Krótkie opowiadania

Opowiadania o historiach dziejących się w świecie Laca.

Moderatorzy: Thail, łowcy trolli

Wiadomośćprzez Thail » Śr gru 22, 2004 1:49 am

Wysoki mężczyzna zatrzasnął z hukiem drzwi i krzyknął za siebie:
- Moje opowiadania są dla świata!! Nie będę gnił w tej karczmie choćby płacono mi za to!
To powiedziawszy przerzucił pasek od lutni przez ramię i szybkimi krokami udał się w stronę najbliższej ulicy. Bard był półelfem odzianym w zielonawą tunikę i ciemne spodnie. Na głowie nosił pognieciony kapelusz z długim pawim piórem sterczącym niczym latarnia uliczna. Twarz miał podłużną i zadziorną z malutkim zarostem, którego nie zdążył obciąć. Przy pasie wisiały pojemniki i sakwy z pieniędzmi, które otrzymał za swoje historie.
Odkąd opuścił rodzinny dom w Tolarii i przeniósł się do Midgaardu zarabiał jako wędrowny grajek i bajarz. Nie cieszył się zbyt dużą sławą wśród innych, a on sam uważał, że jest to wynik jego wspaniałego i wrodzonego talentu, którego mu wszyscy zazdroszczą.
Gdy skończył pięćdziesiąt lat wybudowano w jego okolicy karczmę z szyldem pod złotym smokiem. Co noc odbywały się tam spotkania wielkich i tych mniej znaczących pisarzy, powieściopisarzy, poetów i śpiewaków. Gdy tylko słońca chowało się za horyzontem, karczma ożywała i pękała w szwach od gości. Wszystko się zmieniło, gdy jej właściciel wpadł w jakieś tajemnicze kłopoty i musiał na chwilę pozostawić interes pod opieką innego gospodarza.
Prawdziwym plusem tego przybytku było bezpieczeństwo. Każdy poeta wiedział, że, gdy wybrednej (bądź zbyt głupiej) publiczności nie spodoba się występ gotowa mocno obić nieszczęśnika. Tu takie zdarzenia miały miejsce, lecz dziwnym zbiegiem okoliczności w pobliżu zawsze kręciło się dwóch wybranych należących do klanu [TZM], Kwazi i Liaht. Dwóch bohaterów, którzy dosłownie wymiatali z karczmy każdego szkodnika, który myślał, że sobie poszaleje.
Saradirowi jednak nie podobało się to, że nie wszyscy słyszą jego piękne opowiadania i musi się udawać do karczmy, aby nacieszyć uszy oklaskami i słowami aprobaty.
Dzisiaj jego historia nie spodobała się innym i został o tym poinformowany. W oburzeniu opuścił lokal i zagroził, że do takiego burdelu już nigdy nie wróci czym wzbudził ogólny śmiech.
Klnąc siarczyście pod nosem skręcił w ciemną uliczkę, gdzie ktoś potłukł latarnię.
- Banda nieokrzesanych wieprzy! Ja im jeszcze pokażę! Zwiedzę cały świat i mój talent stanie znany na całym Lacu! Tak, to jest to! Odwiedzę inne krainy i...
Nie dokończył.
Silna dłoń przesłoniła mu usta i pociągnęła w ciemność.
Gdy się obudził leżał przywiązany do krzesła. Na wprost niego siedziała banda dwudziestu ludzi, którzy na zakonników bynajmniej nie wyglądali. Skórzane spodnie, drelichowe kurtki i niepokojące narzędzia w ich rękach. Panowie, którzy siedzieli przed nim mieli chyba wszystko co można znaleźć w warsztacie kowala, od obcążek po drewniane pałki nabijane zakrzywionymi gwoździami (tych akurat w warsztatach nie można znaleźć...)
Najbrzydszy z całej bandy uśmiechnął się szeroko pokazując ile ma wybitych zębów, a zostało mu już ich niewiele. Na policzku miał dwie głębokie blizny po jakimś ostrym narzędziu, a na czole widniała szeroka bruzda. Ogólnie rechoczący człowieczek nie miał włosów na jednej półkuli głowy, ponieważ w tym miejscu widniały odrażające ślady po poparzeniach.
Nagle obok Saradira zmaterializował się wysoki mężczyzna. Był szeroki w ramionach i dobrze zbudowany. Twarz miał pokrytą gęstym zarostem, a na jednym oku znajdowała się przepaska. Oczy miał koloru ciemnego, a oko, które mu zostało było barwy zielonej. Sądząc po jego ubraniu musiał być przywódcą tej zgrai. Uśmiechając się szyderczo odwrócił się w stronę związanego barda i rzekł:
- Widzę, że nie wiesz co się w ogóle tutaj wyprawia? - Ton jego głosu był zimny jak lód, lecz nie pozbawiony szczypty szyderstwa i ironii.
Saradir z trudem skupił myśli i odparł po chwili dźwięcznym głosem:
- Zacny panie na pewno zaszła jakaś pomyłka. Jestem sławnym bajarzem i śpiewakiem...
Brzydal z oszpeconą twarzą nie przestawał rechotać jakby cała sytuacja bardzo go bawiła.
- ... na pewno nie o mnie wam chodzi...
Herszt uśmiechnął się troskliwie i odparł opierając nogę o szczebel w krześle.
- No więc tak mój drogi, pokrótce opowiem ci o co tu chodzi. Jesteś bardem, człowiekiem, który umie rozweselać ludzi i poprawiać morale, a moi ludzie to strasznie nerwowi i smutni osobnicy. Często muszą wykonywać przykrą robotę, wiesz, zabić tego, zabić tamtego. To nie wpływa na nich zbyt dobrze, a natura człowieka każe im się dobrze bawić i w ogóle być wesołym. Wpadłem wiec na pomysł, aby sprowadzić im kogoś kto ich będzie rozweselał...
- Ależ Panie! Ja jestem dramatopisarzem! - Krzyknął przerażony Saradir zaczynając rozumieć swoje ciężkie położenie.
Herszta bandy wybuchł gromkim śmiechem, aż ciarki przeszły Saradirowi po plecach. Po chwili pozostali także zaczęli się śmiać, nie licząc brzydala, który rechotał przez cały czas.
W końcu bard nie wytrzymał i ryknął w złości:
- Co was tak u Lama rozbawiło?!
Herszt zamilkł i spojrzał lodowatym wzrokiem na Saradira.
- Widzisz tego oszpeconego mężczyznę?
Bard po chwili wahania odparł twierdząco.
- To był Twój poprzednik, który jest, a raczej był najsławniejszym lirykiem...
- CO mu się na Lama STAŁO?! - Saradir krzyknął i po chwili zadrżał z przerażenia.
- Nie sprawdził się, a chłopcy mieli naprawdę niskie morale...
Saradir spojrzał na bandytów, którzy z wielką czułością głaskali swoją nietypową broń. Mógłby ktoś pomyśleć, że głupi i tępy osiłek naprawdę coś czuje do pałki nabijanej gwoździami, którą trzymał w rękach i nieprzerwanie pieścił.
Saradir spojrzał i na brzydala i jęknął...
Ciszę nocną przerwał błagalny krzyk jakiegoś biedaka.
- POOOOOMOCYYYYYYYYYYYYY!!
Wszelkie zbieżności z imionami było niezamieżalnie celowe.
Pozdrówka :alkoholik:
"Nigdy nie kłóć się z debilem, najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a później pokona doświadczeniem".
"Naród Polski jest wspaniały, tylko ludzie kurwy" -J. Piłsudski
Emblemat użytkownika
Thail
 
Wiadomości: 1857
Dołączył(a): Cz lut 20, 2003 1:57 am
Lokalizacja: Z Wyspy Lodoss (SKO)

Wiadomośćprzez Powsinoga » Śr gru 22, 2004 2:34 pm

Błeeeeeee! ZA co mi się oberwało?! Zawsze mnie się obrywa! Błeeeee! :cry: :cry: :cry: :cry: A w dodatku nie jestem półelfem, i wątpię bym dał się złapać jakimś łysym pałom!

Nie ma co, w sumie dobrze napisane opowiadanko. :db: Ale szczegółów (Sentymentalizm do Kwaziego i Liahta ;) , postać Saradira) można się przyczepić. Na przyszłośc dodam iż Saradir Powsinoga jest człowiekiem o brązowej brodzie i takiż wąsach, noszący chełm skórzany kaftan, tarczę i lutnię na plecach... i ma brzydki zwyczaj kurzenia fajki zawsze i wszędzie.

Dodam też, że lubię wzorować krótkie opowiadanka na rozmowach z forum... to swoje wzorowałem na Twoich wypowiedziach (będących odpowiedzią na moje narzekania na zamieszanie w Karczmie i nie tylko) w których przekonywałeś o słuszności swojego pomysłu.
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...

Wiadomośćprzez Powsinoga » Cz mar 10, 2005 5:01 pm

Uwaga - z miejsca zachęcam Was do pisania historii, charakterystyk, opisów i czego tam jeszcze Waszych lacowych postaci. Nie dość, że w dalekiej przyszłości (choć to w zasadzie są marzenia) będą mogły trafić do jakiejś "Galerii Bohaterów" na stronie, to jeszcze będzie je zamieścić w Tawernie. Zapraszam i zachęcam, już niebawem spróbuję sam napisać historię Saradira Powsinogi :smile:
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...

Wiadomośćprzez Orin » Pt mar 18, 2005 8:55 pm

Miało być krótkie ale chyba nie wyszło.



