwy jęk cierpiącego mężczyzny. Był krótki, lecz echo roznosiło go po korytarzach w nieskończoność. Obłęd. Postać przewróciła się przerażona, płomień świecy zmarł. Przerażające echo powtarzało nieustannie ból upadku. Postać nie podnosiła się, leżała sparaliżowana strachem wpatrując się w żarzący i dymiący się jeszcze knot świecy. Zaczęła oddychać spokojniej, coraz spokojniej. Sen. Korytarz zalewany był powoli przez nikłe światło, przebijające się przez zakurzone witraże, które ciągnęły się po ścianach. Postać w granatowym płaszczu leżała na ziemi, kaptur zsunął się niesfornie podczas snu, ukazując oblicze... śpiącej małej dziewczynki. Miała ona długie i kasztanowe włosy, a jej twarz była niewinna. Powieki otworzyły się powoli, oczy były piękne, jasne i zielone. Dziewczynka szybkim ruchem podniosła się z ziemi. Gdy zorientowała się gdzie jest, zaczęła cicho popłakiwać. Rozglądała się dookoła, szukała wyjścia, widziała tylko mozolnie ciągnący się korytarz. Szła. Krok za krokiem szła, mając nadzieję że gdzieś dojdzie. Przeraźliwe echo towarzyszyło jej przez cały czas. Po dłuższej wędrówce, na lewej ścianie ujrzała uchylone drzwi, zza których wpadało do środka bardziej promienne światło niż zza witraży. Światło, które tworzyło świetlisty mur, odbijając się od drobinek unoszącego się kurzu, który po wschodzie słońca wypierał wilgoć z korytarza. Pociągnęła drzwi do siebie, odpowiedziały głośnym skrzypnięciem i otworzyły się. Zobaczyła balkon. Nad balustradą rozpościerało się błękitne niebo, świeże powietrze dotarło do jej nozdrzy. Nadzieja pojawiła się w oczach dziewczynki, powoli podeszła do balustrady i skierowała głowę w dół. Tam znajdowała się dość stroma i głęboka skalna przepaść, jeszcze niżej jakieś drzewa. Dziewczynka nie myśląc dłużej przedostała się zręcznie przez balustradę, chwyciła skał i poczęła schodzić w dół. Szło jej to dość gładko, była mała i bardzo zwinna. Po pewnym czasie schodzenia spojrzała pod siebie, na jej twarzy pojawił się uśmiech, gdyż ziemia była około tylko siedem metrów pod nią. Zaczęła schodzić z uśmiechem na twarzy patrząc w niebo, które zdawało się odwzajemniać jej uśmiech. Nagle z balkonu szybkim ruchem wysunęła się jakaś sylwetka, która od razu spojrzała na dziewczynkę. Zaskoczona oderwała się od skał i spadła na ziemię z wysokości trzech metrów. Po chwili obolała dziewczynka wstała, postaci na balkonie już nie było. Nie zastanawiając się dłużej wbiegła w las. Czuła się nieustannie obserwowana, las był nadzwyczaj ciemny i mroczny. choć był początek dnia, liście nie przepuszczały prawie żadnego promienia słonecznego. Widok ten był zdumiewający, wnętrze lasu przypominało rozpościerający się w nieskończoność liściasty sufit, podparty prostymi kolumnami. Dziewczynka biegła pośród żywej kolumnady... Gdy pokonała już znaczną drogę, a siły ją opuściły usiadła na korzeniu drzewa sapiąc nerwowo. Odpoczynek. Usłyszała szelest na liściach drzew. Jej wzrok zawędrował do źródła szelestu, tam gałęzie poruszały się. Dziecko patrzyło się nerwowo w ów punkt, pewne że coś musiało tam przed chwilą być. Nagle głośniejszy szelest z drugiej strony, wzrok dziewczynki już nie skierował się w kierunku nowego źródła. Zerwała się z ziemi i znów zaczęła biec. Biegła, przybliżając się powoli do zamglonego jeziora, gdy była już nieopodal odwróciła głowę, sprawdzając czy nikogo za nią nie ma. Z ulgą skierowała wzrok z powrotem na jezioro. Krzyk. Ujrzała stojącą przed nią mroczną postać, odzianą w ciemnokrwisty płaszcz. Zamknęła oczy w grymasie bólu. Już nic więcej nie zobaczyła. Śmierć.

