przez Orin » So maja 28, 2005 1:03 am
No dobra jak wszyscy to wszyscy ja się nie wyłamie:) Niedługo powinna się pojawić też trzecia część. Wiem, wiem że miały być krótkie ale za cholerę nie chcą takie wychodzić :(
Początek wojny ( Historia Orina cz.2)
Orin resztkami sił stał po środku wielkiej komnaty do ćwiczeń, utrzymując ledwo postać demona, a mag cały czas jeszcze nie był zadowolony z wyników, mimo iż męczył go już kilka godzin.
– Salilusie, nie tak. Ciągle wykonujesz to wszystko za wolno, ostatni raz próbujemy i na dziś koniec. No mały, teleportacja, klątwa, oślepienie, osłabienie i cięcie szponami. – Mag używał imienia Salilus, kiedy zwracał się do Orina. Uważał, że to imię bardziej pasuje do tego, czym teraz stał się mały elf.
– Tak mistrzu. – Orin zebrał resztki sił i spróbował się teleportować. Niestety nie udało mu się, zamiast pojawić się w prawym rogu pokoju, pojawił się w połowie drogi i w swojej elfiej postaci upadł nieprzytomny na podłogę.
Kiedy się ocknął, leżał na łóżku w swojej komnacie. Poleżał chwilę, wstał i podszedł do stołu, na którym w takich wypadkach mag zostawiał rozkazy dla niego. Tym razem nie było inaczej. Koperta jak zawsze, czarna, z dużą czerwoną pieczęcią. „Czy on na prawdę ma aż taki uraz do telepatii? Byłoby o wiele łatwiej.” Myślał chłopiec otwierając kopertę i czytając rozkazy. „Wykąp się, pożyw i przebierz w podróżne ubranie. Wygląda mały, że gdzieś jedziecie. ” Demon nie umiał się powstrzymać od komentowania. Orin potwierdził telepatycznie odebranie rozkazów i zabrał się do wyciągania z szafy podróżnych ubrań. „Jedyne co mi się podoba z tych beznadziejnych ciuchów to ten płaszcz podróżny z kapturem. Jak się go odpowiednio nałoży, to twarzy nie widać.” Myślał odkładając na bok to, co zamierzał założyć. „Nie wiem, co ci się nie podoba, nie lubisz czarnego koloru? ” Zaśmiał się w jego głowie demon. „Nie aż tak, żeby chodzić tylko w czerni. ” Orin zebrał ubranie i poszedł się wykąpać.
Powóz maga powoli jechał przez gęsty las. Orin jak zwykle w takich okolicznościach wpatrywał się w przemykające za oknami drzewa i tęsknił za domem, za tymi szczęśliwymi chwilami, które w jego pamięci zaczynały zastępować wspomnienia zabitych istot, ciężkie treningi oraz pamięć bólu poranionego i wycieńczonego ciała.
– Salilusie, skup się. Pamiętaj o swoich obowiązkach, tobie nie wolno się rozkojarzyć.
– Co tylko powiesz, mistrzu. – Orin momentalnie odsunął od siebie wszystkie wspomnienia i uczucia, a jego twarz przyjęła beznamiętny wyraz. W ciągu ostatnich trzech lat zdążył się nauczyć, że emocje i uczucia mogą okazać się dla niego zgubne. Nie nauczył się, co prawda, kontrolować siebie idealnie i czasem zdarzało mu się zapomnieć tak jak teraz, jednak wtedy szybko mag przywoływał go do porządku.
– Posłuchaj mnie teraz uważnie. – Mag miał spokojny, ale stanowczy głos. – Kiedy dojedziemy do Midgaardu, cały czas będziesz czekał w ukryciu, będziesz pilnował okolicy i donosił mi o wszystkim telepatycznie. Nie ujawnisz się dopóki cię nie wezwę. Zrozumiałeś?
– Tak, mistrzu. – Orin poczuł coś na kształt radości. W jego głowie zrodziła się nadzieja na to, że może uda mu się choć zobaczyć kogoś z rodziny, albo przekazać im wiadomość, że żyje.
