Z trudem i w pocie czoła nadal nie udało mi się ukończyć opowiadania
To chyba jakieś fatum!? Ale daje kolejną przedostatnią część.
.........
- Nie jest, ale nikt go jeszcze nigdy nie pokonał.
Mag zrobił dziwną minę i ponownie spojrzał na zbliżającego się do nich elfa. Nie mógł przestać myśleć o dziwnym przeciwniku, który może pokonać wybranego nie będąc samemu wybranym. To kłóciło się z jego wiedzą i przekonaniami o wyższości wybrańców bożych nad zwykłymi istotami, które szczerze mówiąc traktował jak ozdobę dla tego świata. Słyszał o potężnych bestiach i monstrach, które rozrywały bohaterów na strzępy bez większych problemów i w czasie tak krótkim, że ofiary orientowały się, że zginęły dopiero w czyśćcu. Jednak zwykły elf, który zna trochę magicznych sztuczek i jeszcze na dodatek nigdy nie przegrał walki z wybranym...
Wy Wybrani myślicie, że jesteście kimś specjalnym, ale mi nie robicie żadnej różnicy...
Siral osłupiał i zrozumiał, że jego przeciwnik z którym się za chwilę zmierzy umie czytać w jego myślach. Wszystkie jego bariery i osłony magiczne, które miały ochraniać ciało i umysł zawiodły.
- Dość tego! – Wrzasnął mag – Nikt nie będzie sobie drwił ze mnie, a już na pewno nie zwykły śmiertelnik.
Na twarzy Azraela pojawił się szyderczy uśmiech wyrażający na przemian zdziwienie i odrazę. Zatrzymał się.
- Więc zaczynajmy... – Odparł cicho.
Siral ryknął w niebogłosy i wypuścił z dłoni kulę ognistą, która z ogromną szybkością poleciała w stronę uśmiechniętego fletniarza. Azrael uniknął ataku i ruszył z zawrotną prędkością w kierunku zaszokowanego maga. Rayavo w tym czasie zwinnie niczym kot skoczyła do przodu i wykonując serię salt znalazła się po lewej stronie przeciwnika. Rzuciła w jego stronę kilka sztyletów, które wyjęła za pasa chcąc wybadać możliwości swojego wroga. Wszystkie minęły celu wbijając się w drewniane deski lub odbijając się od brukowanej ulicy. Azrael uśmiechnął się szeroko i odwrócił w stronę maga, który zdążył podbiec na tyle, aby rzucić czar. Z rąk Sirala wystrzeliła potężna wiązka ognia w kierunku zaskoczonego elfa. Ten jednak odbił w jakiś sposób zaklęcie używając do tego swojego drewnianego instrumentu, a następnie uskoczył przed wyprowadzonym przez złodziejkę atakiem. Jego szybkość i umiejętności znacznie przewyższała zdolności dwójki zabójców. Po kolejnym nieudanym natarciu Rayavo i Sirala, Azrael odskoczył od nich na odległość czterech metrów. Flet, który trzymał w ręce nagle zmienił się w magiczny miecz od którego emanowała lodowa poświata. Broń ta była pięknie wykonana i zdobiona magicznymi runami w języku starożytnych.
- Czas kończyć zabawę... – Powiedział z uśmiechem elf i ruszył do ataku.
Rayavo wyjęła stalowe sidła i zarzuciła je na nogi nadbiegającego przeciwnika. Nie zdążyła zacisnąć pętli, gdy miecz Azraela przeciął stalowa linkę.
Rayavo i Siral przygotowali się na najgorsze, gdy nagle między nimi, a ich przeciwnikiem stanął przybysz, który zdawał się pojawić znikąd. Nosił ciemny długi płaszcz z kapturem, który zasłaniał jego oblicze. Po wysokiej i szczupłej sylwetce od razu się zorientowali, że mają do czynienia z elfem. Azrael stanął w miejscu i przez chwilę w zadumie przyglądał się nowemu przybyszowi.
- Rayavo jest moja – Odparł sucho zakapturzony przybysz.
- Kim jesteś? ! – Warknęła hobbitka, która miała już serdecznie dość niespodzianek i nowych przeciwników.
- Jestem... – Nieznajomy zdjął kaptur ukazując zaciętą twarz ciemnego elfa – ...Cyd, którego zabiłaś niedawno. Teraz ja zabiję Ciebie.
