Hmm tak jak obiecałem wczoraj, opowiadanko już jest, ale nie całe :( :(
Mam nadzieję, że się części spodoba, ale ostrzegam też, że mogły wkraść sie tam błędy i prosiłbym bardzo o ich wytykanie.
Jeśli się spodoba opowiadanko proszę o komentarz na forum :D :D :D
A oto i one, długie jak cholera i mam nadzieję, że warte przeczytania :
„ON” !!!
W czasie wojny o Drimith przez cały rok toczyły się bitwy na Równinie.
Walki pochłonęły tysiące istnień i doprowadziły do ogromnych zniszczeń. Dzięki pomocy bogów, siły dobra odniosły zwycięstwo, a zło zostało przeklęte na wieki.
Rok później w czasie pochmurnej i zimnej nocy na Równinie pojawiło się nowe zagrożenie.
W kierunku Tolarii, omijając szkielety i inne przeszkody, zmierzała mroczna postać.
Będąc na środku polany stanęła w miejscu i spojrzała na otoczenie.
W promieniu wielu setek metrów, ziemia była wypalona i pełna kości poległych wojowników.
Jego plany zawiodły. Sprowadził nowych sojuszników, a oni nie wykonali powierzonego zadania.. Zawiedli mnie i mojego Pana – Pomyślał denerwując się coraz bardziej. Ręką sięgnął po jedną z leżących wszędzie czaszek. Kiedyś zapewne należała do orka. Dziś pustymi oczodołami spogląda w równie nie przeniknione ciemności bijące z wnętrza kaptura noszonego przez podróżnika.
- Zawiodłem się na was – powiedział – Teraz Ja muszę się wszystkim zająć !! – krzyknął i w przypływie złości zmiażdżył trzymaną czaszkę. Wiatr przegonił chmury ukazując blady księżyc. Kolejny podmuch zwiał z dłoni przybysza biały proszek. Po chwili czerń nocy spowiła całą Równinę, gdy opadła ukazała pustą polanę.
Tymczasem w Tolarii rozpoczął się czas polowań. Łowcy [NWO] pod wodzą fanatycznego Gloina polowali na wampiry, których ofiarą padł już nie jeden z obstawy ojca zakonu.
Na Głównym Skrzyżowaniu, Potężny Strażnik udawał, że nie słyszy krzyków ofiar, ani drapieżców.
Co noc nagonki kończyły się tym, że za dnia trzeba było sprzątać na ulicach.
Rozmyślając nad tym kogo zabiją dzisiaj Tharr i Gerino, o mało nie przeoczył zbliżającego się podróżnika. Nieznajomy nosił czarną szatę z zarzuconym na głowę kapturem. Wysoki, średniej postury, nie nosił żadnej broni i zmierzał ze wschodu. Poruszał się cicho i ostrożnie, czujnie obserwując otoczenie.
Potężny strażnik wyciągnął miecz i zagrodził nim drogę :
- Dokąd zmierzasz przybyszu o tak późnej godzinie ? – zapytał – Odpowiadaj co tu robisz ?! - dodał stanowczym głosem.
- Nie twoja sprawa !! – Syknęła obca postać.
Strażnik nie spodziewał się takiej odpowiedzi. Zacisnął dłoń na rękojeści i spojrzał w głąb kaptura noszonego przez nieznajomego.
Nagle pobladł i gwałtownie odskoczył krzycząc :
- KIM JESTEŚ ??! A RACZEJ CZYM ?!!
Rozległ się zachrypnięty śmiech, który wzbudzał strach i przerażenie.
- Nie przyszedłem po Ciebie !! – odparła postać ze spokojem w głosie - Jeszcze nie teraz ! -zaśmiał się niezwykłym dźwięcznym głosem.
Wielki strażnik w osłupieniu przyglądał się jak podróżnik mija go i znika w ciemnościach.
Drzwi z trzaskiem wypadły z framug i rąbnęły na podłogę. Dwóch miejskich strażników wbiegło do pomieszczenia. Za nimi na znak wszedł potężnie zbudowany łowca wampirów. Na zbroi widniało czerwone słońce, symbol inkwizycji i zakonu [NWO]. Spojrzał po kątach i odrzekł :
- Znowu im się udało. Szlag !!! – Krzyknął i wskazał dwóch strażników – Wy dwaj zostajecie. Reszta za mną !