– A, i nie próbuj nawet się kontaktować z kimś z przeszłości. Czary, jakie rzuciłem na ciebie, zaraz mi zdradzą, czy byłeś w pobliżu kogoś, kogo kiedyś ceniłeś. – Mag szybko i brutalnie rozwiał wszelkie nadzieje chłopca. „He he, stary nie jest taki głupi. Wie, że musisz się go słuchać i myśli, że nie możesz zrobić mu krzywdy, ale jeszcze ci nie ufa tak do końca. Za dużo w eksperymencie nie poszło po jego myśli.” Demon nie wytrzymał i musiał skomentować. Orin wrócił do obserwowania lasu, ale już nie odważył się rozkojarzyć.
Po dojechaniu do bram Midgaardu Orin opuścił powóz maga i obserwował go z oddalenia, aż nie znalazł się u celu podróży. Wtedy spokojnie zaczął rozglądać się po okolicy, pilnując, aby nic nie zagroziło jego mistrzowi. W tej dzielnicy miasta znajdowały się wille bogatych mieszczan. Była ładna i zadbana. Kiedy tak się rozglądał, w pewnym momencie dotarły do jego uszu dźwięki rozmowy.
– Aliani, no chodź, bo zaraz się spóźnimy na przyjęcie. – Mówiła ludzka dziewczyna ciągnąc młodą elfkę. – Szybciej, rusz się, musimy dogonić dziewczyny.
-– Spokojnie Sarindo, mamy jeszcze czas. Jego urodziny zaczynają się dopiero za pół godziny. – Aliani nie miała najmniejszej ochoty przyśpieszyć kroku.
Orin przyjrzał się im uważnie, a serce zabiło mu mocniej. Był pewien, że ta elfka to jego kuzynka. Przez ostatnie trzy lata mało się zmieniła, tylko tyle, że wyrosła. „Cholera, taka okazja, a ja nie mogę nawet zrobić jej głupiego psikusa.” Wściekał się Orin.
***
W domu kupca Diarmaida mag przy posiłku i lampce dobrego wina omawiał interesy.
– Wezwałem cię tu Garvanie, ponieważ wiem, gdzie jest ten cenny artefakt, którego tak szukasz.
– Doprawdy? – Mag podchodził do tych nowin z rezerwą.
– Tak, nawet miałem go tu dla ciebie, jednak nekromanci mi go wykradli. Oni też mają plany z nim związane, jednak odmówiłem im sprzedaży go, no i jeszcze innego artefaktu.
– Rozumiem, czyli ja mam je odzyskać, a w zamian medalion będzie mój? Dobrze cię zrozumiałem?
– Tak, ale wiesz, że się im narazisz.
– Wiem, ale to już nie pierwszy raz, kiedy mieszają się w moje plany. Czas chyba zrobić z tym coś otwarcie.
– Mianowicie, co masz na myśli? Wojnę? A co z twoim konfliktem z paladynami? Czy to rozsądne walczyć z tymi dwiema gildiami jednocześnie?
– Tak. Oni nigdy się nie zjednoczą, a więc też nigdy mnie nie będą w stanie pokonać. – Garvan był pewny siebie, można powiedzieć zbyt pewny siebie. – A teraz pora byś kogoś poznał. – Powiedział mag patrząc z zadowoleniem na minę kupca, kiedy na jego telepatyczne wezwanie pojawił się Orin w swej demoniej formie. – Poznaj Salilusa, moje nowe dzieło. A teraz mów dokładnie wszystko, co wiesz. – Diarmaid spokojnie wyjaśnił, gdzie są artefakty, kto ich najprawdopodobniej pilnuje i jak się tam dostać. Kiedy skończył, Orin kiwnął głową na znak zrozumienia. Nim zniknął, aby wykonać zadanie, mag wydał mu jeszcze jeden dodatkowy rozkaz.
Orin nie mógł się spotkać z Aliani, ale mógł jej przekazać list przez jej koleżankę. Wybrał Sarindę. Dziewczyna miała tego pecha, że przypadkowo natrafił na nią, kiedy wchodziła do domu. Nie czekał, od razu zaczął rozmowę.
– Cześć. – Przywitał się spokojnie, jednak i tak ją wystraszył.
– Witaj. – Odpowiedziała Sarinda, kiedy się trochę opanowała. – Kim jesteś, i czego chcesz? – Spytała już pewniejsza siebie.