***

Nad drzwiami wisiała zdobiona deska z wyrytym napisem „Zajazd Podróżników”. Elf zsunął kaptur z głowy otwierając drzwi do zajazdu, spokojnym krokiem wszedł do gwarnego pomieszczenia, w którym unosił się łaskoczący zapach alkoholu. Rozejrzał się powoli i podszedł do stolika, przy którym siedziały trzy chłepczące piwo osoby. Elf przywitał się ze wszystkimi po imieniu i dosiadł się do stołu. Za oknem było już ciemno, kominek oświetlał całą karczmę migającym płomieniem, ostatnie osoby zataczając się wracały do swoich domów. Po chwili został już tylko karczmarz i cztery osoby przy jednym ze stolików. Nikt się nie odzywał. Karczmarz podszedł do stolika i rzucił nań metalowy klucz, po czym wyszedł z karczmy bez słowa. Spokój.
- Jaka to sprawa? – zapytał Valanth Warthoga
- No więc – zaczął Warthog – mam kogoś, kto chciałby dołączyć do naszego grona
- Kogo? – rzucił Valanth
- Zwie się VanDut, jest słaby, ale myślę, że go wyszkolimy – powiedział Warthog wskazując na drzwi
Drzwi powoli uchyliły się, młody elf wszedł do karczmy.
- Usiądź – powiedział Valanth do przybysza
- Nazywam się VanDut – oznajmił – chciałbym umocnić wasze szeregi
- Za chwilę rozpatrzymy Twoją prośbę – odpowiedział Agarol – przedstaw nam...
Głośny krzyk za oknem przerwał konwersację, jednomyślnie wszyscy wybiegli na zewnątrz.
- Rozdzielmy się – zaproponował szybko Agarol po czym wbiegł w jedną z bocznych uliczek miasta
Wszyscy jak na rozkaz rozbiegli się we wszystkich kierunkach. VanDut zmieszany stał w miejscu i zastanawiał się co zrobić, odszedł powoli na południe. Podążał niepewnie wzdłuż ciemnych ulic Midgaardu rozglądając się wokoło. Zatrzymał się i zaczął nasłuchiwać. Usłyszał kroki, spojrzał w Aleję Biedoty, lecz było zbyt ciemno by mógł cokolwiek dojrzeć. Wszedł głębiej w aleję, zobaczył że coś leży na ziemi. Przybliżył się i zobaczył podartą i zakrwawioną szatę w miejscu, gdzie zwykle żebraczki zbierają na bułkę. Nachylił się by ją obejrzeć, wtedy ktoś silnie złapał go za szyję i przycisnął do ziemi tak, że nie mógł ujrzeć napastnika. Próbował się podnieść, lecz był zbyt silnie przytwierdzony do podłoża. Każda próba kończyła się mocnym zaciskiem na szyi. Czuł, że krew spływa mu po twarzy, a jakieś pazury wbijają się w szyję. Nie mógł już dłużej walczyć, wiedział że jedyne co może zrobić, to krzyczeć wniebogłosy.
- Pomocy! – wrzasnął z przerażeniem VanDut
Jego głowa została podniesiona dziesięć centymetrów nad ziemię, po czym gwałtownym ruchem przyciśnięta do brukowanego podłoża. Poczuł, że nie może już krzyczeć, niesamowity ból przeszył jego twarz, prawie wszystkie kości szczęki i twarzoczaszki były połamane, lub zmiażdżone. Jęczał po cichu i szamotał rękami i nogami we wszystkie strony, lecz w nic nie mógł trafić. Zachrypnięty śmiech rozległ się nad leżącym. Strach.
- Pozdrowienia z piekła – powiedział ochrypły głos oddalającego się napastnika