Historia blizn Orina :D



Powoli wracała mu świadomość, a wraz z nią ból odzywający się z każdego miejsca jego małego ciała,. Po jakichś czterech minutach otworzył oczy. Leżał na stole w jakimś dziwnym pomieszczeniu, a ręce i nogi krępowały mu rzemienie. Spróbował się rozejrzeć, ale nie wiele był w stanie dostrzec w panującym półmroku.
– Widzę, że w końcu się obudziłeś, mój mały. – Z mrocznego kąta pokoju zbliżył się do niego jakiś człowiek ubrany w długą czarną szatę maga. – Pewnie wszystko cię teraz boli. Ale nie martw się, już nie długo, już nie długo będzie po wszystkim i nic nie będzie w stanie zadać ci bólu. – Mężczyzna pogłaskał elfa po jego ciemnych włosach. – Na razie odpocznij. Za dwie godziny zaczynamy.
– Ale co to zaczynamy ? Kim jesteś? Gdzie ja jestem ? – chłopiec z trudem zadawał pytania. Jego ciało odmawiało mu jeszcze posłuszeństwa.
– Dowiesz się w swoim czasie. A teraz postaraj się wypocząć, przed tobą długa noc. – Mężczyzna wyszedł z pomieszczenia zostawiając dziecko same. Przez głowę elfa przewijało się mnóstwo informacji. Próbował sobie przypomnieć, co się stało i jak się tu znalazł. Pamiętał, że w szkole Aliani znowu przelewitowała mu kamień pod nogę na zajęciach z walki toporami. Przewrócił się, a drewniany topór uderzył go w głowę. Trener znowu go skrzyczał i powiedział, że jak chce zostać wojownikiem, to powinien bardziej się starać, a nie robić za klasową ofermę. Jednak nie zdążył się odegrać na kuzynce. Kiedy wrócił do domu ze szkoły Midgaardzie, mama przypomniała mu, że ma pójść na urodziny Aliani i żeby nie zapomniał prezentu. Orin zostawił swój plecak w domu, zabrał pięknie zapakowany stary magiczny amulet ( idealny prezent dla kogoś kto chce w przyszłości zostać magiem ). Kiedy szedł do domu Aliani, myśląc jak by się na niej zemścić, nagle poczuł ból i stracił przytomność. Nie pamiętał nic więcej.
Powoli, ale systematycznie ból zaczął się zmniejszać, a po godzinie zniknął całkowicie. Elf próbował nawet zerwać krępujące go rzemienie, ale był na to za słaby. W końcu z powrotem zjawił się tajemniczy mag, a za nim sunęła paskudna postać jakiegoś demona.
– No mały, nadchodzi twoja wielka chwila. Niedługo będziesz już nową istotą. – Mag znowu pogłaskał go po głowie.
– Co? Jak to ? – elf już pewniej zadawał pytanie.
– Nie będę ci tego tłumaczył, bo na razie i tak tego nie zrozumiesz. Na razie wystarczy ci wiedzieć tyle, że potrzebuj silniejszego sługi niż ten stary demon i mam zamiar połączyć twoje ciało z ciałem i siłą duchową tego staruszka. W ten sposób mam zamiar stworzyć nową i silniejszą istotę na swoje usługi. – Mężczyzna uśmiechnął się. – Pora zaczynać. – Powiedział, a demon posłusznie położył się na stole obok chłopca. Potem mag zaczął wypowiadać nad nimi magiczne słowa, unosząc w górę jakiś dziwny amulet. Po chwili poczuł, jak jego ciałem szarpie jakaś wewnętrzna siła. Wpadł w panikę i odruchowo zaczął wypowiadać zaklęcie ochronne, którego kiedyś uczył go i Aliani ich dziadek. To jednak nie pomogło. Mag dalej wypowiadał słowa zaklęć a siła szarpiąca jego ciało od wewnątrz, stawała się coraz bardziej bolesna. Chłopiec mimo to nie przestawał skupiać się na zaklęciu. Jednak w pewnym momencie nie był już w stanie znieść bólu. Elf czuł, jak jego dziesięcioletnie ciało zaczyna rozpadać się na części. Z jego gardła wydobył się zdławiony krzyk cierpienia, a z oczu popłynęły łzy. Potem poczuł, jak do jego ciała, w tak powstałe przestrzenie, wnikają inne, obce cząstki, wzmagając jeszcze bardziej ból. Chłopiec stracił przytomność. Kiedy się ocknął, dalej leżał na stole, jednak jego kończyn nie krępowały już rzemienie. W komnacie było jasno i elf doskonale widział twarz maga stojącego nad nim.
– Chyba coś nam się nie udało, mały. – Oznajmił strapionym głosem. – Nie tak powinieneś wyglądać. Jednak wstań i chodź za mną.
– Tak mistrzu. – Odpowiedział chłopiec (sam nie wiedział dlaczego nie kazał mu się udławić) i ruszył z magiem. Kiedy przechodzili przez labirynt korytarzy, spojrzał w jedno z luster. Nic w jego wyglądzie się nie zmieniło po za tym, że był trochę wyższy i na jego twarzy pojawiły się dwie cienkie podłużne blizny, symetrycznie położone wzdłuż obu policzków. Nie wiedział, co w jego wyglądzie nie podobało się magowi, ale on był zadowolony, że tylko tyle się zmienił. Mag zaprowadził go przed sporej wielkości drzwi, otworzył je i kazał wejść i czekać. Chłopiec znalazł się w zupełnie pustej sali, sporej wielkości. Po drugiej stronie była klatka z wilkami. Po chwili klatka otworzyła się i pięć wielkich wilków rzuciło się w jego stronę. Chłopiec przez chwilę się zawahał. Potem musiał robić uniki przed atakiem poszczególnych stworzeń. Nagle jego ręce zmieniły się w ostre szpony, skóra pokryła się drobną czarną łuską, uszy się jeszcze bardziej wydłużyły, blizny na twarzy się rozszerzyły i zaczęły pulsować seledynowym światłem, tak jak jego oczy, w których zanikły źrenice. Jego ciało stało się o wiele zwinniejsze i silniejsze, a szpony okazały się niezwykle skuteczną bronią. Ciało samo wiedziało, co ma robić i po chwili wszystkie wilki były już martwe. Mag pojawił się w otoczeniu białej mgły. Spojrzał na chłopca, który miał wielką ochotę rzucić się na niego, ale powstrzymał go jakiś wewnętrzny głos.
– No, no jednak wyszło lepiej niż mógł bym kiedykolwiek zamarzyć. – Człowiek przyglądał się, jak mały wraca do swojej poprzedniej postaci. – Jak masz na imię ?
-– Orin, mistrzu. – Nie wiedział skąd instynktownie wie, jak ma się do niego zwracać.
– Nie. – Mag zrobił zamyśloną minę. – Taki doskonały twór magii nie może się tak pospolicie nazywać. Trzeba będzie ci znaleźć inne imię, ale tym później się zajmę, tak jak twoją znajomością magii. Bo teraz walczysz jak wojownik, a to mi się nie podoba. Teraz jednak chodź za mną. Pokażę ci twoją komnatę. – Orin poszedł posłusznie za nim, ale jego myśli nie były już tak posłuszne jak ciało „Mam na imię Orin czy ci się to podoba, czy nie. Nieważne jak będziesz na mnie mówił, ja zawsze będę ORINEM.”
Tego wieczora kiedy już siedział na posłaniu, przygotowanym bardziej dla demona niż elfa, mag powiedział, że będzie musiał tam zmienić co nieco w związku z takim obrotem sprawy, Orin myślał o domu. „Rodzice pewnie się o mnie już martwią, mama pewnie płacze, a tata przeszukuje z innymi las. Muszę stąd uciec i wrócić. Przecież muszę się zemścić na Aliani za ten kamień” myślał, patrząc na złoty medalik z ich wspólnym portretem, którego o dziwo mag mu nie zabrał. „Nie dasz rady, jesteś jeszcze za słaby, a on za silny.” usłyszał głos w swojej głowie. „Co? Jak to? Kim ty jesteś?” Orin zapytał się osoby w swojej głowie. „Tym starym demonem” usłyszał odpowiedź. „To ty mi nie pozwoliłeś go wtedy zaatakować. Dlaczego?”. „Ty byś tylko pytał i pytał. Nie wiem jak to zrobiłeś, że dalej jesteś sobą, ale daje ci to możliwość ucieczki od tego szaleńca. On o tym nie wie, więc masz przewagę. Ja też go nie lubię, ale mogę uciec razem z tobą. Co mi bardzo odpowiada skoro już jesteśmy na siebie skazani.” demon zaśmiał się. „Zaklęcie dziadka” przemknęło przez myśl chłopcu. „Może. A teraz idź spać. Póki co czeka cię ciężkie życie, więc lepiej się wyśpij, mały. Postaram ci się pomóc, jak tylko będę mógł”. Chłopiec poszedł za radą demona i zasnął. Śnił o tym, za czym najbardziej tęsknił. O domu i rodzinie.
Emblemat użytkownika
Orin
 
Wiadomości: 26
Dołączył(a): Śr maja 07, 2003 3:08 pm

Wiadomośćprzez Powsinoga » Pn mar 21, 2005 3:26 pm

Fajne opowiadanko. Tylko ździebko przykre, przez co w sumie nazbyt prawdziwe :wink:
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...

Wiadomośćprzez Orin » Pn mar 21, 2005 6:36 pm

Można wiedzieć co masz na myśli pisząc "przykre"?

ps. Thail zabiłeś mi klina bo nie miałem zamiaru go kontynuować, ale może coś napisze.
Emblemat użytkownika
Orin
 
Wiadomości: 26
Dołączył(a): Śr maja 07, 2003 3:08 pm

Wiadomośćprzez Powsinoga » Pn mar 21, 2005 7:03 pm

No wiesz, w sumie Orinowi ten mag zgotował niezbyt miłą niespodziankę, nie?
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...

Wiadomośćprzez Orin » Pn mar 21, 2005 8:28 pm

Aha, to o to ci chodzi, ale pod tym względem to jest jedno z łagodniejszych moich opowiadań.
Emblemat użytkownika
Orin
 
Wiadomości: 26
Dołączył(a): Śr maja 07, 2003 3:08 pm

Wiadomośćprzez Powsinoga » Śr mar 30, 2005 5:01 pm

W oparciu o to: http://forum.lac.pl/viewtopic.php?t=1014

Na początek dodam, że jeśli mój "przekręt" zostanie być może za "oficjalny" będę z siebie mógł być dumny :)

Dzień był nad wyraz upalny, słońce prażyło żarem z nieba niemiłosiernie, jakby nadrabiając braki w oświetleniu zimą, nie wiedząc, że i tak źle, i tak niedobrze. Saradir Powsinoga więc, obładowany ciężkim sprzętem i wszelakimi rupieciami jakie nosił w podróżnym worku na plecach, marzył tylko o tym, by zaniechać forsownego marszu tego popołudnia i spocząć gdzieś w cieniu wysokich cyprysów stojących szpalerem po bokach piaszczystej drogi wiodącej do Ofcolu.

Wolał jednak pomęczyć się jeszcze trochę czasu, byle znaleźć się już w Ofcol, gdzie oprócz cienia czekało go też chłodne piwo z pianką i wianuszek wiernych słuchaczy, którzy gotowi są często dać sowity napiwek za porządną opowieść. Walory Ofcolu przeważyły na szalce zastanowienia cyprysy przydrożne, więc ruszył dalej, opierając się co czas jakiś na swym sękatym kosturze. W oddali widniały zalane słońcem sylwetki krytych gontem, lub w przypadku szlacheckich domostw, czerwoną hobbicką dachówką. Po godzinie, dłużącej się jednak w upale w nieskończoność dotarł w końcu do miasteczka.

W karczmie było diabelnie duszno i ciasno, gdyż przecie nie tylko on zamierzał się chłodzić się przy kontuarze długo warzonym piwskiem serwowanym w brudnych, cynowych kuflach. Obok karczmy, w ogrodzie szynkarza otwartym dla gości ustawiono kilka pieńków, jakąś ławę i tym samym w cieniu jabłoni i grusz ogrodowych powstało kolejne miejsce dla spragnionych gości. To miejsce też Saradirowi wydało się lepsze do opowiastek aniżeli głośne, zadymione wnętrze lokalu. Z wielgachnym, własnym i noszonym w worku na właśnie takie okazje wielkim kuflu krasnoludzkiej roboty a dobytkiem podróżnym pod pachą rozsiadł się wygodnie na ławie pod przygarbioną wiekiem gruszą i pociągnął głęboki łyk trunku. Rzucił tobołek pod gruszę, po czym z wora wyciągnął lutnię, którą chciał dobrze nastroić nim kolejne łyki miałyby mu uderzyć do głowy. Z zadowoleniem też zauważał, iż na widok instrumentu zaczęli się przysiadać potencjalni słuchacze i melomani. Pod gruszę przyleciała banda piegowatych dzieciaków, którym ganianie po ulicach z krzykiem już się przejadło. "Na pokoik w karczmie wystarczy". Brodacz zdjął hełm i uśmiechnął się pod kasztanowym wąsem. Można było zaczynać...