- Nie wydaje mi się chłopcze – Odrzekł spokojnie ponury fletniarz – Ta dwójka należy do mnie, a Ty, jeśli chcesz żyć lepiej odejdź stąd.
- Ty nic nie rozumiesz! – Ryknął Cyd – Ona jest moja, a Twoje interesy mnie gówno obchodzą i jeśli będziesz chciał mi przeszkodzić, to i Ty zginiesz!
Azrael spojrzał zimno na ciemnego elfa i odparł lodowatym głosem, który wciąż był spokojny.
- To Ty nic nie rozumiesz... – Elf złożył ręce w dziwnym geście i wystawił dłoń w kierunku Cyda – Gdy mówię, że nie masz czego tu szukać, to znaczy, że masz znikać...
Z jego dłoni wystrzeliła potężna fala powietrza, która z furią uderzyła w przerażonego ciemnego elfa. Cyd wyleciał w powietrze i z ogromnym impetem uderzył w przeciwległą ścianę. Jego bezwładne ciało opadło z trzaskiem na stragany niszcząc drewniane wystawy.
- Już po nim – Szepnął cicho Siral.
Azrael odwrócił się w stronę swoich ofiar i zaczął iść wolnym krokiem, aby dokończyć to co zaczął. Po przejściu kilku metrów zatrzymał się i spojrzał w stronę zniszczonych straganów, gdzie między połamanymi deskami powinno tkwić ciało przybysza. Emanowała z tamtego miejsca potężna i starożytna energia, która wyczuwalna była nawet na ogromne odległości.
- Co jest? – Szepnął elf i odskoczył.
Chwilę potem w miejscu, gdzie stał nastąpiła potężna eksplozja, która wyrwała kamienie z ulicy i podrzuciła go w powietrze. Spod sterty desek wyszła chuda postać ciemnego elfa. Mimo potężnego uderzenia wyszedł z upadku bez najmniejszych obrażeń, a teraz szedł w ich kierunku ściskając w dłoni dziwny sztylet.
Ciało Cyda otaczało dwadzieścia kilka przezroczystych humanoidalnych sylwetek. Każda z nich była tak wyraźna, że widać było w co jest ubrana, a nawet rozpoznać jej rysy twarzy. Szły wraz z nim, swoim nowym panem trzymając się od niego nie dalej niż pół metra. Ślepo wykonujące rozkazy, gotowi na wszystko i do wszystkiego. Lecz ceną tego była utrata świadomości przez Cyda, którego oczy nie posiadały już źrenic i stały się puste tak samo jak jego dusza.
Cydzie! Od teraz jesteśmy jednością... pomożemy Ci, a Ty pomożesz Nam... nie chcemy wiele, tylko Twojej duszy i woli... Nawet nie musimy o nią prosić bo już jest Nasza i Ty też jesteś NASZ!!!
Nie...Jedna z niematerialnych postaci wysunęła się na przód i wykonała kilka gestów rysując w powietrzu znaki mocy. Ciemne deszczowe chmury przesłoniły słońce i spowiły całe miasto w mrokach. Powietrze wypełniła dziwna woń elektryczności i mocy, która wydawała się być namacalna dla zwykłych śmiertelników. Cyd ze spuszczoną głową zdawał się unosić lekko nad ziemią niczym zjawa, która wzywała niszczycielskie siły.
Wokół Azraela powietrze zawirowało i pojawiły się drobne wyładowania elektryczne, które niczym węże zaczęły obejmować jego ciało.
Rayavo po raz pierwszy od początku spotkania z ponurym fletniarzem widziała, że jego twarz jest blada, a w oczach pojawił się strach. Czuła, że On dobrze wie co to za zaklęcie i kim są te niematerialne postacie, które otoczyły tego ciemnego elfa.
Wreszcie Azrael opadł na jedno kolano i podparł głowę na mieczu szykując się na spotkanie ze swoim przeznaczeniem.
- Co On robi? – Krzyknął Siral próbując przekrzyczeć wiatr, który zerwał się nagle i z każdą minutą stawał się coraz silniejszy oraz dzikszy.
Ku zaskoczeniu dwójki zabójców przez chwilę wszystko ucichło i zastygło jakby w bezruchu. Nastał taki spokój, że przez moment Rayavo słyszała powolne i równomierne bicie serca ponurego fletniarza. Co za dziwne zachowanie jak na istotę, która wiedziała, że za chwilę umrze bez możliwości powrotu.
- Jestem gotowy – Odparł spokojnie elf unosząc głowę i patrząc na zjawę, która przygotowała dla niego zgubę.