Odwrócił się i wybiegł na ulicę, gdzie czekało jego dziesięciu towarzyszy. Skinął głową i ruszyli w stronę skrzyżowania, lecz po chwili zatrzymali się. Przed nimi stał dziwny osobnik. Spojrzeli po sobie, na niego, a wreszcie przemówił Gloin :
- Kim jesteś nieznajomy ?! - Warknął poirytowany – Nie wiesz, ze wszedłeś w drogę [NWO] ? Zejdź nam z drogi albo zginiesz.
- Hahahaha – roześmiał się – Ja nikomu nie schodzę z drogi. To mi schodzą z drogi ! – dodał groźnie obcy, a spod kaptura rozjarzyła się para czerwonych oczu.
- To wampir !!! – Krzyknął ojciec zakonu – Łowcy brać go !!!
Strażnicy z okrzykiem rzucili się do ataku. Obnażone miecze zawisły w powietrzu gotowe do ciosu.
Nieznajomy podniósł rozłożoną dłoń na wysokość serca i zaintonował jakieś zaklęcie.
Z ręki wystrzeliła ogromna fala ognia, która z wielką szybkością pomknęła przed siebie.
Ogień spalał wszystko co było na ulicy, ograniczał się do domów zbudowanych po obu stronach drogi.
Większość strażników nie zdążyła wydać dźwięku. Niektórzy krzyknęli przeraźliwie, aby za chwilę zamilknąć. Duża temperatura jaka się wytworzyła stopiła szyby w osmalonych domach. Gloin cudem uskoczył w odnogę ulicy unikając tym samym spalenia żywcem. Pozostali nie mieli tyle szczęścia i przyozdobili swoimi szczątkami brukowaną drogę.
Ojciec zakonu osmalony i solidnie poparzony, uciekł na północ chcąc ostrzec pozostałych łowców i burmistrza.
Zakapturzona postać ruszyła dalej nie zwracając uwagi na miażdżone przez nią szczątki.
W szybie domu odbiła się czerwona łuna ognia. Rozległo się kilka krótkich krzyków, a potem nastała głucha cisza.
Strażnicy spojrzeli po sobie zdziwieni i już mieli sprawdzić co się stało, gdy z sufitu odpadły dwa cienie i rzuciły się na nich. Tharr wbił swoje kły w szyję mężczyzny i zaczął pić.
Gerino był mniej elegancki i rozerwał tchawice swojemu przeciwnikowi, a potem rzucił nim o podłogę. Tharr zaprzestał odżywiania i spojrzał na rozzłoszczonego przyjaciela :
- Gerino co to było ?? – zapytał zaintrygowany.
- Nic mnie to nie obchodzi !! – krzyknął – Ci idioci nigdy nie dadzą nam spokoju! Jak dorwę Gloina, to jego wnętrzności będą się poniewierać po całej dzielnicy – dodał mściwie.
- Hmmm powinniśmy sprawdzić co się sta...
W drzwiach stanęła zakapturzona postać. Spojrzała na kałużę krwi, a później na zaskoczone wampiry. Stała czekając w ciszy, ponura i tajemnicza. Tharr nigdy nie spotkał kogoś podobnego w całym swoim życiu.
Zamierzał się wycofać, gdy Gerino wyszedł do przodu i krzyknął :
- Czego się patrzysz !?! Nie widziałeś nigdy wampira, a może jesteś jednym z łowców [NWO] ?! Odpowiadaj !!! – Ryknął.
Nieznajomy wybuchnął gromkim śmiechem i wystawił rękę. W jego pięści zmaterializował się czarny jak węgiel miecz. Pięknie zdobiony, rozjarzył się czerwonym światłem i zaczął emanować ciepłem.
Gerino wraz z Tharrem dobyli swoich mieczy i rzucili się do ataku. Jedyną szansą na opuszczenie tego pomieszczenia było zabicie osobnika w wyjściu i oni zamierzali to zrobić.
Atak nieznajomego był tak szybki i potężny, że wampiry nie zdążyły go uniknąć.
Bezwładne ciało Gerina zderzyło się ze ścianą i zawisło przygwożdżone czarnym ostrzem.
Drugi wampir dostał w twarz silny cios rękojeścią miecza i wyleciał przez okno. Ogłuszony brocząc obficie krwią, podniósł się i wejrzał do środka. Przybysz wypowiadał dziwne zaklęcie. Spod kaptura wysunęła się różowa, przezroczysta łapa. Wbiła się szponami w martwe ciało wampira i wyjęła z niego coś świetlistego.