- Panie trubadurze - podjął jakiś kupiec o tłustej twarzy i policzkach jak dwa czerwone, dorodne jabłka - My tu, w Ofcol, nie jeździmy zbytnio po dzikim świecie, niezbyt wiadomo nam co się dzieje wokół. Nuda też u nas tu panuje, nic do zrobienia nie ma choć handel na tergu dobrze idzie.. może byście tak opowiedzieli co tam w dalekim świecie?
- Opowieeedz! Opowieeeedz! - krzyknęła podekscytowana dzieciarnia.
- Może o odległych ziemiach? O Shire? - Spytała córka szynkarza i z rozmarzeniem spojrzała w niebo.
- Shire? Aaaa, masz na myśli Firię? Miła mieścina... kwitnąca osada w której, co typowe dla południa Leanderu, mieszka wielu hobbitów. Ha! Zwana ona była "Shire" lub "włość" z przyczyny dość prozaicznej - nikomu zbytnio nie zależało na poznaniu czy wcielaniu w życie tej nazwy, ludzcy kupcy z Midgaardu po pokonaniu moczarów Miden'niru określali Firię mianem "Shire", gdyż kojarzyło im się to z kędzierzawymi mieszkańcami, a bynajmniej złość niewysokich ludków spowodowana złym nazwewnictwem nigdy nie przerażała Dużych Ludzi, jak zwą nas niziołki. - Saradir zaśmiał się i od niechcenia brzdąknął w struny, gdyż nie miał na razie z lutni większego pożytku.
- To może byście legendę tą opowiedzieli... co tam było, o żywych kałużach i o tych, co w ocean głęboki, sztormem ogarnięty, z brzegu rzeki skakali przez wzburzonymi żywiołami uciekając? - Zaciekawił się kupiec i położył palec wskazujący na górnej wardze w zamyśleniu.
- I tu też muszę was rozczarować nieco, bo to, coś panie kupiec widział to nie był pełny ocean, a jeno Zatoka Dwóch Wiatrów, do oceanu stamtąd jeszcze daleko. Ale o Zatoce też niejedno można powiedzieć, na ten przykład o załodze "Statku miłości", co wpadł w zatoczne wiry, które ostatnio na szczęście ucichły z lekka... rozbitkowie wylądowali na skalistej wysepce, postradali zmysły ze strachu i zmęczenia, napadali żeglarzy, innym zaś mówili, iż są na oce...
- Nie mówicie, Powsinogo, o takich smutactwach. - Rzekła córka szynkarza. - Może lepiej o tych żywiołach... - Saradir podjął pieśń:
Żywiołów wzburzonych poznali gniew
Nieopatrzni głupcy co skarbów pragnęli
Powietrze rozdarł starych mocy zew
Ze ścian szmaragdowych wychnęły upiory...

Pociągnął z kufla po czym rzekł:
- Podobno po upadku wielkiego meteoru widziano kłębiące się pośród obfitych w klejnoty skałach stwory stworzone z wody, pary, lodu...
- Ty je widziałeś? - Zapytało któreś z dzieci. Wędrowiec tylko uśmiechnął się tajemniczo.
- ... Podobno chwiały pogodą, nadmiar lodowych stworów powodował przydługą zimę, a ognia - suszę jeszcze gorszą niż ta. Ale tych stworów już od wieków nie widziano. Choć kto wie co może kryć się wokół krateru, pośród bajkowego zamku w chmurach, w jaskiniach... ale na pewno nie żywioły, takie jak w pieśni.
Dzieciarnia mruknęła, nieco zrezygnowana. Saradir był nieco zły, że nie mógł im odpowiedzieć na pytania tak, jak by sobie one tego życzyły... jednak po kilku balladach ze stałego repertuaru w sakiwece cudnie brzęknęły korony Leanderskie - w ilości wystarczającej na przespanie nocy pod dachem.
Ostatnio edytowano Śr mar 30, 2005 5:26 pm przez Powsinoga, łącznie edytowano 1 raz
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...

Wiadomośćprzez Lam » Śr mar 30, 2005 5:24 pm

Korekta - nie ma żadnego zamku w chmurach. To bajki dla dzieci takie same jak żywioły :) Popraw się :)
Emblemat użytkownika
Lam
władca Leanderu
 
Wiadomości: 2886
Dołączył(a): Pn maja 28, 2001 2:00 am
Lokalizacja: 22°17' E - 52°11' N

Wiadomośćprzez Februs » Pn maja 02, 2005 5:22 pm

"Opowieść o dzielnym wojowniku zza morza i o mnichu mrocznym, Akt I"
(historia nie dzieje się w świecie laca)
Wielkie kontynenty rozciągały się po ogromnych warstwach wody, które niezbadane, wolne i czyste władały tym czego do lądów nie należało. Tymczasem na owym lądzie, władały różnorakie prawa i istoty, które niszczyły go, jak i spokój oceanów. Byli to ludzie - mniej obdarowani zmysłami od elfów i krasnoludów, lecz najzdolniejsi, najciekawscy, co czyniło ich potęgą przewyższającą predyspozycje innych stworzeń. Różne istoty żyły na różnych płatach ziemi, niektóre bardziej rozwinięte, a niektóre mniej. Miejscem elfa były tereny zielone, pełne natury, nieskażone przez bitwy. Krasnoludy wolały ogromne jaskinie, a ludzie mogli żyć wszędzie.
Jednak pokoju między rasami nie było. Skrzaty i elfowie walczyli ze sobą, przez różne poglądy, a ludzie o ziemię. Na niektórych kontynentach panował pokój, takich jak np. Penthisia. Mieszkańcy Penthisi byli wysoko rozwinięci, oraz uduchowieni, jak i kreatywni.

(Akt II już niebawem)
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Februs » Pn maja 02, 2005 5:34 pm

"Wiersz o dzielnym rycerzu"
Był raz pewien rycerz
Marzył o tarczy i klaczy
Gdyż jego los znaczy:
Bieda! Złota na oręż nie ma!
Ale człowiek w głębi duszy
Był bardzo dzielny i duży
Więc wybrał się raz na łowy
I powrócił z nich okuty
Zwierzęta zbroje nosiły!
Czyli cud nad siły
Naszej kochanej czupryny
Rycerz głupi był, oj głupi
Więc ruszył głupi
Na wojnę z której już nie wrócił

Idiotyczne, ale więcej nie mogłem ;).
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Powsinoga » Pn maja 02, 2005 8:24 pm

I 1, i 2 takie sobie. Penthisia - moim zdaniem nazwa marna. Ale może jeszcze coś z tego wszystkiego będzie.
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...

Wiadomośćprzez Thail » Pn maja 02, 2005 11:21 pm

Hahahaha niezłe Powsinogo, GRATULACJE!
"Nigdy nie kłóć się z debilem, najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a później pokona doświadczeniem".
"Naród Polski jest wspaniały, tylko ludzie kurwy" -J. Piłsudski
Emblemat użytkownika
Thail
 
Wiadomości: 1857
Dołączył(a): Cz lut 20, 2003 1:57 am
Lokalizacja: Z Wyspy Lodoss (SKO)

Wiadomośćprzez Powsinoga » Wt maja 03, 2005 8:17 am

Dziękuję. Trochę się wprawiam w pisaniu porządnych tekstów zanim wezmę się za pisanie następnego opowiadanka.
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...

Wiadomośćprzez Orin » So maja 28, 2005 1:03 am

No dobra jak wszyscy to wszyscy ja się nie wyłamie:) Niedługo powinna się pojawić też trzecia część. Wiem, wiem że miały być krótkie ale za cholerę nie chcą takie wychodzić :(



Początek wojny ( Historia Orina cz.2)



Orin resztkami sił stał po środku wielkiej komnaty do ćwiczeń, utrzymując ledwo postać demona, a mag cały czas jeszcze nie był zadowolony z wyników, mimo iż męczył go już kilka godzin.
– Salilusie, nie tak. Ciągle wykonujesz to wszystko za wolno, ostatni raz próbujemy i na dziś koniec. No mały, teleportacja, klątwa, oślepienie, osłabienie i cięcie szponami. – Mag używał imienia Salilus, kiedy zwracał się do Orina. Uważał, że to imię bardziej pasuje do tego, czym teraz stał się mały elf.
– Tak mistrzu. – Orin zebrał resztki sił i spróbował się teleportować. Niestety nie udało mu się, zamiast pojawić się w prawym rogu pokoju, pojawił się w połowie drogi i w swojej elfiej postaci upadł nieprzytomny na podłogę.
Kiedy się ocknął, leżał na łóżku w swojej komnacie. Poleżał chwilę, wstał i podszedł do stołu, na którym w takich wypadkach mag zostawiał rozkazy dla niego. Tym razem nie było inaczej. Koperta jak zawsze, czarna, z dużą czerwoną pieczęcią. „Czy on na prawdę ma aż taki uraz do telepatii? Byłoby o wiele łatwiej.” Myślał chłopiec otwierając kopertę i czytając rozkazy. „Wykąp się, pożyw i przebierz w podróżne ubranie. Wygląda mały, że gdzieś jedziecie. ” Demon nie umiał się powstrzymać od komentowania. Orin potwierdził telepatycznie odebranie rozkazów i zabrał się do wyciągania z szafy podróżnych ubrań. „Jedyne co mi się podoba z tych beznadziejnych ciuchów to ten płaszcz podróżny z kapturem. Jak się go odpowiednio nałoży, to twarzy nie widać.” Myślał odkładając na bok to, co zamierzał założyć. „Nie wiem, co ci się nie podoba, nie lubisz czarnego koloru? ” Zaśmiał się w jego głowie demon. „Nie aż tak, żeby chodzić tylko w czerni. ” Orin zebrał ubranie i poszedł się wykąpać.
Powóz maga powoli jechał przez gęsty las. Orin jak zwykle w takich okolicznościach wpatrywał się w przemykające za oknami drzewa i tęsknił za domem, za tymi szczęśliwymi chwilami, które w jego pamięci zaczynały zastępować wspomnienia zabitych istot, ciężkie treningi oraz pamięć bólu poranionego i wycieńczonego ciała.
– Salilusie, skup się. Pamiętaj o swoich obowiązkach, tobie nie wolno się rozkojarzyć.
– Co tylko powiesz, mistrzu. – Orin momentalnie odsunął od siebie wszystkie wspomnienia i uczucia, a jego twarz przyjęła beznamiętny wyraz. W ciągu ostatnich trzech lat zdążył się nauczyć, że emocje i uczucia mogą okazać się dla niego zgubne. Nie nauczył się, co prawda, kontrolować siebie idealnie i czasem zdarzało mu się zapomnieć tak jak teraz, jednak wtedy szybko mag przywoływał go do porządku.
– Posłuchaj mnie teraz uważnie. – Mag miał spokojny, ale stanowczy głos. – Kiedy dojedziemy do Midgaardu, cały czas będziesz czekał w ukryciu, będziesz pilnował okolicy i donosił mi o wszystkim telepatycznie. Nie ujawnisz się dopóki cię nie wezwę. Zrozumiałeś?
– Tak, mistrzu. – Orin poczuł coś na kształt radości. W jego głowie zrodziła się nadzieja na to, że może uda mu się choć zobaczyć kogoś z rodziny, albo przekazać im wiadomość, że żyje.
– A, i nie próbuj nawet się kontaktować z kimś z przeszłości. Czary, jakie rzuciłem na ciebie, zaraz mi zdradzą, czy byłeś w pobliżu kogoś, kogo kiedyś ceniłeś. – Mag szybko i brutalnie rozwiał wszelkie nadzieje chłopca. „He he, stary nie jest taki głupi. Wie, że musisz się go słuchać i myśli, że nie możesz zrobić mu krzywdy, ale jeszcze ci nie ufa tak do końca. Za dużo w eksperymencie nie poszło po jego myśli.” Demon nie wytrzymał i musiał skomentować. Orin wrócił do obserwowania lasu, ale już nie odważył się rozkojarzyć.
Po dojechaniu do bram Midgaardu Orin opuścił powóz maga i obserwował go z oddalenia, aż nie znalazł się u celu podróży. Wtedy spokojnie zaczął rozglądać się po okolicy, pilnując, aby nic nie zagroziło jego mistrzowi. W tej dzielnicy miasta znajdowały się wille bogatych mieszczan. Była ładna i zadbana. Kiedy tak się rozglądał, w pewnym momencie dotarły do jego uszu dźwięki rozmowy.
– Aliani, no chodź, bo zaraz się spóźnimy na przyjęcie. – Mówiła ludzka dziewczyna ciągnąc młodą elfkę. – Szybciej, rusz się, musimy dogonić dziewczyny.
-– Spokojnie Sarindo, mamy jeszcze czas. Jego urodziny zaczynają się dopiero za pół godziny. – Aliani nie miała najmniejszej ochoty przyśpieszyć kroku.
Orin przyjrzał się im uważnie, a serce zabiło mu mocniej. Był pewien, że ta elfka to jego kuzynka. Przez ostatnie trzy lata mało się zmieniła, tylko tyle, że wyrosła. „Cholera, taka okazja, a ja nie mogę nawet zrobić jej głupiego psikusa.” Wściekał się Orin.