– Daj to Aliani. – Powiedział wręczając jej kartkę. – Będzie wiedziała od kogo. – Dodał wyprzedzając jej pytanie, po czym teleportował się w okolice, gdzie miał znajdować się klejnot. Wiedział, że kartka nie zaspokoi ciekawości kuzynki, jednak na razie te kilka słów napisane ich starym kodem musiało wystarczyć. Wiedział, że użycie ich dziecinnej formy zapisu informacji będzie dla niej najlepszym dowodem na to, że nikt nie robi sobie z niej żartów.
– Aliani, chyba masz wielbiciela. – Powiedziała Sarinda zatrzymując ją na korytarzu i dając jej kartkę od Orina. – Powiedz co napisał, proszę. Ach, to takie romantyczne przekazywać sobie anonimowe listy miłosne. – Sarinda sprawiała wrażenie, jakby zapomniała o całym świecie, marząc o miłości i o tajemniczym chłopcu, którego przed chwilą widziała.
– Wielbiciela? Co to znowu za natręt? – Powiedziała Aliani półżartem rozkładając kartkę, jednak kiedy zaczęła czytać, jej dobry humor zniknął. „Żyję. Póki co nie mogę się z wami spotkać. Powiedz mamie i tacie żeby się nie martwili.” i podpis „Orin”.
– Jest taki tajemniczy i pewnie bardzo romantyczny, co nie, Aliani? W sumie to nawet przystojniak z niego, no może z wyjątkiem tych blizn.... – Urwała Sarinda, kiedy zobaczyła zmartwioną minę koleżanki. – Czy coś się stało?
– Nic! No oprócz tego, że go uduszę, powieszę lub wypatroszę. Oczywiście, jak go znajdę. Albo wiesz co? Wyswatam cię z tym idiotą. Jak chcesz jest twój, tylko go złap. Wiesz kto to był?! Orin. Już nie żyje! Niech tylko wpadnie w moje ręce, już ja mu pokażę. – Powiedziała wściekła elfka i wybiegła ze szkoły. Potrzebowała trochę czasu na przemyślenie tego wszystkiego. Nie wiedziała, co myśleć. W końcu od roku wszyscy uważali jej kuzyna za zmarłego, mimo iż ciała nigdy nie odnaleziono po tym, jak zniknął przed trzema laty, a tu nagle okazuje się, że żyje. W tej właśnie chwili elfka cieszyła się z tej wiadomości i jednocześnie miała ochotę sama uśmiercić swojego kuzyna.
Orin nie miał trudności ze zlokalizowaniem kryjówki. Dzięki wskazówkom od kupca i bliźniaczemu artefaktowi od Garwana, szybko odnalazł medalion w katakumbach. „ Takie cenne, a tak słabo pilnowane” pomyślał elf, kiedy zakradł się już wystarczająco blisko strażników. Sześciu nekromantów nie miało najmniejszych szans, trzy celne wybuchy plazmowe i pierwsza trójka już nie żyła. Orin uchylił się przed magicznymi atakami pozostałych, podbiegł i wykończył ich kilkoma wprawnymi cięciami swoich szponów. Na krótką chwilę zapomniał się i zaczął oblizywać krew ze szponów. Szybko jednak oprzytomniał i odsunął je z odrazą. „Mhm, pyszna krew. Przydało by się więcej.” Odezwał się demon. „Nie teraz, mamy zadanie do wykonania. Podjesz sobie kiedy indziej.” Odpowiedział mu Orin. „Eh, nigdy nie ma czasu na moje jedzenie.” Elf mógłby przysiąc, że demon czyni mu wyrzuty. Szybkim lecz spokojnym krokiem przeszedł przez korytarz nie uruchamiając żadnej pułapki. Podszedł do wykutego w ścianie zagłębienia, włożył w nie rękę i poczekał. Zignorował pierwsze magiczne iluzje ukazujące się jego oczom i we właściwym momencie zacisnął pięść. Odczekał jeszcze chwilę i wyjął rękę z zagłębienia, w zaciśniętej dłoni znajdował się artefakt. „No, no brawo mały. Myślałem, że się cofniesz, kiedy te węże podpełzły ci do twarzy. Jednak wytrzymałeś, coraz lepiej panujesz nad sobą, brawo.” Demon pochwalił go. Orin też był z siebie zadowolony. Za pierwszym razem, kiedy mag uczył go rozpoznawania iluzji i magicznych kryjówek, to odskoczył jak oparzony, kiedy zobaczył węża. Teraz jednak miał już za sobą trochę praktyki i trzeba było czegoś więcej, by go wystraszyć.