Nagle Tharr zrozumiał co się dzieje :
- Lamie ... nieeee – jęknął cały blady.
Świecąca duchowa postać Gerina szarpała się i błagała o litość, lecz na nic to się zdało.
Szponiasta łapa zbliżyła się do swojego pana i ...
Ranny wampir nie mógł już dłużej na to patrzeć. Potrzebował czasu, aby zregenerować ciało, a przede wszystkim musi uciec.
Przemieszczając się ulicami, Tharr cały czas słyszał diabelski śmiech i widział przed oczami szarpiącą się duszę przyjaciela.
Nie wiedział jak długo błądził, gdy wpadł na jakiegoś oberwańca. Razem się wywrócili i zasyczeli z bólu, przeklinając świat na czym stoi.
Tharr choć wampir, był dobrze wychowany i miał zamiar pierwszy przeprosić, gdy ku jego zdumieniu rozpoznał w żebraku ojca [NWO]. Gloin był nie mniej poruszony :
- TYYYY !!! – Krzyknął – To Ty i ten jeden z twoich kumpli, jesteście winni śmierci moich towarzyszy.
- Zamknij się !!! – Wrzasnął Tharr – To nie my – dodał ciszej – Ten ktoś zabił Gerina i twoich ludzi.
- Hahahahaha – Gloin zaśmiał się histerycznie - Dobrze mu tak !!!
Tego było za wiele. Wampir podniósł z ziemi ojca zakonu i zacisnął dłoń na jego gardle trzymając go w powietrzu. Wyszczerzył ostre niczym brzytwa kły i rzekł z trudem narastającą furię :
- Ty fanatyczny sukinsynu !!! – ryknął – Powinienem wyrwać Ci to plugawe serce! Ale nie chcę tracić czasu na takie gówno jak Ty !
- Sam jesteś gówno !!!
- Gerino już nie powróci do życia – krzyknął Tharr – Obcy zabrał mu nieśmiertelną duszę.
- Tobie też powinien ją zabra.....
Przemowę Gloina przerwał znajomy śmiech. Wampir i łowca osłupieli przerażeni nie zdolni nawet do krzyku.
- Żegnam – Powiedział nieprzyjaciel i złożył rękę w magicznym geście na wysokości ramienia.
Całym miastem wstrząsnęła ogromna eksplozja. Pięć budynków w południowo – zachodniej dzielnicy wyleciało w powietrze.
Lavertan, Morf i Thail z trudem złapali równowagę i nie wyryli w podłoże. Było im ciężko bo właśnie wracali z karczmy. Nawet Nieśmiertelny zdrowo popił, ale i taka okazja nie była częsta. Thail po roku nieobecności powrócił jako mnich. Odmieniony, pogodził się ze sobą i znowu mógł żyć w spokoju jak dawniej.
Hobbit oparł się o ścianę domu i zaklął siarczyście. Zwymiotował na próg czyjegoś domostwa i odparł zdenerwowany :
- Po prostu świetnie !! Zapierdolę tych cholernych idiotów z [NWO] !!!
- Za co ? Za to, że się zarzygałeś jak pierwszy lepszy młokos – odparł chichocząc Lavertan.
- Kurwa !!! – wrzasnął Morf robiąc się coraz bardziej czerwony na twarzy – Przecież jest zakaz używania takich czarów. Co oni ocipi ....
- Zaraz – przerwał zaskoczony Thail – Coś jest nie tak. Nasz mały przyjaciel ma rację, że nie można używać czarów niszczących zabudowę.
- Powinniśmy to sprawdzić – Powiedział Lavertan.
Hobbit uśmiechnął się paskudnie i dobył dwóch zatrutych sztyletów.
- Ktoś zapłaci mi za to !
- Nie przesadzaj Morf. Dobrze pamiętam co zrobiłeś w karczmie z tymi młokosami – ostrzegł Thail dobywając wspaniale zdobionego miecza.
Nieśmiertelny nie dobywał broni, a w razie niebezpieczeństwa liczył raczej na swoje czary. Cała trójka ruszyła biegiem w kierunku, gdzie prawdopodobnie nastąpiła eksplozja. Po upływie pięciu minut natrafili na pierwsze zniszczenia i trupy. Były to spalone ciała łowców, którzy nie uniknęli ognia. Popatrzyli chwilę, wymienili kilka uwag i ruszyli w dalszą drogę.
Po jakimś czasie dobiegli do domu z wywarzonymi drzwiami.
