"Srebrne Płomienie"

Opowiadania o historiach dziejących się w świecie Laca.

Moderatorzy: Thail, łowcy trolli

"Srebrne Płomienie"

Wiadomośćprzez Februs » N paź 17, 2004 7:45 pm

<b>SREBRNE PŁOMIENIE</B>


Midgaard – miasto religijne i bezpieczne dające mieszkańcom bezpieczeństwo, którego szczególnie potrzebowali, gdy wampiry i demony wykazywały dużą aktywność. W Leanderze, wielkiej domenie, miejscem, w którym znajduję się Midgaard było pełno lasów, jak i łąk, ścieżek oraz stworzeń, których niektórzy się lękali, inni stawiali im czoła. Midgaard pod wodzą znakomitego burmistrza, był w złotym wieku. Jednak była to zasługa wyłącznie burmistrza.
Na jednej z głównych ulic miasta mieszkał człowiek nazywający się Penterfin. Paladyn ten był prawym człowiekiem, dobrodusznym i pomocnym. Ale w jego duszy wisiało przekleństwo. Otóż to, był Vicetem. Ród Vicetów składający się z elfów i ludzi praktykował mroczne sztuki, od których dusze lojalnych członków rodziny stawały się mroczne. Praktykowali również inne mroczne rzeczy. Jednak ród ich składał się wyłącznie z stworzeń czystej krwi, królów, mrocznych książąt. Każdy Vicet posiadał wypalony znak na prawym ramieniu – czarną czaskę przebitą mieczem. Historia mówi, że człowieka, który stworzył ten mroczny ród wychowała smoczyca, jednak Viceci dementują te „plotki” uparcie wmawiając innym, że rodzina powstała przed założeniem Midgaardu, co jest bardzo wątpliwe. Ród Vicetów nienawidził wampirów, tępił je, mordował, torturował. Wrodzona wrogość rodziny do wampirów była spowodowana zwampirzeniem pewnej pary, która według przepowiedni miała zwiększyć potęgę rodu.
Penterfin został paladynem dzięki przypadkowi. Gdy miał niespełna dwa lata, mieszkał w ogromnym pałacu. Pałac, choć wielki, nie był wytrzymały. Pewnego słonecznego dnia, Penterfin leżał sobie w najlepsze w łóżku, gdy zza gór wyłonił się ogromny smok. Musiał być największym smokiem z żyjących w Leanderze, gdyż takich rozmiarów nie widzieli nawet najstarsi i najbardziej doświadczeni. Stwór wypuścił z pyska ogromną kulę ognia, która uderzyła w budowlę, podpalając ją. Smok odleciał, zostawiając za sobą płonący pałac. Wszyscy zamieszkali w pałacu, umarli, prócz Penterfina. Jakaś nieznana siła wystrzeliła go w powietrze i miękko ułożyła na trawie. Przechadzający się tamtędy kapłan zobaczył bezwładne dziecko, wziął je na ramiona i zaniósł do klasztoru.
Ostatnio edytowano Wt lut 22, 2005 7:28 pm przez Februs, łącznie edytowano 1 raz
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Februs » Pt paź 22, 2004 3:28 pm

Pewnego dnia była burza. Ogromna. Błyskały pioruny, lał deszcz. W taką pogodę Penterfin wyszedł na przechadzkę. Jego uwielbienie do piorunów odziedziczył po rodzie Vicetów. Interesowali się bowiem oni piorunami i mówią że każdy z nich potrafi wywołać piorun w ciągu sekundy.
Tak więc Penterfin szedł słuchając tych fascynujących grzmotów i obserwując błyski a jego ubranie zmokło do suchej nitki. Postanowił wejść do karczmy i się ogrzać. Tak więc otworzył drzwi i wszedł. Natychmiast poczuł zmianę temperatury; było ciepło. Usiadł przy pustym stoliku. Wszystkie inne były zajęte. Jego żołądek poczuł brak kolacji, więc Penterfin mając parę monet przy sobie kupił sobie pęto kiełbasy i kawał chleba a do po picia nektar jabłkowy. Zaczął jeść. Usłyszał skrzypienie drzwi i zobaczył na progu człowieka ubranego w niebieską mokrą szatę. Jego twarz wyglądała dziwnie znajomo. Nieznany rozejrzał się i usiadł przy stoliku Penterfina. Penterfin teraz mógł się mu dokładnie przyjrzeć. I nagle...
- Penterfin?
- Githefloy?
- Tak
- Tak
Penterfin uśmiechnął się. Githefloy był jego przyjacielem ze świątyni.
- Mieszkasz w tych terenach? - zapytał po chwili Githefloy.
- Tak... a ty?
- Ja obecnie podróżuję po świecie - rzekł Githefloy - eee... słuchaj, nie mam pieniędzy, więc mógłbyś mi pożyczyć?
- Oczywiście - powiedział Penterfin dając Githefloyowi garść złotych monet.
- Dzięki - powiedział Githefloy
- Gdzie już byłeś? - zapytał Penterfin
- W Shire, Valisandri, Drimith...
I długo tak jeszcze wymieniał. Nagle Penterfin powiedział:
- Jak chcesz to możesz u mnie przenocować
- No chciałbym... a zmieniając temat to drogie tutaj jest jedzenie?
- Tanie... jak jesteś głodny to kup sobie na przykład bułkę - najesz się
Więc Githefloy kupił sobie posiłek. Kiedy zjadł Penterfin ponownie zaczął rozmowę:
- Może pójdziemy do mnie?
- Chętnie...
Więc wyszli i szli ciemną ulicą. Było już bardzo późno. W końcu dotarli do domu. Penterfin wyjął z kieszeni klucz i odkluczył drzwi. Weszli do środka Githefloya przeraziła ciemność ale gdy Penterfin zapalił świece to już się uspokoił. Wciąż było jednak zimno, ale przestało gdy Penterfin pstryknięciem ogień zapalił w kominku.
Nagle cały midgaard wypełnił przeraźliwy, wysoki i złowrogi krzyk...
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Februs » Pt paź 22, 2004 8:46 pm

Penterfin błyskawicznie spojrzał na okno. Całkowicie ciemną ulicę rozjaśniły płomienie... nie ogniste... nie czerwone... lecz srebrne. Czyste o barwie kryształu poruszały się. Nagle to bezkształtne srebrne ognisko uformowało się w kształt człowieka a potem... zmieniło się w człowieka wysokiego na 180 cm, szczupłego z pokaźnym pancerzem. Jego oczy miały odcień koloru czerwonego. I nagle uczynił rzecz której się wszyscy lękali - wyjął miecz - ogromny obłożony rubinami z niewiarygodnie ostrym, czystym i błyszczącym ostrzem. Jego przerażające oczy wychwyciły w ciemnościach mężczyzne osłupiałego ze strachu. I zrobił to czego Penterfin się spodziewał - rzucił się na bezbronnego i potężnym cięciem miecza ze świstem przeciął go na pół. Z ciała nieszczęśnika wypłynęło dużo litrów krwi i flaki. Ten bestalski człowiek nie zwrócił na to uwagi.
- To wampir? - spytał się Githefloy gapiąc się w okno
- Raczej nie... to chyba żywiołak...
Githefloy wzdrygnął się. Penterfin przypasał sobię pochwę do pasa, założył zbroję, hełm i inne elementy pancerza. Githefloy widząc to spytał:
- Gdzie idziesz? Chyba nie powiesz mi że na tą bestię?
- Idę. To należy do honoru paladyna. Nie słyszałeś słów Ojca? "Gdy pojawi się śmiertelne zło niszczące wszelkie życia powinniście ruszyć na niego z mieczem w ręku"
- Pomogę ci! - krzyknął z zapałem Githefloy
- Więc chodźmy w imię bogów! Niech Bogowie nas strzegą! - krzyknął Penterfin otwierając drzwi i wychodząc na ulicę. I nagle zauważył bestię. Z bojowym okrzykiem ruszył na przeciwnika. Skoczył na niego a ten się schylił. Pentefin przeskoczył bestię i cięciem uderzył ją w głowę, a Githefloy nie miał takiego szczęścia - miał pecha. Śmiertelnego pecha - bestia nabiła go na miecz i brutalnie go kroiła. Gdy został z niego tylko strzęp, bestia zbliżyła się do Penterfina. Ten osłupiał w przerażeniu. Potwór uniósł miecz mówiąc słowa:
- Hindelo siemiene ven
I szybko zniżył cios chcąc zadać śmiertelne uderzenie...
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Februs » So paź 23, 2004 6:12 pm