Ranny leżał na ziemi bez sił. Grupa Harfiarzy Mrocznego Smoka nadbiegła ze skrzyżowania i zatrzymała się przy VanDucie. Warthog - mnich podszedł doń i obrócił go na plecy. VanDut wyglądał okropnie, zawartość jednego oka wypłynęła na ziemię, drugie oko było zalane krwią i wywrócone do góry. Skóra całej twarzy była podarta i postrzępiona, w jego twarzy ciągle coś gruchotało i pękało. Ranny jęczał po cichu i oddychał nerwowo. Krew lała się z twarzy w ogromnych ilościach. Panika. Mnich szybko wyciągnął z plecaka zawinięty pergamin, po czym rozwinął go i zaczął recytować magiczne słowa, coraz większa siła ogarniała jego słowa, ręce poczęły drżeć, a pergamin świecić na niebiesko. Pergamin po chwili stał się światłem i wpłynął w ręce mnicha. Wypowiadał kolejne słowa zaklęcia, a dłonie świeciły coraz jaśniejszym błękitem. Mnich ułożył ręce nad poharataną twarzą wypowiadając ostatnie słowo czaru. Grupa klanowiczów patrzyła ze zdumieniem jak białe światło leje się z rąk elfa do okropnych ran, które w mgnieniu oka się zagajały. VanDut leżał na ziemi bez ruchu, mnich podniósł go z ziemi samemu wstając.
- Dostałem ten pergamin od przyjaciela – rzekł Warthog
- Podziękuj mu ode mnie – odparł zmieszany VanDut
- Kto Ci to zrobił? – spytał Agarol
- Nie mam pojęcia, wspominał coś o piekle... – odpowiedział młodziak – wezwijcie kogoś do pomocy, bo z nim nie ma żartów
- Ktoś pytał o pomoc? – powiedziała piękna elfka cicho przechadzając się obok nich
- Witaj Sawantro – powitał ją Nazzi – gdzieś tu poluje ktoś niebezpieczny, pomożesz nam?
- Pewnie, wy trzymajcie się razem, a ja pójdę sama – odpowiedziała Sawantra
Harfiarze pospieszyli w stronę karczmy, a Sawantra łaziła po ciemnych uliczkach rozjaśniając je magicznym światłem, którego źródła nie było można określić. Znalazła się na skrzyżowaniu dwóch niewielkich uliczek między domami, ktoś zaczął nadchodzić z lewej strony, obróciła się tam i zawołała – kto to? – nikt nie odpowiedział. Niepewność. Podniosła rękę układając dłoń w magicznym geście. Osobnik nie zwalniał, raczej znacznie przyspieszył rozwiewając płaszcz, Sawantra widząc to wypowiedziała zaklęcie i jasny, magiczny pocisk wystrzelił z jej palców w kierunku napastnika. Postać zręcznym skokiem odbiła się od ściany pobliskiego domu omijając pocisk. Elfka zdała sobie sprawę, że nie ma w starciu z kimś takim dużych szans. Zaczęła uciekać, słysząc za sobą coraz to szybsze kroki odzianej w płaszcz postaci. Jej magiczne światło przestało świecić. Biegła na oślep przez jakieś pięć metrów, po chwili uderzyła w ścianę i upadła na ziemię. Syczący śmiech rozległ się po uliczce. Światło znów rozpaliło się, Sawantra omiotła okolicę wzrokiem i ujrzała uśmiechającego się wampira.
- Nie znam Cię – rzuciła
Wampir jedynie zaśmiał się ponownie i rzucił się w kierunku leżącej na ziemi ofiary robiąc salto. Szpony napastnika wbiły się w locie w ramię Sawantry, zacisnął je mocno i przerzucił elfkę przez siebie, ciskając nią o ziemię. Zdezorientowana leżała na ziemi nie będąc pewną, co się w tej chwili działo się z jej ciałem. Drapieżnik zaszedł ją szybko od tyłu i złapał jedną ręką za głowę, a drugą za ramię, wygiął jej głowę w lewą stronę tak mocno, że przy okazji pękł jej kręgosłup. Z uśmiechem na twarzy przybliżył usta do jej szyi, kły wysunęły się powoli zza górnej wargi wampira i przebiły skórę w okolicy gardła. Ciepło ciała Sawantry uchodziło wraz z wysysaną przez wampira krwią, a magiczne światło zaczęło powoli znikać... Ciemność.