***

W domu kupca Diarmaida mag przy posiłku i lampce dobrego wina omawiał interesy.
– Wezwałem cię tu Garvanie, ponieważ wiem, gdzie jest ten cenny artefakt, którego tak szukasz.
– Doprawdy? – Mag podchodził do tych nowin z rezerwą.
– Tak, nawet miałem go tu dla ciebie, jednak nekromanci mi go wykradli. Oni też mają plany z nim związane, jednak odmówiłem im sprzedaży go, no i jeszcze innego artefaktu.
– Rozumiem, czyli ja mam je odzyskać, a w zamian medalion będzie mój? Dobrze cię zrozumiałem?
– Tak, ale wiesz, że się im narazisz.
– Wiem, ale to już nie pierwszy raz, kiedy mieszają się w moje plany. Czas chyba zrobić z tym coś otwarcie.
– Mianowicie, co masz na myśli? Wojnę? A co z twoim konfliktem z paladynami? Czy to rozsądne walczyć z tymi dwiema gildiami jednocześnie?
– Tak. Oni nigdy się nie zjednoczą, a więc też nigdy mnie nie będą w stanie pokonać. – Garvan był pewny siebie, można powiedzieć zbyt pewny siebie. – A teraz pora byś kogoś poznał. – Powiedział mag patrząc z zadowoleniem na minę kupca, kiedy na jego telepatyczne wezwanie pojawił się Orin w swej demoniej formie. – Poznaj Salilusa, moje nowe dzieło. A teraz mów dokładnie wszystko, co wiesz. – Diarmaid spokojnie wyjaśnił, gdzie są artefakty, kto ich najprawdopodobniej pilnuje i jak się tam dostać. Kiedy skończył, Orin kiwnął głową na znak zrozumienia. Nim zniknął, aby wykonać zadanie, mag wydał mu jeszcze jeden dodatkowy rozkaz.
Orin nie mógł się spotkać z Aliani, ale mógł jej przekazać list przez jej koleżankę. Wybrał Sarindę. Dziewczyna miała tego pecha, że przypadkowo natrafił na nią, kiedy wchodziła do domu. Nie czekał, od razu zaczął rozmowę.
– Cześć. – Przywitał się spokojnie, jednak i tak ją wystraszył.
– Witaj. – Odpowiedziała Sarinda, kiedy się trochę opanowała. – Kim jesteś, i czego chcesz? – Spytała już pewniejsza siebie.
– Daj to Aliani. – Powiedział wręczając jej kartkę. – Będzie wiedziała od kogo. – Dodał wyprzedzając jej pytanie, po czym teleportował się w okolice, gdzie miał znajdować się klejnot. Wiedział, że kartka nie zaspokoi ciekawości kuzynki, jednak na razie te kilka słów napisane ich starym kodem musiało wystarczyć. Wiedział, że użycie ich dziecinnej formy zapisu informacji będzie dla niej najlepszym dowodem na to, że nikt nie robi sobie z niej żartów.
– Aliani, chyba masz wielbiciela. – Powiedziała Sarinda zatrzymując ją na korytarzu i dając jej kartkę od Orina. – Powiedz co napisał, proszę. Ach, to takie romantyczne przekazywać sobie anonimowe listy miłosne. – Sarinda sprawiała wrażenie, jakby zapomniała o całym świecie, marząc o miłości i o tajemniczym chłopcu, którego przed chwilą widziała.
– Wielbiciela? Co to znowu za natręt? – Powiedziała Aliani półżartem rozkładając kartkę, jednak kiedy zaczęła czytać, jej dobry humor zniknął. „Żyję. Póki co nie mogę się z wami spotkać. Powiedz mamie i tacie żeby się nie martwili.” i podpis „Orin”.
– Jest taki tajemniczy i pewnie bardzo romantyczny, co nie, Aliani? W sumie to nawet przystojniak z niego, no może z wyjątkiem tych blizn.... – Urwała Sarinda, kiedy zobaczyła zmartwioną minę koleżanki. – Czy coś się stało?
– Nic! No oprócz tego, że go uduszę, powieszę lub wypatroszę. Oczywiście, jak go znajdę. Albo wiesz co? Wyswatam cię z tym idiotą. Jak chcesz jest twój, tylko go złap. Wiesz kto to był?! Orin. Już nie żyje! Niech tylko wpadnie w moje ręce, już ja mu pokażę. – Powiedziała wściekła elfka i wybiegła ze szkoły. Potrzebowała trochę czasu na przemyślenie tego wszystkiego. Nie wiedziała, co myśleć. W końcu od roku wszyscy uważali jej kuzyna za zmarłego, mimo iż ciała nigdy nie odnaleziono po tym, jak zniknął przed trzema laty, a tu nagle okazuje się, że żyje. W tej właśnie chwili elfka cieszyła się z tej wiadomości i jednocześnie miała ochotę sama uśmiercić swojego kuzyna.
Orin nie miał trudności ze zlokalizowaniem kryjówki. Dzięki wskazówkom od kupca i bliźniaczemu artefaktowi od Garwana, szybko odnalazł medalion w katakumbach. „ Takie cenne, a tak słabo pilnowane” pomyślał elf, kiedy zakradł się już wystarczająco blisko strażników. Sześciu nekromantów nie miało najmniejszych szans, trzy celne wybuchy plazmowe i pierwsza trójka już nie żyła. Orin uchylił się przed magicznymi atakami pozostałych, podbiegł i wykończył ich kilkoma wprawnymi cięciami swoich szponów. Na krótką chwilę zapomniał się i zaczął oblizywać krew ze szponów. Szybko jednak oprzytomniał i odsunął je z odrazą. „Mhm, pyszna krew. Przydało by się więcej.” Odezwał się demon. „Nie teraz, mamy zadanie do wykonania. Podjesz sobie kiedy indziej.” Odpowiedział mu Orin. „Eh, nigdy nie ma czasu na moje jedzenie.” Elf mógłby przysiąc, że demon czyni mu wyrzuty. Szybkim lecz spokojnym krokiem przeszedł przez korytarz nie uruchamiając żadnej pułapki. Podszedł do wykutego w ścianie zagłębienia, włożył w nie rękę i poczekał. Zignorował pierwsze magiczne iluzje ukazujące się jego oczom i we właściwym momencie zacisnął pięść. Odczekał jeszcze chwilę i wyjął rękę z zagłębienia, w zaciśniętej dłoni znajdował się artefakt. „No, no brawo mały. Myślałem, że się cofniesz, kiedy te węże podpełzły ci do twarzy. Jednak wytrzymałeś, coraz lepiej panujesz nad sobą, brawo.” Demon pochwalił go. Orin też był z siebie zadowolony. Za pierwszym razem, kiedy mag uczył go rozpoznawania iluzji i magicznych kryjówek, to odskoczył jak oparzony, kiedy zobaczył węża. Teraz jednak miał już za sobą trochę praktyki i trzeba było czegoś więcej, by go wystraszyć.
Po wykonaniu pierwszej części zadania, Orin przystąpił do drugiej, mniej przyjemnej. Wypowiedzeniu wojny nekromantom na ścianie krwią syna przywódcy jednego z ich klanów. W tym celu musiał zakraść się do domostwa przywódcy i zabić jego nowonarodzonego pierworodnego. Kiedy skończył wypisywać formułę, oddalił się. Mimo iż od trzech lat zabijał na rozkaz maga i śmierć dorosłych nie robiła na nim większego wrażenia, teraz jednak zabił niewinne dziecko. To było za dużo dla niego, nie wytrzymał i zwymiotował w krzakach niedaleko nabrzeża. Opanowanie nerwów zajęło mu trochę czasu. Kiedy już udało mu się całkowicie nad sobą, wrócił do maga i zdał raport. Od tej pory Garvan będzie walczyć nie tylko z paladynami, jednak dla chłopca nie stanowiło to żadnej różnicy. I tak będzie zabijał na jego rozkaz, a czy to sługę światła, czy mroku, to już było mu zupełnie obojętne, bo wybór i tak nie należał do niego.
Tej nocy Orin znowu obudził się poza wieżą. Był w postaci demona i znajdował się środku małej wioski. Stał tam i trzymał w rękach zakrwawione ciało niemowlęcia, a w ustach czuł posmak krwi. „Hmm, niewinna krew, taka była pyszna. Szkoda, że ty nie podzielasz moich upodobań kulinarnych.” Mruczał z zadowoleniem demon. „ Ty znowu mi to zrobiłeś. Czy ty nie możesz się obejść bez krwi? Ja nie chcę zabijać, robię to kiedy już nie mam wyboru. Nienawidzę, jak przejmujesz kontrolę i idziesz sobie podjeść.” Orin zawsze wtedy czuł się okropnie, uważał, że powinien temu zapobiec, nie dopuścić do śmierci niewinnej istoty. Demon jednak wybiera takie momenty na swoje wyprawy, kiedy Orin jest wycieńczony po misji i nie ma już sił, aby całkowicie kontrolować swoje ciało. „Eh, taka już moja natura chłopcze, a tego nie zmienisz. Skoro nie chcesz mi pozwolić zaspokoić głodu, kiedy nie śpisz, musze wykorzystać te słodkie chwile, kiedy jesteś nieprzytomny. Tylko nie wymiotuj, tak jak za pierwszym razem. To nic nie da, a ja jutro znów będę głodny. ”Demon śmiał się, kiedy Orin zmywał krew z rąk i twarzy w pobliskim strumieniu z wielkim trudem powstrzymując się od zwymiotowania zawartości żołądka.” „Miałbyś litość. Jestem poraniony, sponiewierany i wycieńczony po tej ostatniej misji. A ty mi jeszcze nocne wycieczki fundujesz. ” Bezsilnie wściekał się na demona kończąc doprowadzanie się do porządku. „Czas wracać do wieży. Mag przymyka oczy na nasze nocne wycieczki, ale nie wolno wystawiać jego cierpliwości na próbę.” Przypomniał mu demon, a chłopiec szybko znalazł się z powrotem w swojej komnacie. Jednak tej nocy nie zmrużył już oka, dręczony przez wyrzuty sumienia, tęsknotę za domem i innym życiem. W takich chwilach siedział skulony na swoim łóżku i cicho popłakiwał, mimo iż za każdym razem przyrzekał sobie, że płacze po raz ostatni. Łzy jednak same płynęły i płynęły, ale z każdym rokiem coraz bardziej machinalnie i pusto. Jego młoda dusza powoli wypalała się, a on zaczynał się bać, że za kilka lat już nie będzie w stanie nic czuć. Przynajmniej nie tak jak elf powinien.
Emblemat użytkownika
Orin
 
