przez Februs » Wt lip 20, 2004 9:27 pm
Nazywam się Februs. Urodziłem się w Migaardzie. Mój ojciec pracował jako piekarz i na tym zarabiał. Moja matka zmarła tuż po urodzeniu mnie. Mój dom znajdował się nad piekarnią. Ojciec nie zarabiał zbyt wiele, ale starczyło na nasze utrzymanie. Od śmierci matki, ojciec pilnował mnie jak oka w głowie, a nawet więcej. Byliśmy wobec siebie bardzo szczerzy. Ale jednego ojciec mi nie wyjawił. Ale o tym później.
Gdy miałem 12 lat, ojciec podarował mi nóż. Gdy miałem 15, dał mi hełm. A jak miałem lat 17 dostałem miecz i tarczę. Mój ojciec jest naprawdę dobrym wojownikiem. Wkrótce odkryłem że ja też... Ojciec nauczył mnie być wojownikiem, nie zabójcą. Po paru miesiącach już byłem ekspertem w machaniu mieczem i parowania ataków tarczą. Może się wyda śmieszne jak piekarz może być tak dobrym wojownikiem.
Słyszałem że wojownicy mają niedużo w głowie. To mojego ojca nie dotyczy. Jest półelfem, zresztą ja też. Ale trzeba przejść do konkretów. Gdy miałem 17 lat parę miesięcy, ojciec wyjawił mi sekret. Był Wojownikiem Niebios - chronił najwyższej świętości przed złem. Ja przejęłem jego posadę. A to było tak:
-Ojcze, wiem że coś ukrywasz. Powiedz mi! - powiedziałem
-Aleź ja nic przed tobą nie ukrywam chłopcze... - zaczął ojciec, ale ja mu przerwałem:
-Jestem już dorosły! Ojcze wyjaw mi swój sekret!
Po tych słowach, ojciec ukrył twarz w dłoniach, mówiąc cicho:
-Tak, jesteś już dorosły. Powinieneś wiedzieć... Jestem Ci to winien... 17 lat ukrywania... Dobrze, musisz wiedzieć że...
Nastąpiła niepowtarzalna atmosfera napięcia i oczekiwania... Mocno wytężyłem słuch i mózg aby móc czytać w myślach ojca... Ale nagle ojciec powiedział, mocnym głosem:
-Jestem Wojownikiem Niebios, chronię najwyższej świętości nad świętościamy przed złem utworzonym przez szatana.
Wybałuszyłem oczy i otworzyłem usta. Ojciec trochę się zmieszał, bo powiedział
-No co się tak dziwisz?
W końcu zrozumiałem o co chodzi. Dlatego jestem szlachetnym, honorowym wojownikiem a nie zabójcą. Moje oczy nabrały normalnego kształtu, a usta się zamknęły.
-Pewnie nie zrozumiałeś tego, Februsie? - spytał ojciec
-Zrozumiałem. Zrozumiałem i to dobrze - odpowiedziałem stanowczo, a mój głos zabrzmiał tak przekonująco że ojciec uwierzył. Ale to w końcu była prawda.
Minął miesiąc. Codziennie myślałem o tej rozmowie, i tej świętości. Ale co to jest za świętość? W ogóle dlaczego ojciec ukrywał to przede mną 17? I jak jestem synem Wojownika Niebios to powinienem być dobrze o wszystkim poinformowany, więc dlaczego nie znam całej prawdy o moim ojcu? Taka gonitwa myśli, toczyła się codziennie w mojej głowie. Całymi dniami leżałem na swoim łóżku myśląc. Pewnego dnia, leżąc na łóżku, od tego całego myślenia zaschło mi w gardle. Poszedłem się napić wody bo akurat dzbanek z nią był w kuchni. Łyk źródlanej wody znakomicie orzeźwia, ale niestety nie w moim przypadku. Ojciec sprzedawał pieczywo na dole. Smętnie popatrzyłem przez okno na ulicę. Nic ciekawego w niej nie było. Zwykła szaro - bura ulica, jednak patrzyłem na nią niekontrolowanie długo, nawet przez godzinę. Oderwałem od niej wzrok, gdy zorientowałem się że mój nos rozpłaszczał się o szybę. Miałem zamiar iść się położyć i trochę porozmyślać, gdy nagle ojciec wpadł do kuchni mówiąć:
-Pokażę Ci miejsce w którym pracuję. Wybierzemy się tam jutro rano. A teraz lepiej idź spać. Jest już późno.