Ból... cierpienie... potworny ból
Żywiołakowi nie udało się zabić Penterfina, ale tylko go zranić. W chwili gdy miecz był milimetr od głowy Penterfin z nikąd wyrosły przed nimi srebrne płomienie a wtedy żywiołak wyszeptał parę słów i z ręki wystrzelił mu promień który trafił Penterfina. Po tym zdarzeniu wróg penterfina czmychnął przybierając formę wygasających płomieni i zostawił po sobie tylko obłoczek dymu. Penterfin leżał bezwładnie na ziemi - musiało go ugodzić jakieś mocne zaklęcie. Leżał bez świadomości parę godzin dopóki nie znalazł go tam pewien dobroduszny uzdrowiciel który natychmiast zawlekł odrętwiałe ciało Penterfina do świątyni i położył na łóżku.
- A temu co się stało? - odezwał się jakiś niski głos
- Najprawdobonie uderzyło go jakieś mroczne zaklęcie - odpowiedział jaki młody głos.
Penterfin otworzył oczy. Ujrzał siędzącego na krześle przy jego łóżku młodego uzdrowiciela ubranego w białą szatę i tegięgo opancerzonego mężczyznę - najpewniej strażnika. Po chwili milczenia strażnik powiedział:
- Powiadomiłeś uzdrowiciela od skutków zaklęć, Revusie?
- Nie. Posiedzę tu chwilę przy nim i pójdę po niego
Penterfin natychmiast zamknął oczy; nadal czuł ból i nie miał sił by wstać.
Po chwili dębowe drzwi szpitalu otworzyły się - stanął w nich człowiek nieco starszy od Revusa ale ubrany tak samo jak on. Podszedł szybko do nich i spojrzał na łóżko na którym leżał Penterfin.
- Kolejny pacjent? Znalazłeś go Revusie? - spytał
- Tak, Syriuszu. Gdy go znalazłem leżał nieprzytomny na ziemi
- I już wiesz co mu się stało? - zapytał Syriusz
- Tak. Musiał zostać ugodzony zaklęciem
- Skoro tak to mogę zawiadomić teraz uzdrowiciela skutków zaklęć
I zacisnął powieki skupiając się. Jasne było że używa telepatii. Był w takim stanie około 5 minut i nagle przestał.
- Vilbea mówi że za 10 minut będzie ponieważ dostała dużo wezwań - powiedział Syriusz siadając na krzesło - A ja nic nie mam do roboty więc usiąde tu z wami na chwilę
- Cóż... musimy poczekać... - powiedział Revus
Penterfina ogarnęła fala zdziwienia gdy dowiedział się że kobieta będzie go leczyć. Nigdy nie był kobieciarzem ale i nie wstydził się obecności kobiet. "Cóż... różne rzeczy się zdarzają" pomyślał i zasnął.

***

W Shire był straszny ruch. To spokojne miasteczko zamieniło się na jeden dzień w głośne burzliwe rykowisko. A to dlatego że miało się odbyć wielkie przedstawienie. Z różnych krain ściągały do Shire różne istoty takie jak trolle, elfy, ciemne elfy... i wiele wiele więcej. Sprzedawcy alkoholu mieli radoche - gardłogrzmot i zwykłe piwo sprzedawały się jak świeże bułeczki. Były opowiadane plotki, była wesoła atmosfera i chciało się śmiać z radości. Z Midgaardu przybyli wszyscy czarodzieje - tylko stary Cog został ponieważ ujrzał wizję straszliwych nieszczęść. Inni czarodzieje ogłosili go wapniakiem i uznali że ma pietra. Gdy zapadł wieczór przedstawienie się zaczęło i zapanowałą cisza. Nikt nie widział jak ze srebrnych płomieni uformował się człowiek, wyciągnął miecz i wszedł do namiotu w którym było przedstawienie...
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Februs » So paź 23, 2004 9:30 pm

Żywiołak ten był Vicetem - dało się to wyczytać ze znaku wypalonego na jego skórze. Na imię mu był Hoss i był pra - wujem Penterfina od strony ojca. Penterfin posiadał znak jaki posiadał każdy Vicet - czaszkę przebitą ciemnym mieczem; Penterfin uważał go za przekleństwo tak jak jego własne imię które oznaczało w języku ludzkim już dawno zapomnianym pentergram, mroczny, zły. Hoss chciał zabić paladyna za zdradę swojej rodziny, i chronienie dobra.
Vicet szedł dróżką w namiocie. Na wszelki wypadek rzucił na siebie niewidkę. Gdy doszedł do małego otworu który prowadził na widownie ujrzał dwóch strażników. Wyjął dwa zatrute noże i rzucił je bezgłośnie w strażników. Trafił idealnie - dwa sztylety wbiły się w czoła strażników. Obaj osunęli się na podłogę we krwi. Hoss dla ostrożności spopielił ciała o prochy zdumchnął po czym udał się na trybuny. Przeszedł ze 10 metrów gdy ujrzał to czego szukał - schody prowadzące do grających aktorów. Był niewidzialny więc nikt nie widział jak skrada się obok aktora który wykonywał interpretację machania mieczem. Omal nie ciachnął Viceta który ze zgrabnością złodzieja unikał ciosów - no ale w końcu był złodziejem. Postanowił uderzyć aktora w plecy jednak jego grad ciosów uniemożliwił mu to. W końcu zadecydował żeby się nie cackać, wyjął długi sztylet i szybkim ciosem obciął człowiekowi głowę. Aktor osunął się na kolana tryskając krwią. Wtedy wybuchła panika. Mężczyźni wyjmowali sztylety lub naprężali mięśnie, kobiety wrzeszczały, szlochały lub wołały o pomoc. Hoss podciął gardła pozostałym aktorom po czym z ubraniem ubarwionym krwią wskoczył na widownię ciąć i tnąc widzów. Nagle ku jemu przerażeniu poczuł ogromny ból w okolicach pośladka i chwilę potem poczuł że leci w powietrzu. Wylądował na głównym fundamencie namiotu niszcząc go. Wiedząc co się zaraz stanie uciekł zostawiając walący się namiot. Pozostawiał za sobą krople krwi.
- To był tylko trening - powiedział mściwie z błyskiem w jego czerwonych oczach.

***

Była noc. Penterfin obudził się nagle spocony ze świadomością że stało się coś złego. Zastanawiał się co się mogło stać lecz nie uzyskał rezultatu. Jednak jednego był pewien - to coś związanego z Hossem. Usiadł na łóżku. Chwycił za miecz, założył hełm i chciał już właśnie wyjść gdy usłyszał za sobą niski głos:
- Nie radzę ci wychodzić na zewnątrz w noc śmierci - powiedział jakiś starzec ubrany jak uzdrowiciel. Miał długą szarą brodę, zmarsczoną twarz a w jego oczach płonęły srebrne błyski
- Wracaj do łózka i śpij - powiedział starzec hipnotycznym tonem; paladynowi wydało się że tak ma być. Obrócił się na pięcie i poszedł w stronę łóżka gdy nagle wyrwał się z hipnozy. Spojrzał na starca a ten poważnie się przestraszył. Bał się że Penterfin rzuci się na niego z mieczem a nie wyglądał na specjalnie mocnego w walce wręcz. Paladyn ujrzał w jego oczach srebrne błyski. Chwycił miecz i pomachał nim ostrzegawczo dając starcowi do zrozumienia żeby opuścił to miejsce. Staruszek jednak nie ruszył się z miejsca.
- Do diabła lepiej stąd odejdź - ostrzegł Penterfin
- Nie. Nie wygonisz mnie! - odpowiedział głośno starzec a jego głoś potoczył się echem po kamiennych ścianach.
- Sam tego chciałeś! - krzyknął paladyn i z bojowym okrzykiem ruszył do ataku. Jednak cięciem sciął tylko powietrze - staruszem ulotnił się we właściwym momencie. Opuszczając miecz Penterfin usłyszał skrzypienie małych drzwiczek i ujrzał uzdrowiciela zbawionego jego krzykiem.
- Mój Boże! Wracaj do łóżka! - powiedział drgającym głosem uzdrowiciel i wepchnął Penterfina na łóżko po czym wrócił do pokoiku. Po chwili w drzwiach stanął pewien młodzieniec. Spojrzał na paladyna z zatroskaną miną, przysunął sobie krzesło i usiadł. "Niech to szlag. Teraz nie mogę uciec!" pomyślał Penterfin. Złościł się tak przez kwadrans aż w końcu zasnął.
Następnego dnia na ulicach szerzyły się wiadomości o seryjnym mordzie w Shire. Niektórzy w to nie wierzyli ale uwierzyli gdy zobaczyli wozy pełne ofiar Hossa. Pół dnia odbywały się pogrzeby, w mieście umarła ćwiartka ludności jednak szczęście że większość to bezrobotni i niepotrzebni. Ważniejszym udało się uciec jednak i tak większość widzów umarła. Świeciło słońce, było ciepło jednak nikogo to nie cieszyło, a praktycznie przeszkadzało bo przy dźwiganiu ciał, ludzie szybciej się męczyli. Penterfin przechodząc obok zachodniej bramy zauważył srebrne płomienie zmierzające szybko na zachód. Paladyn nie zastanawiając się ruszył za nimi wyjmując miecz...
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Februs » N paź 24, 2004 12:50 pm