Wiadomości: 26
Dołączył(a): Śr maja 07, 2003 3:08 pm

Wiadomośćprzez Februs » So maja 28, 2005 5:14 pm

Fajne, ale zbyt mało podobne do poprzedniej części (brak humoru). W każdym raznie pisz dalej.
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Orin » So maja 28, 2005 6:07 pm

Februs czy ty czasem nie mylisz satyrki z Historią Orina? Bo to są dwa zupełnie różne opowiadania.
Historia Orina jest historią mojej postaci do 16/17 lat (bo mniej więcej w tym wieku pojawiamy się na lacu). Satyrka z kolei jest nastawiona na zupełną polewe i dość luźno związana z lacem.
Emblemat użytkownika
Orin
 
Wiadomości: 26
Dołączył(a): Śr maja 07, 2003 3:08 pm

Wiadomośćprzez Februs » So maja 28, 2005 7:07 pm

A no, sorx, zapomniałem :P.
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Februs » So maja 28, 2005 8:45 pm

- Niech to szlag! - krzyczał jakiś niedorób, który w kałuży własnej krwi walczył ze wściekłym kundelkiem, dorastał mu do łydek, a mimo to, gryzł za 2 - 8 PU. Ku nieszczęścia nieudacznika, nadszedł... dla niego był to najgroźniejszy.... najpotężniejszy przeciwnik... strach było wymówić jego imię - to śmieciarz!
- AUUU!
Krzyk ten rozległ gdy pięść śmieciarza dosięgnęła twarzy Fadha. Jakimś cudem przeżył i doczłapał do ołtarza. Ujrzał Venthira, swojego przyjaciela, jakichś dwóch bufonów szpanujących się (byli na 90 poziomach) oraz jakiegoś idiotę, który próbował wrzucić uzdrowiciela do urny na dary. "Bez zmian" pomyślał Fadh i ułożył się pod ścianą po czym zasnął. Gdy obudził się, zobaczył dwóch początkujących graczy, którzy wymieniali między sobą odzywki:
- Ty pedalo
- Ty cioto
- Ty lamo
- Ty debilu
- Ty chuju
Na to ostatnie boss ołtarza - uzdrowiciel, wykopał bluzgatora na ulicę.
- Hojny jesteś - powiedział drugi kłótliwy człek do bossa.
Ku jemu zaskoczeniu, uzdrowiciel postąpił z nim tak samo jak z jego kolegą. Fadh rozejrzał się i powiedział:
- Chyba pójdę, ale boję się, że gdy wejdę do kanałów to mucha mnie zabiję...

[bez sensu, miało być śmieszne :/]
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Gerino » So maja 28, 2005 8:48 pm

Szara rzeczywistość:)
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Wiadomośćprzez Februs » N maja 29, 2005 8:29 am

No i właśnie o to chodziło, ale śmieszne nie wiem czy to jest.
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Orin » Cz cze 02, 2005 9:06 pm

Mam nadzieję, że mnie nie wywalą za długości opowiadanek :) Dobra wklejam to teraz, bo jak zacznę odwlekać, to znowu przez miesiąc będzie na kompie leżeć.

ps. Postaram się w najbliższym czasie poczytać i pokomentować wasze opowiadanka, ostatnio jakoś na wszystko czasu mi brakuje :/.





Koniec i nowy początek ( Historia Orina cz.3)