( Większość z czytających to, zastanawia się dlaczego biegli tak długo. Spróbujcie wypić trzy wódki i przebiec się od komputera do kibla, a wszystko się wyjaśni. Dop.Thail )
W środku zastali ładny bajzel, 2 ciała i przybite do ściany zwłoki wampira. Morf z ogromnym zainteresowaniem, wręcz zachwytem, przyglądał się czarnej klindze.
- Widzieliście kiedyś takie cudo ???
- Kto mógł to zrobić. Przecież nie Ci dwaj co tu leżą – Lavertan wskazał na martwych strażników leżących bez kropli krwi.
- Ktoś przeżył, ale jest ranny ! – odparł Thail i wybiegł z pomieszczenia.
Pozostali dostrzegli czerwone ślady i pobiegli za przyjacielem.
Po krótkim biegu i minięciu paru dzielnic znaleźli się na miejscu, gdzie nastąpił wybuch.
Po eksplozji został lejek o średnicy piętnastu metrów i głębokości jednego. Na jego samym brzegu, w kałuży krwi leżały dwa rozerwane ciała, Gloina i Tharra.
- Myślicie, że się pozabijali nawzajem ? – zapytał z zaciekawieniem hobbit.
- Jeśli tak ... to będzie ich czekała jutro suuurowa kara za to co dzisiaj zrobili – Rzekł spokojnie Thail.
- Wątpię – powiedział sceptycznie Lavertan – Ojciec zakonu nie używał nigdy czarnej broni, a Tharr nie zabiłby swojego pobratymca. Nie oni tego nie zrobi...
- Brawo – Przerwał mu nieprzyjemny głos – A jednak są jakieś objawy inteligencji w Drimith.
Chmury przesłoniły księżyc, a gdy znowu się ukazał na środku wyrwy stał osobnik dzierżący w rękach dwie czarne klingi. Odziany w szaty koloru nocy, nie ukazał swojego oblicza zasłaniając je materiałem. Niezwykła postać zaśmiała się ohydnie i zrobiła kilka kroków w ich kierunku.
- Hmmmm ... Wciąż nie mogę uwierzyć, że mój plan wziął w łeb, bo tacy jak wy wmieszali się w sprawy, które was nie dotyczyły. To po prostu nieprawdopodobne, że stawiliście opór armii Saurona, Mattisa, Synistra i Tengila – Przemówił poirytowanym głosem.
- Kim jesteś ?! – Krzyknął Lavertan blednąc na twarzy coraz bardziej.
Obcy zastanowił się chwilę po czym rzekł lekko rozbawiony :
- Ktoś nazwał mnie Porywaczem Dusz ... Tak, to będzie moje imię ...
- Dość tego biadolenia – Przerwał zniecierpliwiony hobbit – Stań do walki jeśli się nie boisz !!
- Na magię czy broń ?
- Na dwa miecze !!! – wrzasnął Morf i rzucił się na wroga.
Porywacz Dusz zablokował z łatwością dwa pierwsze spadające ciosy, a następnie sam uderzył w bok przeciwnika. Ostrza zwarły się ze sobą i na ziemię posypały się iskry. Hobbit wykorzystywał swoje małe rozmiary, wrodzoną szybkość i spryt. Z trudem jednak unikał silnych ciosów, a jeszcze gorzej było z zadawaniem ich. Wróg dysponował świetną techniką i ogromnym doświadczeniem, a na dodatek Morf nie miał kontaktu wzrokowego z nieprzyjacielem i nie mógł przewidzieć jego kolejnego natarcia.
Walka trwała już dobre 15 minut i zaczynał odczuwać dokuczające zmęczenie i odrętwienie. Mimo, że z jego twarzy nie schodził uśmiech, czuł, że za chwilę ulegnie. Ostatkami sił uniknął pchnięcia ostrzem i odskoczył w bok zadając szerokie cięcie na wysokości serca. Stracił równowagę i przeturlał się po ziemi.
Leżąc usłyszał cichy syk i zobaczył rozcięcie na prawej ręce oponenta. Zerwał się natychmiast gotowy do decydującego starcia i ruszył na rannego przeciwnika.
Krew obficie spływała po ubraniu obcego, lecz ten zdawał się tego nie zauważać. Opuścił głowę i czekał, aż jego kat zbliży się i go dobije.
Wszyscy tak myśleli, ale gdy Morf zbliżył się do Porywacza, ten nagle spojrzał na niego swoimi czerwonymi oczyma i zaśmiał się niesamowicie.