Penterfin biegł przez łąki i lasy nie oglądając się za siebie wypatrując swoimi bystrymi oczami srebrnych płomieni. Przebiegł w pocie czoła z 500 metrów i zgubił płomienie z oczu.
- Niech to szlag - zaklął opierając się o drzewo ale problem w tym że o drzewo był już ktoś oparty. Odepchnął Penterfina kopniakiem mówiąc gniewnie:
- Śmieciu uważaj o co się opierasz!
- Przepraszam - powiedział paladyn po czym spojrzał na mężczyzne; był ubrany na czarno, na jego ramiona opadały długie czarne włosy, z podbródka zwisała kozia bródka. Miał bladą twarz i zielone wyraziste oczy. Było widać że szuka zaczepki po jego groźnym wyrazie twarzy i widocznej czepialsko wyglądającej białej pochwie w której spoczywał miecz - jasne było że to typowy zabójca. Penterfin skrzywił lekko twarz i pomyślał "amator".
- No co się tak krzywisz?! Może ci wyprostować gębe?! A może przekręcić ci cały łeb na drugą stronę!? - krzyknął zabójca rzucając się na paladyna. Jego cios mieczem był powolny i Penterfin odskoczył przed nim wyjmując miecz. Paladyn przyjął pozycję do obrony i chwilę potem agresywek ruszył na niego. Penterfin sparował jego słabe cięcie i szybkim i mocnym machnięciem miecza rozbroił go. Zabójca nie ruszony wyjął sztylet i drasnął paladyna. Ten się w końcu zdenerwował i ruszył do ataku. Szybkim atakiem na korpus zranił nie na żarty przeciwnika, lecz ten nie dał sie zabić i uciekł. "Nie będe go gonił" pomyślał Penterfin. Ale zobaczył czającego się w ciemnościach wilka. Cofnął się o krok jednak wilk nie zwracał na niego uwagi. Wpatrywał się przez chwilę w niedoszłego zabójcę i po chwili wyskoczył zza ukrycia błyskawicznie przewracając krwiawiącego agresora. Rozszarpał go bez litości. Ubabrany w krwi wilk zaczął zmierzać ku Penterfinowi. Paladyn się przestraszył - ten wilk był wilkiem Otirbowym* czyli bardzo silną i groźną bestią. Nie jeden bohater padł martwy u jego łap w kałuży czerwonej krwi. Wilk zbliżał się i już prężył się do skoku gdy nagle rozległ się głos:
- Fenvusie!
"Fenvus" to było chyba imię wilka bo odwrócił się i poszedł niczym potulny baranek w stronę pewnego maga. Tym magiem był... Cog! Penterfin odetchnął z ulgą.
- Co cię sprowadza w te strony? - spytał Cog basowym głosem
- Eeee... nic... - odpowiedział paladyn. Mag spojrzał na niego znacząco.
- Fenvus to mój wilk. Jest groźny, ale pożyteczny w potyczkach fizycznych - powiedział Cog. Po chwili zauważył zwłoki i zapytał:
- Co to za strzępy?
- Eee... no wie pan, zabójca mnie zaatakował i uciekł a pański wilk rzucił się na niego i rozszarpał - odpowiedział Penterfin.
- Rozumiem - odpowiedział Cog
Paladyn uznał że lepiej już wracać do miasta. Obrócił się na pięcie i szybkim krokiem ruszył do zachodniej bramy.

***

Hoss z dwoma towarzyszami przemykali przez Midgaard. Wszyscy byli rzecz jasna Vicetami. Zatrzymali się na chwilę w ciemnym zakątku.
- Hossie powiedz raz jeszcze - gdzie idziemy i po co? - zapytał najniższy z nich
- Idziemy do ratuszu zabić burmistrza! - syknął ze złością
- A co nam to da?
- Skoro mamy zrujnować Midgaard to najlepiej zabić burmistrza, no! - powiedział ze złością złodziej
- No a po co zrobiłeś masakrę w Shire? - powiedział ze złością Vicet
- Bo tam było dużo ludności z Midgaardu, a działałem tam bo nie mogę przecież wyjść na ulicę i maskarować wszystkich którzy wejdą mi pod nogi! Anthymonie masz bardzo niski poziom inteligencji! - powiedział głośno Hoss
- Nie wrzeszcz tak - powiedział ten Vicet który dotąd się nie odzywał - Myślę że trzeba rozpocząć akcję - dodał.
- Czekajcie - syknął Hoss - rzucę na was niewidkę - dodał po czym wyszeptał parę słów i jego towarzysze pogrążyli się w nicości. Cała trójka wyszła na ulicę.
- Tam - powiedział złodziej wskazując palcem na północ. Szli tak ukryci przez pelerynę mroku aż zobaczyli duży budynek zbudowany z czerwonej cegły z pięknym dachem z którego wystawała wieża a na jej szycie przymocowany był ogromny zegar który właśnie wskazywał godzinę 13.
- To tutaj - szepnął Hoss do towarzyszy. Wielkie sosnowe drzwi ratusza były lekko uchylone. Złodziej zbliżył się do drzwi i popchnął je lekko inscenizując powiew wiatru. Wszedł do środką z resztą towarzyszy. Wnętrze ratusza było piękne - ściany były z marmuru, podłoga była z pięknych płytek a na ścianach wisiały przeróżne cenne malowidła. "Piękna chata. Szkoda że będe musiał ją rozwalić" pomyślał Hoss. I zobaczył to czego się spodziewał - rządek strażników ciężko uzbrojonych i dobrze wytrenowanych.
- Zajmijcie się tymi tu - powiedział złodziej wskazując na strażników. Jego pomocnicy rzucili się na straż a on sam pobiegł schodami do biura burmistrza. Nie zauważył nawet jak stał się niewidzialny. Kopem wyważył drzwi. Zobaczył burmistrza i... Penterfina! Hoss rzucił się na burmistrza wbijając mu miecz w głowę. Władca miasta opadł na biurko trsykając krwią. Złodziej nie próżnował - wyjął z cichym plaskiem miecz i ciachnął Penterfina jednak ten zrobił unik wyjmując własny miecz. Hoss już wziął zamach na kolejny cios ale nagle rzucił się na niego wilk - był to Fenvus! Hoss przewrócił się na biurko odrzucając zwłoki burmistrza na ścianę. Nagle do pokoju wszedł... Cog! Miał groźny wyraz twarzy a koniec jego laski płonął czerwonym ogniem. Mag wystrzelił w kierunku złodzieja ognistą kulę jednak ten zareagował szybko i zamienił się w kruka po czym wyleciał przez okno. Cog opuścił laskę.
- Nic ci nie jest? - zapytał Mag
- Nic - odpowiedział Penterfin
- Już niedługo całe miasto dowie się o niespodziewanej śmierci burmistrza... - powiedział Cog
Penterfin nic nie odpowiedział.
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Februs » Cz paź 28, 2004 9:10 am

Rozdział 2: Wielki Dar
W karczmie Midgaardzkiej siedział ukryty pod ciemnym płaszczem Arendil. Siedział mrucząc do siebie słowa tego typu: spóźna się... niech będzie szybciej... Było jasne że na kogoś czeka. Z nudy wyjął swój długi i smukły sztylet który był tak samo ciemny jak szata wampira. Arendil pogładził go czule palcem po czym schował broń. Minęło 20 minut.
- Kurwa - zaklął Arendil - Gdzie on jest?
W chwili gdy to wypowiedział zmaterializowała się przy nim jakaś wysoka smukła postać. Była elfem.
- O kurwa mać, Gimonie mówiłem żebyś wszedł drzwiami! - prawie krzyknął wampir, obnażając swe długie białe kły.
- Nie wydzieraj się wampirze bo nie dam ci Daru
Ręka Arendila przez chwilę myszkowała przy sztylecie.
- Więc kiedy zaczynamy proces? - spytał wampir.
- Najlepiej teraz - powiedział Gimon wskazując na drzwi. Razem z Arendilem wyszedł z karczmy.
- Znasz jakieś dobre miejsce do procesu? - zapytał elf
- Tak. Chodź za mną - powiedział Arendil mknąc na północ. Podążali długo aż doszli do wielkiej jaskini. Weszli do niej.
- Zaczynamy? - spytał wampir.
- Tak. Przygotuj się
Arendil nerwowo napiął mięśnie, a Gimon wykonał serię dziwnych ruchów rąk.
- Gotów? - spytał elf
- Tak
Gimon wypowiedział jakieś słowa przymominające elfią mowę po czym ręce zamieniły mu się we dwie świetliste smugi którymi powoli poruszał wypowiadając te same słowa. Nagle dwie złote smugi zmieniły kolor na krwisto czerwony i ruszyły w kierunku Arendila oplatając go. Wampir krzyknął z bólu. Mięśnie zaczęły mu się powiększać, pazury na palcach rosnąć, a śnieżnobiałe kły zwiększać się. Z nosa i usr zaczęła się mu sączyć krew... Krzyczał... upadł na kolana na własną krew... wytrzeszczał oczy które nabierały czarnego odcienia... aż nagle wszystko się skończyło. Wstał. Gimon wskazał na małe jeziorko w którym Arendil ujrzał nowego siebie. Na palcach miał 30 centymetrowe pazury, jego kły sięgały do podbródka, ręce miał bardzo umięśnione, nogi elastyczne i bardzo szybkie, a oczy całkowicie czarne. Jego skóra miała odcień lekko czerwony. Przybliżył do oczu swoje pazury i spojrzał na nie uśmiechając się. Bez zapowiedzi rzucił na elfa wbijając mu kły w szyję... poczuł smak świeżej krwi...[/b]
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Februs » Pt paź 29, 2004 9:59 pm