Bitwa w wieży trwała długo, jednak nawet połączone siły kilku nekromantycznych klanów nie były w stanie złamać obrony, jaką przez te wszystkie lata przygotowywał sobie Garvan. Demony, których miał tysiące dosłownie równały z ziemią ożywieńców i nekromantów. Ci jednak nie poddawali się i przysyłali do walk coraz to nowe szkielety, zombi i mumie. Po kilku godzinach armia demonów zaczęła zyskiwać przewagę i spychać zastępy wroga coraz dalej od wieży. Kiedy wydawało się, że nekromanci po raz kolejny poniosą klęskę, do walki włączyły się siły Białego Zakonu paladynów. Wycieńczone demony nie miały szans w starciu z wypoczętymi paladynami. Siły maga zaczęły cofać się w kierunku wieży. Walka trwała jeszcze kilka godzin nim nekromantom i paladynom udało wedrzeć się do wieży. Orin, który do tej pory walczył w szeregu razem z innymi demonami, został telepatycznie wezwany przez mistrza do jego komnat. Kiedy zjawił się na miejscu, mag walczył już z dwoma paladynami. Odruchowo odciągnął jednego z nich od mistrza. Był już zmęczony walką, jednak paladyn był bardziej zmęczony i nie stanowił dla niego większego wyzwania. Szybko obezwładnił go i kiedy miał już zakończyć jego życie, powstrzymał go demon. „ Teraz albo nigdy! Odwróć się i atakuj”. Orin z początku nie wiedział, co demon ma na myśli, jednak kiedy się obrócił i spojrzał w kierunku maga, zrozumiał. Garvan w tej bitwie zużył więcej swoich sił niż kiedykolwiek dotąd. Poza tym był całkowicie pochłonięty walką z drugim paladynem. Chłopak zebrał wszystkie siły i zaatakował w momencie, kiedy mag szykował się do rzucenia ostatecznego zaklęcia i zabicia rozbrojonej osoby, jednak nie udało mu się nawet zadrasnąć maga. Został odepchnięty przez jakieś potężne zaklęcie, przekoziołkował przez większą część komnaty i zatrzymał się dopiero na ścianie.
– Salilusie, nie myślałeś chyba, że uda ci się mnie pokonać. Eh, widzę, że trzeba jeszcze zmienić dużo w tobie. Do doskonałości jeszcze sporo ci brakuje. – Mag powoli zmierzał w jego kierunku. – Jutro porozmawiamy o tym, co tu dzisiaj zaszło oraz zajmiemy się twoją lojalnością. „ NIGDY! NIE DAM ZROBIĆ Z SIEBIE NIEWOLNIKA! UWOLNIĘ SIĘ LUB ZGINĘ, ALE JUŻ NIGDY NIE BĘDĘ NA TWOJE ROZKAZY! ” nienawiść, jaką przez te wszystkie lata zbierała się w Orinie, stała się źródłem jego dodatkowej siły. Sprawiła, że już nie myślał, nie bał się, nie uważał, tylko działał. Wypowiedział zaklęcia ochronne, złapał paladyński miecz leżący obok niego i zaatakował. Tym razem udało mu się przebić przez magiczną ochronę maga. Jednym wprawnym ruchem oddzielił jego głowę od reszty ciała. Na ten atak zużył wszystkie swoje siły i padł nieprzytomny na podłogę. „Wolny, nareszcie wolny. Nigdy więcej zabijania na jego rozkaz, NARESZCIE. ” Myślał Orin pogrążając się w mroku.
Kiedy odzyskał przytomność, leżał w magicznym pentagramie, a dwójka paladynów pilnowała go.
– Mamy z tobą problem demonie. – Powiedział starszy, kiedy Orin usiadł sobie wygodnie w samym środku magicznego więzienia.
– Tak? A jaki? – Podtrzymywał rozmowę, na której tak naprawdę mu nie zależało. Chciał tylko zdobyć trochę czasu na rozeznanie się w sytuacji.
– Nie możemy określić, z której sfery pochodzisz, aby cię tam odesłać. Na zabicie cię honor nam nie pozwala, ponieważ uratowałeś nam życie.
– Jeny, macie problemy. Ja i tak zaraz sobie stąd idę. Tylko się przebiorę, bo te ubranie jest już zniszczone. – Orin na oczach zdumionych paladynów wrócił do swojej elfiej postaci i przeszedł przez magiczną barierę.
– Co? Jakim cudem? – Paladyni wydali z siebie okrzyki zdziwienia. – Jak to? Czym ty jesteś?
- Eh, i wy siebie nazywacie paladynami? – Orin powiedział to z rezygnacją w głosie. – Nieudana próba połączenia mnie z demonem.
– Nieudana? To co on chciał osiągnąć?
– Dokładnie to nie wiem, ale moja obecna postać na pewno nie była zamierzona. A teraz żegnam. Muszę się przygotować do drogi.
– Co zamierzasz?
– Nic. Pokręcę się po świecie, odwiedzę stare kąty. Zobaczę co się zmieniło, kiedy mnie nie było. Zresztą, to nie wasza sprawa. – Orin zostawił zdziwionych paladynów i udał się do swojej komnaty. Ku swojemu miłemu zaskoczeniu zastał ją w idealnym stanie. Widocznie walka toczyła się w innej części wieży. Chłopiec spokojnie przebrał się w podróżne ubranie. Następnie przeszedł się do jednej z komnat maga i wyciągnął złoto z ukrytej kryjówki. Nie brał go dużo. Wziął tylko tyle, ile wydawało mu się, że potrzebuje na zakup sprzętu i prowiantu w pobliskiej wiosce, poczym odszedł. Raz na zawsze opuścił posiadłość Garvana.
Orin, po opuszczeniu wieży maga, nie wiedział, gdzie ma iść i co tak naprawdę z sobą zrobić. Kupił prowiant i wybrał się w drogę przed siebie. Nawet nie zauważył, kiedy znalazł się w okolicy Midgaardu. Pewnego popołudnia, kiedy szedł sobie spokojnie w okolicach Elfiej Doliny, nie wiadomo skąd wyleciała kula ognia mknąca szybko w jego kierunku. Orin na jego szczęście zrobił szybki unik i wyszedł bez szwanku z tego ataku. Po chwili z lasu wybiegła młoda elfka i zaczęła go przepraszać.
– Nic ci się nie stało? Ja naprawdę nie chciałam. Po prostu mam jeszcze kłopoty z kontrolą tego zaklęcia.
– Nie, nic. Na szczęście mam dobry refleks. – Odpowiedział spokojnie.
– Na pewno? – Elfka ciągle nie wierzyła jego słowom, ale kiedy ponownie skinął głową, że tak, dała spokój. – A tak w ogóle to jak się nazywasz? Chyba nie jesteś stąd, bo pierwszy raz cię tu widzę.
– Orin. – Odburknął elf.
– Orin? – Elfka przyjrzała mu się uważnie. – To tak jak mój kuzyn. Tylko że on zaginął parę lat temu. – Dodała smutnym głosem. – W każdym razie ja jestem Aliani. – Teraz to Orin zaczął się jej przyglądać. Po chwili uderzył ją pięścią w brzuch.
– To za ten głupi kawał z toporem, wredoto. No i jak tak stawiasz sprawę, to też za tę kulę ognia przed chwilą. – Orin uśmiechnął się złośliwie do Aliani, która ze zdziwienia zaniemówiła. Elfka po raz kolejny uważnie przyjrzała się Orinowi, jednak tym razem obejrzała medalik na jego szyi i dopiero uwierzyła w to, co się działo. Rzuciła się na szyję kuzynowi i przytuliła go mocno.
– Orin, ty naprawdę tu jesteś. Ty żyjesz. Nawet nie wiesz jak się cieszę. – Szepnęła na ucho oniemiałemu elfowi, który spodziewał się po niej zupełnie innej reakcji. Jednak ta chwila czułości ze strony kuzynki nie trwała długo i już po kilkudziesięciu sekundach odsunęła się od niego i uderzyła go pięścią w brzuch. – Czy ty sobie zdajesz sprawę, jak się wszyscy tu o ciebie martwili, ile twoja mama płakała, ile zamieszania wywołało twoje zniknięcie? Co? A ty tylko jeden raz dałeś znać, że żyjesz. – Prawie wykrzyczała mu to w twarz.
– To naprawdę nie moja wina. Ja naprawdę nie mogłem. – Orin próbował protestować.
– Tak?! A to niby dla czego? Może ci się nie chciało po prostu leniu jeden ...? – Aliani przerwała wykład, kiedy Orin na jej oczach przybrał postać demona. – Co... co ci się stało? – Powiedziała, kiedy w końcu po kilku minutach odzyskała mowę, a Orin w skrócie opowiedział jej, co się z nim działo przez ostatnie sześć lat.
– I mówisz, że nie da się nic z tym zrobić? – Zapytała zdziwiona.
– Na to wygląda, a wcale mi się nie uśmiecha żyć z tym demonem już do końca. W sumie to mam już tego serdecznie dość i chciałbym być znowu normalny.
– A może uzdrowiciel by coś poradził?
– Kto? – Zapytał Orin zdziwiony.
– No... Midgaardzki uzdrowiciel. Wiesz, ten ze świątyni. W sumie to nawet jestem pewna, że da radę. To bardzo mądry i potężny człowiek. Chodź, zaprowadzę cię do niego. – Z początku Orin starał się protestować, ale Aliani jak zawsze po prostu przestała go słuchać i zaciągnęła do uzdrowiciela, który ku jego wielkiemu zdziwieniu powiedział, że potrafi oddzielić go od demona, jednak potrzebuje trochę czasu na przygotowania, więc mają przyjść do niego rano. Uzdrowiciel był też zaskoczony tym, że to Orin a nie demon kontroluje ciało, co ułatwiało mu zadanie. Po wizycie u uzdrowiciela Aliani zaciągnęła Orina do jego domu.
– Nie sądzę, aby chcieli mnie widzieć. Może po tych wszystkich latach byłoby lepiej, gdyby nie wiedzieli, że tu jestem. No i jeszcze w takiej postaci. – Powiedział, kiedy już stali przed drzwiami, a Aliani miała właśnie zapukać.
– Zastanów się, co ty teraz wygadujesz! Oni będą wniebowzięci, że żyjesz i że wróciłeś. Orin! To twoi rodzice i naprawdę bardzo cię kochają. Najgorsze, co możesz im zrobić, to pozwolić aby nadal żyli w niepewności. – Aliani jedną ręką przytrzymała go, aby nie uciekł, a drugą zapukała do drzwi. Orin zaczął trząść się ze strachu przed tym spotkaniem, jednak jak się później okazało zupełnie niepotrzebnie. Rodzice naprawdę ucieszyli się z jego powrotu, a jego obawy, że ich zawiódł, same się rozwiały, jak tylko zaczął z nimi rozmawiać. Tego wieczoru znowu był z rodziną i znowu czuł się tak, jakby miał dziesięć lat, spokojny i kochany, a wszystkie bolesne wspomnienia wydawały się tylko niemiłym snem i na tych kilka godzin zaczęły mniej boleć.
Kiedy Orin i Aliani przyszli rano do Midgaardzkiego uzdrowiciela, ten był już przygotowany do wykonania rytuału rozdzielenia.
– Czy to na pewno zadziała? – Zapytał elf niepewnym głosem.
– Z tak silną magią nigdy nie ma nic pewnego, mój chłopcze. – Uzdrowiciel uśmiechnął się uspakajająco do Orina. – Zaczynajmy, szkoda czasu. – Elf tylko skinął głową i położył się we wskazanym mu miejscu oraz pozwolił unieruchomić sobie ręce i nogi. Aliani odsunęła się, aby nie przeszkadzać. Uzdrowiciel powoli zaczął wymawiać długie formuły pradawnych zaklęć. Z początku Orin nie czuł nic niezwykłego, jednak przy trzecim zaklęciu poczuł znajomy ból ciała rozpadającego się na części. Tym razem jednak nie krzyczał, nie płakał, mimo iż jego ciało odczuwało coraz większy ból. Teraz wiedział, dlaczego cierpi, nie był tym samym przerażonym chłopcem, co kiedyś. Wiedział też, że potem będzie mógł normalnie żyć. Przez to ból wydawał się mniejszy. Jednak i tym razem nie wytrzymał do końca obrzędu i stracił przytomność. Kiedy ją odzyskał, było już po wszystkim. Uniósł się lekko na łokciach i rozejrzał po pomieszczeniu. Aliani siedziała sobie wygodnie w jakimś fotelu i czytała książkę, uzdrowiciel krzątał się po pomieszczeniu przygotowując dary dla bogów. Kiedy spostrzegł, że Orin się obudził, uśmiechnął się do niego.
– I jak się czujesz? – Zapytał. – Nie przypuszczałem, że się tak szybko obudzisz. Masz silny organizm. Teraz chyba zaczynam rozumieć, dlaczego Garvan wybrał ciebie na swojego sługę.
– Eh, chyba dobrze. Jednak wszystko piekielnie mnie boli. – Powiedział jeszcze zdezorientowany elf.
– Niedługo przestanie. Organizm musi się przyzwyczaić do nowej sytuacji. – Kiedy uzdrowiciel skończył mówić, Aliani rzuciła się na szyję kuzyna ze złośliwym uśmieszkiem i słowami: „Jak dobrze, że już się obudziłeś. Zaczynałam się o ciebie martwić.”
– ALIANI! Nie bądź wredna! – Uzdrowiciel przywołał elfkę do porządku. – Przecież doskonale wiesz, że teraz go to strasznie boli. I nie udawaj mi tu niewiniątka.
– Eh, dobrze, przepraszam. – Odpowiedziała zmieszana dziewczyna.
– A ty, mój chłopcze, obejrzyj się za siebie. Pomyślałem, że może chciałbyś się pożegnać zanim odeślę go tam, gdzie jego miejsce. – Uzdrowiciel uśmiechnął się dobrotliwie. Orin odwrócił się i ujrzał starego demona złapanego w magiczne sidła. Demon był spokojny. Nie rzucał się, nie miotał. Po prostu lewitował tam i czekał.
„Żegnaj. Miłej zabawy tam, w domu.” – Powiedział mu telepatycznie Orin.
„Żegnaj mały. W sumie, jeśli wolno demonowi tak mówić, to miło było mieszkać w twoim ciele. Powodzenia w dalszym życiu. I jeśli będziesz kiedyś potrzebował znowu sublokatora, to wiesz, jak mnie przywołać.” – Odpowiedział mu demon, i elf mógłby przysiąc, że się uśmiechnął.
„Tak, wiem. Ale wątpię, że kiedyś znowu złączę się z demonami. Chcę żyć normalnie. Jeśli w ogóle jeszcze tak potrafię.”
„Wiedz, że nigdy nie zapomnisz o tym, co przeżyłeś. Pogódź się z tym. Nie walcz ze wspomnieniami, bo przegrasz. To taka mała rada demona. Nie jestem młody, żyję już kilkaset lat i zdążyłem poznać naprawdę dużo ludzi, takich jak ty. Żyj dalej i ciesz się życiem. A jeśli kiedyś przyjdą koszmary, to przyjmij je, a nie uciekaj, bo cię złapią i zabiją.”
„ A ty co się tak o mnie martwisz? Czyżbyś zamierzał zabrać moją duszę kiedyś do swojego świata?” – Orin pozwolił sobie na żart.
„Może, może, ale na pewno jeszcze nie teraz. Do zobaczenia Orinie.”
„ Tak, do zobaczenia. W sumie to i ja cię czasem lubiłem. Trochę dziwnie będzie bez twoich ciągłych komentarzy, za bardzo się do nich przyzwyczaiłem.” – Oboje wymienili ostatnie spojrzenia i uzdrowiciel wysłał demona z powrotem do jego świata.
– To już koniec, Orinie. Teraz musisz nauczyć się żyć od nowa. A, i nie przejmuj się swoimi bliznami. Nie mogłem przywrócić twojego pierwotnego wyglądu, za dużo informacji o nim zostało zniszczonych w twojej aurze przez tak długi czas. Pod wpływam emocji mogą się rozszerzać i pulsować światłem, jak do tej pory. No i kolor oczu też się będzie zmieniał. Ale to tylko tyle zostało z twojej demonicznej formy. I pamiętaj o radach demona, tym razem mówił prawdę. – Uzdrowiciel uśmiechnął się przyjaźnie do niego.
– Dziękuję. – Orin też postarał się uśmiechnąć, ale mu nie wyszło. – Będę miał u ciebie dług. A teraz żegnajcie. – Orin wstał i zebrał się do wyjścia. Aliani chciała go zatrzymać, ale powstrzymał ją uzdrowiciel.
– Nie, Aliani, pozwól mu na razie odejść. On musi się na nowo odnaleźć. Nie martw się, z natury to wesoły i wiecznie uśmiechnięty chłopak. Jeszcze go takim zobaczysz. Teraz potrzebuje czasu na zagojenie najboleśniejszych ran. – Powiedział uzdrowiciel, kiedy Orin już wyszedł.
-– Ale on znowu odchodzi. Dopiero co się wszyscy cieszyli, że nic mu nie jest, że żyje, a teraz znowu nie będziemy wiedzieć, co się z nim dzieje. No i komu ja będę dokuczać i swatać? – Aliani próbowała ukryć smutek za maską żartu.
– Bądź spokojna, on niedługo wróci i jeszcze będziesz mogła go męczyć, aż ci się to znudzi. Zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.Jest jeszcze zbyt przyzwyczajony do samotności, daj mu na nowo nauczyć się żyć wśród innych istot. – Jednak uzdrowiciel sam nie był do końca pewien, czy elfowi uda się zapanować nad koszmarem jaki przeszedł i odnaleźć się w życiu. Jednak to mógł już pokazać tylko czas.
Emblemat użytkownika
Orin
 