***

Na środku ciemnego korytarza stał wyprostowany Kerrigan, był nikle oświetlony zachodzącym już słońcem, pokolorowanym przez witraż przedstawiający mroczne sceny mordu. Wpatrywał się w niego na coś czekając. Gdy witraż został zalany przez ciemność całkowicie, poszedł wzdłuż korytarza. Kroczył pośród echa w znanym mu od dawna kierunku, w końcu był to jego dom. Otworzył drzwi, za nimi był balkon. Półksiężyc przyćmiewał swą jasnością pobliskie gwiazdy. Wampir stanął na balkonie, zamknął oczy i wziął głęboki oddech. Złapał rękoma płaszcz, i uniósł do góry. Z jego ust wypłynął dziwaczny dźwięk przypominający pisk, skóra zaczęła mu czernieć i porastać drobną sierścią, płaszcz również zmienił barwę na ciemniejszą. Cały czas trząsł się niesamowicie. Organy przesuwały się i burczały w podbrzuszu wampira, wtedy właśnie płaszcz oplótł mu ręce swymi czarnymi nićmi, które po chwili wrosły w skórę rąk. Zaczął się schylać. Nie! Kurczył się, skurczył się do rozmiaru dwudziestu centymetrów, bez wątpienia stał się nietoperzem. Wzbił się z niezwykłą szybkością w powietrze, leciał tuż nad liściastym lasem. Z pomiędzy drzew wyleciał inny nietoperz, leciał tuż za nim. Kerrigan zwolnił lot aby wylądować, wtedy tamten zranił jego skrzydło szponami. Ranny nietoperz spadał na ziemię odbijając się od gałęzi. Zdenerwowanie. Już pod postacią wampira podniósł się z ziemi i podwinął rękaw.
- Pieprzone jaskiniowe nietoperze – parsknął Kerrigan
Rękę miał rozciętą wzdłuż, spojrzał na nią i wyciągnął z kieszeni szklaną fiolkę z musującym pomarańczowym płynem. Wyciągnął korek, rozlał ciecz wzdłuż rany i opuścił rękaw z powrotem. Rozejrzał się, ujrzał obok siebie ścieżkę nad którą leciał, wstąpił na nią i szedł powoli naprzód. Po paru minutach wyszedł z lasu, a ścieżka wyglądała już raczej jak droga. Szedł dalej, dookoła niego stały drewniane domy. Widać było, że zna to miejsce. Stanął w miejscu bez ruchu i nasłuchiwał nie śpiących w nocy śmiertelników. Obrócił się w stronę pobliskiego domu i zajrzał przez okno, jakieś cienie szybko poruszały się, od razu pomyślał, że coś się dzieje, podszedł więc do okna i wytężył wzrok w ciemności. Widzi... łóżko... spocona kobieta?... a na niej... Kerrigan odwrócił się i zaśmiał cicho. Zza siebie usłyszał pukanie w szybę, odwrócił się i zajrzał szybko przez okno. Był pewien że słyszał pukanie, ale nikogo nie widział. Szyba nagle zbiła się w dwóch miejscach, a z powstałych dziur wysunęły się dwie szponiaste ręce, jedna złapała go za głowę, druga za kark. Wciągnęły go przez nie do końca zbitą szybę do środka. Zaskoczenie. Upadł na podłogę w domostwie. Prędko wstał, ale w środku nie było nikogo, oprócz