Arendil mknął przez zbawczą ciemność. Jego nowe długie i silne nogi pozwalały się mu poruszać z dużą szybkością. Zmierzał do twierdzy najsilniejszej rodziny wampirów na świecie o nazwie "Onha micurel penter" co znaczy "Mroczy księżyc" - rodzina ta istniała w starożytności i budziła zgrozę zabijając tysiące niewinnych istot. Została niby zniszczona przekleństwem Ulryka jednak odrodziła się po 12 latach o fazie "otius" czyli północ. Władca rodziny był wielkią i potężną niezniszczalną mocą. Wiele razy myślano że został zabity jednak on był taką potęgą że zabicie go graniczyło z cudem. Miał wiele imion ale znany był jako Coqunis czyli potęga. Arendil zamienił się w dużego, czarnego nietoperza nie zważając na niebezpieczeństwo które czychało na niego w ukryciu.
- Teraz go trafię - mruczał Hoss pod nosem mierząc wzrokiem wampira szybującego w powietrzu. Arendil nie wyczuł zagrożenia i szybował nad placem targowym wypatrując jakiegoś smaczniejszego kąska. I w końcu ujrzał Viceta i zaczął lecieć ku ziemi. Hoss zorientowawszy się że przeciwnik go zauważył wypuścił z rąk kulę ognia. Czar był wypowiedziany w pośpiechu i nie dał oczekiwanego rezultatu - kula zgasła przed doleceniem do przeciwnika! Arendil szybko wrócił do swojej postaci rzucając się z furią tygrysa na przeciwnika. Cięcie wampira zostało bez trudu sparowane - wampir zorientował się że jego przeciwnik nie jest łatwy do pokonania. Hoss unikał zgrabnie ciosów Arendila jednak ciosy wampira były szybkie i Vicet nie mógł zaatakować bez poniesienia obrażeń. W końcu zdecydował się na atak. Zrobił krok w lewo próbując uderzyć przeciwnika w biodro i skaleczył go lekko czując ukłucie na pośladku - odskoczył błyskawicznie. Walka wstrzymała się na chwilę - jej uczestnicy chwilowo patrzyli sobie w oczy po czym znowu ruszyli do boju z wielką efektywnością ataków i czarów. Jednym słowem starcie dwóch gigantów. Ich ataki doszły do takiej szybkości że jakby ktoś obserwował walkę to by nic mnie zauważył po prostu dwie ruszające się świetliste smugi. Dwaj przeciwnicy zaczęli się po chwili męczyć i walka znów nabrała powolnego tempa. Nagle Hoss uderzył ostrym mieczem Arendila w twarz - wydłubał mu jedno oko, rozerwał czoło i zmasakrował nos. Wampir wystraszony uciekł w pośpiechu pozostawiając za sobą krew.
- To za Gimona! - krzyknął za nim Vicet - Za potężnego Vicetwskiego maga!!!
A po chwili mruknął do siebie
- Kurwa, mogłem go w sidła schwycić

Z Midgaardu imigrowała ludność, było dużo kradzieży i rozboju na ulicach, gnieniegdzie można było ujrzeć martwe ciała, jednym słowem miasto pogrążało się w ruinie. Penterfin patrzył z bólem na miasto kiedyś tętniące życiem a teraz pogrążone w ruinie. Łza skapnęła mu na szatę. Postanowił opuścić to miejsce i przeprowadzić się gdzie indziej. Ruszył do swojego domu aby się spakować. Zabrał to co potrzebne, załadował na wózek i wyszedł z domu. Rozejrzał się naokoło - zobaczył grupkę ludzi przy wielkim wozie który ciągnął młody, silny ogier. Doszedł do wniosku że to grupka ludzi która imigruje z miasta. Podszedł do nich i spytał człowieka który był na wozie:
- Imigrujecie z miasta?
- Tak - odpowiedział człowiek - Jak chcesz to możesz się do nas przyłączyć. Chcemy dużo ludzi.
- Chętnie - odpowiedział z wdzięcznością paladyn rzucając swoje bagaże na duży wóz
- Tak właściwie kim jesteś? - spytał człowiek siedzący na wozie
- Penterfin, paladyn, a ty?
- Dux, rolnik
Paladyn rozjerzał się wśród pozostałych po czym spytał Duxa:
- Dokąd właściwie zmierzamy?
- Do odległego miasta o nazwie Opuno. Jest daleko więc mam nadzieję że masz zapasy żywności - odpowiedział rolnik
Penterfin pokiwał głową i znowu zadał pytanie:
- Czy w drodze do Opuno jest niebezpiecznie?
- Grasuje tam wampir ale chyba nam dużo nie zrobi gdy on jest z nami - powiedział Dux wskazując głową na wysokiego człowieka w zbroi - No więc chyba trzeba ruszać! Wskakiwać na wóż! - krzyknął Dux. Paladyn pośpiesznie wszedł na wóz siadając na poduszce. Gdy Dux upewnił się że wszyscy są powiedział koniu "wio" i wóz ruszył pozostawiając za sobą zniszczony Midgaard...
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Februs » So paź 30, 2004 2:47 pm