Po wykonaniu pierwszej części zadania, Orin przystąpił do drugiej, mniej przyjemnej. Wypowiedzeniu wojny nekromantom na ścianie krwią syna przywódcy jednego z ich klanów. W tym celu musiał zakraść się do domostwa przywódcy i zabić jego nowonarodzonego pierworodnego. Kiedy skończył wypisywać formułę, oddalił się. Mimo iż od trzech lat zabijał na rozkaz maga i śmierć dorosłych nie robiła na nim większego wrażenia, teraz jednak zabił niewinne dziecko. To było za dużo dla niego, nie wytrzymał i zwymiotował w krzakach niedaleko nabrzeża. Opanowanie nerwów zajęło mu trochę czasu. Kiedy już udało mu się całkowicie nad sobą, wrócił do maga i zdał raport. Od tej pory Garvan będzie walczyć nie tylko z paladynami, jednak dla chłopca nie stanowiło to żadnej różnicy. I tak będzie zabijał na jego rozkaz, a czy to sługę światła, czy mroku, to już było mu zupełnie obojętne, bo wybór i tak nie należał do niego.
Tej nocy Orin znowu obudził się poza wieżą. Był w postaci demona i znajdował się środku małej wioski. Stał tam i trzymał w rękach zakrwawione ciało niemowlęcia, a w ustach czuł posmak krwi. „Hmm, niewinna krew, taka była pyszna. Szkoda, że ty nie podzielasz moich upodobań kulinarnych.” Mruczał z zadowoleniem demon. „ Ty znowu mi to zrobiłeś. Czy ty nie możesz się obejść bez krwi? Ja nie chcę zabijać, robię to kiedy już nie mam wyboru. Nienawidzę, jak przejmujesz kontrolę i idziesz sobie podjeść.” Orin zawsze wtedy czuł się okropnie, uważał, że powinien temu zapobiec, nie dopuścić do śmierci niewinnej istoty. Demon jednak wybiera takie momenty na swoje wyprawy, kiedy Orin jest wycieńczony po misji i nie ma już sił, aby całkowicie kontrolować swoje ciało. „Eh, taka już moja natura chłopcze, a tego nie zmienisz. Skoro nie chcesz mi pozwolić zaspokoić głodu, kiedy nie śpisz, musze wykorzystać te słodkie chwile, kiedy jesteś nieprzytomny. Tylko nie wymiotuj, tak jak za pierwszym razem. To nic nie da, a ja jutro znów będę głodny. ”Demon śmiał się, kiedy Orin zmywał krew z rąk i twarzy w pobliskim strumieniu z wielkim trudem powstrzymując się od zwymiotowania zawartości żołądka.” „Miałbyś litość. Jestem poraniony, sponiewierany i wycieńczony po tej ostatniej misji. A ty mi jeszcze nocne wycieczki fundujesz. ” Bezsilnie wściekał się na demona kończąc doprowadzanie się do porządku. „Czas wracać do wieży. Mag przymyka oczy na nasze nocne wycieczki, ale nie wolno wystawiać jego cierpliwości na próbę.” Przypomniał mu demon, a chłopiec szybko znalazł się z powrotem w swojej komnacie. Jednak tej nocy nie zmrużył już oka, dręczony przez wyrzuty sumienia, tęsknotę za domem i innym życiem. W takich chwilach siedział skulony na swoim łóżku i cicho popłakiwał, mimo iż za każdym razem przyrzekał sobie, że płacze po raz ostatni. Łzy jednak same płynęły i płynęły, ale z każdym rokiem coraz bardziej machinalnie i pusto. Jego młoda dusza powoli wypalała się, a on zaczynał się bać, że za kilka lat już nie będzie w stanie nic czuć. Przynajmniej nie tak jak elf powinien.