Duch zdawał się rozumieć słowa swojej ofiary o czym świadczył ukłon w stronę fletniarza.
- Co Oni kurwa robią?! – Ryknął Siral blady jak śnieg – To jest jakieś chor...
Nie dokończył...
Potężny wrzask zagłuszył wszystko!
Był to okrzyk niebios, które na prośbę starożytnego maga otworzyły się i raz jeszcze zademonstrowały swoją zapomnianą potęgę i bezwzględność. Ognisty huragan, który spadł z chmur uderzył w Azraela paląc jego ubranie...ciało i duszę...
Elf objęty przeklętymi płomieniami stał niewzruszony nie mogąc wydać nawet jęku. Jego sylwetka najpierw stała się rozmazana niczym przedmiot oglądany przez zabrudzoną szybę. Po krótkiej chwili, która zdawała się trwać wieczność płonące ciało uległo całkowitemu spopieleniu.
- Bogowie... – Wydusił Siral i zakrył rękoma twarz.
Cyd odwrócił się w ich stronę i wiedzieli, że to już jest koniec. Kolejna niematerialna postać wysunęła się do przodu. Jej usta poruszały się wymawiając jakieś zaklęcie, ale nie dobywał się z nich żaden dźwięk. Twarz ciemnego elfa wykrzywiła się w grymasie uśmiechu, który wydawał się wymuszonym objawem szczęścia. Uśmiech, który rozdają dzieci niezadowolone z prezentu, ale nie chcąc sprawić przykrości obdarzają ofiarodawcę takim gestem radości.
W końcu ulicy rozprzestrzenił się ogień, który z każdą sekundą stawał się coraz większy. W końcu powstała ognista fala, która podnosząc się na kilka metrów runęła w kierunku odrętwiałych zabójców. Po krótkiej chwili przerażające zjawisko zamieniło się w ogromną ścianę ognia pędzącą na Rayavo i Sirala. Wysoka temperatura paliła stragany i topiła szyby w oknach. Niektóre domy zajęły się ogniem, który po firankach dostawał się do domów i pożerał drewniane meble i przedmioty chcąc zaspokoić swój wieczny głód.
Hobbitka widząc zbliżające się niebezpieczeństwo wyrwała się z amoku i ruszyła w stronę miejskiej świątyni. Wiedziała, że jeśli dobiegnie do celu, to uratuje swoje życie, gdyż nawet najbardziej plugawe i zniszczone przez zło istoty nie mogły zabijać w starożytnej świątyni Odyna. Biegnąc za plecami usłyszała przeraźliwy wrzask maga, którego już objęły płomienie.
Nagle poczuła ucisk na nodze i runęła na ziemię.
Wiedziała co to jest, lecz nie chciała w to wierzyć. To były sidła, które oplotły jej lewą nogę uniemożliwiając tym samym ucieczkę. Co najstraszniejsze, to nie były sidła ciemnego elfa, lecz jednej ze zjaw, które go otaczały. Nie mogła się uwolnić, gdyż linka była również niematerialna i każda próba uchwycenia jej kończyła się przeniknięciem przez nią. Złodziejka wiedziała, że to jej koniec. Zamknęła oczy.
...
Do karczmy wbiegł zdyszany strażnik miejski. Młody chłopak, który dopiero nie dawno zaczął służbę trzymał dłoń na krwawiącym ramieniu. Choć starał się tego nie okazywać, ból, który szarpał jego rękę był tak wielki, iż nie zdołał powstrzymać napływających do oczu łez. Zbroja, którą nosił na sobie nosiła w kilku miejscach głębokie ślady wgnieceń. Z ogromnym wysiłkiem przeszedł chwiejnym krokiem do lady. Karczmarz z politowaniem przysunął mu kufel piwa, lecz strażnik odsunął go i zwrócił obliczę w stronę zaniepokojonych gości.
- Ktoś zaatakował Midgaard! – Krzyknął w rozpaczy po czym runął jak długi wzdłuż lady.
Karczmarz spojrzał z zakłopotaniem na gości po czym odparł:
- U nas w Midgaardzie to całkiem normalne... – Skinął na służbę, która pojawiła się natychmiast przy nieprzytomnym mężczyźnie – Zabierzcie go do jednego z wolnych pokoi.