Penterfin siedząc na wozie nudził się strasznie więc sięgnął do swojej torby i wyjął książkę "Baśnie o Arthosu" po czym zaczął czytać. Człowiek w zbroi miał coraz to kwaśniejszy wyraz twarzy - paladyn wyczytał z jego miny że czuję niebezpieczeństwo. Penterfina szturchnął jakiś człowiek okryty ciemnozielonym płaszczem.
- Ciekaw jestem czy długo będziemy jeszcze jechać...
- Nie wiem - odpowiedział paladyn - Kim jesteś?
- Bitley, ale znajomi mówią na mnie bucuch - odpowiedział
- Ja jestem Penterfin
I zaczęli dyskutować o książce "Baśnie o Arthosu". Powoli się ściemniało.
Arendil był około kilometr od nich już całkowicie zdrowy. Był w ukryciu wypatrując jakiejś żywej istoty. Hoss zmierzał w jego kierunku wyraźnie wściekły i żądny mordu. Tymczasem imigranci beztrosko zbliżali się do Arendila. Wampir już ich widział oddalonych od niego o około 300 metrów. Postanowił nie marnować czasu pomknął w kierunku wozu.
- Ktoś się zbliża... - powiedział Bitley
- Uważajcie! To wampir! - krzyknął opancerzony człowiek
Arendil był już 5 metrów od wozu i skoczył w jego kierunku lecz gdy wampir był w locie to Hoss po wyjściu z portalu rzucił się na niego odrzucając go na bok. Pasażerowie wozu natychmiast z nego zeskoczyli wyjmując oręż. Gdy zobaczyli jaką moc posiadają przeciwnicy uciekli w popłochu. Vicet znowu zatriumfował - niewiarygodnie silnym uderzenim zmasakrował klatę piersiową przeciwnika a ten zemdlał. Złodziej wypowiedział kilka słów i przed nim utworzyło się ognisko srebrzystych płomieni. Wrzucił do nich nieprzytomne ciało Arendila, schwytał Penterfina i kopniakiem wepchnął go tam po czym sam wszedł w płomienie. Paladyn poczuł jak całe ciało wiruję mu z zawrotną prędkością a potem że idzie korytarzem iście królewskiem. Hoss otworzył grube stalowe drzwi. Penterfin nic w nich nie zobaczył bo było tam bardzo ciemno. Vicet wrzucił tam Arendila i zamknął drzwi po czym dalej szedł korytarzem prowadząc paladyna. Wreszcze doszli do końca korytarza w którym były wielkie dębowe drzwi. Hoss otworzył je. Znaleźli się w ogromnej sali - nie ulegało wątpliwości że jest salą tronową. Na wielkim złotym tronie siedziała jakaś postać cała okryta czarnym płaszczem. Złodziej składając ukłon powiedział:
- O pani największa, udało mi się schwytać Przepowiednię...
- Milcz - rozległ się kobiecy głos z pod kaptura - Penterfinie... jesteś naszą chwałą... wybranym z pięciu... ostatnim z pięciu wybranych, jesteś potęgą i dowodem naszej chwały... a ja jestem twoją matką...
Paladyn nic nie odpowiedział; miał tylko jedną myśl "to jakiś żart" jednak miał małe przeczucie że znalazł się przy rodzinie. Jednak czuł tu przekleństwo. Zło. Po prostu zło.
- Widzę że jesteś dobry... ale zaraz to zmienię - ciągneła kobieta. Wystrzeliła w kierunku paladyna czarną smugę. Penterfin wyczuwając przekleństwo uskoczył a smuga nasączyła złem jedynie podłogę.
- Nie? Nie chcesz potęgi? Nie chcesz ogormnej władzy?
Złodziej poruszył się niespokojnie. Niespodziewanie do pomieszczenia wpadli towarzysze podrózy Penterfina. Rzucili się na Hossa otaczając go pozwalając paladynowi na swobodną ucieczkę. Paladyn stworzył portal.
- Za mną! - krzyknął do pozostałych wskakując do portalu. Wszyscy kolejno upadali na ziemię przy wozie. Gdy Penterfin upewnił się o obecności wszystkich, zamknął portal. Gdy myśleli że to już koniec, zza wozu wyskoczyła banda nieuzbrojonych goblinów. Szybko rzucili się na nie tnąc bez litości. Pozabijali wszystkie oprócz dowódcy. A dowódcą był... człowiek! Odrzucił czarami parę ludzi. Nikt się do niego nie zbliżał i pomyślał że może spokojnie dobić rannych jego czarami. Schylił się by dobić nieprzytomnego gdy nagle rzucił się na niego paladyn wbijając w kręgosłup długi nóż. Dowódca nie zdążył nawet wrzasnąć i padł martwy na ziemię. Imigranci pozabierali łup z martwych ciał po czym weszli na wóz.
- To nie był łatwy dzień... - powiedział paladyn.
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Februs » So lis 13, 2004 5:15 pm

W ruinach Midgaardu szerzyło się zło. Ukrywało się tam parę wampirów i innych złych stworzeń. Zniszczone budynki dawały im dobre schronienie, ponieważ nikt tam nie zaglądał. Pod gruzami rozwijały się wszelakie świństwa, czyli wije, larwy olbrzymich owadów, można było spotkać szczura i wielkiego żuka - jednym słowem życie kanałowe. Wieść o zniszczonym Midgaardzie rozległa się w całym Leandrze lotem ptaka. Na gruzach sterczały zgniłe ciała zabitych, które stanowiły pożywienie dla plugastwa, które rosło z każdym dniem.
Wóz imigrantów jechał przez drogę prowadzącą przez bezkresne pole. Słońce grzało, konie zalewały się potem a jeziora lub rzeki nie było widać.
- Do diabła, zupełnie jak na pustyni - rzekł bucuch ze złością a inni przyznali mu rację cichymi pomrukami. Droga ciągnęła się niczym w nieskończoność. Wreszcie jeden koń zmęczył się i przerwał chód.
- A niech to szlag - zaklął cicho Dux. Wyjął duży bukłak i wlał resztkę wody do pyska konia, po czym krzyknął "Wio!" i ruszyli jednak tak samo powolnie jak wtedy.
- Hej! Widzę coś! - zawołał Penterfin
- To miasto!!! Jesteśmy uratowani!!! - krzyknął jeden z ludzi
- A w dodatku w pobliżu jest rzeka! - ucieszył się paladyn
Po paru minutach znaleźli się przy bramie miasta, na której wyryte były litery "Vinicon alea moudon!" co znaczyły "Vinicon wita przybyszy!". Obok muru stał strażnik oparty srebrną halabardę.
- Imigranci z Midgaardu? - spytał stróż
- Tak - odpowiedział bucuch
- Hmmm... chcecie zamieszkać w Vinicon?
- Nie, zmierzamy do Opuno
Strażnik zrobił dziwną minę
- Nie ma już Opuno. Jest Opuno Vampirico. Rok temu była tam duża wampirza aktywność a teraz wampiry opanowały to miasto. Nie polecam go...
Bitley wytrzeszczył oczy.
- To niemożliwe... - powiedział cicho
- Mighihontus jest w niewoli - rzekł stróż
- Aha - odpowiedział Bitley nieco uspokojony
- Może wejdziemy do miasta? - spytał Penterfin
- Oh! Zapomniałem! Dobrze, proszę otworzyć bramę - powiedział bucuch
Człowiek podszedł do bramy bez słowa i otworzył ją, gestem zapraszając, aby wjechać. Miasto było ładne - budynki w dobrym stanie, piękne drogi a naokoło poza murami było dużo drzew, co dawało dobre wrażenie.
- Jaka głupia nazwa... Opuno Vampirico... – mruczał pod nosem Bitley
- To pewnie wzięte od Fernito Demonico, lecz demonów tam nie ma – powiedział paladyn
Zatrzymali się przy dużym drewnianym słupie.
- Agg, idź sprawdzić ile kosztuje tu mieszkanie
Człowiek niechętnie wyszedł z wozu zmierzając w kierunku dużej budowli. Wszedł do niej. Był w niej parę minut aż w końcu wyszedł i wlazł na wóz.
- Zwykłe mieszkanie kosztuje 30000 za dzień...
- 30000 monet za dzień!? Już wolę przespać się na wozie!!! Zresztą, co my tu robimy... Agg, masz tu parę monet i kup zapasy żywności
Agg wyszedł mrucząc pod nosem słowa „zawsze ja...”. Wrócił na wóz z dwoma dużymi torbami jedzenia.
- Co tam kupiłeś? – spytał Dux
- Suchary, chleb, mięso, jajka...
- Dobra, dobra, ważne, że coś jest, musimy w końcu wyjechać – rzekł Dux – Powiem ci w drodze – dodał widząc minę Penterfina. Więc jechali w kierunku, Opuno Vampirico.
- Czemu tam jedziemy skoro to miasto wampirów? – zapytał paladyn
- W tym mieście jest pewien posiadacz Pogromcy Wampirów. Jest to święty miecz, który nawet w rękach niedorajdy mógłby zniszczyć silnego krwiopijcę. Posiadacz ten ma na imię Mighihontus. Jak słyszałeś jest w niewoli.
- Te wampiry powinny zabrać mu ten oręż – powiedział powoli Penterfin
- Miecz ten jest wykuty przez Vicetowskiego kowala i dobyć go może tylko Migihontus. Każdy inny, kto go chwyci za rękojeść umrze no chyba, że jest Vicetem...
Vicet... Vicet... w głowie paladyna odbyła się gonitwa myśli. Viceci nie nienawidzą wampirów... a ten miecz został wykuty przez jakiegoś Viceta... ale Migihontus jest Vicetem?
- Duxie, czy Migihontus jest Vicetem?
- Nie, ale został nakreślony ich przekleństwem
I Penterfinowi wszystko się wyjaśniło.
Droga, przez którą jechali była brukowana a na jej brzegach rosły nieduże zielone krzaki, po prawym boku była zielona łąka w oddali, której majaczył się las iglasty, a na lewym było podobnie, lecz las był mniej widoczny.
- Ach, jaka zadbana droga – mruczał pod nosem Bitley
- Mieszkańcy Vinicon tak ją wyrobili – poinformował Dux
- Ci z Vinicon mają całkiem niezły gust – przytaknął Agg
Jednak po prawej stronie było coś, co psuło wystrój – krzywy słup, na którym coś wisiało. Gdy wóz był bliżej dało się rozpoznać, że to ciało. Jednym słowem był ktoś tam powieszony.
- Ożesz! Co to?! – krzyknął Bitley
- Najwyraźniej kogoś tam powiesili – powiedział Dux – Chodźmy, przyjrzyjmy się temu. Agg, pilnuj wozu!
Wszyscy zeszli z wozu prócz Agg`a. Przy słupie stała tabliczka, na której były wyryte słowa: „Arendil 91 – 559. Powieszony został przez zdradę swej rodziny”.
- Coś czuję, że on nie zmarł... – powiedział Penterfin. I miał rację. Wampir otworzył oczy i zaczął się wierzgać jak szalony. Wszyscy odskoczyli od niego ze strachem. Tylko paladyn został.
- Spokojnie... nic nam nie zrobi – uspokajał Penterfin.
- Spadamy na wóz – powiedział drżącym głosem Dux. I poszli. Zaczęli jechać szybszym tempie, aż zobaczyli przed sobą rysujący się zarys miasta.
Byli przed Opuno Vampirico.
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Februs » N sty 02, 2005 12:01 am