martwego chłopca rozpłatanego na podłodze. Przynajmniej tak mu się wydawało, do momentu w którym mroczna postać z przeraźliwym krzykiem, przypominającym bardziej pisk spadła z sufitu na Kerrigana. Nie upadł, stał z przyczepionym do pleców obcym wampirem. Tamten wbił mu pazury w bok twarzy i pociągnął dynamicznie do siebie rozcinając policzki. Kerrigan zakręcił dwa nadzwyczajnie szybkie koła wokół własnej osi, złapał napastnika za rękę i rzucił nim o ścianę, z której nieźle posypał się tynk. Szybko wyjął z kieszeni dwa małe, szklane naczynka wypełnione dymiącymi płynami. Połknął zawartość jednego i zaraz potem drugiego, wtedy jego skóra stwardniała niczym kamień, ale nie zmieniła barwy. Biała poświata otoczyła sylwetkę Kerrigana. Przeciwnik powoli wstawał. Kerrigan wypowiedział dziwne słowa, w których była niesamowita siła, tupnął mocno nogą łamiąc deskę w podłodze, a zdobiona koszula pękła mu od przypływu mięśni. Nieznany wampir stanął przed Kerriganem i wydawszy z siebie przeraźliwy pisk, rozerwał pazurami swoją i tak już podartą koszulę. Stali naprzeciw i patrzyli się na siebie nawzajem. Wtedy właśnie Kerrigan ujrzał, że jest to wampirzyca. Krzyknął okropnie głośno i bojowo, jego krzyk przypominał mieszankę warczenia wściekłego psa i trąbienia wielkiego słonia. Uderzył mocno pięścią o pięść wydając kamienny oddźwięk, niestabilny dach lekko zatrząsł się, a resztki szyby wypadły z ramy okiennej. Siła. Kerrigan warczał na wampirzycę prowokując ją do ataku, ta rzuciła się nań i machnięciem ręki rozerwała mu skórę na klatce piersiowej, wampir nie poczuł tego specjalnie i złapał ją za ramiona.
- Taka zwinna jesteś? – zapytał niegrzecznie Kerrigan – to polataj sobie!
Wampir rzucił nią w kąt jak szmacianą lalką, mimo wszystko wstała sapiąc głośno, jej lewa ręka zwisała luźno, ale wampirzyca nie poddawała się. Znów wbiegła na Kerrigana, tym razem drapała po twarzy, wampir w odwecie wykonał pełen obrót i kopnął ją w twarz, natychmiast znalazła się na ziemi. Schylił się do niej, położył na brzuchu, wygiął jej sprawną rękę do tyłu i przygniótł kręgosłup kolanem tak, aby nie wstała.
- Nie cierpię niezrzeszonych – wyrzucił wampir tuż nad uchem poskromionej
- Nie jestem niezrzeszona – odpowiedziała milcząca do tej pory
Kerrigan powoli z niej wstał.
- Kiedy Cię przyjęli? – zapytał ze zdziwieniem
- Sabat? Przyjął mnie dobre parędziesiąt lat temu – odpowiedziała szybko wampirzyca wstając z ziemi
Wampir zrobił pytającą minę, ale nie zdążył o nic zapytać. Wampirzyca przeskoczyła nad nim kopiąc go w plecy i wybijając się za okno. Kerrigan podbiegł do okna, lecz nic nie zobaczył. Darował sobie pościg. Zmieszanie.