Obsługa karczmy szybko zabrała rannego strażnika i wszystko powinno wrócić do normy, lecz w serca podróżników i stałych bywalców wkradła się niepewność i ciekawość, a u niektórych wręcz strach. Nie u wszystkich jednak te uczucia dawały o sobie znać. Grupka osób, która siedziała jak dotąd w najdalszym kacie budynku niespodziewanie wstała i zostawiając zapłatę wyszła z karczmy. Od stołu odeszło też kilka elfów i krasnoludów, którzy bez chwili wahania ruszyli ku wyjściu.
Ja też tam byłem i jakoś mnie nie ciągnęło, żeby zobaczyć kolejną awanturę, których widziałem w moim długim życiu tak wiele, że już nie robiły na mnie wrażenia. Jednak obudzona we mnie ciekawość nie dawała mi spokoju i powstało w mojej głowie kilka pytań na które chciałem uzyskać odpowiedź. Rzucając kilka złotych monet na blat stołu rozejrzałem się po karczmie i stwierdziłem, że od ostatniej mojej wizyty zmienił się właściciel przybytku, a i wystrój prawie całkowicie uległ zmianie.
Nie śpiesząc się otworzyłem drzwi i z lubością patrzyłem jak czerwona łuna rozświetla nocą północną część miasta. Do nozdrzy dotarł duszący zapach dymu i słodkawy, lekko mulący aromat spalonego ciała. Przeszedłem kilka kroków wąską uliczką kierując się na zachód, gdy do moich uczy dobiegła prawdziwa symfonia wrzasków i krzyków. To ludzie zaskoczeni przez ogień w swoich mieszkaniach płonęli teraz wraz ze swoim dobytkiem. Przez moment myślałem, że opowieści rannego strażnika to zwykłe bredzenie. Bałem się, że nie ma żadnego niszczyciela, który samotnie niszczy tak wspaniałe i przyjazne dla innych ras miasto jakim jest Midgaard. Miałem coraz więcej wątpliwości, gdy nagle ujrzałem widok, którego nie widziałem od wielu wieków. Miasto z niebem łączyły ogniste tornada, które wolno sunąc w różnych kierunkach siały prawdziwą destrukcję wśród zabudowań i mieszkańców.
Minęło kilkaset lat od czasu, gdy po raz ostatni widziałem coś takiego, a teraz gniew natury niszczył cały Midgaard. Nigdy nie mogłem zrozumieć decyzji tych słabowitych magów, którzy zakazali używania takich zaklęć.
Minęło kilka minut nim zorientowałem się, że dałem się ponieść wspomnieniom i straciłem kontakt z rzeczywistością. Po chwili wrócił mi zdrowy rozsądek i z uczuciem lekkości ruszyłem w stronę skąd emanowała potężna energia magiczna. Wiedziałem, ze tam, gdzie jest to źródło jest istota, której poszukuję.
.....
- To nie możliwe... – Wydusił Parn i odwrócił się w stronę elfa stojącego plecami do płonącego miasta – Miałeś go uczynić silniejszym, a nie niszczyć cały Midgaard! – Warknął.
Mag rozłożył ręce w zrezygnowaniu i odparł z irytacją:
- Ostrzegałem Cię mistrzu, że to może się wyrwać spod kontroli...
- Ale to! – Przerwał krzykiem złodziej – Przecież to przechodzi ludzkie pojęcie!
- Przesadzasz – Odparł spokojnie elf i przysunął się na skraj dachu chcąc zachować jak największy dystans ze swoim rozmówcą – To tylko drobna niedogodność, a budynki znowu odbudują.
- Czasami się zastanawiam, czy to w ogóle należysz do tego świata.
- Być może nie, ale to już nie mój problem.
Odgłosy walki przybliżyły się znacznie do nich i mogli wyraźnie słyszeć wrzaski umierających i rannych. Parn spojrzał spod kaptura na towarzysza i odparł cicho:
- Powinniśmy się stąd wynosić.
- Nie ująłbym tego inaczej – rzekł spokojnie Aron i dodał prawie się uśmiechając - a zresztą nie ma co się martwić i tak....
Nagle Parn poczuł jak uderza w niego fala przerażającego zimna prawie zapierając dech w piersiach. Instynktownie zasłonił dłonią twarz i gdy znowu spojrzał na elfa zadrżał. Twarz maga była cała biała jakby ktoś pozbawił jej w jednej chwili krwi. Było to wynikiem śmiertelnego strachu i złodziej dobrze o tym wiedział.
- Aronie, czy coś się...