- Potężna twierdza - powiedział Dux z małą szczyptą strachu w głosie - Wampiry wzmocniły mury. Ciężko się będzie włamać.
- Hmm, a tak właściwie mamy jakiś plan? - zapytał Bitley
- Mam w plecaku plan Opuno. Będzie dało się zrobić jakiś plan, choć przypuszczam, że wampiry mogły zmodyfikować wszystko... - odezwał się człowiek w zbroi chrapliwym i krasnoludzkim głosem.
Po chwili milczenia, Dux powiedział:
- Thigusie, wampiry z pewnością coś zmieniły, jednak to nie pogarsza naszej sytuacji. Wampirów nie było mnóstwo, więc straż będzie mizerna. Lecz prawdziwym kłopotem będzie przejęcie lochu; mamy dużo strzał, dobry oręż, lecz z wampirami ciężko walczyć. Straż ominiemy, lecz delikwentów znajdujących się w lochu trzeba będzie unicestwić, a to ciężka sprawa. Aczkolwiek musimy być silni, mądrzy i sprytni, aby osiągnąć nasz cel. Walczymy przeciwko złu, przeciwko plugawstwu, więc teraz liczy się nasza wiara i jej wykorzystanie. Jednak wykorzystać wiarę umieją paladyni, a my mamy tu jednego na naszym wozie. Jest nim Penterfin.
Po tej przemowie, wszystkie głowy zwróciły się w kierunku paladyna.
- Dux ma rację: tylko paladyni umiejętnie wykorzystują wiarę. Są również dobrymi wojownikami. Aczkolwiek ich czary mogą być wykorzystane na pożytek innych, gdyż Bogowie obdarzyli ich czymś takim. Jednakże niektóre czary mogą być ściśle użyte tylko na nich - powiedział Penterfin
- Więc potem rzucisz te czary, a teraz opracujemy plan - powiedział Thigus, który niedokładnie wysłuchał wypowiedzi Penterfina.
Paladyn trochę zgorszony zachowaniem wojownika, włączył się do powszechnej dyskusji o planie. W końcu, po wielu sporach, sprzeczkach i zgodach, plan niemal doskonały został stworzony. Penterfin razem z półelfem o imieniu Mathor mieli trudne zadanie - musieli od wschodu wejść na mur i oczyścić drogę dla towarzyszy, aby ci wzięli udział w walce we wnętrzu lochu. Postanowili zrobić tą akcję następnego dnia, w porę, gdy będzie najjaśniej. Noc minęła szybko. 14 dzień Przyrody był jaśniejszy niż zwykle, oraz cieplejszy. Paladyn założył pas zdobyty w Solace, który czynił go silniejszym i zwinniejszym. Mathor z natury był zwinny, więc nie potrzebował żadnego ekwipunku wspomagającego.
- Czas ruszać! - powiedział głośno Penterfin
Razem z półelfem - złodziejem pobiegli w kierunku muru. Była na nim narośl wystarczająco mocna, aby móc się na niej wspiąć. Błyskawicznie dostali się na mur. Był na nim tylko jeden strażnik owinięty płaszczem. Wyglądał na nieźle spieczonego przez słońce. Mathor wyjął sztylet i zaczął powoli zbliżać się do strażnika. W pewnym momencie, skoczył i wbił sztylet w szyje wampira. Złodziej zepchnął ciało z muru. Penterfin dokładnie obejrzał dziedziniec zamku i stwierdził, że nie ma na nim żadnych strażników. Gestem przywołał resztę towarzyszy. Gdy wszyscy znaleźli się na dziedzińcu, Dux wskazał palcem na budynek w kiepskim stanie.
- Oto lochy! Musimy je zdobyć! - wykrzyknął.
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Februs » Pn sty 17, 2005 8:18 pm

Tisagg, jako najsilniejszy z ekipy, potężnym uderzeniem wyważył drzwi. W pierwszym pomieszczeniu nie było nieprzyjaciela. Ściany były z marmuru. W rogu pokoju, znajdowało się duże, drewniane i zniszczone biurko. Przy ścianie stał rząd krzeseł a na jednym z nich siedział dobrze zbudowany i opancerzony mężczyzna. Trwoga ogarnęła całą ekipę, gdy Agg zobaczył w jego szyi ślady po kłach i krew spływająca po tętnicy. Oczy człowieka pozbawione były jakiegokolwiek wyrazu; nie ulegało wątpliwości, że był martwy. Należąca do niego zbroja była prawie całkowicie zniszczona, a hełm przebity. Klinga jego miecza zostałą złamana, z tarczy zostało tylko kilka żelaznych kawałków leżących na ziemi.
- To strażnik lochu. Stoczył z wampirami walkę, jednak poległ, ale jego doświadczenie i potęga pomogły mu zabić kilku wrogów - powiedział Dux, po czym wskazał na nie dostrzeżone jeszcze ciała leżące bezwładnie na ziemi.
Nagle rozległ się głuchy odgłos kroków.
Penterfin błyskawicznie sięgnął po swój młot. Stanął w rozkroku, gotowy do walki. Kroki powoli ustawały, aż w końcu umilkły. Dało się usłyszeć szczęk zamka i skrzypienie drzwi.
- Uff - odsapnął z ulgą Bitley
- Trzeba uważać gdyż straż jest elitarna i liczebna. Jednak nie unikniemy wal... - tu paladyn przerwał i odskoczył do tyłu, aby uniknąć lecących ku niemu drzwi. W otworze od nich, stała wysoka zakapturzona postać. Bez pośpiechu, wyjęła miecz i powiedziała:
- Ahh, czuję krew... śśśświeżą krew!
Po czym weszła to pomieszczenia, a za nią sześć innych wampirzych kreatur. Wszystkie były odziane w czarne szaty.
- ZA ŚWIATŁOŚĆ!!! - wrzasnął Penterfin i w napadzie furii, rzucił się na wszystkich siedmiu wrogów. W końcu Dux odzyskał zimną krew i wydał polecenie:
- Łucznicy, ustawić się! Tissag, River, chrońcie ich! Reszta, do ataku!
Wampiry zaskoczone walecznością swoich przeciwników, przez chwilę stały w osłupieniu przyjmując grad ciosów. Ale w końcu zaczęły walkę, raniąc potężnymi cięciami nieprzyjaciela. Były bez porównania lepsze w walce od ekipy Duxa. I ku nieszczęścia paladyna, do pomieszczenia wbiegł kolejny wampir. Ten nie był odziany w szatę, miał na sobie mithrilową kolczugę i trzymał w rękach miecz o ciemnej klindze. Wyszczerzył długie kły, zacisnął pięści i rzucił się na szyję Bitleya wbijając w nią swoje kły. Na twarzy wampira rysowała się rozkosz. W końcu odrzucił mężczyznę na ścianę i włączył się do walki. Obrażenia zadawane jego orężem zadawały wielki ból, a on sam krzywił się lekko, gdy trafiał w cel. Być może miecz należący do niego kiedyś go zranił z ręki kogoś innego.
Penterfin wycofał się i stanął koło łuczników. Wyjął kuszę zza pazuchy i załadował w nią grubą, metalową, naznaczoną krzyżem strzałę. Wycelował w serce dowódcy i wystrzelił. Strzała poleciała, zostawiając za sobą złoty ślad wbiła się w serce kreatury. Wampir krzyknął z bólu i upadł na kolana. Następna strzała trafiła w serce barczystego wampira dzierżącego topór. Ten również padł martwy na ziemię jak zgnieciony robak. Po zabiciu dwóch przeciwników, paladyn zaczął mierzyć we wroga noszącego kolczugę. Wystrzelił strzałę, która jednak odbiła się od pancerza, a sam wampir nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
- Koniec bełtów! - krzyknęli łucznicy
- Więc walczcie!!! - wrzasnął, Penterfin
Nieprzyjaciel liczył już tylko trzy jednostki. Liczba ta zmniejszyła się do dwóch, gdy do walki wręcz, włączyła się reszta drużyny. W końcu jeden z przeciwników padł na ziemię martwy pod naporem toporów, sztyletów i innych broni. Żywy był już tylko ten ubrany w kolczugę. Paladyn wziął zamach swym młotem i uderzył w pierś przeciwnika, ten jednak w ogóle nie parował ciosu, bo miał ku temu powód. Dzięki mithrilowej kolczudze, cała siła uderzenia przeniosła się na Penterfina, który odleciał i uderzył w ścianę. Cały przepełniony wściekłością, wstał i nieświadomy tego, co robi, wypowiedział:
- Laheska mariomari... Laheska mariomari... LAHESKA MARIOMARI!!!
I nagle do pomieszczenia wdarł się piorun niszcząc dach. Resztę swej siły wykorzystał na kolczugę wampira, która rozdzieliła się na dwie części i spadła na podłogę. Zdumiony przedstawiciel zła powiedział:
- Jesteś Vice... - wyszeptał przerażony wampir
Ale nie dokończył, bo paladyn wbił kołek w jego serce.
Jego oczy płonęły srebrnym ogniem, na twarzy rysowała się nienawiść. W jednej chwili był bezlitosnym zabójcą, a drugiej już tym samym łagodnym człowiekiem. Przetarł spocone czoło i zrobił krok w kierunku ciała Bitleya. Gdy podniósł nogę coś chlupnęło. Penterfin spojrzał w dół i nie zobaczył podłogi tylko kałużę krwi. Na jego twarzy pojawił się wstręt. Podniósł głowę i podszedł do bucucha*. Potrząsnął nim, jednak nie było najmniejszej reakcji. Spojrzał badawczym wzrokiem na jego szyję i zobaczył to czego się obawiał - ślady po kłach.
- Cholera!!! - krzyknął, zapominając o swoich zdolnościach antywampirzych.
- Skoro wąpierze go pokąsały to użyj egzorcyzmu! - powiedział Agg
- Zamknij ryj, szczylu! - wrzasnął jeszcze wściekły paladyn, ale nagle się opamiętał i powiedział - Egzorcyzmu, mówisz? Że ja na to wcześniej nie wpadłem...