***

Slaanesh siedział wygodnie na swym fotelu w komnacie Ojca Jyhadu. W swym płaszczu wyglądał jakby rozpływał się w swym sporym siedzisku. W jego umysł wszedł jakiś głos, książę wysłał odpowiedź i czekał na kolejną wiadomość, która po chwili nadeszła.
- Co?! – wrzasnął na całą twierdzę, chociaż rozmówcy w niej nie było
Usiadł na granatowym dywanie ze skrzyżowanymi nogami i wysyłał fale do swych podwładnych. Wrócił po chwili na fotel i zastanawiał się patrząc głęboko w ścianę, już od dawna nie miał tak zamyślonej miny, nie było takiej potrzeby. Wyjął z kieszeni w płaszczu małe pudełko i fajkę. Otworzył pudełko, nabił fajkę tytoniem i wstał chowając pudełko do kieszeni. Stanął na balkonie swej komnaty i skąpany nocnym deszczem wpatrywał się w jeden losowo obrany punkt. Jednym ruchem palca odpalił fajkę i jasna chmara dymu uniosła się w powietrze. Z jego zamyślonej twarzy kapały malutkie kropelki deszczu, co jakiś czas dym ulatniał się z jego ust. Wtem ostukał fajkę na balkonie, schował do kieszeni i ruszył z powrotem do wnętrza komnaty zostawiając za sobą wodniste ślady. Wyszedł pozostawiając ją znów pustą i martwą. Zszedł po schodach i wkroczył do dużej sali wypełnionej milczącymi wampirami. Byli tam prawie wszyscy: Tharr, Valdrab, Gerino, Khrell, Sirith, Kalia, Kerrigan, Astera, Nicade, Kethrax, i Alucard. Slaanesh wkroczył między nich, na środek sali i stanął na piedestale. Przed nim, na podstawce stała otwarta księga. Wszyscy natychmiast w niezmąconej do tej pory grobowej ciszy utworzyli przed księciem półokrąg.
- Ad Noctum – powiedział władca silnym głosem do zgromadzonych
- Ad Noctum – wampiry odpowiedziały chórem
- Moi Mroczni Bracia, gromadzimy się tu dziś z nie do końca znanego wszystkim powodu, pozwólcie mi go przedstawić, później rozpoczniemy dyskusję – wypowiedział się Slaanesh i spojrzał na księgę – wiecie dobrze co jest tu zapisane, w tym miejscu zawsze spoczywa księga, w której zapisywane są obecne losy naszej wspaniałej rodziny Familiae. W tym miejscu widzę zapiski o Nowym Porządku Świata i wojnie toczonej z nimi przez ostatnie laty. Dalej kartki są puste, ale spójrzmy w przeszłość – Slaanesh przerzucił kilkanaście stronnic w tył – posłuchajcie.
Slaanesh stał na środku sali otoczony przez swych Mrocznych Braci i zaczął cytować księgę.
”Dziś dzień z Familiae oderwane są dwie rodziny. Lasombra i Tzimisce, ci magowie wspólnymi siłami zgładzili swych przywódców i przełożonych, stali się anarchistami. Jako że mieli siłę, którą czerpali poprzednio z jedności naszej Wielkiej Rodziny, z łatwością znaleźli sobie poddanych wśród niektórych pariasów i niewiernych innych naszych rodzin. Ich głównym celem jest zjednoczenie się w szerzeniu diabolizmu. Uważają, iż przedpotopowi nadejdą żądni krwi swych młodszych Braci. Familiae uważa to za absurd, zbuntowali się przeciwko nam nazywając się Sabatnikami. Nasza Wielka Rodzina nie spocznie, póki wszyscy ci, którzy współpracują z Sabatem nie zostaną ostatecznie zgładzeni.”
Wzrok Slaanesha powrócił ze stronnic księgi i omiótł półkole wampirów.
- Sabat był kiedyś naszym największym wrogiem – oznajmił Slaanesh – dziś powrócił
Tharr zrobił krok do przodu, a Slaanesh skinął na niego głową.
- Jakże możesz mówić takie rzeczy, Slaaneshu? – zapytał Tharr – masz jakiekolwiek dowody na to, że Sabat istnieje do dziś?
Książę wskazał dłonią na Kerrigana, ten wystąpił z okręgu i począł mówić
- Tharrze, widziałem jednego z nich, właściwie jedną z nich, zaatakowała mnie gdy polowałem w mieście – odpowiedział Kerrigan
- Poza tym dochodzą słuchy, iż jeden lub dwa wampiry polowały w Midgaardzie – dorzucił Gerino – nie był to żaden z nas, pariasów jest niewiele, ukrywają się w znanych nam krainach, to też prawdopodobnie nie mogli być oni
- To tylko przypuszczenia – wyrzuciła Kalia – prawda Slaanesh?
- Ale ja widziałem! – przerwał Kerrigan
- Owszem, to są przypuszczenia – uspokoił Slaanesh - ale takich przypuszczeń nie należy lekceważyć
- Co zrobimy w związku z tym? – zapytał Valdrab
- Będziemy ostrożni, w miarę możliwości łapcie podejrzanych, ale uważajcie, Sabatnicy byli tuż z pod krwi najstarszych – ostrzegł Slaanesh – są silni
- Proponuję działanie w grupie – zaproponował Valdrab
- To jest dobry pomysł – rzekł Alucard
- Taak – zgodził się Khrell
- Ochotnicy zbiorą się na placu w Midgaardzie jutro o północy, wybijemy mniejsze lub większe resztki Sabatu – powiedział książę – będę czekał na informacje, jakieś pytania?
Nikt o nic już nie pytał, Slaanesh otworzył księgę z powrotem na ostatniej zapisanej stronnicy i wszyscy skierowali się do wyjścia.
- To lubię, krótko i zwięźle – powiedział Valdrab z uśmiechem na ustach
- Taa – wymamrotał idący obok niego Khrell

Ciąg dalszy nastąpi.
Khrell
 
Wiadomości: 474
Dołączył(a): Pt kwi 11, 2003 7:21 pm


Powrót do Opowiadania



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość

cron