Wiadomości: 26
Dołączył(a): Śr maja 07, 2003 3:08 pm

Wiadomośćprzez Thail » Pt cze 03, 2005 7:06 am

Wspaniale się czyta Twoje opowiadania Orinie :applause: Masz WIELKI TALENT! i naprawdę zachęcam Cię do dalszego pisania. Przy okazji BARDZO Ci gratuluję ukończenia opowiadania, bo tutaj zdarza się to dość nieczęsto :grin:
Jeszcze raz BRAWO!
"Nigdy nie kłóć się z debilem, najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a później pokona doświadczeniem".
"Naród Polski jest wspaniały, tylko ludzie kurwy" -J. Piłsudski
Emblemat użytkownika
Thail
 
Wiadomości: 1857
Dołączył(a): Cz lut 20, 2003 1:57 am
Lokalizacja: Z Wyspy Lodoss (SKO)

Wiadomośćprzez Powsinoga » Pt cze 03, 2005 10:44 am

Bardzo dobrze Orinie, ale jednak jestem zmuszony się do czegoś przyczepić, w kwestii organizacyjnej. Otóż w "krótkich opowiadaniach", to jednak miały być takie... hmmm... jednoodcinkowe, bez kontynuacji. Moim zdaniem powinieneś zebrać to, co do tej pory napisałeś i stworzyć z tego osobne, duże opowiadanie, zamiast kisić się wśród "ścinków" w tym temacie. :smile:
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...

Wiadomośćprzez Khrell » Pt cze 03, 2005 11:48 am

Bardzo ładne. Gratuluję Orin.:)
Khrell
 
Wiadomości: 474
Dołączył(a): Pt kwi 11, 2003 7:21 pm

Wiadomośćprzez Orin » Pt cze 03, 2005 9:19 pm

Skąd ja wiedziałem, że ktoś przyczepi się do tego :) Nie wiem, jeśli nikomu to nie będzie przeszkadzać to mogę to zebrać to w całość i stworzyć nowy temat.

Thail nie taki wielki ten mój talent.
Dzięki za komentarze bo samemu ciężko jest ocenić czy opowiadanie jest dobre czy nie.
Emblemat użytkownika
Orin
 
Wiadomości: 26
Dołączył(a): Śr maja 07, 2003 3:08 pm

Wiadomośćprzez Thail » Pt cze 03, 2005 9:31 pm

Orin, wiec zbieraj to w całość i do nowego tematu, lecz pamiętajcie: Komentarze do KARCZMY! Inaczej poszczuję Kwazim lub Baalem:P
"Nigdy nie kłóć się z debilem, najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a później pokona doświadczeniem".
"Naród Polski jest wspaniały, tylko ludzie kurwy" -J. Piłsudski
Emblemat użytkownika
Thail
 
Wiadomości: 1857
Dołączył(a): Cz lut 20, 2003 1:57 am
Lokalizacja: Z Wyspy Lodoss (SKO)

Wiadomośćprzez Aliani » Pt cze 03, 2005 11:04 pm

No i niezłe ci opowiadanka wyszły, kuzynku. Nie żebym je czytała po raz pierwszy, ale jakoś jeszcze nie miałam nigdy szansy (tzn nie chciało mi się) na skomentowanie. Teraz zrobię ci tą przyjemność :) Nawet tak bardzo wściekła na ciebie nie jestem za moją postać, więc nie oberwie ci się niestety ;P

A i wiesz na co czekam w dalszym ciągu :wink:
Aliani
 
Wiadomości: 3
Dołączył(a): Śr mar 16, 2005 10:54 am

Wiadomośćprzez Orin » Wt cze 07, 2005 2:12 pm

Aliani odkąd mi powiedziałaś, że jak by ci się nie podobały to byś mi je wrzuciła przez okno, to tak jakoś wiem że ci się podobają :D No przynajmniej póki nie oberwę cegłówką zawiniętą w wydruk mojego opowiadanka :D ( z drugiej strony to chciałbym to zobaczyć :D) A to, że jesteś leniwa to wiem od dawna :D

ps. Tak wiem, na co tygryski czekają najbardziej ( Aliani wiesz co masz se wstawić zamiast słowa "tygryski") :P
Emblemat użytkownika
Orin
 
Wiadomości: 26
Dołączył(a): Śr maja 07, 2003 3:08 pm

Wiadomośćprzez (Ja)Szczurzyca » Wt cze 21, 2005 11:55 pm

Orinie! To było... przewspaniałe! Ale talent! :applause: Świetne opowiadanie! Jeszcze chyba nigdy takiego nie czytałam!


(choć, po prawdzie, bardziej by mi się podobało, gdyby jednak ten demon został w Twoim ciele. Polubiłam go. Jednak złe istoty mogą być sympatyczne.) :think:


Tak czy inaczej bomba!

Aha, o tym Jełopcu pana Powsinogi też super, a z Niszczyciela uśmiałam się jak nigdy. Jednak Orin RZĄDZI!
Ej, dlaczego nie mogę być liszem? Ja chcę być liszem! Lisz, lisz, lisz!
Nieumarły mag - to jest to!

A Sektoidzi są super!
Emblemat użytkownika
(Ja)Szczurzyca
 
Wiadomości: 83
Dołączył(a): Wt cze 21, 2005 4:51 pm
Lokalizacja: Kraków, NH

Wiadomośćprzez Arthanis » Śr cze 22, 2005 8:27 am

(Ja)Szczurzyca napisał(a):o tym Jełopcu pana Powsinogi

Z tego, co się zorientowałem, to na Lacu raczej nie trzeba używać formy pan/pani, bo wszyscy gracze są raczej na "Ty". Oczywiście zdarza się czasem używanie formy "pan", w celu zaznaczenia wielkopańskości podmiotu (jak na przykład "oczywiście panie Arthanisie, ma pan całkowitą rację" podczas gdy prawdziwa wymowa tego zdania to "nie wymądrzaj się leszczu" :wink: ). Podejrzewam jednak, że użycie tej formy przez Ciebie jest powodowane uprzejmością, za co należy Ci się uznanie.
Pozdrawiam i wybaczcie mi to zaśmiecanie forum.
"Jeśli coś wydaje się właściwe, to należy się trzy razy zastanowić, czy jest właściwe"
Emblemat użytkownika
Arthanis
 
Wiadomości: 89
Dołączył(a): Pt mar 19, 2004 2:07 pm

Wiadomośćprzez Februs » Śr cze 22, 2005 11:28 am

Arthanisie, użycie określenia "pan" było celowe. Wiadomo przecież, że użytkownik forum do nikogo nie będzie się zwracał w taki sposób, gdyż w netykecie jest wyraźnie napisane, że każdy jest sobie na "ty". Ale również użycie określenia "pan" mogłobyć wykorzystane z ironią jak i z dużą kulturą.

Również przepraszam za zaśmiecanie forum.
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez (Ja)Szczurzyca » Śr cze 22, 2005 12:53 pm

Używając zwrotu "pan" chciałam podkreślić, że jestem nowa na forum i chciałam wyrazić mój szacunek do zacnych forumowiczów. Poza tym napisanie "ty Powsinogo" wydaje mi się dość humorystyczne, a nie o komizm mi tutaj chodziło.
Ej, dlaczego nie mogę być liszem? Ja chcę być liszem! Lisz, lisz, lisz!
Nieumarły mag - to jest to!

A Sektoidzi są super!
Emblemat użytkownika
(Ja)Szczurzyca
 
Wiadomości: 83
Dołączył(a): Wt cze 21, 2005 4:51 pm
Lokalizacja: Kraków, NH

Wiadomośćprzez Gerino » Śr cze 22, 2005 1:00 pm

I przez takich ludzi zaniknęła kultura osobista. Jeszcze pięćdziesiąt lat temu do nawet bardzo dobrego znajomego, chociażby w pracy mówiło się np. Panie Tomku, a teraz? Szkoda gadać...
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Wiadomośćprzez Val » Śr cze 22, 2005 1:14 pm

Używanie zwrotu "Pan", "Pani" wraz z imieniem jest dziwne i spotykane tylko w Polsce. W żadnym innym kraju nie ma takiego zwyczaju.
ulice upadły mi na bablon
Emblemat użytkownika
Val
 
Wiadomości: 2203
Dołączył(a): N lis 10, 2002 3:26 pm
Lokalizacja: Skąd mam wiedzieć?

Wiadomośćprzez Gerino » Śr cze 22, 2005 1:17 pm

Bo używanie tych słów z nazwiskiem przyjęło się uważać za hmm... nie tyle nieuprzejme co sugerujące traktowanie z wyższością. Tak mi się wydaje :roll:
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Wiadomośćprzez Val » Śr cze 22, 2005 1:20 pm

Ale w jakiś innych językach nikt nie powie na przykład "Bonjours, monsieur Pierre", albo "Good morning, mister Lukas".
ulice upadły mi na bablon
Emblemat użytkownika
Val
 
Wiadomości: 2203
Dołączył(a): N lis 10, 2002 3:26 pm
Lokalizacja: Skąd mam wiedzieć?

Wiadomośćprzez Gerino » Śr cze 22, 2005 2:16 pm

Owszem, nie twierdzę, że jest inaczej.
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Wiadomośćprzez (Ja)Szczurzyca » Śr cze 22, 2005 2:21 pm

Wniosek: Polska to kraj ludzi miłych, grzecznych i kulturalnych!
Ej, dlaczego nie mogę być liszem? Ja chcę być liszem! Lisz, lisz, lisz!
Nieumarły mag - to jest to!

A Sektoidzi są super!
Emblemat użytkownika
(Ja)Szczurzyca
 
Wiadomości: 83
Dołączył(a): Wt cze 21, 2005 4:51 pm
Lokalizacja: Kraków, NH

Wiadomośćprzez Gerino » Śr cze 22, 2005 2:23 pm

Była, kiedyś. Teraz same buractwo i dresiarstwo (nie ważne, czy w szelestach czy spodniach z krokiem w kolanach).
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Wiadomośćprzez (Ja)Szczurzyca » Śr cze 22, 2005 3:48 pm

Wracając do tematu, świetne opowiadania! Szczególnie wymienionych wcześniej (panów :grin: ).
Ej, dlaczego nie mogę być liszem? Ja chcę być liszem! Lisz, lisz, lisz!
Nieumarły mag - to jest to!