Hobbit stanął w miejscu zaskoczony takim obrotem spraw. On idzie go zabić, a ten rży, nieprawdopodobne.
- Mogłem się pomylić – rzekł nieznajomy ze skruszeniem w głosie – Nie jesteście tak słabi jak myślałem. Niestety czas już kończyć tę zabawę !!! – Wrzasnął i ruszył na zaskoczonego Morfa.
Pierwszy cios wytrącił hobbitowi dwa sztylety. Drugi rozpłatał mu brzuch i powalił na ziemię. Przerażenie Lavertana ustąpiło przed wściekłością. Chwycił za swoją broń i rzucił się z rykiem na mordercę.
- Ładnie Nieśmiertelny ... Hahaha ... Nie mogę cię zabić, ale mogę zrobić coś innego !!!
Porywacz dusz wziął głęboki zamach i z ogromną siłą rzucił klingą w kierunku nadbiegającego Lavertana. Nieśmiertelny przystanął i wykonał szybki unik przed nadlatującym pociskiem padając na ziemię. Wstając ujrzał tylko ogromną pięść zmierzającą w jego stronę i zapadła ciemność.
Lavertan upadł nieprzytomny na drogę.
Oponent podszedł do leżącego i przebił go swoją bronią, aż po rękojeść. Ostrze ugrzęzło w brukowanej ulicy i rozżarzyło się czerwienią paląc niczym żywy ogień. Okropny ból przeszył ciało Lavertana i w powietrzu zaczął się unosić swąd palonego mięsa.
Uwięziony przez straszliwą broń, nie mógł się uwolnić i jedyne co mu pozostało to przeraźliwie krzyczeć, a potem zemdleć z wycieńczenia.
Thail z przerażeniem spoglądał na leżących w kałużach krwi przyjaciół.
To musi być koszmar – Pomyślał – To nie może być prawda !!!
Porywacz Dusz zaczął powoli iść w jego kierunku nie przestając się śmiać :
- Tak więc wiesz, że zginiesz – odparł spokojnie – A jednak będziesz próbował ...
Mnich złożył dłoń w magicznym geście i wypowiedział zaklęcie.
Za przeciwnikiem pojawił się mały lodowy kolec, który z ogromną szybkością uderzył w swój cel. Wbił się w plecy Porywacza Dusz, a mimo to nie wyrządził mu żadnej większej krzywdy. Nieznajomy wyciągnął umazany krwią kolec i odrzucił go za siebie:
- To ma być czar nędzny mnichu !?!
Mroczna istota wyczarowała metrowej długości stalagmit i rzuciła go w stronę elfa.
Thail nie miał szans na ominięcie tego ataku. Jego brzuch przebiła większa część lodowego pocisku przeszywając na wylot zbroję, odzienie i ciało.
Przez usta strużkami zaczęła wypływać krew, w oczach pociemniało jakby wpadł do głębokiej jaskini bez swojego światła.
Mnich zachwiał się i upadł na kamienną drogę, a usta pełne czerwieni nie były w stanie wydać najmniejszego krzyku cierpienia.
Porywacz Dusz stanął nad nim i zdjął z głowy kaptur.
Jego cała skóra była koloru ciemnego błękitu. Twarz miał pociągłą, oczy koloru ognia, a włosy czarne niczym skrzydła kruka. O dziwo, wyraz jego buzi nie wyrażał najmniejszych uczuć. Nie było w nim złości, czy nawet odrazy, tylko melancholia, która zdawała się zasłaniać jakieś głębsze uczucia.
- Myślę, że to już wasz koniec – odparł smutno – Zmierzają tu wasi przyjaciele, ale i tak zapewne nie zdążą na czas. Muszę już iść i nie zdążę dokończyć tego co zacząłem - To mówiąc skłonił się pokonanej trójce, założył kaptur i zniknął w ciemnościach tak jak się pojawił.
Thail szybko tracił siły z powodu utraty dużej ilości krwi. Jak przez mgłę widział leżących przyjaciół i przeklinał w duszy swoją słabość.
Czemu nie dysponował odpowiednią mocą, aby im pomóc i sobie ? – Myślał czekając na śmierć – Nie ważne. Zaraz umrze i juto rano znowu powróci do życia, tak jak zawsze, ale czy na pewno ?
Dlaczego kazał na siebie mówić : Porywacz Dusz ?
Czyżby ?! .. Nie !! To nie możliwe !!! A może ?!