W zamku Reltan znajdującego się na wschód od Opuno, były grupowane specjalne siły składające się z łowców wampirów, którzy mieli odbić to zakażone miasto. Shewerkeep bo tak nazywała się potężna wieża łucznicza, została wypełniona kusznikami wyposażonymi w specjalne, święcone bełty. Mieszkańcy miasta byli uzbrojeni w czosnek, kołek, i sztylet do obrony w razie ataku ze strony wampirów. Łowcy zostali wyszkoleni, i wyposażeni w najlepszy sprzęt. Averthon, dowódca, nadzorował szkolenie i ćwiczenia. Był doświadczonym wojownikiem, jedynym łowcą, który mógłby się przeciwstawić lordom wampirów. Włosy miał szarawe, twarz zmarszczoną, jednak mimo jego sędziwego wieku, oczy nie utraciły blasku, a kondycja fizyczna się nie pogorszyła. Valandil, jego miecz o diamentowej klindze, zabił już wiele przeciwników. Pewnego dnia przemówił do swoich podwładnych:
- Łowcy! Jesteście gotowi, wyszkoleni, wyposażeni?
Rozległy się krzyki "tak", "oczywiście".
- I czy 14 dnia cienia roku 579, czyli dziesiejszego dnia odbijecie Opuno?
Przez chwilę cały oddział stał w osłupieniu, lecz po chwili rozległy się głosy "tak..."
- Więc ruszamy! - krzyknął Averthon i wsiadł na swojego białego rumaka - Za mną!
Po wypowiedzeniu tych słów, wyjął miecz i pogroził nim górom okalającym zachodnią i południową stronę Opuno. Ruszył w kierunku miasta, a za nim jego oddział. Po kilku godzinach, był przed bramą miasta. Zaskoczeniem było to, że brama byłą otwarta. Nie obawiając się niczego, Averthon, wyjął Valandila i wszedł do miasta. Gdy przekroczył jego progi, brama zamknęła, na mury wbiegli łucznicy. Ku dowódcy poleciało kilkanaście strzał, które przebiły pancerz i utknęły w skórze łowcy. Averthon spadł z konia na plecy, śmiertelnie blady. W tym samym momencie, z lochu wybiegło kilkanaście ludzi, w tym Penterfin dzierżąc Pogromcę Wampirów. Zręcznie wskoczył na mur i jednym cięciem powalił wampira napinającego cięciwę łuku. Kopniakiem zrzucił z muru kolejnego wroga. Wyjął zza pazuchy swą kuszę i załadował w nią bełt. Zastrzelił około pięciu wampirów, gdy do miasta wtargnęła cała wataha łowców wampirów. Nieprzyjaciel nie miał już szans. Gdy ostatni krwiopijca padł martwy, z budynku wyszedł dowódca hordy wampirów dzierżąc dwa topory. Rzucił nimi w stronę jednego z szeregowcy, który padł od nich martwy. Podniósł z ziemi halabardę, którą pozbawił głowy, łowcy czającego się metr od niego. Wskazał palcem na paladyna i powiedział:
- Ty będziesz następny!
Po czym rzucił się w stronę Penterfina wyszczerzając swe kły.

*Bucuch to przezwisko Bitleya
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Februs » N lut 20, 2005 8:33 pm