A Sektoidzi są super!
Emblemat użytkownika
(Ja)Szczurzyca
 
Wiadomości: 83
Dołączył(a): Wt cze 21, 2005 4:51 pm
Lokalizacja: Kraków, NH

Wiadomośćprzez Thail » Śr cze 22, 2005 7:10 pm

Eeeeeeeej komentarze w Karczmie, bo zacznę kasować! :evil:
"Nigdy nie kłóć się z debilem, najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a później pokona doświadczeniem".
"Naród Polski jest wspaniały, tylko ludzie kurwy" -J. Piłsudski
Emblemat użytkownika
Thail
 
Wiadomości: 1857
Dołączył(a): Cz lut 20, 2003 1:57 am
Lokalizacja: Z Wyspy Lodoss (SKO)

Wiadomośćprzez Khrell » Śr cze 22, 2005 11:30 pm

Lekko wiejący wiatr roznosil po lesie zapach świeżej żywicy, na wschodzie niebo było różowe, lecz między drzewami panował delikatny mrok. Po leśnej ścieżce szedł ciężko uzbrojony krasnolud. Na głowie miał fioletowego irokeza i jakiś łańcuch dyndał mu przewieszony od ucha do nosa. Cały brzęczał na każdym kroku przez wielką ilości metalu jaką na sobie nosił. Jednak stąpał lekko, był silny, do tego w prawej ręce miał wielki i ciężki młot bojowy. Zmiażdżył nim przed chwilą głowę elfiemu strażnikowi. Wyciągnął mu z kieszeni klucz i ruszył ku drzwiom do komnaty króla elfów, aby odebrać mu miecz i przy okazji zabrać beczułkę z jego ulubionym winem Darwiniona. Gdy był w trakcie odkluczania drzwi, poczuł na szyi wkłucie, potem jakby coś go wysysało. Po chwili poczuł niesamowity ból w nogach, ktoś rozciął mu mieczem obie łydki. Odwrócił się i w odruchu walki, jak to wojownik, przyłożył przeciwnikowi młotem w pierś. Ten jednak nawet nie drgnął, wojownik wiedział już, że nie ma szans. Stał przed nim ogromny i silny wampir.
- Muhahaha! - Zaśmiał się wampir - Jam jest Derk, MORDERCA! Juz po Tobie!
Nagle wampir z zaniepokojonymi oczyma zwrócił twarz ku wschodowi. Minęła godzina szósta, a promienie słońca przedzierały się między liściami drzew, docierając do skóry wampira. Ta zaczęła dymić i skwierczeć. Wampir padł na kolana, skulił się i uderzał pięściami o ziemię w grymasie bólu, krasnolud musiał wykorzystać tę sytuację. Przyłożył ledwo żyjącemu wampirowi młotem prosto w łeb. Lekko go ranił, ale to wystarczyło aby wampir odszedł na tamten świat. po chwili z wampira zostały już tylko ubrania i proch.
- Następnym razem dwa razy się zastanowisz, zanim zadrzesz z Khrellem! Ha! - Powiedział dumnie krasnolud do miejsca w którym leżał wampir
Zadowolony Khrell opatrzył łydki i ruszył przez las ku Tolarii, aby wyleczyć rany u potężnego Tuknira. Gdy mijał kolejne drzewo, przystanął na chwilkę nasłuchując. Słyszał jakiś piszczący dźwięk, który zdawał się nie mieć źródła. Z sekundy na sekundę nasilał się coraz bardziej i zadawał mu mocny ból, jakby wydobywał się z wnętrza jego głowy. Wojownik przysiadł, nie wiedział co się z nim dzieje. Czuł się bardzo dziwnie, obraz kołysał mu się przed oczyma. Nagle cały ból skupił się na jego szczęce. Czuł się, jakby wbijano mu gwoździe w dziąsła, zemdlał. Obudził się w tym samym lesie, w tym samym miejscu wieczorem. Czuł się bardzo dobrze, łydki go nie bolały i nie słyszał już żadnych dziwnych dźwięków.
- To był bardzo dziwny sen - Wymamrotał pod nosem i sięgnął po leżący obok niego młot
Gdy jednak zobaczył swą dłoń bardzo się zdziwił. Zamiast paznokci z palców wystawały mu pazury, a skóra była jakaś taka blada.
- Zaraz... - Khrell sięgnął ręką do swych ust
Nie wierzył w to co się dzieje, poczuł dwa ostre jak brzytwa kły!
- Witaj - Powiedział głos znajdujący się za nim
Przestraszony zerwał się z ziemi, natychmiast się odwrócił i zobaczył wampira. Był inny niż poprzedni, był jakoś tak porządnie ubrany i elegancki.
- Nazywam się Tharr - Powiedział wampir - Jestem ojcem rodziny Ad Luna...

Ta historia wydarzyła się naprawdę...
Ostatnio edytowano Pn sie 01, 2005 12:39 pm przez Khrell, łącznie edytowano 3 razy
Khrell
 
Wiadomości: 474
Dołączył(a): Pt kwi 11, 2003 7:21 pm

Wiadomośćprzez Powsinoga » Cz cze 23, 2005 11:26 am

(To w takim razie z czego się do diabła cieszę....)
Ostatnio edytowano Cz cze 23, 2005 11:47 am przez Powsinoga, łącznie edytowano 1 raz
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...

Wiadomośćprzez Khrell » Cz cze 23, 2005 11:41 am

Powsinogo, może Cię zawiodę, ale nie napisałem tego krótkiego opowiadania dzięki Twemu apelowi.;)
Khrell
 
Wiadomości: 474
Dołączył(a): Pt kwi 11, 2003 7:21 pm

Wiadomośćprzez Februs » Pt cze 24, 2005 3:40 pm

"Saga Saradira" - cz. I

Tej nocy, księżyc wisiał wysoko na niebie. Pewien niemłody bajarz siedział pod drzewem i paląc fajkę, obserwował srebrzystą kulę. Postanowił, że prześpi się pod gołym niebem, gdyż jego opowiadania nie były tego dnia zbyt dochodowe.
- Piękna noc... właściwie to dobrze, że postanowiłem na nocleg pod drzewem. Wyjdzie mi na zdrowie, niż leżenie na tych kamiennych łożach w karczmie. Trawa przynajmniej jest miękka - rzekł Saradir do siebie.
Po chwili usnął, nie zdając sobie sprawy z zagrożenia obserwującego go z ciemności. Z mroku wyszła wysoka postać i wzięła wojownika w ręce, lecz on nawet się nie obudził tylko dalej chrapał. Nieznajomy ruszył ku bramie miasta. Jednym susem przeskoczył ją i ruszył dalej. Skierował się do starego, zniszczonego budynku. Wszedł do niego i położył śpiącego bajarza na zimnej skale. Naprzeciw niej stał stalowy tron, a siedział na nim Upadły Paladyn - Rycerz śmierci. Mężczyzna, który niósł Saradira powiedział chrapliwym głosem:
- Mistrzu, oto ciało niewdzięcznika, który nieświadomie cię niszczył.
Jego głos obudził żołnierza, którego ogarnął strach. Nadal udawał, że śpi.
Rycerz śmierci przemierzył go wzrokiem po czym rzekł równie chrapliwym głosem co jego sługa:
- Dobrze się spisałeś. Teraz jego dusza będzie przeklęta. Będzie nędznikiem, którego męki nigdy się nie skończą...
Wyjął zza pasa zielonkawy sztylet i uniósł go nad bezwładnym bajarzem.
- To się stanie terazzzzz...
Emblemat użytkownika
Februs
 
Wiadomości: 411
Dołączył(a): Wt lip 20, 2004 6:11 pm

Wiadomośćprzez Gerino » Pt cze 24, 2005 4:33 pm

Na litość, to jest jeden akapit! Ja dłuższe wypowiedzi na gg potrafię pisać ;)
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Wiadomośćprzez Powsinoga » Pt cze 24, 2005 6:35 pm

Jeśli spodoba wam się to opowiadanie, napiszę dalsze części.

1. Nie podoba się.

2. Thailu, Tobie należy się opi****, boś mnie raz w utworze, który zresztą miał być swoistą satyrą przedstawiłeś w roli, do jasnej cholery, "bezbronnej ofiary" i teraz reszcie w krew weszło. Następna próba napisania czegoś takiego przez kogokolwiek spotka się z moją zdecydowaną i być może wredną ingerencją - mam tego powyżej dziurek w nosie Następnym razem proponuję nieco rozeznać się w całej sytuacji, zanim do czegoś dojdzie. Februs, zanim zaczniesz opisywać czyjeś, nie swoje lub wymyślone dzieje, to się przyłóż.

3.
na tych kamiennych łożach w karczmie
Może takie łoża są w karczmie w Duergarze, ale w żadnej normalnej karczmie.

4.
Na litość, to jest jeden akapit! Ja dłuższe wypowiedzi na gg potrafię pisać ;)
Te, zgredzie, a czytałeś ty tytuł tematu? Ja wiem, jeden akapit to za mało chyba nawet na krótkie opowiadanie, ale...

A tak a propo, to ciesz się, że z ciebie, Gerino, nie zrobiono śpiocha, którego przemarsz legionu gobliniej Ciężkozbrojnej Gwardii Pieszej by nie zbudził.

5.
pod drzewem
Pamiętam, że raz spałem na drzewie, jak ten zabójca Isaa mnie śledził. Bynajmniej poczytaj sobie jakiegokolwiek loga z mojej podróży czy walki i zobacz, co ja tam robię - ręka przy ścianie, macając w poszukiwaniu pułapki czy oparcia, osłaniam się tarczą, a jak podróżuję w grupie to wymuszam na kompanach, by może wbili jakieś kilka palików wokół obozu dla prowizorycznej ochrony. Rozlazły, to ja jestem tylko w karczmie po kilku głębszych. Normalnie próbuję działać w miarę profesjonalnie, inna sprawa, że zwykle w praniu i tak niewiele z tego wychodzi/przydaje się.

6. Februs - ogólnie - bardzo infantylnie etc. etc. Możesz sobie potrenować (w końcu wprawkom miał służyć ten temat po części) ale wypraszam sobie tak głupie eksperymenty na mojej jedynej postaci, której i tak zawsze obrywa się za nic. Zedytuj to i przemianuj go na jakiegoś zafukanego Jaskra Jebibabę, pieśniarza z Ofcol to będziesz mógł pisać bez mojego ciągłego zrzędzenia.

Inna sprawa, że jestem jedynym na Lacu wybranym wojownikiem parającym się też fachem barda, tak na uboczu. :grin:

7. Dlaczego zawsze mnie się dostaje? :cry:
Ostatnio edytowano Pt cze 24, 2005 6:43 pm przez Powsinoga, łącznie edytowano 1 raz
Nudes nis'a pudes!
Emblemat użytkownika
Powsinoga
 
Wiadomości: 640
Dołączył(a): Pn paź 18, 2004 8:58 pm
Lokalizacja: Z sinej dali...

Wiadomośćprzez Gerino » Pt cze 24, 2005 6:38 pm

Powsinogo, obiecuję jak tu siedzę, umieszcze cię u siebie, i to jako postać kluczową dla rozwoju fabuły ;)
“Though I walk through the valley of the shadow of death, I will fear no evil,” yeah, because I’m the wickedest sonofabitch you’re gonna find down here.
Emblemat użytkownika
Gerino
 
Wiadomości: 2179
Dołączył(a): Wt wrz 24, 2002 6:23 pm

Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Opowiadania



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 2 gości

cron