Jego ciałem wstrząsnęły przedśmiertne drgawki i poczuł, że zbliża się jego koniec. Nie wiedział, czy hobbit już umarł i czy Lavertan już się uwolnił od wrogiej broni.
Nic go już to nie obchodziło bo i tak zaraz będzie martwy.
Nagle jego ciało przeniknęło dziwne ciepło. Zaczynał się czuć coraz lepiej i z każdą sekundą ból ustępował. Otworzył oczy i ujrzał pochyloną nad sobą ... piękną i zatroskaną twarz dziewczyny. Była to kleryczka i nie znał jej imienia, jeszcze ...
Gdy odzyskał trochę energii obrócił głowę w stronę leżących towarzyszy.
Lavertan pomagał wstać Morfowi, który był jeszcze w lekkim szoku. Czarny miecz, który uwięził Nieśmiertelnego zniknął.
Ogólnie cała trójka czuła się obolała i zła na siebie, że dali się pokonać tak łatwo.
Thail szybko zapomniał o przykrych sprawach i skoncentrował się na swojej wybawicielce, która właśnie przyglądała się z zaciekawieniem i rozbawieniem.
Człowiek o urodzie elfa. Zgrabna i ładna jak kwiat, cudo stworzenia – Pomyślał z zachwytem mnich.
Nosiła ciemno żółte, długie szaty świadczące o jej statusie w gildii kleryckiej.
Lavertan i pozostali podeszli do niej i zaczęli głośno dziękować za uratowanie życia.
- Nie dziękujcie mi – Odparła dźwięcznym głosem – Wasze krzyki pozwoliły na odnalezienie was na czas. Przybyłam i ujrzała .. Khem ... waszą klęskę w postaci leżących, na wpół żywych mężczyzn. Uleczyłam was i tyle, bo to należy do mojej pracy - dodała skromnie.
Thail podszedł do niej i wykonał głęboki ukłon :
- dzięki Ci Pani – Odparł szarmancko – Ale twoje słowa nie umniejszają naszego długu względem ciebie – dokończył i ucałował dłoń zakłopotanej dziewczyny, która lekko się zarumieniła.
Morf również chciał podziękować za pomoc, ale jego zapędy powstrzymał Nieśmiertelny :
- Ja również składam wyrazy szacunku swojej wybawicielce – Powiedział Lavertan i uśmiechnął się szeroko – Jak Cię zwą, abym mógł wielbić twoje imię ?
- Gimza – rzekła z trudem powstrzymując śmiech i zaraz dodała – I muszę naprawdę już iść, świta. Żegnam
To mówiąc odwróciła się i pobiegła w stronę świątyni.
Thail westchnął i powtórzył rozmarzonym głosem : Giimzaaaa ....
Lavertan rozpoczął kłótnie z Morfem :
- Dlaczego mi nie pozwoliłeś podziękować tej lasce ?! – dopytywał się rozzłoszczony hobbit.
- Już ja wiem jakbyś jej podziękował – odrzekł z niechęcią Nieśmiertelny
- Hehehehe – zachichotał lubieżnie – To takie oczywiste? No cóż ... A tak przy okazji, ale Thail ma gadanie. Może nie nauczyli go w tym klasztorze lepiej walczyć, ale ściemniać na pewno.
- Rzeczywiście, ale są teraz ważniejsze sprawy. Musimy zawiadomić Potężnego Strażnika o Tunkira o tym co się stało – rzekł ponura Lavertan.
- Acha – westchnął mnich.
- Tak masz rację, chodźmy – powiedział rozochocony Morf.
- Acha.
- Thailu nie śpij !
- Lepiej nas przenieś Lav, bo inaczej nie ruszymy się z miejsca.
- Tylko tym razem – odparł niepewnie Nieśmiertelny i rozpłynął się w powietrzu.
Pozostali dołączyli do niego kilka sekund później na ołtarzu, gdzie co ranek pojawiali się wszyscy zabici przez całą dobę.
Tym razem jednak nie pojawił się żaden z zabitych wczorajszej nocy.
Tharr , Gerino i Gloin nie odrodzili się ponownie wzbudzając tym samym zdziwienie i strach wśród wszystkich Wybranych.
c.d.n. wkrótce po ustnej z histy i obronie prac :D
"Nigdy nie kłóć się z debilem, najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a później pokona doświadczeniem".
"Naród Polski jest wspaniały, tylko ludzie kurwy" -J. Piłsudski