***
Pod zgliszczami Midgaardu, leżał nieprzytomny elf. Skóra jego prawej ręki była prawie doszczętnie zjedzona przez robaki, a twarz zapaskudzona wszelakimi śluzami i odchodami wydalonymi przez ohydne żyjątka. Jednak elf jeszcze żył. Otwierając oczy zobaczył olbrzymiego żuka kanałowego. Mag prędko zamknął oczy pragnąc umrzeć. Gdy ponownie uniósł powieki, ujrzał jakiegoś niskiego, zamaskowanego człowieka. Człowiek, zapewne bandyta, kopnął go. Ciało przewróciło się na brzuch. Bandyta zbadał dokładnie pas elfa, odpiął sakiewkę i uciekł. Ale nie wiedział, że mag jeszcze żył. Z trudem, obrabowany wstał i spojrzał na swą dłoń. Zobaczył dłoń - jednak łatwo można było by ją pomylić z czymś innym - okrytą skórą cienką i pożółkłą. Nań pojawiały się małe wyładowania elektryczne. W jednej chwili elf skoczył do przodu, wyciągnął rękę, z której wystrzelił magiczny pocisk. Trafił człowieka, który z okrzykiem bólu, upadł na ziemię. Mag z wyrazem tryumfu na twarzy spalił ciało wielką kulą ognia.
- Taki los spotka każdego, kto odważy się przeciwstawić potężnemu vicetowskiemu magowi! - powiedział zapuchniętymi ustami
Podniósł do góry rękę, z której wydobyło się małe, niebieskie światło. Zaczęło przybierać postać małej chmurki, gdy osuwało się po ciele elfa. Miejsce, które dotknęła chmurka, natychmiast zaczęło się odbudowywać i rumienić. Wyleczony mag okrył się płaszczem pozostawionym przez bandytę. Jego ręka myszkowała przy pasie aż natrafiła na sztylet. Elf wyjął go i obejrzał. Jego rękojeść była zniszczona, ostrze wyszczerbione, lecz nadal nadawał się do walki. Czarodziej schował broń i skierował wzrok ku ruinom. Góry odchodów wydzielały okropny zapach, od, którego mdlało ciało. Elf szybko się oddalił od tej wylęgarni i ruszył ku wielkim lasom Leanderu.
***
Paladyn z nadludzką szybkością uniknął ciosu, wyjąwszy kołek, wbił go w niebijące serce. Ostatnim widokiem krwiopijcy przed śmiercią była twarz Penterfina. Paladyn kopniakiem odepchnął zwłoki przeciwnika, które uderzyły w mur i osunęły się bezwładnie na ziemię.
- To już chyba koniec bitwy o Opuno - powiedział rycerz, po czym dodał - Przygotujcie stos, trzeba spalić zwłoki
Gdy stos był gotowy, ciała w nim leżały, paladyn chwycił pochodnię, podpalił ją, po czym rzucił na stos. Stos zapłonął purpurowo - czerwonym ogniem spopielając wampiry. W pewnym momencie rycerz wstał, chwycił swój tobołek i pochwę z mieczem. Oddalił się cichcem od stosu w stronę Duxa. Gdy doszedł, szepnął do niego:
- Potrzebuję konia... muszę się stąd natychmiast oddalić
- Hmmm... dobrze, bierz, ale za skromną opłatą 150 monet
Penterfin dał woźnicy garść monet i wsiadł na konia. Krzyknął "Wio!" i ruszył z wiatrem ku Reltan. Drogę blokował mały oddział orków. "Rozprawię się z nimi" pomyślał rycerz i wyjął zza płaszcza kuszę. Ale w tym samym momencie, któryś z orków zauważył go i krzyknął coś w swoim języku do reszty. Orkowie błyskawicznie sięgneli po broń i z okrzykami bojowymi ruszyli do ataku. Penterfin sięgnął po miecz i galopem popędził w stronę szubrawców. Z rozpędu przebił ciała kilku orków, jednemu podciął krtań. Reszta przeciwników nie znająca strachu pobiegła ku paladynowi, by spłonąć spopielonym przez święty ogień.
- Muszę natychmiast ruszyć ku klasztorowi w Reltan. Tam się wychowałem - powiedział do siebie rycerz. Schowawszy broń, pognał w stronę miasta. Droga prowadząca do Reltan była piaszczysta, wydeptana przez podróżników. U jej boków rosła bujna trawa oraz niewielkie kwiaty. Drzew było dość sporo, przeważnie buki i wierzby. Po przejechaniu kilku mil, Penterfin zatrzymał się. Zsiadł z konia, przywiązał go do drzewa, a sam usiadł pod nim by się posilić. Było popołudnie, zbliżał się wieczór. Gdy rycerz wypoczął, wstał z ziemi, odwiązał konia i pojechał dalej. Po niedługim czasie jazdy, droga zmieniła się, była brukowana, a u jej boków poustawiane były kamienie. Nadal rosła tam trawa i kwiaty, lecz trochę schludniej. Było jasną sprawą, że droga ta prowadziła do jakiegoś miasta. Po przebyciu mili, paladyn ujrzał olbrzymie pola. Zaczął jechać szybciej, by zdążyć do miasta przed nocą. W końcu zobaczył rysujący się w oddali zarys bramy. Na szczęście była otwarta. Przejechał przez, i jego oczom ujawnił się niezwykły widok - miasto piękne, religijne, bogate, kulturalne. Rycerzowi aż dech zaparło w piersiach. Wjechał na jedną z głównych ulic i zobaczył klasztor - ten, w którym się wychował. W głowie paladyna zawirowało od najróżniejszych wspomnień, radosnych i smutnych chwil. Wjechał do ogrodów. Ten niezwykły zapach kwiatów... Które kiedyś zasadził... Penterfin poczuł się tak jakby znów był dzieckiem.
- Eh - westchnął rycerz
Jednak przypomniwszy sobie cel podróży, spochmurniał. Zostawił konia w ogrodach i wszedł do klasztoru. Idąc dużym korytarzem, spotkał Athrahilla wyższego kapłana. Athrahill spojrzał na niego i rzekł:
- Czego szukasz tu, wędrowcze? Potrzebujesz pomocy?
- Athrahillu, nie poznajesz mnie? To ja, Penterfin! - powiedział rycerz
- Ach, jak mogłem zapomnieć! - roześmiał się Athrahill - Nie ma to jak spotkanie po latach! Lecz, w jakim celu tu przybyłeś?
- Szukam mistrza, i mam nadzieję, że jest nim nadal Noffemus - odrzekł Penterfin
- Oczywiście, że mistrzem nadal jest, Noffemus! Któżby inny mógłby nim być? - powiedział kapłan
- Więc zaprowadź mnie do niego - powiedział paladyn
- Oczywiście - odrzekł Athrahill - Za mną!
Poprowadził Penterfina przez korytarz i wskazał palcem na pewne drzwi.
- Tu jest pokój mistrza - powiedział kapłan
Rycerz otworzył drzwi i ujrzał mistrza Noffemusa.
- Witaj Penterfinie - rzekł mistrz
- Witaj Noffemusie - odrzekł paladyn
- Cóż, widzę, że jesteśmy sobie równi - uśmiechnął się - Tak, więc, po cóż to przybyłeś?
Penterfin poruszył się niespokojnie, po czym powiedział:
- Ostatnio w okół mnie dzieją się dziwne rzeczy. Najpierw masakra w Shire potem zrujnowanie Midgaardu, polowanie na mnie. I to wszystko przez jednego człowieka, a raczej demona. Czuję, że on jest ze mną spokrewniony, wiem, że to głupie, ale mam takie przeczucie.
Mistrz zamyślił się, po czym udzielił odpowiedzi:
- Masz rację. Jesteś Vicetem, Hoss też. On chce cię zabić, proste. A wiesz, za co? Za to, że wychowałeś się na porządnego, praworządnego, dobrego człowieka. Dla Vicetów to skaza mieć w rodzinie kogoś anielsko nastawionego. Wyczuli, że nie dadzą rady cię zmienić, więc chcą cię usunąć. Gdy byłeś mały, wyczułem coś w tobie. Twoim przeznaczeniem jest...
Tu urwał, gdyż ciszę przerwał potężny huk. Dało się usłyszeć głosy "Demony nadciągają!".
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Februs » Pn maja 02, 2005 5:09 pm

- WAAAAAAMPIRYYYYYYY! - słychać było ten rozdzierający krzyk w całym mieście. Kreatury szły przed siebie, zabijając wszystkie żywe stworzenia, niczym lodołamacz. Żaden ze strażników, ani gwardzistów nie miał z nimi najmniejszych szans ponieważ krwiopijców było dużo i byli silniejsi od tych z którymi walczyły siły zbrojne Reltan. Wampiry ciskały kule ognia, i wszelakiego innego żywiołu niszcząc budowle i mordując ludzi. Nie mogli jednak mocami magii zburzyć wieży strzelniczej Shewerkeep, która została zaczarowana wszystkimi znanymi czarami dające ochronę przed wampirami. Strzelcy jednak w wyniku zamieszania nie mogli trafić, a gdy trafiali, strzały przeważnie utykały w pancerzu przeciwnika. Nie mogli liczyć na wsparcie wojowników na dole, ani na armię Averthona, która w tym czasie znajdowała się w Opuno.
W klasztorze wybuchł gwar głosów, szczęk oręża i podniecenie.
- Chwyćcie za broń bracia i przypomnijcie sobie wszystkie zaklęcia, i przyjdzcie do sali ceremonialnej! - zakrzyknął Noffemus, a jego głos potoczył się po całym budynku.
- Chodź za mną! - rzekł mistrz zakonu do Penterfina.
Pobiegli długim, kamiennym korytarzem, ku dużym, drewnianym drzwiom. Mnich pospiesznie je otworzył i wszedł do pomieszczenia, a za nim paladyn.
Oczym rycerza ukazała się wielka sala z marmurową podłogą i diamentowymi ścianami. Stały tam dwa długie stoły, a na ścianie naprzeciwko stołu, wisiał ogromny obraz przedstawiający Lama.
W pomieszczeniu stały dwie grupy, jedna z mnichami w białych szatach i kapturach, druga paladynów i rycerzy okutych w zbroje i założoną srebrną peleryną. Penterfin ruszył ku drugiej grupie, a Noffemus powiedział:
- Bracia, to czas rostrzygnięcia! Podnieśmy wszyscy naszą dumę i walczmy!

Kusznicy, którym skończyły się bełty, mogli jedynie obserwować przebieg bitwy i cieszyć się, że umrą później niż inni, o godzinę albo dwie. Ale to co zobaczyli, podniosło w nich nadzieję - wszyscy mnichowie i paladyni z klasztoru włączyli się do walki.
- Połechtam cię Pogromcą Wampirów! - ryknął Penterfin do jakiegoś uzbrojonego w sztylet krwiopijcy i potężnym półobrotem pozbawił go ducha. Na drugi ogień poszedł zuchwały potwór, który w walce wykrzykiwał różne pochwały dla swojej osoby, a w starciu z paladynem nie przetrwał nawet minuty. Penterfin uniknął cięcia, które zostało wykonane przez kolejną kreaturę, po czym zamienił go w prochy świętym ogniem. Przekulgał się za jakąś budowlę, wyjął kuszę, a następnie wyskoczył zza budynku wystrzeliwując na ślepo swoją magiczną kuszą dziesięć bełtów w grupkę wampirów. Atak ten podziałał, ale w tym samym momencie, ktoś złapał go za fraki i rzucił o ścianę. Paladyn nie zdążył nawet policzyć gwiazdek powstałych na skutek uderzenia, a poczuł rozrywający jego twarz atak. Nie zamierzał się poddać, wstał i pomimo krwi zalewającej mu oczy, mocnym kopniakiem przewrócił delikwenta, który zadał mu rany, po czym go dobił. Utykając, ułożył się pod ścianą i udając martwego, wypił miksturę, która dodała mu wigoru i uleczyła. Wstał i oparł się o coś, czym okazały się drzwi, które pod ciężarem ciała otworzyły się i rycerz wpadł do jakiegoś domu ciężko przewracając się. Ku zaskoczenia paladyna zobaczył... Melphora - jednego z najwyższych kapłanów klasztoru.
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm


Powrót do Opowiadania



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 4 gości