Cały się ożywiłem. Właśnie jutro mogą się wyjaśnić moje wszystkie pytania! Nagle poczułem się senny, ale to nic dziwnego, mój mózg cały dzień się wytężał, a ciągłe leżenie, mocno męczy. Położyłem się na łóżku, zgasiłem świeczkę i... zasnęłem.
Gdy się obudziłem, ojciec był już na nogach.
-Weź ze sobą ekwipunek. Ostrożność nigdy nie zawodzi - powiedział ojciec. Wyszliśmy z domu. Najpierw poszliśmy na wschód, a potem długo na północ. Zmierzaliśmy do ołtarza. Gdy dotarliśmy, ojciec pozdrowił uzdrowiciela. W tym czasie, zerknąłem w urnę na dary. Było w niej parę bezużytecznych rzeczy i trochę złotych monet. Wyjąłem z mojej sakwy marnego miedziaka i wrzuciłem do urny żeby mieć szczęście. Wszyscy powiadają że jak wrzucili coś do urny, później mieli farta. Z ojcem, poszliśmy schodami na górę. Schodami których nigdy wcześniej nie widziałem. Wspinaliśmy się długo, aż w końcu ujrzałem najpiękniejszą salę jaką w moim życiu widziałem. Miała dużo kolumn, wspaniałe malowidła i piękną podłogę. Jednak największą uwagę budził gigantyczny żyrandol ozdobiony mnóstwem aniołków wyrzeźbionych ze złota. Był dosłownie wspaniały. Mogłbym się tak na niego patrzeć wieczeność. Ale w końcu, ojciec pociągnął mnie za ramię i zaprowadził do wielkich drewnianych drzwi. Przeszedł przez nie, a ja za nim. To pomieszczenie wyglądało jak niebo. Dałbym głowę że podłogą jest tu chmura. Gdy zamknęłem drzwi to one... zniknęły! W tym pokoju nie było ozdób, prócz dwóch dużych kamiennych rzeźb. Przedstawiały one wojownika i maga. Na końcu tego dziwnego pokoju, stało marmurowe krzesło. A na tym krześle była... Mgła w kształcie człowieka! Ojciec szepnął mi:
-Pokłoń się... To jest najwyższa świętość
Pokołoniłem się nisko, a ojciec powiedział:
-Panie, największy ze świętych, stworzycielu, przyprowadziłem syna...
Stworzenie spojrzało na mnie. Starałem się na jego twarzy wyszukać oczu, ale nie znalazłem ich. Nagle usłyszałem huk... Zamknęłem oczy... Gdy je otworzyłem, wszystko było ciemne... Zobaczyłem ojca machającego mieczem na wiele ciemono - czerwonych kształtów. Jeśli chodzi o walkę to ojciec nieźle sobie radził. Zabijał każdego kto mu stanął na drodze. Niespodziewanie ujrzałem wielką czarno - czerwoną postać. Mniejsze potwory uciekały przed nim. Ojciec walczył z tym potworem. Walczyli długo. W pewnej chwili, potwór zadał ojcu bardzo mocny cios. Ojciec upadł, a ja podbiegłem do niego, podczas gdy szatan (zorentowałem się gdy podbiegłem bliżej) się śmiał. Ojciec umierał. Zdążył powiedzieć przed śmiercią:
-Februsie, musisz odziedziczyć moją posadę... Ja zaraz umrę... Musisz obronić najwyższą świętość...
Po tych słowach nałożył mi na szyję amulet i... umarł. Łza poleciała mi z oczu i skapnęła na amulet... Amulet zrobił się niebieski...
-ZABIJĘ CIĘ!!! - krzyknąłem
Rzuciłem się na szatana. Podciąłem go mieczem. Poleciała niebieska krew. Szatan machnął ręką z wielkimi pazurami zamiast paznokciami. Uchyliłem się przed atakiem... I zrobiłem kontraatak. Machnąłem mieczem obcinając szatanowi kończynę. Niebieska krew lała się teraz obficie... Szatan szepnął
-Jeszcze mój gniew Cię dosięgnie...
I zniknął, a ja zemdlałem. Obudziłem się przed wejściem do szkoły MUD-a i tu zaczęła się moja przygoda.
Koniec
Ostatnio edytowano Cz lip 22, 2004 3:03 pm przez
Februs, łącznie edytowano 1 raz