Niczym zjawa z koszmarnego snu za elfem pojawiła się niematerialna postać. Unosząc się w powietrzu kilka metrów nad ziemią gniewnym wzrokiem mierzyła dwójkę przeciwników. Nie minęła nawet sekunda, gdy duch sztyletu zadał cios niematerialnym mieczem rozcinając tętnice, żyły i druzgocząc kręgi szyjne maga. Bezgłowy korpus stał jeszcze chwilę w bezruchu po czym w fontannie krwi runął z dachu trzypiętrowego budynku na brukowaną ulicę. Głowa wolno potoczyła się pod nogi zakapturzonego złodzieja. Zjawa uśmiechnęła się drapieżnie i odwróciła w jego stronę.
Parn kątem oka spostrzegł na ulicy walczących z duchami obrońców miasta. Strażnicy miejscy padali jak muchy nie mogąc trafić przeciwnika, czy sparować jego ataku. Broń zjaw przenikała kontry, zbroje i tarcze strażników miejskich powalając jednego po drugim. Ulica w przeciągu kilku minut zapełniła się martwymi ciałami leżącymi bezwładnie w kałużach krwi. Nawet wybrani, których wezwano z najodleglejszych krain padali pod ciosami niepokonanych upiorów.
Wiedział, że mógłby im pomóc, lecz teraz musiał stoczyć swoją własną walkę.
Duch nieżyjącego wojownika, którego niegdyś Aron wraz z kilkoma innymi szaleńcami uwięził w sztylecie ruszył z nieludzkim rykiem do ataku. Parn z gracją pumy uniknął ataku i uskoczył przed kolejnym wytrącając przeciwnika z równowagi. Zjawa nie mogąc trafić złodzieja wydała z siebie przeszywający krzyk i z furią ruszyła na niewzruszonego złodzieja.
- Popełniasz wielki błąd... – Wysyczał przez żeby Parn, lecz duch nie zwrócił nawet na niego uwagi i z uniesionym mieczem zaatakował.
Niematerialny miecz przy odgłosie metalicznego zgrzytu napotkał na opór w postaci czarnej klingi złodzieja. Upiór wytrzeszczył w niedowierzaniu oczy i poruszał wargami jakby chciał rzec: To nie możliwe!
To było możliwe i Parn postanowił dłużej nie czekać. Odbił cios i chwycił ręką szyję zjawy, która w przerażeniu złożyła usta w pytaniu: Kim Ty na bogów jesteś?!
Przezroczysta zielona łapa wychodząca z kaptura złodzieja wbiła się w duszę wojownika i zacisnęła szpony. Powietrze wypełniła magia chaosu, która objęła w swoim uścisku dwójkę śmiertelnych wrogów. Mimo, iż niematerialna postać wciąż stawiała opór, to wola Porywacza Dusz była silniejsza i z każdą sekundą pochłaniała coraz bardziej swoją ofiarę. Po kilku minutach walki Parn wchłonął duszę jednego z pierwszych bohaterów, którzy pojawiali się na świecie.
.......
Widziałem jak mój nieodżałowany uczeń tracił głowę. Zawsze twierdziłem, że był najzdolniejszy z moich uczniów, ale jego niekompetencja często szła w parze z brakiem ogłady i kultury osobistej. Nie widziałem go od ośmiu wieków i bardzo się zdziwiłem, gdy ujrzałem go w towarzystwie jakiegoś hobbita. Po usłyszeniu co zrobił mój dawny uczeń byłem gotowy mu pogratulować poprawnego rzucenia czaru, ale, że jak skończony dureń pozwolił wyrwać się spod władzy takiej potędze, to miałem ochotę spopielić go na miejscu. Uprzedziła mnie w tym zamiarze jedna z więzionych dusz, która odzyskała wolność i postanowiła ją wykorzystać. Gdy ujrzałem jak głowa Arona toczy się po dachu miałem ochotę zacząć klaskać i śmiać się w niebogłosy. Powstrzymałem się, gdy zobaczyłem walkę towarzysza mojego ucznia z upiorem starożytnego bohatera. Nie wiem czemu, ale miałem przedziwne wrażenie, że ten kurdupel był czymś więcej niż chciał pokazać innym.
- Zapowiada się ciekawa noc – Szepnął elf uśmiechając się tajemniczo i znikł.
........
"Nigdy nie kłóć się z debilem, najpierw sprowadzi cię do swojego poziomu, a później pokona doświadczeniem".
"Naród Polski jest wspaniały, tylko ludzie kurwy" -J. Piłsudski